Archiwum dnia: 14 sierpnia, 2015

Kochali się i umarli razem!

Pani Amelia na swoje 70 urodziny przygotowała przysmaki, aby kiedy przyjdą jej dzieci razem z wnukami częstowali się jej kuchnią, bo bardzo dobrze gotowała i oczywiście sama upiekła smakowity tort, aby w gronie rodzinnym spędzić ten dzień, a i wnukom smakował. Kiedy zdmuchnęła symboliczne 7 świeczek wszyscy bili brawo i składali jej długich jeszcze lat życia.

Mąż kupił jej w prezencie śliczną podomkę, a dzieci cudowną pościel i była strasznie szczęśliwa, że oto kolejny raz swoje urodziny może spędzić z bliskimi. Kiedy podawała następne danie na stół, nagle zasłabła i upadła na podłogę.

Karetka przyjechała bardzo szybko i zabrano ją do szpitala. Okazało się, że przeszła bardzo łagodny udar mózgu, który pozostawił jej mózg w spokoju, a jedynie lekko niedomagała prawą ręką. Lekarz stwierdził, że da się to naprawić rehabilitacją i wszyscy odetchnęli z ulgą.

Najszczęśliwszy chyba był jej mąż, który nie wyobrażał sobie życia bez swojej żony. Poznali się w Powstaniu Warszawskim i tak bardzo pokochali, że nie widzieli poza sobą świata. Przeżyte lata były dla niego najpiękniejszym okresem w całym życiu. Nigdy się nie kłócili i zawsze na spacerze trzymali się za ręce.

Mąż Amelii nie był gotowy na jej śmierć, bo mieli jeszcze tyle planów. Chcieli pojechać do Warszawy i odwiedzić miasto, któremu poświęcili swoją walkę. Chcieli pojechać na Mazury i pożeglować po jeziorach, a tu nagle miałby być koniec?

Pewnego dnia wezwano męża Amelii do szpitala i lekarz mu powiedział, że po serii badań wykryto u Amelii guza mózgu, którego nie da się operować i zostało jej co najmniej 3 miesiące życia.

Mąż Amelii trzymał się dzielnie, ale lekarz go uprzedził, że z dnia na dzień, żona będzie się czuła coraz gorzej, a więc niech się przygotuje na najgorsze.

Faktycznie stało się tak, jak powiedział lekarz, że Amelia z dnia na dzień miała coraz większe boleści i omdlenia. Nie miała apetytu i gasła w oczach. Dzieci szukały niekonwencjonalnych metod leczenia, ale to było wołanie na puszczy. Pomagała tylko morfina, po której zasypiała do następnego bólu.

Poprosiła, aby mąż jej załatwił dużą ilość morfiny, albo eutanazję, bo nie chciała już żyć i nie chciała odchodzić jako roślina, ale mąż  ją wciąż pocieszał i obiecał, że zabierze ją do ukochanej Warszawy, aby  jeszcze powspominała i aby byli tam ostatni raz.

W swojej desperacji prosił lekarza o eutanazję, ale zgodnie z polskim prawem jest ona niemożliwa, ale więc pani Amelia cierpiała dalej.

W domu był komputer, a więc mąż pani Amelii szukał w sieci porad, jak jej ulżyć, ale to było już niemożliwe. Listonosz tylko przyszedł pewnego razu i przyniósł sporą paczuszkę, a w niej były zapakowane jakieś leki. W internecie wszystko można zamówić i nie trzeba mieć na to recepty.

Kiedy Amelia miała lepszy dzień, przyniósł albumy ze zdjęciami z ich całego życia. Powspominali i popłakali się, że to ich życie minęło jak mgnienie.

Powiedział żonie, że to jest ich pożegnalny wieczór i powiedział jej prawdę o sobie. Oboje ubrali się w odświętne, tak jak do kościoła ubrania. Mąż Amelii ufryzował jej włosy i zrobił delikatny makijaż, oraz założył jej rajstopy i buty, a sam ubrał się w czarny garnitur.

