Pani Amelia na swoje 70 urodziny przygotowała przysmaki, aby kiedy przyjdą jej dzieci razem z wnukami częstowali się jej kuchnią, bo bardzo dobrze gotowała i oczywiście sama upiekła smakowity tort, aby w gronie rodzinnym spędzić ten dzień, a i wnukom smakował. Kiedy zdmuchnęła symboliczne 7 świeczek wszyscy bili brawo i składali jej długich jeszcze lat życia.
Mąż kupił jej w prezencie śliczną podomkę, a dzieci cudowną pościel i była strasznie szczęśliwa, że oto kolejny raz swoje urodziny może spędzić z bliskimi. Kiedy podawała następne danie na stół, nagle zasłabła i upadła na podłogę.
Karetka przyjechała bardzo szybko i zabrano ją do szpitala. Okazało się, że przeszła bardzo łagodny udar mózgu, który pozostawił jej mózg w spokoju, a jedynie lekko niedomagała prawą ręką. Lekarz stwierdził, że da się to naprawić rehabilitacją i wszyscy odetchnęli z ulgą.
Najszczęśliwszy chyba był jej mąż, który nie wyobrażał sobie życia bez swojej żony. Poznali się w Powstaniu Warszawskim i tak bardzo pokochali, że nie widzieli poza sobą świata. Przeżyte lata były dla niego najpiękniejszym okresem w całym życiu. Nigdy się nie kłócili i zawsze na spacerze trzymali się za ręce.
Mąż Amelii nie był gotowy na jej śmierć, bo mieli jeszcze tyle planów. Chcieli pojechać do Warszawy i odwiedzić miasto, któremu poświęcili swoją walkę. Chcieli pojechać na Mazury i pożeglować po jeziorach, a tu nagle miałby być koniec?
Pewnego dnia wezwano męża Amelii do szpitala i lekarz mu powiedział, że po serii badań wykryto u Amelii guza mózgu, którego nie da się operować i zostało jej co najmniej 3 miesiące życia.
Mąż Amelii trzymał się dzielnie, ale lekarz go uprzedził, że z dnia na dzień, żona będzie się czuła coraz gorzej, a więc niech się przygotuje na najgorsze.
Faktycznie stało się tak, jak powiedział lekarz, że Amelia z dnia na dzień miała coraz większe boleści i omdlenia. Nie miała apetytu i gasła w oczach. Dzieci szukały niekonwencjonalnych metod leczenia, ale to było wołanie na puszczy. Pomagała tylko morfina, po której zasypiała do następnego bólu.
Poprosiła, aby mąż jej załatwił dużą ilość morfiny, albo eutanazję, bo nie chciała już żyć i nie chciała odchodzić jako roślina, ale mąż ją wciąż pocieszał i obiecał, że zabierze ją do ukochanej Warszawy, aby jeszcze powspominała i aby byli tam ostatni raz.
W swojej desperacji prosił lekarza o eutanazję, ale zgodnie z polskim prawem jest ona niemożliwa, ale więc pani Amelia cierpiała dalej.
W domu był komputer, a więc mąż pani Amelii szukał w sieci porad, jak jej ulżyć, ale to było już niemożliwe. Listonosz tylko przyszedł pewnego razu i przyniósł sporą paczuszkę, a w niej były zapakowane jakieś leki. W internecie wszystko można zamówić i nie trzeba mieć na to recepty.
Kiedy Amelia miała lepszy dzień, przyniósł albumy ze zdjęciami z ich całego życia. Powspominali i popłakali się, że to ich życie minęło jak mgnienie.
Powiedział żonie, że to jest ich pożegnalny wieczór i powiedział jej prawdę o sobie. Oboje ubrali się w odświętne, tak jak do kościoła ubrania. Mąż Amelii ufryzował jej włosy i zrobił delikatny makijaż, oraz założył jej rajstopy i buty, a sam ubrał się w czarny garnitur.
Oboje napisali list pożegnalny, adresowany do swoich, dorosłych dzieci, a obok mąż pani Amelii położył wyniki badań, z których wynikało, że jest chory na raka trzustki i nie ma dla niego ratunku.
Wzięli oboje wielką porcję leków i trzymając się za ręce zasnęli w swoim małżeńskim łóżku. Na wieki razem.