Archiwa miesięczne: Luty 2015

Radość bycia z dzieckiem :)

Co można napisać kiedy wraca się z wizyty u wnuczki? No co można napisać oprócz tego, że się wraca do domu z nową energią, bo takie malutkie dziecko potrafi jej dać całe mnóstwo. Kiedy się tak pobędzie i poobserwuje  jak taka istotka rośnie i się rozwija, to się czuje pełnię szczęścia i w sercu wielki kosz radości.

Widzicie na zdjęciu, że moja wnusia ma koc na pleckach? Nie, nie było jej zimno, że się zamotała w kocyk. Obejrzała bajkę Kraina lodu i tak się zakochała, że naśladuje bohaterkę z dziecięcej bajki. Babcia bajki nie widziała, ale zamierza, zamierza, aby mieć pojęcie dlaczego dzieci tak pokochały tę bajkę. 

Jak już pisałam dostałam dawkę radości pomieszaną z dumą, że mam tak mądrą wnusię i tak bardzo wrażliwą. To mi wystarcza i cieszę się, że mamy te szkraby, które dają wielką moc, a do tego dostałam ja i dziadek zaproszenie na Dzień Babci i Dziadka. Spytacie pewnie dlaczego tak późno, a więc spieszę wytłumaczyć, że dzieciaki chorowały w przedszkolu i stan osobowy był znacznie ograniczony, a więc święto przesunęło się w czasie. 

Ciasto muszę jakieś upiec, bo Panie proszą babcie o wsparcie kulinarne. Postaram się, aby mi wyszło i zatargam blachę ciasta z owocami i pewnie będę jak zwykle ryczeć na występach, bo zawsze tak mam.

No to już wiecie jak mi minęła ostatnia sobota lutego. Radośnie 🙂

Reklama

O kobiecie, której zdrada wyszła na dobre!

Kiedy Karol wrócił z tygodniowej delegacji nie za bardzo ucieszył się z widoku żony i trójki dzieci. Po obiedzie położył się spać, gdyż twierdził, że jest kompletnie wykończony i musi odpocząć. Krysia, bo tak na imię miała jego żona trochę się zdziwiła, że tak się zachował, jakby do tego domu  wcale nie zatęsknił, ale zabrała się za swoje babskie czynności i czekała, aż mąż się obudzi i z nią porozmawia czulej.

Obudził się, wziął prysznic i po tym wyjął walizki z pawlacza i zaczął się pakować. Wrzucił do walizek kilka czystych koszul, spodnie i zebrał z łazienki swoje przybory toaletowe i kiedy Krystyna zorientowała się co się dzieje, usłyszała tylko jego jedno słowo – odchodzę!

Jak to odchodzisz, dokąd odchodzisz – spytała zdziwiona uważając postępek męża za kiepskiej jakości żart. Kiedy się zorientowała, że on nie żartuje już nie było go w domu.

Zbiegła za nim po schodach i chwyciła za kurtkę żądając wyjaśnień. Szarpnął ją z impetem i wycedził, że już nie kocha jej, a na dzieci będzie płacił alimenty. Ma mu pozwolić odejść, ale się zakochał w innej kobiecie i chce się z nią zestarzeć. Ma dosyć kręcącej się po domu żony wiecznie zapracowanej  w wyciągniętych dresach i krzyknął, że to koniec ich związku i od czasu do czasu będzie przychodził, by odwiedzić dzieci, bo dzieci kocha, a jej już nie!

Nie wierzyła w to usłyszała i nie mogła się pogodzić z tym, że tak raptem przekreślił ich dziesięcioletni związek. Nie zamierzała mu tak odpuścić i musiała dowiedzieć się, co to za baba była tak lepsza od niej. Milion myśli przewaliło się jej przez głowę, kiedy zrozpaczona wróciła do domu. Dzieci pytały o ojca, a ona nie potrafiła nic sensownego im powiedzieć. Płakała, a raczej wpadła w dziką rozpacz i nie wyobrażała sobie dalszego życia bez niego.

Mijały dni, a ona nie potrafiła podnieść się z łóżka. Nie obchodziły ją dzieci i czy są czyste, czy nie są głodne. Nie potrafiła zebrać myśli, a w głowie kołatały się jej setki pytań, na które nie znajdowała odpowiedzi. Telefon od matki ją nieco postawił na nogi, ale poprosiła, by zajęła się dziećmi, bo ona nie jest w stanie i tylko szlochała do słuchawki i matka przyjechała by zająć się zdezorientowanymi dziećmi, które czuły, że stało się coś strasznego.

Krystyna zawsze wiedziała, że jest słaba psychicznie i zawsze przeżywała wszystko bardziej niż inne kobiety. Nie wstawała z łóżka i nic nie jadała, aż matka jej kazała się zebrać do kupy i wysłała ją do psychiatry, bo już nie miała sił tak patrzeć jak cierpi jej córka.

Resztkami sił zwlokła się z łóżka i kiedy pokonywała drogę do lekarza z jednej bramy wychodził jej mąż i się wszystko wyjaśniło w jej skołowanej głowie. W tym domu mieszkała jej koleżanka, która była od niej osiem lat starsza. Starsza, ale ładniejsza, a do tego bez męża, taka typowa singielka. Zawsze zadbana i mocno stąpająca po ziemi, czyli taki mocny charakter, który nie raz stawiał Krystynę na nogi, kiedy się spotkały. Krystyna opowiadała, że trójka dzieci to nie lada wyzwanie, a ta zawsze utwierdzała ją w przekonaniu, że da radę i niechaj się nie żali, bo dzieci to wielki skarb.

Lekarza przepisał jej leki na uspokojenie i skierował do psychologa, ale Krystyna nie brała leków, bo bała się otumanienia i całkowitego oderwania od świata. Chodziła do lekarza i każdą receptę wykupowała, ale leki zbierała by mieć je na zapas, bo po głowie chodziło jej samobójstwo. Tak, chciała umrzeć, bo wciąż kochała Karola tak bardzo, że nie wyobrażała sobie bez niego życia. Umierała z miłości i jednocześnie z upodlenia jakie jej zafundował.

Na to wszystko nie mogła już patrzeć matka Krystyny. Widziała jak cierpi i to, że schudła dwadzieścia kilo i leciała psychicznie w przepaść. Poszła osobiście do psychiatry i powiedziała, że już nie ma siły, bo mimo leków córka wciąż się nie może pozbierać i tu psychiatra wypisała skierowanie na psychoterapię i namawiała do szybkiego zgłoszenia się do szpitala, gdzie co najmniej przez pół roku Krystyna musi poddać się leczeniu.

