Archiwum dnia: 16 kwietnia, 2015

Wnusiu, tylko nie mów do mnie babciu!

Zadzwonił telefon z samego rana i obudził panią Klementynę, która była trochę zła, że tak o poranku ktoś  ją budzi.

– Halo, zaspanym głosem się odezwała i miała ochotę na ochrzan, że tak rano, bo dopiero była 6, a pani Klementyna lubiła sobie pospać, ot, tak do 9 w weekend.

– Mamo jesteś, usłyszała głos w słuchawce swojego syna, który mieszkał w Anglii i tam się ożenił szybko, bez wesela, bo szkoda mu było czasu na takie ceregiele.

– Jestem, jestem synku, stało się coś?

– Mamo, właśnie zostałaś babcią, bo Monika w nocy urodziła mi synka, ślicznego, zdrowego i nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy.

Klementyna nagle się obudziła i usiadła z wrażenia na łóżku jak sprężyna naciągnięta.

– Że co? Ja babcią? – Pamiętaj synek, że ja nigdy babcią nie będę, bo ja się nie czuję na żadną babcię, ale gratuluję wam i cieszę się razem z wami. Nich się chowa maleństwo zdrowo i życzę wam wszystkiego najlepszego.

Długo jeszcze leżała w łóżku, aby otrząsnąć się z tej wiadomości i nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy też ubolewać, że oto już jest taka stara i przyszło jej babciować. Przecież czuje się wciąż młodą kobietą i w miarę zdrową, a tu takie słowo, fuj, brr – babcia?

Pani Klementyna jeszcze pracowała. Była lekko po pięćdziesiątce i lubiła swoją pracę. Pracowała w urzędzie na dość wysokim stanowisku z bardzo dobrą pensją. Męża pochowała 5 lat temu, bo biedaczek pracował w wojsku i ze stresu wojskowego dostał zawału i mu się zeszło.

Kiedy się pozbierała do kupy, to postanowiła żyć w pojedynkę pełnią życia i już nigdy nie chciała wyjść za mąż, ale to nie oznacza, że nie lubiła flirtować. Raz w roku wykupywała sobie wczasy i jeździła w różne miejsca, a także potrafiła sobie załatwić dobre sanatorium dla podratowania zdrowia.

Była szczuplutką kobietą, taką filigranową. Zawsze ładnie ubraną, można powiedzieć, że szykownie. Tuptała taka malutka na szpileczkach i naprawdę podobała się miejscowym wdowcom, bo miała w sobie to coś. Kiedy brylowała po sanatoriach, to zawsze znalazł się pan do spacerów i tańca, choć się zakochał, to pani Klementyna tylko dobrze się bawiła, a po wszystkim lubiła wrócić do swojego domu i w ciszy i spokoju rozkoszowała się pod reperowanym zdrowiem.

Nigdy nie wyszła do miasta bez makijażu. Zawsze perfekcyjnie ubrana i wyszykowana, z dumą wybierała w sklepie kosmetycznym najlepsze kremy i szmineczki. Oj jak ona lubiła taką kolorową kosmetykę, a po kąpieli wcierała te wszystkie kremiki i balsamy i wciąż walczyła dzielnie z procesem starzenia.

Pewnego dnia syn zadzwonił i zaprosił ją do siebie, aby zapoznała swojego jedynego wnuczka. Nie za bardzo jej się spieszyło, bo syn chciał wyrwać ją z jej świata, ale załatwiła wszystko, wsiadła w samolot i poleciała.

Na lotnisku syn przywitał ją z kwiatami i pojechali, by poznać wnuka. No śliczny był ten jej wnusio, ale nie wiedział kto to przyjechał.

– Klementyna jestem i ucałowała małego.

– Mamo, jaka Klementyna? Przecież musi się nauczyć mówić do ciebie babciu, a jak to niby po imieniu, upomniał ją syn, a synowa stała wbita w ziemię ze zdziwienia.

– Klementyna i już, żachnęła się i cóż było z nią robić, gdy uparła się jak osioł.

Wizyta przebiegła w dobrej atmosferze i faktycznie wnuczek zwracał się do babci po imieniu i nawet to szybko poszło.

