Dobry wieczór. 🙂
Bywa, że czasami trafię na felieton, który wprawia mnie w lekkie osłupienie i długo się nad nim zastanawiam. Felieton publikuję w całości, umieszczony w „Wyborczej” i napisała go Ewa Kaleta.
Musiałam kilka godzin poświęcić na poukładanie swoich myśli na temat zawarty w felietonie i zdecydowałam, że może to być niezły temat do dyskusji, ale jeśli jej nie będzie, to chociaż do zastanowienia się – jak Ty i Ty byś postąpił/a zakładając, że nie jest to żadna prowokacja i pisanie tylko dla poszukania nośnego tematu – dla poklasku i aby pisać, by cokolwiek coś napisać!
A więc myślałam i wiecie co? Wpuściłabym tą kobietę na Wigilię po wstępnym porozumieniu z rodziną, ale najpierw zrobiłabym jej rewizję, czy gdzieś nie ma schowanego coś wybuchowego, aby mojej Wigilii nie wysadziła w powietrze.
Mam w sobie taki dar, albo wadę, że ufam ludziom, ale Muzułmanom nie wierzę, gdyż ten rok pokazał, że wierzyć im nie należy.
Jeśli byłaby czysta, to zaprosiłabym ją do wspólnego stołu i może by się okazało, że mogłoby być całkiem miło i ciekawie.
Ciekawa jestem Waszego zdania, bo przecież Polacy słyną z gościnności na całym świecie.
A teraz zapraszam do lektury:
Muzułmanka wprasza się na Wigilię
Ewa Kaleta 31.12.2015 01:00
– Dzień dobry, proszę pani, nie mam z kim spędzić Wigilii… – Nie, dziękuję, nie jestem zainteresowana.
Jest Wigilia, godzina 16, zakładam hidżab, wychodzę z domu. W ciągu pięciu godzin zapukam do kilkudziesięciu warszawskich mieszkań, przypadkowych. Jestem muzułmanką, konwertytką, Wigilię spędzam samotnie w Warszawie. Chcę sprawdzić, czy dodatkowe puste nakrycie, symbol katolickiej miłości do bliźniego, obejmie również mnie.
„To, że wyznaję islam, nie zmieni tego, że jestem Polką”
Żoliborz. Zbłąkany czy obłąkany
Dom jednorodzinny, godzina 16.00, świecą się światła, przez firanki widać ruch w kuchni i w pokoju.
– Słucham? – głos młodej kobiety.
– Dzień dobry, proszę pani, nie mam z kim spędzić Wigilii, nie chcę siedzieć sama w domu i pomyślałam, że…
– Chwileczkę – odpowiada kobieta.
Przez okno dyskretnie wygląda kilka osób. Z domu wychodzi młoda kobieta w kapciach, otwiera mi drzwi i zaprasza do środka. W korytarzu czeka na mnie kilka osób, słyszę ich wesołe głosy jeszcze ze schodów, dzieci uciszają siebie nawzajem. Kiedy wchodzę do mieszkania, zapada cisza, wymieniają się spojrzeniami, większość rodziny znika.
– Mam kawałek piernika – wyjmuję z torby ciasto.
– Nie, dziękuję – odpowiada młoda kobieta. – Proszę usiąść w pokoju. O, tu – pokazuje kanapę.
Przy wigilijnym stole siedzą dwie starsze kobiety, jeden starszy mężczyzna. Młodzież kursuje między kuchnią a pokojem bez celu, dzieci opierają się o krzesła i gapią się. Młoda kobieta przysiada się do mnie z laptopem.
– Już szukamy dla ciebie miejsca, może Caritas albo jakiś dom dla bezdomnej matki. Może w taki dzień każdego przyjmą – mówi, patrząc w ekran.
– W Polsce się urodziłaś? – pyta młody mężczyzna z kilkuletnim chłopcem na rękach.
– Tak, jestem Polką – odpowiadam.
Starsza kobieta kręci głową i śmieje się, patrzy na ścianę. Jej mąż, przechodząc obok mnie, powtarza pod nosem: – Się w głowie przewraca.