Nie chciała jechać za żadne skarby. Płakała, bo co z dziećmi, a matka jej wykrzyczała, że i tak jej nie ma dla dzieci, a ona się nimi zajmie, ale do cholery niech coś zacznie ze sobą robić, bo ona wiecznie nie będzie przecież żyła.

Krystyna wsiadła w autobus i pojechała do szpitala oddalonego o sto  kilometrów. Po drodze była kompletnie nieprzytomna, ale poradziła sobie na izbie przyjęć i zakwaterowano ją w pokoju z czterema innymi kobietami, które już tam od jakiegoś czasu były i wprowadziły ją we wszystko, a najważniejsze otoczyły opieką i troską.

Nie wiedziała, co się stanie jutro, ale pierwszą noc przespała spokojnie, a rano zaprosił ją na rozmowę psycholog i rozpisał grafik jej codziennych zajęć. Poczuła się bardziej spokojna, że komuś zależy by wyszła na prostą.

Mijały dni, a ona czuła się w tym gronie ludzi z problemami coraz lepiej. Nagle zauważyła, że nie jest jedyna na tym świecie, którą mąż porzucił i zdradził. Nagle poczuła, że ktoś chce jej coś wytłumaczyć, że na tym byle jakim związku nie kończy się świat i warto żyć mimo wszystko.

Minął miesiąc psychoterapii i zauważyła, że kręci się wokół niej mężczyzna o imieniu Adam, którego zdradziła żona. On  też nie mógł się z tym pogodzić, bo zdradzała go od trzech lat, a on o niczym nie wiedział. Kiedy się dowiedział, to także nie mógł się pozbierać, bo kochał ją nad życie. Próba samobójcza i znalazł się w szpitalu by się na nowo odnaleźć. Krystyna i Adam zaczęli bywać ze sobą coraz częściej. Zapraszał ją na wspólne spacery i opowiadali sobie o swoim bólu, aż pewnego razu objął ją i pocałował.

Nie od razu do niego coś poczuła, ale on był uparty i zabiegał o jej względy. Dobrze im się rozmawiało, a on opowiadał, że jego żona nie mogła mieć dzieci, a on tak bardzo jest za dziećmi i  zawsze chciał mieć ich dużo.

Kiedy Krystyna wróciła do domu, mocno postawiona na nogi, to Adam ją od czasu do czasu odwiedzał. Widziała, że ma świetny kontakt z jej dziećmi, co jej bardzo zaimponowało, a z czasem lubiła go coraz bardziej. Dbał o nią i kiedy tylko się zjawiał zawsze miał dla niej kwiaty, a dla dzieci prezenty, co bardzo podobało się Krystynie, która chyba na nowo zaczęła kochać mężczyznę.

Minął rok ich znajomości i zamieszkali razem, choć Krystyna nie miała jeszcze rozwodu, ale postanowiła zaufać Adamowi. Coraz bardziej jej na nim zależało. Dzieciaki zakochały się też w Adamie, który miał wyjątkowy stosunek do dzieci i je autentycznie pokochał.

Była niedziela i Adam zabrał dzieci na spacer, a Krystyna została w domu, by ugotować niedzielny obiad i raptem usłyszała, że  ktoś zapukał do drzwi.

Zdjęła kuchenny fartuszek i poszła otworzyć zdziwiona, że któż to może być. Otworzyła drzwi a w nich stał Karol zarośnięty i zaniedbany, woniejący alkoholem i wydukał, że przeprasza i chce do niej i do dzieci wrócić. Nie zastanawiała się długo i go przeprosiła, że nie wpuści go do domu, bo już ułożyła sobie życie na nowo i trzasnęła mu drzwiami przed nosem.

Frances Farmer – moje kino

Zapragnęłam obejrzeć sobie tym razem jakiś film biograficzny i trafiło na opowieść bardzo smutnego życia aktorki amerykańskiej – Frances Farmer. Oczywiście, że nie znałam tej aktorki, ponieważ urodziła się w 1913 r. Filmy jej już nie są emitowane, a więc rozgrzeszam się, że nie miałam o tej aktorce zielonego pojęcia.

Niestety, ale i tym razem biografia tej aktorki jest niezmiernie smutną historią, a to z tego powodu, że świat filmowy zawsze był pazerny na talenty, a role zdobywało się i w tamtych czasach przez łóżko. Trzeba mieć niezmiernie mocny charakter, aby ten przemysł nie wyssał z człowieka wszystkich jego wartości i nie skrzywił pod względem postrzegania świata.

Moja bohaterka za swoją sławę zapłaciła bardzo wysoką cenę. Nie mogąc sobie poradzić z oczekiwaniami wobec niej, a także z tym, że została oszukana, wpadła w alkoholizm, a potem już tylko było coraz gorzej. Własna matka, która przez swoją córkę pragnęła ziścić swoje marzenia o sławie ze swojej młodości,  wpędziła ją do szpitala psychiatrycznego, gdzie Frances spędziła długich dziesięć lat. Była tam podawana elektrowstrząsom i różnym innym zabiegom  wstrzykiwania jej leków odbierających jej własną osobowość.

Frances Farmer była przepiękną kobietą i jej urodę porównywano z urodą Grety Garbo, ale splot wydarzeń w jej życiu sprawił, że przeżyła tylko 56 lat umierając na raka w 1970 r.

Tragiczna historia jakich wiele ze światka show biznesu i jeśli ktoś będzie miał ochotę spojrzeć po swojemu na ten film, to ja go szczerze polecam. Główną bohaterkę odegrała bardzo sugestywnie Jessica Lange.

„Zafascynowany historią aktorki był Kurt Cobain, lider zespołu Nirvana. Poświęcił jej piosenkę z albumu In Utero – „Frances Farmer Will Have Her Revenge on Seattle”. Courtney Love na swoim ślubie z Kurtem Cobainem miała na sobie suknię, która w przeszłości należała do Frances Farmer.”

 

 

Alkohol nie rozróżnia wykształcenia!

W małych miasteczkach też ludzie przeżywają swoje, jakże wielkie dramaty. Małe miasteczka tylko z pozoru są spokojne i toczy się w nich leniwe życie, ale to tylko pozory, a więc do rzeczy  i od początku.

Jakieś 30 lat temu do małego miasteczka, równolegle przybyły dwa młode małżeństwa lekarzy. Jedno małżeństwo to pulmonolodzy od ratowania ludzkich płuc, a drugie to – on lekarz ginekolog, a ona lekarz pediatra.