Oboje napisali list pożegnalny, adresowany do swoich, dorosłych dzieci, a obok mąż pani Amelii położył wyniki badań, z których wynikało, że jest chory na raka trzustki i nie ma dla niego ratunku.

Wzięli oboje wielką porcję leków i trzymając się za ręce zasnęli w swoim małżeńskim łóżku. Na wieki razem.

Czy ja jestem konfesjonałem?

Usłyszałam dziś znamienne słowa od pewnej współpracownicy, z którą pracowałam bodajże 5 lat temu, ale o tym potem.

Było to tak, że pracowałyśmy w jednym dziale i pracowało nam się bardzo dobrze. Pani owa nie była moją szefową, ale w hierarchii biurowej była wyżej, choćby stażem pracy i doświadczeniem. Różniło nas  ponad 10 lat, ale w niczym, to nam nie przeszkadzało, aby praca układała się świetnie.

Często chodziłam do jej gabinetu, by podpisała sporządzone przeze mnie dokumenty i przybiła swoją pieczątkę, bym mogła dokumenty rozesłać po zainteresowanych petentach. Często też prosiła, bym ja coś jej napisała na komputerze i wydrukowała, bo Ona z komputerem nie za bardzo była.

Kiedy w wydziale były czyjeś imieniny,  jak to w biurze zazwyczaj się dzieje, że robi się chwilę przerwy na ciasto i dobrą kawę, a przy okazji rozmawiało się o sprawach niekoniecznie związanych z pracą, zawsze była miła i przyjazna.

Było nas w wydziale pięć kobiet i każda miała swoje zadania, ale jeśli któraś miała urlop, albo zachorowała, to nie było żadnego problemu, by ją zastąpić i wykonywać jej obowiązki przez ten czas.

Pracowało się w miłej i spokojnej atmosferze, bez focha i bez plotek, mimo, że wiedziałyśmy o sobie sporo. Jak to w życiu bywa, każda z nas miała jakieś kłopoty, a to z dziećmi, a to z finansami i tak dalej, ale nigdy nic nie wychodziło dalej.

Wspominam tamten czas bardzo dobrze, ale do pewnego momentu.

Moja Córka zaproponowała mi, abym z drugą Córką przyjechała do niej – do Paryża, gdzie pracowała. Chciała nam pokazać, to czarowne miasto i  kawałek zachodu i tu zaczęły się schody.

Miałam zaplanowany urlop jak to w pracy bywa, ale napisałam podanie o kilka dni urlopu poza grafikiem. Napotkałam na ścianę i jakiś dziwny mur i do dziś nie wiem dlaczego?

W końcu udało się wynegocjować i pojechałam. W Paryżu było cudnie, choć trochę towarzyszył nam deszcz, ale to nie przeszkodziło nam, aby pozwiedzać miasto i wjechać na wieżę E. Zachłysnęłam się Paryżem, choć nigdy więcej tam nie trafiłam, ale wciąż jest we mnie podziw i magia dla  Paryża.

No dobrze. Kiedy wróciłam, pochwaliłam się zdjęciami, bo trochę ich narobiłam. A to panorama miasta z wieży E, a to z mostu, a to podczas tańca salsy nad brzegiem Sekwany. Mam te zdjęcia do dziś i chętnie do nich wracam.

Wracając do tej pani, to przestała się do mnie odzywać i zaczęła traktować mnie obcesowo i strasznie służbowo. Od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Zawsze wracałyśmy z pracy razem do domu, bo szłyśmy w tym samym kierunku, aż nagle ten rytuał się skończył.  Ona wychodziła pierwsza, a ja po drodze widziałam jej plecy i tak było już zawsze, co zaakceptowałam i pogodziłam się z takim stanem rzeczy, choć było mi bardzo przykro.

W końcu nasze drogi się rozeszły, bo owa Pani przeszła na emeryturę i już się widywałyśmy bardzo rzadko. Potem ja odeszłam z pracy i w konsekwencji widziałyśmy się sporadycznie i tylko na dzień dobry, ale do dzisiaj.