Kiedy wróciła do domu i do swego stylu życia, to były znów wakacje i znów wieczorki taneczne i małe flrciki, ale kiedyś syn zadzwonił i oznajmił jej, że musi koniecznie zająć się wnuczkiem. Przywiezie go na wakacje, bo jego żona jest w ciąży z drugim dzieckiem. Musi leżeć w szpitalu całą ciążę i on nie wyrobi z pracą i opieką nad synkiem.

Hm.., cóż robić!  Zgodziła się niechętnie, ale jak trzeba to trzeba!

Wnuk miał już cztery latka, a więc nie powinno być z nim większych kłopotów i postanowiła się poświęcić. Organizowała mu zabawy w domu, malowanki, wspólne spacery, zabierała go na wycieczki rowerowe i tak jakoś im czas mijał i tak się poznawali. Mały zakochał się w Klementynie, a ona poznała inną stronę życia, nie tylko w pojedynkę. Zasypiali spełnieni i na jej twarzy pojawiał się coraz częściej uśmiech.

Była piękna pogoda i postanowiła zabrać malucha na plac zabaw. Wzięła wiaderko, łopatki, foremki, ale mały wolał się huśtać i kręcić na karuzeli.

W pewnym momencie wydarł się na cały plac – Klementyna chodź tu i pohuśtaj mnie wyżej.

Dwie babcie, które też pilnowały swoje wnuczęta spojrzały się po sobie ze zdziwieniem i na panią Klementynę, bo były oburzone i padło takie tfu!

– Co to za wychowanie, żeby do babci zwracać się po imieniu, to jest coś bardzo dziwnego, niewychowawczego, jakieś zagraniczne. Żachnęły się z oburzeniem, że babcia, to powinna być babcia, a nie jakieś tam!

Usłyszawszy to pani Klementyna zadarła nosa i odpowiedział, że babcie to może one są, a ona jest Klementyna, bo słowo babcia do niej nie pasuje, gdyż czuje się zbyt młoda na jakąś tam babcie. Zabrała wnuka, by opuścić to staroświeckie towarzystwo.

Ps. Ciekawa jestem jak Wy kochani przyjęliście wiadomość, że oto będziecie babciami i dziadkami? Ja babcią po raz pierwszy zostałam w wieku 52 lat i to słowo brzmiało mi w uszach dość długo, bo może miesiąc, że oto jestem babcią. Nie była to trauma, ale musiałam się przyzwyczaić do brzmienia tego słowa, a teraz jestem babcią Elą pełną gębą i już!  😀

„Po tysiąc razy dobranoc” – moje kino

Ileż jest kobiet na tym świecie, które stoją między rodziną, a swoją pracą, która często jest dla nich ogromną pasją i spełnieniem nie tylko zawodowym, ale i osobistym. Ileż kobiet ma wyrzuty sumienia, że to nie własne dzieci i nie mąż są dla nich całym światem. Ileż kobiet miota się między tymi dwoma światami?

Obejrzałam dziś film taki z gatunku, jakich już prawie się nie kręci, bo jest to moim, skromnym zdaniem film bardzo poruszający i dotykający tematu kobiety właśnie.

Film pt. „Po tysiąc razy  dobranoc” z rewelacyjną Juliette Binoche, która wcieliła się w rolę Rebeccki, głównej bohaterki, która z wielką pasją wypełniała rolę fotoreportera tych części świata, o których właśnie świat zapomniał.

Jej zdjęcia to były perełki, ale jakże często robiąc je, narażała swoje życie, a mimo to szła pod obstrzał z karabinów i w najbardziej niebezpieczne miejsca na tej ziemi.

Rebeccka była matką i żoną i jej rodzina sprzeciwiała się kategorycznie, aby szła tam, gdzie mogła stracić życie. 

Miotła się między swoją pasją, a tym, że nie jest dobrą matką i żoną i ta jej wewnętrzna walka jest pokazana w tym filmie.

Nie zdradzę zakończenia, bo byłoby to bez sensu, ale polecam ten film z całego serca. Nie brakuje w nim świetnej gry aktorskiej, ekspresji, wielkich emocji i oczywiście świetnych zdjęć z najdalszych zakątków naszego świata, zapomnianych przez rządzących tym światem, gdzie leją się łzy, gdzie jest bieda, a dzieci nie mają co jeść.