Archiwum dnia: 18 grudnia, 2014

Wielkie żarcie Krystyny Pawłowicz!

Jestem zwykłą i prostą, polską kobietą. Nie mam tytułu profesora i wyższego wykształcenia, a jeno średnie. Żyję w moim kraju spokojnie i sobie obserwuję te wszystkie persony w Sejmie i w polityce. Słucham i wyciągam swoje wnioski, które czasami umieszczam tylko na moim blogu i nie specjalnie dzielę się z nimi ze swoimi bliskimi, bo Oni pędzą przez życie, kiedy ja już spowolniłam.

Ale jest coś takiego we mnie, jak duma kobieca, gdyż wydaje mi się, że kobieta powinna być dumna z tego, że jest właśnie kobietą. Kobieta rodzi dzieci i potem je wychowuje na dobrych i wartościowych ludzi. Kiedy dano jej prawo do pracy, to do niej poszłyśmy, a kiedy otrzymałyśmy prawo wyborcze, to z dumą idziemy głosować, ale na Boga?! Kto głosował na Krystynę Pawłowicz? Kto oddał głos na kobietę, której obce są wszelkie dobre maniery, a jej siłą przewodnią jest pyskówka na naszych oczach i „Wielkie żarcie” w Sejmie.

Jak można w ten sposób się zachowywać i nie znać podstawowych kanonów kultury, bo moi drodzy tak sobie myślę, że wszystko ma swoje miejsce i swój czas i epatowanie rozdziawioną buzią pochłaniającą wielką bułę jest wysoce niestosowne.

Tak sobie myślę, że ta kobieta jest kompletnie oderwana od rzeczywistości i przynosi wstyd, tak wstyd nam kobietom, prostym kobietom, a jednak wielkim, które potrafią się zachować w poszczególnych sytuacjach, choć nie znają etykiety dworu Królowej Elżbiety. Przynosi wstyd kobietom skromnym, a jednak wielkim, które w swoim codziennym zabieganiu potrafią powiedzieć przepraszam i dziękuję. Potrafią obdarzyć otoczenie przyjaznym uśmiechem i kompetencją na swoich stanowiskach pracy i proszę je uważać za kobiety wielkie, a to, to psuje tylko wizerunek nas kobiet i wrzeszczy do dziennikarki, że jest idiotką i wszystko kieruje do etyki poselskiej. 

I tu jest moja myśl, że osoby upośledzone, albo z zaburzeniami osobowości powinny być leczone w zakładzie zamkniętym, a nie żyjące na nasz koszt, bo siusia się w toalecie, śpi się na kanapie, a jeść powinno się pięknie i należy celebrować każdy kęs, a nie żreć jakąś bułę przed kamerami. Nikt mi nie wmówi, że powinno być inaczej i w zasadzie nic się takiego nie stało, bo się do cholery stało, bo ja nie mam ochoty oglądać kobiety jedzącej w Sejmie za moją kasę, kiedy inna kobieta nie ma kawałeczka wędliny na chleb dla swojego dziecka.

Koniec i basta!

 

Kiedy się kocha nad życie!

Pewnego wieczora, kiedy mąż Zuzanny się spóźniał z pracy znów była niespokojna i bardzo nie swoja i nagle jej dorastające córki powiedziały jej bardzo znamienne słowa, które zapamiętała do końca swoich dni.

– Mamo, ty bardziej kochasz naszego ojca, bo kiedy on się spóźnia, albo go nie ma, to jesteś nieobecna, jakbyśmy wcale dla ciebie nie były ważne. Jesteś nieobecna i smutna, a my chcemy mieć radosną mamę, która się nami zainteresuje i z nami wieczorem porozmawia, ale do ciebie nic nie dociera, choć dajemy ci znaki. Kochamy cię tak strasznie  i tęsknimy za tobą. Mamo obudź się, bo my tu jesteśmy, ale ty jesteś gdzieś bardzo daleko i jeśli coś robisz dla nas, to wszystko jakby z przymusu.

Te słowa córek Zuzanny wbiły ją w ścianę i zastygła z nimi na kanapie.

– Boże, pomyślała, jednak one są już dorosłe i nic się przed nimi nie ukryje i czy rzeczywiście się tak zachowuję i nie daje im dostatecznej dawki miłości? Słowa jej dzieci obudziły w niej instynkt, że musi się pilnować i nie może w ich życiu jej zabraknąć.