Ktoś do mnie zapukał i kiedy otworzyłam drzwi, to mnie zamurowało.

– Czy mogę z tobą porozmawiać, tak po starej znajomości?

Zaprosiłam do domu rzecz jasna, choć poczułam od progu woń alkoholu.

Pomyślałam, że wypiła, aby dodać sobie odwagi, aby do mnie przyjść.

Zrobiłam kawę i usiadłyśmy, choć z początku byłam lekko sparaliżowana, bo nie spodziewałam się takiej wizyty i to kogo?

Od razu zauważyłam, że bardzo zeszczuplała i zmarniała. Twarz jej poszarzała, a włosy miała w nieładzie, co kiedyś było nie do pomyślenia, bo zawsze o siebie dbała.

– Przyszłam, bo nie mam już do kogo i wiesz, że mój mąż już odszedł z tego świata?

– Tak wiem i jest mi bardzo przykro z tego powodu – odparłam.

– Jestem w totalnej dupie ( jej słowa )!

– Pomagałam finansowo córce i synowi, a teraz ścigają mnie za kredyty, bo wzięłam dla nich, aby stanęli na nogi. – Obiecali stare konie, że poszukają roboty i zaczną spłacać, ale nic z tego i dalej piją i roztrwonili wszystko, a ja teraz nie mam na chleb.

Nie wiedziałam jak mam się zachować i podpowiedziałam, że może trzeba iść po pomoc do Opieki Społecznej skoro sprawy się tak źle mają!

– Wstydzę się strasznie, że mam takie dzieci. – Wstydzę się, że dopuściłam do takiej sytuacji i sama wciągnęłam się w dół bez wyjścia i wiesz co? – Chyba się powieszę, bo dłużej tego nie wytrzymam!

– Jesteś jedyną, której o tym powiedziałam, bo wszystkie inne się ode mnie odwróciły, kiedy sięgnęłam finansowego dna i nie proszę cię o żadne pieniądze, a tylko chciałam się wygadać! – Wybacz, że zawracam ci głowę i tylko ci powiem, że podziwiam cię, bo uratowałaś swoje małżeństwo, a dzieci zazdroszczą ci wszyscy w mieście i okolicach! – Jesteś szczęściarą!

Pożegnałyśmy się i tylko poprosiła, abym od czasu do czasu ją odwiedziła, a ja po jej wyjściu nie mogłam do siebie dojść!

Czy ja zawsze muszę być konfesjonałem, że jak bida do do Elki?

Przed chwilą napisałam mejla do Opieki Społecznej w moim mieście i uważam, że na tym moja rola powinna się skończyć, ale czy aby na pewno?

Mam mieszane uczucia, ale cóż więcej mogę zrobić dla kobiety, która kiedyś odwróciła się do mnie plecami z tak głupiego powodu?

„Długi wrześniowy weekend” – moje kino

Dzień dobry, choć wciąż żar się z nieba leje. 🙂

Polecam na upalny dzień kolejny film, jaki obejrzałam, a jest dostępny w sieci. „Długi wrześniowy weekend”, to jest film może bardziej dla kobiet, które z reguły lubią oglądać romanse na ekranie. Jednak ten romans różni się od innych, gdyż ma w sobie dreszcz emocji, a to za sprawą zbiega z więzienia, który delikatnie sterroryzował kobietę i jej syna w supermarkecie i kazał się ukryć w ich domu.

Poprosił tylko o kilka godzin, by kobieta dała mu schronienie, ale został za długi wrześniowy weekend i w tym czasie między mężczyzną, a kobietą, chorą na depresję wybuchło wielkie uczucie, takie, które nie często się zdarza.

Mężczyzna pokazał kobiecie, że można ponownie uwierzyć w miłość, a oboje byli po przejściach i łaknęli siebie oraz poczuli, że może się im udać wszystko na nowo.

Akcja ma wiele zwrotów i w końcu film kończy się happy endem, ale to już musicie sami zobaczyć. 🙂

Polecam ten film, bo nie jest to tuzinkowe kino, a i gra aktorska jest według mnie rewelacyjna.