Oczywiście, że fama szybko się rozniosła, że szpital dorobił się nowych lekarzy, lepiej z pewnością wykształconych, prosto po studiach. Nie dało się nie zauważyć w małym miasteczku nowych twarzy i każdy był ciekawy tej nowości i szeptano, że są tacy ładni, bo kiedy małżeństwo pulmonologów przechadzało się ulicą główną, to wszyscy patrzyli, że on jest tak strasznie przystojnym mężczyzną, a ona wysoką i ładną blondynką. Bardzo do siebie pasowali.

Lekarz ginekolog też niczego sobie, a obok zawsze pod rękę szła jego młoda żona i widać było, że są w sobie bardzo zakochani.

Kiedy moje dzieci były małe i potrzebowały lekarskiej pomocy, to często bywałam z nimi u pani pediatry, która wydawała się silną i stanowczą kobietą. Kiedy potrzebowałam pomocy ginekologa zetknęłam się z nowym lekarzem, ale muszę po latach się przyznać, że nie za bardzo przypadł mi do gustu, bo czułam, że za bardzo ma rozbiegane oczy, niczym Renata Beger,  co oczywiście mnie krępowało. Niby miły, niby solidny, ale coś mi w nim nie pasowało i dlatego w późniejszych czasach omijałam go szerokim łukiem i teraz mogę stwierdzić, że intuicja mnie nie zawiodła.

Po mieście rozeszła się plotka, że nad małżeństwem pulmonologów zawisła zdrada, ponieważ pan mąż został przyłapany na owej zdradzie w szpitalnej piwnicy z inną cycatą lekarką. Mogła się ona mu spodobać, bo była całkiem seksi i zupełnie różniła się od żony pulmonologa. Miasto widziało załamaną panią doktor, gdyż przemykała niczym cień ulicami miasta i widać było, że cierpi. Mieli jedno dziecko, ale z czasem się pogodzili i miasto ucichło, bo nikt już więcej nie usłyszał, że pan mąż ponownie dopuścił się zdrady.

Inaczej życie wiodło małżeństwo ginekologa i pani pediatry. Rodziły im się dzieci i zdaje się, że dorobili się czwórki, ale pani pediatra świetnie łączyła macierzyństwo z pracą lekarza. Zawsze była w pracy na czas i uważano ją naprawdę za dobrego lekarza.

Podobno ją zdradzał, ale ona robiła tak, aby ucinać wszelkie plotki i zawsze idąc razem prowadzili się pod rękę i nie było na jej twarzy śladu jakiejkolwiek troski.

Podobno ją zdradzał i kiedy w wypadku samochodowym stracili jedno ze swoich dzieci, to zaczął dodatkowo zapijać rozterkę alkoholem. W szpitalu szeptano, że nie raz na dyżurze był pod wpływem, ale maskowano skutecznie fakt, że lekarz lubił się napić.

Mijały lata, a środowisko lekarskie wciąż kryło lekarza alkoholika, ale kiedy podobno przez zaniedbanie tego lekarza jedna z matek straciła dziecko, wkroczyła komisja i lekarza zwolniono ze szpitala nie zakazując mu prywatnej praktyki.

Jednak lekarz nie wywnioskował z tego nic i przyjmował pacjentki w prywatnym gabinecie i pewnego razu jedna z jego pacjentek zgłosiła na policję, że dopuścił się wobec niej próby gwałtu.

Sąd i takie tam i skierowano lekarza na przymusowe leczenie dla alkoholików, aż nagle poszła plotka i przecieki w mieście, że ten lekarz powiesił się w tym ośrodku, ale ile jest w tym prawdy to nie wiem. Wiem jedno, że alkohol niszczy ludzkie życie i niszczy rodziny bez względu na wykonywany zawód.

Ja wiem jedno, a nawet jestem pewna, że jego żona znów podniesie się z kolejnej traumy i jako lekarz po sześćdziesiątce powróci do pracy, bo to jest lekarz, który kocha swoją pracę od zawsze i wbrew wszystkiemu wyjdzie z twarzą do ludzi. Takich lekarzy szanuję i stwierdzam, że alkohol jest najgorszym wrogiem człowieka, lekarza, sędziego, piekarza, strażaka, policjanta, wielu kobiet i wszystkich innych zawodów świata. Trzeba osiągnąć dno, by się od niego odbić, ale nie wszystkim się to udaje. 

Miłość nie ma wieku!

Panią Stasię uroczyście pożegnano w zakładzie pracy, w którym przepracowała 40 lat z przerwą na dwie ciąże tylko. Sama się zdziwiła jak ten czas szybko przeleciał i nagle przyszła chwila przejścia na zasłużoną emeryturę. Cieszyła się, że wreszcie będzie miała czas tylko dla siebie, ale martwiła się, że po śmierci męża będzie musiała przebywać sama ze sobą w dużym mieszkaniu.

Postanowiła nie martwić się na zapas, gdyż przecież jej dzieci i jedyna wnuczka z pewnością będą ją odwiedzać, a ona może się zobowiązać, aby od czasu do czasu przypilnować siedmioletnią wnuczkę, a w niedzielę będzie zapraszała syna z żoną i córkę z mężem na wykwintniejsze obiady. Wiedziała oni są tacy zabiegani i pewnie jedzą szybko i byle co.

Córka pani Stasi miała swój gabinet psychologiczny, w którym przesiadywała wiele godzin, gdyż z dzisiejszą młodzieżą rodzice nie radzą sobie, a więc pacjentów było coraz więcej i więcej. Wymagało to dużego poświęcenia ze strony pani psycholog.

Syn pani Stasi wykształcił się na inżyniera dróg i mostów i też praca całkowicie go pochłonęła i nie wiele czasu miał dla niej i swojej zapracowanej żony. Nikt nie powiedział, że będzie lekko, a więc pani Stasia wymyśliła sobie, że chociaż podczas niedzielnego obiadu będą wszyscy razem i tak też się stało. Około godziny czternastej w jej domu zaczynało się gwarnie i wesoło, a pani Stasia nie kryła swojego zadowolenia.

Kochała swoje dzieci i zawsze o nich myślała najczulej jak to matka, ale podczas długiego tygodnia czuła się bardzo samotna. Nie bardzo odnajdywała się na tej wymarzonej emeryturze. Musiała coś wymyślić, aby nie popaść w niechcianą depresję i nie zamknąć się tylko w swoim świecie.