Kochała swoje dzieci nad życie i zwarła się w sobie, że już więcej nie da im poznać po sobie, że kiedy męża w domu nie ma, to nie pokaże żadnego niepokoju. Gotowała swoim dzieciom najlepsze obiady, odrabiała z nimi lekcje i przede wszystkim słuchała tego, co nastolatki mają jej do powiedzenia. Doradzała im w pierwszych porywach miłosnych i starała się być bardzo blisko, aby nigdy więcej nie usłyszeć, że nie kocha ich dostatecznie, bo w uszach wciąż jej brzmiały ich słowa, a więc swoją miłość podzieliła na to -tu i teraz i na oczekiwanie na męża.

Mąż Zuzanny miał ciężką pracę w milicji i nigdy nie wiadomo było, co mu wyskoczy. To były czasy, kiedy telefon w domu to był luksus i skoro w domu Zuzanny tego telefonu nie było, to dlatego drżała jak osika i wyobrażała sobie najgorsze scenariusze. Kiedy kładła się spać, a męża nie było, to nie było mowy o śnie, gdyż była na wiecznym czuwaniu, a kiedy się zjawił zmęczony, to wtulała się w niego jak w najdroższe futro i nareszcie czuła się bezpieczna i była najbardziej szczęśliwą kobietą na ziemi.

To były jej chwile, kiedy czuła go obok siebie i głaskała każdą część jego ciała, dziękując losowi, że znowu są razem.

Mijały lata i dziewczynki poszły na swoje, a ona długo przyzwyczajała się, że ich już w domu nie ma. Kochała je i nie mogła pogodzić się z tym, że tak nagle w domu ucichło. Mąż jej przeszedł na emeryturę i musieli nauczyć się żyć na nowo. Bardzo dobrze im to szło, bo on robił zakupy dla domu, co uwielbiał robić, a ona całkowicie oddała się dogadzaniu mu kulinarnie. Wychodzili razem na długie spacery, podczas, których wspominali czas z córkami i wspólnie wakacje na wyjazdach do lasu i nad jeziora. To były ich chwile zakodowane w siwych głowach, bardzo cenne dla nich.

Przyszły Święta Bożego Narodzenia i córki wraz z rodzinami zjechały się na Wigilię, którą Zuzanna przygotowała specjalnie dla nich. Starała się zawsze, aby ten wieczór był szczególnie rodzinny, a pod choinką nie zabrakło dla nikogo prezentów. To był jej czas, kiedy mogła z bliska i na nowo pobyć ze swoimi ukochanymi dziećmi i wnukami i była bardzo szczęśliwą matką i babcią.

Przyszedł czas, że dzieci odjechały i nagle stało się nieszczęście, bo w drugi dzień świąt jej ukochany mąż nagle zasłabł i kiedy karetka pogotowia przyjechała, było już za późno, bo zawał był bardzo agresywny i rozległy.

Ponownie spotkała się ze swoimi córkami, ale na cmentarzu, które płakały po ojcu razem z nią, nad grobem ojca z miejscem ewentualnym dla ich matki, a jego żony. Nie wyobrażały sobie, aby po śmierci cokolwiek ich rozdzieliło i wiedziały, że muszą być zawsze blisko siebie.

Zuzanna po pogrzebie wróciła do domu i wszystko było dla niej już nie tak. Córki były na telefonie wciąż, ale coś w niej pękło na zawsze. Otwierała szafy i wąchała ubrania męża. Nie zmieniła pościeli, bo nie chciała utracić zapachu swego ukochanego. Nie zrobiła żadnej segregacji jego ubrań i nic nie oddała biednym. Leżała całymi dniami i tęskniła za mężczyzną swojego życia, a ból tęsknoty rozrywała jej serce i nie działały na nią telefony dzieci, które prosiły, by wzięła się w garść i zaczęła żyć. Nie umiała się pozbierać i przyznała swoim dzieciom rację, które kilka lat wcześniej jej powiedziały, że kocha swojego męża bardziej niż swoje dzieci!

Wyjęła z apteczki wszystkie swoje i  męża leki  i kiedy ktoś wezwał pogotowie, to było już zbyt późno, by ją uratować, a za oknem pachniało już wiosną!