– Skończ, tato – odpowiada mu młoda kobieta. – Chyba musisz iść na Okopową. Albo na Wigilię dla bezdomnych.
– Ale ja nie jestem bezdomna – odpowiadam. – Mają państwo dodatkowe nakrycie dla zbłąkanego wędrowca?
– Dla zbłąkanego tak, ale obłąkanego nie – odpowiada głos z kuchni. Starsze kobiety wzruszają ramionami, trochę ze śmiechu, trochę z oburzenia.
– Jarek, daj spokój – odpowiada podniesionym głosem młoda kobieta. – Przepraszam, nie przejmuj się.
Kiedyś w Wigilię ludzie się zaręczali; dziś rusza lawina pytań o Polskę
Wilanów. Ale tu są dzieci
W wielu miejscach nikt nie odpowiada na dzwonek domofonu, choć światła w oknach się palą. Długo chodzę sama po okolicy. Dzwonię do mojej przyjaciółki muzułmanki, która jak większość „naszych” muzułmanów obchodzi Boże Narodzenie z rodziną, za chwilę siądzie do wigilii, chociaż nie ma to dla niej większego znaczenia. Dla mnie ma. Nie wierzę do końca tym, którzy mówią, że po konwersji nie czują się już ani trochę katolikami. Ja nie jestem w stanie i nawet nie chcę wyprzeć się swojej katolickiej przeszłości. To tak jakby mieć dwoje rodziców, katolicyzm od urodzenia i islam z wyboru.
Po kilkunastu nieudanych próbach spełnia się obietnica zapalonych świateł na parterze.
– Słucham? – głos młodej kobiety. W tle pisk dzieci.
– Dzień dobry, proszę pani, nie mam z kim spędzić Wigilii, nie chcę być sama w domu. Wiem, że pani mnie widzi, więc od razu powiem: jestem muzułmanką, moja rodzina nie akceptuje mojej religii. Dla mnie to nadal ważne święta. Mieszkam w Warszawie od niedawna, nie znam zbyt wielu osób więc, pomyślałam, że…
– Ale ja mam tu małe dzieci.
– Aha?
– Za chwilę i tak jedziemy do rodziców na wigilię. Może sąsiedzi wyżej. Niech pani próbuje.
W moim kierunku idzie młody mężczyzna w czarnym długim płaszczu, w wycięciu widać błękitny kołnierzyk koszuli, pali cienkiego papierosa i bawi się kluczykami do samochodu. Mijając mnie, nie patrzy na mnie, spokojnym tonem mówi: – Do siebie wypierdalać.
Koran kontra Św. Mikołaj. Pytamy muzułmanów o Jezusa i Matkę Boską
Ochota. Policzek
– Słucham – odpowiada cichutki głos starszej kobiety.
– Dzień dobry, proszę pani, nie mam z kim spędzić Wigilii, jestem tu sama, prawie nikogo nie znam – drzwi wejściowe otwierają się.
Na trzecim piętrze drzwi do mieszkania są otwarte, wchodzę. W mieszkaniu strasznie śmierdzi.
– Dzień dobry – mówię, powtarzam głośniej, coraz głośniej. Wchodzę do pokoju, skąd słyszę włączony telewizor. Starsza kobieta siedzi w fotelu wpatrzona w ekran.
– Dzień dobry, wpuściła mnie pani przed chwilą domofonem.
Starsza pani z trudem przenosi na mnie wzrok, mówi coś do siebie, wraca do telewizora. Idę do kuchni. Jest brudno, w zlewie stoją naczynia niemyte co najmniej od miesiąca. Blat w kuchni lepi się, przyklejony do niego jest zresztą opłatek. I pudełko z lekami powkładanymi do przegródek na dwa tygodnie. Starsza pani wchodzi do kuchni.
– Ela przyjdzie? – pyta cicho.
– Nie wiem – odpowiadam. Numer do Eli napisany jest na kartce i przyklejony do ściany obok telefonu.