Czytała więc dużo książek, wychodziła na spacery i rozmawiała z  przypadkowo poznanymi ludźmi na ławeczce, ale jakoś to wszystko było dla niej za mało.

Miała dopiero 65 lat i wciąż świetnie wyglądała. Była zdrowa, co ją bardzo cieszyło i zdrowie w niczym jej nie ograniczało. Zapragnęła jeszcze raz w swoim życiu przeżyć uczucie do mężczyzny. Pragnęła z kimś wypić poranną kawę, przytulić się, porozmawiać i mieć z kimś iść na spacer.

Kochała swojego męża, który stanowczo za wcześnie ją opuścił i zostawił samą, ale tłumaczyła sobie, że nieżyjący mąż byłby szczęśliwy, gdyby ona po raz drugi odnalazła swoje szczęście.

Nawet sobie wyobrażała tego pana, którego pokocha. Miał to być dystyngowany mężczyzna w jej wieku, a może ciut starszy. Pan dobrze wychowany z manierami, lekko szpakowaty. Pan, który od pierwszego wejrzenia by jej zawrócił w głowie tak, aby poczuła coś od pierwszej chwili.

Obmyślała plan, że może w parku na ławeczce ktoś taki się do niej przysiądzie i rozpocznie rozmowę, albo może w teatrze ktoś pomoże jej włożyć płaszcz, ale nic takiego się nie stało. Pomyślała nawet, że może już nigdy nie spotka kogoś na tyle interesującego i przyjdzie jej do końca swoich dni pozostać samotną kobietą.

Myśl o takim kimś jednak nie dawała jej spokoju. Pragnęła tego, aby o poranku obudzić się przy kimś takim, który podałby jej śniadanie do łóżka i obdarzył  porannym uśmiechem i pocałunkiem.

Dzieci zostawiły jej laptopa. Nie był on najnowszy, ale wciąż sprawny. Pani Stasia miała mgliste pojęcie do czego służy owa maszyna i pewnego razu, kiedy samotność mocno doskwierała, weszła na portal randkowy. Założyła sobie konto z bardzo aktualnym zdjęciem. Opisała siebie tak jak czuła, czyli najszczerzej, iż pragnie poznać mężczyznę niebanalnego. Opisała, że jest gotowa i otwarta na nową znajomość, taką do grobowej deski i konto swoje zatwierdziła.

Oczywiście, że jej dzieci nie miały pojęcia o jej zabiegach w internecie i chęci poznania kogoś interesującego. Nie zwierzyła się nikomu ze swoich pragnień i obserwowała swoje konto na portalu.

Zgłosiło się wielu panów w jej mniej więcej wieku. Zaczęła z nimi pisać i można by stwierdzić, że testowała owych panów, zadając im wiele dociekliwych pytań. Z całej tej plejady wybrała pana Józefa, który wydał jej się najbardziej wiarygodnym i dobrze poukładanym, starszym panem.

Pan mieszkał w tym samym mieście, a więc umówili się na pierwszą randkę w kawiarni, a pani Stasia miała mieć przy sobie tomik wierszy Wisławy Szymborskiej, aby Pan Józef miał ułatwione zadanie – tak się umówili.

Pani Stasia z drżeniem serca czekała pierwsza, a kiedy wszedł wysoki i postawny mężczyzna, nie miała wątpliwości, że to on. Podszedł do stolika i szarmancko pocałował ją w rękę, a ona poczuła natychmiast coś takiego, jakby znali się od wielu lat, bo tak mu z oczu dobrze patrzało.

Rozmawiali najpierw nieśmiało opowiadając o swoim życiu na zmianę. Pan Józef też był wdowcem z 35 letnim stażem w związku i nie zauważyli, kiedy minęły trzy godziny ich pierwszej randki, a tyle mieli sobie jeszcze do powiedzenia i wciąż było im mało.

Zaczęli się spotykać codziennie i dzwonić. Pan Józef zabierał panią Stasię na spacery, do kina i robili wypady za miasto nad pobliskie jezioro. On rozpalał ognisko i piekł dla niej kiełbaski, a przy tym świetnie się bawili i wciąż nie zamykały im się buzie. Mieli wciąż sobie tyle do powiedzenia i jednym słowem zakochali się w sobie i zostało wypowiedziane magiczne słowo – kocham.

Nie wierzyła, że spotkała na swojej drodze tak prawego i z klasą mężczyznę, który góry by dla niej przenosił, a ona dogadzała mu kulinarnie w swoim domu, bo bywał u niej coraz częściej.

Na niedzielny obiad znów przyszły jej dzieci z rodziną i postanowiła zrobić im niespodziankę – zaprosiła też Józefa. Chciała się nim pochwalić i przede wszystkim przedstawić go  swoim  dzieciom.

Jednak jej plan nie wyszedł najlepiej, gdyż spotkała się ze strony swoich bliskich z dziwną konsternacją i zdziwieniem. Usłyszała od swoich dzieci, że w tym wieku to chyba nie wypada sypiać z mężczyzną, bo co by na to powiedział ich ojciec, który chyba się przewraca w grobie. Padło dużo nieprzyjemnych uwag, że chyba zwariowała na stare lata, że to jest niesmaczna sytuacja, a matka robiąc za nastolatkę się ośmiesza w oczach swoje wnuczki.

Pani Stasia nie spodziewała się takiej reakcji i nie znała z tej strony swoich dzieci. Nagle objawiły się jej jako źli ludzie i nie tak ich wychowała. Poczuła się bardzo skrzywdzona tymi osądami, a w głowie powtarzała sobie, że chciała być tylko jeszcze raz szczęśliwa i miała nadzieję, że jej rodzina to zrozumie. Stało się zupełnie nie po jej myśli, bo rozpętało się piekło i nikt nie tknął niedzielnego obiadu, a zaczęto trzaskać drzwiami na odchodne.

Po tym wszystkim pani Stasia się załamała, bo Józef zaatakowany przez rodzinę Stasi skulił się i ukrył z dala od niej, ale to był tylko taki chytry plan.

Pani Stasia przestała wychodzić z domu. Całymi dniami chodziła nie uczesana i nie umalowana, a nie było to do niej podobne. Przestała o siebie dbać i o dom także, a więc w zlewie rosła góra brudnych naczyń i kompletnie przestała sprzątać.

Siedziała taka zaniedbana, a Józef przestał ją zupełnie odwiedzać, a więc kiedy dzieci przyszły, to zastały ją i dom w kompletnym nieładzie. Pani Stasia siedziała i nie reagowała na żadne argumenty, że powinna wziąć się w garść i przestać płakać po swoim lowelasie, bo to przykro patrzeć jak stara kobieta rozpacza za urojoną miłością.

Tak żyła pani Stasia przez miesiąc, aż jej bliscy się zaniepokoili i posądzili ją o depresję po utracie ukochanego, który ją na zawsze opuścił. Obiecali, że jeśli weźmie się w garść, to niech sobie kocha kogo chce, bo już nie mogą patrzeć jak się ich matka zatraciła w tej rozpaczy. Nie mogli patrzeć na ten wszechobecny bałagan, brudne naczynia, warstwy kurzu wszędzie i nie zrobione pranie, a matkę w brudnym szlafroku, rozczochraną i zaniedbaną.

Wpadli razu pewnego wszyscy razem i zaczęli sprzątać dom matki, bo tego było już za wiele. Wyszorowali i wypucowali wszystko, tylko dlatego, aby panią Stasię pobudzić do życia. Zapragnęli aby wszystko było tak, jak przed poznaniem Józefa. Niech wrócą te niedzielne obiady i dawne ich rozmowy i nawet niech uczestniczy w nich Józef, aby tylko matka się otrząsnęła ze swojej rozpaczy. Jednak Stasia wciąż nie była sobą i na dokładkę przestała się  do nich odzywać i wciąż patrzyła w jeden punkt jakby  oszalała.

Ręce rodzinie opadły i zaczęli ze sobą po cichu rozmawiać, że trzeba panią Stasię oddać o szpitala psychiatrycznego, bo dalej tak żyć z taka matką się nie da.

Zadzwonił w pewną niedzielę do wszystkich telefon i pani Stasia ponownie zaprosiła ich na niedzielny obiad. Mówiła spokojnie i składnie prosząc, by się zjawili punktualnie. To był dziwny telefon, bo przecież ich matka zachorowała na depresję, a tu taka nagła odmiana. Odetchnęli, choć nie uwierzyli do końca, że ten obiad faktycznie się odbędzie.

Punktualnie o czternastej wszyscy stali przed drzwiami pani Stasi, które im otworzyła razem z panem Józefem. Oboje byli szykownie ubrani, a ściślej – pięknie wystrojeni. Pan Józef z garniturze pod krawatem, a pani Stasia w czerwonej, twarzowej bluzce, a na szyi korale. Pięknie uczesana i wymalowana, aż trudno było wszystkim w ten widok uwierzyć, że to chyba wszyscy śnią, bo przecież….

Kiedy weszli  do środka, to pani Stasia zadała im tylko jedno pytanie. Czy wolą matkę szczęśliwą, czy też zaniedbaną i wyłączoną kompletnie ze świata i rodziny i niech teraz wybierają, bo ona i jej ukochany wbrew wszystkiemu się kochają i kochać będą, gdyż im się od życia jeszcze coś należy.

Obiad przebiegał w takiej atmosferze, jakiej  Pani Stasia się nie spodziewała, a jej i pana Józefa chytry plan wypalił, bo wszyscy odetchnęli z ulgą, że już nie trzeba myśleć o szpitalu dla pani Stasi. Młodzi się pokajali i bili w piersi, co chyba czegoś ich na zawsze nauczyło, że miłość nie jest reglamentowana i nie ma wieku, bo nie wolno nikomu zabraniać miłości.

Malwersacja w białych rękawiczkach w małym miasteczku

Moje miasteczko jest urocze i ludzie tutaj żyją nieśpiesznie. Nie spieszą się, bo jest to miasteczko emerytów i rencistów, którzy wiodą tutaj swoje życie bardzo spokojnie.

Największy ruch jest o poranku, kiedy ludzie idą do pracy, a są to przeważnie urzędy takie jak Urząd Miejski,  Urząd Skarbowy, czy też Starostwo. Idą do pracy pielęgniarki, bo mamy swój szpital. Idą do pracy do Sądu Rejonowego i oczywiście wszyscy ci, którzy mają swoje maleńkie biznesy, a więc wynajmują maleńkie lokale użytkowe, czy też handlują swoim asortymentem na rynku, albo też targowisku rozmaitości. Idą do szkół zaspane dzieciaki, pochylone od wciąż za ciężkich tornistrów.

Idą oczywiście do pracy policjanci, strażacy i nauczyciele, a potem miasteczko się wyludnia i nastaje błoga cisza i tylko widać ludzi robiących zakupy, którzy szukają tanich towarów po zbyt dużej ilości marketów, liczący każdą zaoszczędzoną złotówkę.

Kiedy wybija godzina 15 znowu robi się w miasteczku ruch, bo wszyscy wracają do domów i robią po drodze zakupy, a potem znikają z przestrzeni publicznej i tak od lat i tak codziennie nasze miasteczko wygląda. Piękne i ciche nie wadzące nikomu, choć bym skłamała, że nic się w nim nie dzieje i jest to martwa enklawa. Od czasu do czasu miasto żyje tym, że oddano nową komendę policji, czy też stację ratowniczą, albo Burmistrz zadbał o mola widokowe na piękne jezioro. Ludzie spacerujący mają dodatkową atrakcję, bo może usiąść na molo na ławeczce i sobie w czasie pięknej pogody poczytać, albo oddać się kontemplacji. Jest cudnie wręcz i ja osobiście kocham to miasteczko za to, że tone w zieleni i jest wiele miejsc, by usiąść, czy też pospacerować brzegiem jeziora po utwardzonej i wygodnej ścieżce, pośród dorodnych drzew, a więc ludzie spacerują, jeżdżą na rowerach, albo wędrują z kijkami. Raj po prostu raj jest w tym moim cichym miasteczku, ale!

Proszę sobie nie myśleć, że w takim małym miasteczku nikt nie bije się o władzę. Co cztery lata miasteczko budzi się i ostro dyskutuje na kogo by tu zagłosować, aby żyło się nam jeszcze lepiej i komu tu zaufać, aby nie zadłużył naszej gminy tak, że miasteczko będzie ledwo oddychało, że nawet zielone płuca nam nie pomogą. Jest ostra walka o pierwsze miejsce w mieście, a urzędnicy trzęsą portkami, czy nowa władza nie wymiecie  skutecznie i nie dobierze sobie załogi lojalnej i pracowitej. Oczywiście ten blady strach dotyczy najbardziej urzędników, którzy boją się o swoje posady, choć pracowali dobrze i byli swojej pracy oddani. Bywa tak, że ktoś dobrze pracujący musi odejść, bo nowa miotła ma na oku swojego faworyta, czy też faworytów i tu zaczynają się ludzkie dramaty, ale taka jest rzeczywistość, że nowa miotła zamiata i wymiata i tak też się stało z panią, nazwijmy ją Kasią,  aby nie przynudzać o pięknie mojego miasteczka.

Otóż pani Kasia podczas jednych z wyborów została zwolniona z pewnego urzędu i została pozbawiona miana naczelnika pewnego oddziału. Siedziała w domu cztery lata, ale nie zasypała gruszek w popiele, bo kiedy nastąpiły wybory, to ona na nowo wskoczyła na to samo stanowisko i z dumą nosiła swoje lico po głównej ulicy naszego cichego miasteczka. Ona też wymiotła kogo nie chciała i przygarnęła swoje jakieś koleżanki dawne i nowsze.

Zawsze nieskazitelnie ubrana w sukienki jak spod igły, buty z wysokiej półki i oczywiście nienaganna fryzura, a wszystko dopełniała apaszka z najlepszych materiałów. Naprawdę codziennie prezentowała się bardzo szykownie i musiała mieć w swojej szafie nieskończoną ilość sukienek, żakietów i takich tam babskich słabości.

Ja nie muszę chodzić po mieście, aby się czegoś dowiedzieć, bo pewnego dnia zadzwonił do mnie telefon i usłyszałam pytanie – A wiesz najnowszą wiadomość jaka zelektryzowała społeczność naszego miasta? – Jeśli nie to usiądź, jeśli stoisz?

– Ale, że co się stało, spytałam?

– No to słuchaj. Twoja dawna szefowa okazała się złodziejką i okradła urząd na 265 tysięcy złotych, czujesz to?

– Jak to okradła, jakim sposobem – dopytywałam, bo mimo, że z Kaśką nie miałam najlepszych relacji, to jakoś nie dochodziło do mnie, że mogła okraść urząd, jeśli przez cztery lata marzyła o tym, by wrócić na dawne stanowisko pracy.

– Posłuchaj, usłyszałam. Było tak od 2011 r., że skanowała fikcyjne faktury, na prawdziwe firmy, że zakupiła od nich to i owo. Podrabiała podpisy i przedkładała opisane faktury w kasie i tak jej się nabiło tyle pieniędzy. Czujesz to, usłyszałam, a ja?

Weszłam na forum naszego cichego miasteczka i przeczytałam, że pani Kasia faktycznie nas, jako społeczeństwo okradła. Z kicia wyszła za kaucją, ale mieszkańcy tego jej nie darują, bo mamy bardzo ambitne społeczeństwo i jeśli pani Kasia pojawi się w mieście, to odbiorą jej markową torebkę, albo płaszczyk i tak będą odbierać swoje pieniądze, a więc pani Kasia jest spalona w naszym cichym miasteczku, a społeczeństwo po cichu gada, że nie może się jej upiec. Tacy jesteśmy solidarni w tym małym i cichym miasteczku.

Ps. Czy ja się cieszę z tego telefonu? Ależ oczywiście, bo to zła kobieta była. 😀

Nie pali się książek – czekam na propozycję

Wczoraj robiłam porządki w swoim księgozbiorze. Kilka pozycji zupełnie mi do niczego już nie potrzebnych oddam do biblioteki, bo po co mają się u mnie kurzyć i zajmować miejsce, skoro mogą się przydać komuś młodszemu, a chodzi o lektury z dawnych lat szkolnych.

Jednak jest taka pozycja, która mi zalega, której nie trawię,  a skoro jest skserowana, to raczej nie nadaje się do biblioteki, a chcę się jej koniecznie pozbyć i niech zejdzie mi z oczu raz na zawsze.

Przecież nie podrę książki i jej nie spalę, bo to nie są metody, które preferuję, gdyż każdą książkę szanować trzeba, choć nie zawsze zgadzamy się z autorem.

Dlaczego chcę pozbyć się tej książki? Opowiem od początku więc:

Swego czasu, bo może to był rok 2010, zaczęłam prywatnie pisać z autorką tej książki, która ukryła się pod pseudonimem „Aleksandra”. Opisała w tej książce dzieje swojego, jakże skomplikowanego życia. Fabuła  rozpoczyna się w samolocie i autorka zupełnie obcej osobie, towarzyszce podróży opowiada od początku, co spotkało ją w życiu. Opowiedziała, że była więźniarką obozu, a potem jak zawierała kolejne związki i opisywała swoje kolejne miłości i tu wątków erotycznych nie brakuje. Opisała swoją pracę w czasach słusznie minionych i jak rodziła kolejne dzieci, a potem opuściła Polskę. Naprawdę wciągająca historia, którą pochłaniałam swego czasu nad brzegiem morza nie zważając na pogodę, bo byłam osadzona w leżaku i czytałam tak namiętnie, że horyzont morza, którego nie widziałam, a który uwielbiam, a jednak książka owa bardziej mnie pochłonęła i czytałam ją z rozdziawioną buzią, że nie zauważałam, że wyszło słońce.

Minął rok od przeczytania tej fascynującej opowieści, a autorka wciąż udzielała się na forum seniora, na którym była moderatorem, potem jej to odebrano, a potem znów przyznano. Po drodze owa autorka zniszczyła kilka osób za przyzwoleniem administracji, bo jak tytuł książki brzmi, że „Kot zawsze spada na cztery łapy”, tak autorka książki zawsze się wymigała od odpowiedzialności, choć grała ostro i bezwzględnie. Ja tam nie wiem jakie koneksje ta pani miała i ma wciąż  z administracją forum seniora, ale wszystko jest jej wybaczane. Ja tam nie wiem kto finansuje to forum w jakimś tam momencie, ale ta pani wciąż jest na fali, mimo, że wiele osób z forum przez nią płakały.

Autorka książki i mnie w pewnym momencie zaatakowała stosując perfidne metody na forum, choć jest możliwość wyjaśniania spraw na priv, to wolała ostrymi tekstami popisać się otwartym tekstem na forum, by przypodobać się jej podobnym! To było tak perfidne zagranie i bez klasy, że wyrobiłam sobie pogląd na osobę, która ma dwie twarze!

Czytamy książki i wolimy, aby ich autor był człowiekiem z klasą. Czytamy książki i wyobrażamy sobie jakim człowiekiem jest autor, a ja tu mam kawa na ławę, że autorka to perfidna manipulatorka, która karmi się cudzym nieszczęściem, a jak jej przygrzeje w tej Hiszpanii, to wymyśla brednie na temat danej osoby i dlatego szukam osoby, która chce się zmierzyć z jej historią, choć sądzę sporo naciąganą i wymyśloną. Książek się nie pali. Książek się nie niszczy i dlatego szukam osoby, która by chciała zapoznać się z historią kobiety, która zwiała z Polski do ciepłego kraju i stamtąd się mądrzy na temat naszej polityki, naszego premiera i prezydenta. Chwali się swoją zasobnością portfela i wykształconymi dziećmi w liczbie 7. Nie rozumie, że my tu w Polsce, emeryci ledwo wiążemy koniec z końcem i zaprasza polskich emerytów na wczasy w ciepłe kraje, ale jak z tego wynika, to syty nie zrozumie głodnego. Zupełne nie zrozumienie naszych realiów, ale to niech jej będzie. My tu marzniemy, a ona spaceruje po ciepłej plaży i gadaj tu z taką ha ha. Jest tylko jedno pytanie, dlaczego obywatelka świata zwiała z naszej Ojczyzny. Dlaczego nie chciała się zmierzyć z naszymi realiami, a teraz gęga i gęga jak nie kot, a kwoka, głupia i nie na czasie!

Mój adres jest w formularzu kontaktowym i chętnie wyślę pozycję, która mnie drażni i nie życzę sobie mieć jej w swoim księgozbiorze. Wyślę na swój koszt i czekam na kontakt.

 Ta pozycja parzy mnie w dłonie i wywołuje odruch wymiotny.

Cztery lata – kiedy to minęło?

Kiedy pojawiają się   wnuczęta, to nasze życie nabiera innych barw i innego smaku, bo z roku na rok patrzymy jak rosną i się rozwijają. Jakie to miłe uczucie, kiedy z roku na rok rozmowa ze szkrabami staje się coraz dojrzalsza, a maluchy zaskakują nowymi, że tak powiem już wyszukanymi słowami i ładnie budowanymi zdaniami. 

Tak, tak dziś pojechaliśmy na czwarte Urodziny mojego Wnusia i jak zawsze z wielką radością spotykamy się rodzinnie. Jest okazja, aby wsiąść w samochód i popłynąć autostradą do Szczecina, a ja Szczecin bardzo lubię, choć mieszkać bym tam nie chciała, gdyż za duży ruch samochodów już mnie przeraża. 

Lubię patrzeć na budowle kiedy się wjeżdża górą do miasta i na szybko zrobiłam fotki, aby pokazać, że to jest bardzo ładne miasto i ma wiele zabytków. 

Zostawiam ten wpis na pamiątkę, że dzisiejszy dzień minął nam uroczo i będzie co wspominać 🙂

Wycałowałam Wnusia i dwie Wnusie, bo taki jest dorobek moich córek i babcine i dziadkowe szczęścia.

24 godziny z życia pewnego małżeństwa

Anna była przyzwyczajona do tego, że jej mąż, projektant dużych sklepów często wyjeżdżał w delegację, ponieważ w ciągu trzy letniego pożycia zdążyła się pogodzić z tym, że zostawiał ją na dwa, albo trzy dni. Anna miała wolny zawód, gdyż była pisarką i czasami jego wyjazdy były jej na rękę, bo mogła się przez ten czas skupić na pisaniu.

Wpadł jak burza do domu, wziął szybki prysznic i oznajmił Annie, że wyjeżdża na dwa dni, a w tym będzie tylko jedną noc sama. Anna jeszcze leżała w łóżku, ale spytała się jakby od niechcenia z kim tym razem wyjeżdża do stolicy.

Zająknął się, ale powiedział jej prawdę, że jedzie tym razem z tą nową pracownicą Laurą i tu Anna się zaniepokoiła, a serce zaczęło jej mocniej bić. Na ostatnim bankiecie widziała, jak Jan i Laura na siebie patrzyli. Widziała jak ona kładzie mu rękę na ramieniu na tarasie, kiedy myśleli, że nikt ich nie widzi. To dało Annie do myślenia i dlatego się zaniepokoiła, ale nie dała poznać tego po sobie.

Jan przed wyjściem mocno ją przytulił i powiedział, że bardzo ją kocha i ma nadzieję, że Anna zajmie się pisaniem i ten czas spożytkuje na pracy. Cmoknął ją i wybiegł, bo czas naglił.

– Rozdział I – „Jak spędziła te godziny bez Jana”

Wzięła prysznic i się umalowała. Nie robiła tego pośpiesznie, gdyż nigdzie się nie spieszyła. Zrobiła sobie ulubioną kawę, ubrała ciepłe skarpety i spodnie dresowe, ale bardzo eleganckie, bo tak najlepiej się jej pisało. Usiadła do komputera i zaczęła dokańczać swoją następną powieść, a zostało jej bardzo niewiele. Jednak pisanie jej nie szło, gdyż zakradła się w jej sercu trwoga, a w głowie migała,  co rusz przepiękna, zmysłowa kobieta z wydatnym biustem, elegancka i powabna. Trzasnęła klapą od komputera i postanowiła iść pobiegać i się dotlenić, bo kompletnie nie mogła się skupić na pisaniu.

Kiedy wstąpiła do ulubionej kawiarni po kawę na wynos, wychodząc, ktoś ją nagle potrącił. Spojrzała szybko i oniemiała, bo oto przed nią stał jej pierwszy chłopak Sebastian, z którym była rok przed ślubem z Janem. Spojrzeli na siebie i ich oczy rozbłysły na to spotkanie. Sebastian spojrzał na nią z miłością i Anna to widziała. Powiedział, że wciąż jest piękną kobietą i zaproponował jej wyjście wieczorem na drinka, by powspominać dawne czasy. Zgodziła się i na to spotkanie wyszykowała się bardzo efektownie, bo chciała wyglądać wyjątkowo i tak też wyglądała. Błyszczała w cudnej sukience i czarnych szpilkach z bardzo starannym makijażem.

Spotkała się z Sebastianem i zaczęli rozmawiać jakby półsłówkami, ale ich komunikacja tylko dla nich była zrozumiała. Sebastian zapytał dlaczego go zostawiła i z nim zerwała, a Anna opowiedziała, że miłość na odległość to było dla niej za dużo, a potem pojawił się Jan i za niego wyszła za mąż. W ciemnej restauracji ich oczy ponownie zabłysły, a wino zrobiło swoje. Sebastian wziął delikatnie jej twarzy i przysunął do siebie i się całowali i całowali, bo on ją wciąż kochał i pożądał, a Annie dawna miłość też jeszcze nie przeszła.

Poszli na spacer i na ławce Sebastian chciał ją zaprosić do siebie, do hotelu, ale Anna ze łzami w oczach odpowiedziała mu, że nie może, bo kocha Jana i nigdy by sobie zdrady nie wybaczyła. Sebastian zrozumiał i odprowadził ją do domu, a na pożegnanie tak mocno ją przytulił, oddając tym jak bardzo za nią tęsknił i tęskni, a łzy leciały mu strumieniami, z powodu, że na zawsze stracił już Annę.

Była noc, a więc Anna zrzuciła byle gdzie swoje szpilki i sukienkę i poszła spać, choć długo nie mogła zasnąć.

– Rozdział II – „Jak spędził te godziny Jan”

Jan na konferencji nie mógł się kompletnie skupić. Widział na sobie wzrok Laury, choć pozostali tego nie widzieli. Widział, że ta kobieta coś od niego chce, ale i sam był podniecony jej widokiem. To była inna kobieta od Anny. Kompletnie się różniły, bo Anna to kobieta pokroju trzpiotki i łobuza, a Laura prezentowała sobą soczystą i dojrzałą kobietę i niebanalnym stylem bycia. Kręciła go, ale przecież jest zakochany w żonie – tak sobie to tłumaczył.

Po konferencji Laura zaprosiła go do baru na niezobowiązującego drinka, ale tych drinków było o wiele za dużo. Rozmawiali przy barze o tym, czy byli by zdolni zdradzić swoich partnerów. Laura zadawała zalotne pytania i co trochę podciągała i opuszczała swoją seksowną sukienkę, a Jana to podniecało, choć wciąż był przy tej kobiecie onieśmielony.

Stało się. Poszedł za nią do jej pokoju i od wejścia rzucili się na siebie jak dzikie zwierzęta. Rozbierali się w biegu i wylądowali w łóżku uprawiając seks do samego rana zupełnie się zatracając.

Jan kiedy się obudził poczuł do siebie niesmak, bo żałował, że nie zapanował nad instynktem. Zebrał swoje rzeczy, cmokając Laurę na do widzenia i po chwili znalazł się w pociągu, by czym prędzej wrócić do Anny. Skrócił swój udział w konferencji o kilka godzin i uciekł.

Rozdział III – ” Jan i Anna spotykają się po dwóch dniach”

Szybko włożył klucz w drzwi i zastał Annę w fotelu we łzach. Wiedział, że się domyśliła jego zdrady, ale objął ją tak mocno, że z ledwością łapała powietrze. Obcałował jej policzki, czoło, włosy, a ona czuła, że szybszy powrót z delegacji nie jest naturalny, a do tego czuła na nim jej perfumy. Kiedy ją tak tulił, rzucił okiem na pokój i zauważył, że szpilki Anny i jej sukienka leżały niedbale rozrzucone i nie wiedział, co o tym ma myśleć, a w sercu zasiało się ziarno podejrzenia, że Anna go tej nocy zdradziła.

Minęło dużo, dużo lat ich małżeństwa, a Anna wiedziała, że zdradził ją tylko raz, ale Jan tego nigdy się nie dowiedział. Wychowali razem trójkę wspaniałych dzieci i byli bardzo szczęśliwym małżeństwem, a Jan nigdy się nie zapytał dlaczego jej szpilki i sukienka tej nocy były tak niedbale rozrzucone.

Teraz sprzątanie to bułka z masłem – wspomnień wcale nie czar

Uciekają lata, uciekają dni, a więc od czasu do czasu włącza mi się w głowie taki guzik, że kiedy się narodziłam i moja siostra, to naszej Mamie nie było łatwo ogarnąć w tamtych czasach nas i nasz dom, w którym wzrastałyśmy.

Z pamięci wygrzebuję tamte obrazy, kiedy miałam jakieś cztery, pięć lat i moją Mamę – siłaczkę, która była niesamowitym czyścioszkiem. Pamiętam jak musiała na kolanach wiórować podłogi, które zwały się parkietem. Na kolanach szorowała deskę po desce, aby się pięknie podłoga błyszczała, którą następnie pokrywała nabłyszczającą pastą z woskiem chyba, a zapach w domu roznosił się od tej pasty, który pamiętam do dziś.

Jak wyglądało w latach pięćdziesiątych pranie? Nie było pralek przecież, a więc pościel i ubrania prała na tarze w ocynkowanej wannie, a następnie znosiła to do pralni, gdzie trzeba było rozpalić pod kotłem, by woda się zagotowała i tam gotowała białą pościel, którą potem rozwieszała na strychu. To była mozolna i ciężka praca. Pamiętam, że wszystko, co było białe, takie było po praniu, a następnie to wszystko jeszcze krochmaliła i oczywiście prasowała.

 

Tak wyglądały pralnie, gdzie kobiety spędzały na zmianę dużo czasu, aby zrobić pranie,  które było zawsze śnieżno białe.

Nie pamiętam, kiedy w domu pojawiła się pierwsza pralka, która znacznie ułatwiła domowe pranie, ale chyba w latach sześćdziesiątych. Jednak i tak gotowała pranie w kotle, z którego pewnego razu chlusnął jej wrzątek na rękę i pamiętam, że  bardzo cierpiała.

Teraz z perspektywy wspomnień, to strasznie podziwiam moją Mamę, że tak bardzo ciężko pracowała dla nas dzieci i dla rodziny, a teraz?

Teraz kobiety mówią, że jest im ciężko ogarnąć dom, choć prawie w każdym domu stoi automat, a włączenie pralki nazywają, że zrobiły pranie – akurat! 😀

Podłogę wystarczy odkurzyć rach ciach i zmyć mopem i już jest czyściutko. Ubrania i pościel są obecnie z takich tkanin, że nie wszystko prosi się o żelazko. Reasumując, kobiety mają teraz jak u Pana Boga za piecem i nie chciałyby się nigdy już zamienić z tamtymi kobietami, a więc może i ja nie będę już tak narzekała, że jest mi ciężko ogarnąć mieszkanie. Teraz to jest bułka z masłem, choć z roku na rok, mnie seniorce jest coraz trudniej, ale takie jest życie. Nikt nam młodości nie podarował na zawsze.

Ciekawe, czy pojawią się wspomnienia innych pań, tu do mnie zaglądających i Panów też. 🙂