– Ale gładziusieńka – mówi starsza pani i głaszcze mnie po policzku, pochylam się, żeby głaskała mnie jeszcze przez chwilę. Odklejam opłatek od blatu. Starsza pani zdejmuje folijkę i zaczyna jeść, idzie z powrotem do pokoju przed telewizor. Wychodzę.
W sąsiednim bloku.
Słucham? – męski donośny głos w domofonie.
– Dzień dobry, proszę pana, ja nie mam z kim spędzić Wigilii, jestem tu sama, prawie nikogo nie znam. Pomyślałam, że może ktoś mnie przyjmie, chociaż na chwilę. Zupełnym przypadkiem trafiłam tu.
– No niech pani wejdzie.
Drzwi otwiera starszy mężczyzna, zza jego nóg wygląda mały szczekający piesek.
– A to przebranie jakieś? Muszka, cicho! – podnosi głos na psa.
– Nie, proszę pana, jestem muzułmanką.
– Polka?
– Tak, przeszłam na islam. Dlatego tu jestem. Moi rodzice niespecjalnie chcieli, żebym przyjeżdżała w hidżabie na święta.
– Trudno się dziwić. Po co pani w tym chodzi? Moda taka?
– Nie, to nie moda.
– A niechże pani toto zdejmie i do rodziców jedzie. Co to za wariactwa.
– Ale ja nie chcę zdejmować.
– Aj, młoda pani jest, jeszcze nieraz się pani w głowie zmieni. Co to to? Prowokować pani chce? Jeszcze ktoś w drzwiach zawału dostanie? Chłopaka pani nie ma? Ja pani powiem, jak tak pani w drzwiach z tą chustką stanie, to się można nieprzyjemnie zdziwić, o, buzia ładna, po co zakrywać?
– Nie o to chodzi, dziś Wigilia, przecież zawsze zostawia się to dodatkowe nakrycie. Więc pomyślałam, że…
– A no, proszę pani, no oczywiście, zostawia się, my katolicy jesteśmy i tak, oczywiście, zostawia się, taka jest tradycja, ale jak ktoś naprawdę potrzebuje. A nie za Cygana, tfu, Araba się przebiera. Niechże pani toto zdejmie. Bo aż, no aż coś tu się człowiekowi zbiera (łapie się za gardło).
– Ale ja naprawdę potrzebuję.
– To inaczej: w Jezusa pani nie wierzy? Do Maryi o wstawiennictwo się pewnie nie modliłaś? No to co to to? Po co takie wydziwianie? Do kościoła iść. A nie się odwracać. Pewnie nieraz modlitw wysłuchali. To jest niewdzięczność – podnosi głos, a razem z nim Muszka.
Słychać dźwięk domofonu. Wchodzi młody mężczyzna: – Dzień dobry, no, tato, gotowy miałeś być.
Starszy pan: – A no tak, a tu, widzisz, pani muzułmanka do mnie przyszła i mnie zagadała. Już tylko kurtkę narzucę i idziemy.
Młody mężczyzna: – A pani Polka?
Tak – odpowiadam.
Młody mężczyzna: – Jakby pani do jakiegoś kraju arabskiego pojechała, to by pani zobaczyła, co to islam jest. ISIS to by panią od razu ukamienowały.
Starszy pan: – No ja pani mówię, ale tu widzę przypadek oporny. No co zrobić, każdy ma swój rozum. Z Bogiem!
Starszy pan zamyka drzwi do mieszkania. Wsiadają do samochodu i odjeżdżają.
Polska islamofobia bez muzułmanów
Wola. Nie jesteśmy zainteresowani
Udaje mi się wejść do bloku przypadkiem, przytrzymuję drzwi kobiecie z dzieckiem w wózku. Ominę dzięki temu domofony.
Zaczynam od 3. piętra. Dzwonek, głośne świergotanie, słyszę ciężkie kroki, ktoś patrzy przez wizjer. Odchodzi. Dzwonię jeszcze raz. Ktoś podbiega pod drzwi. Drzwi otwiera szczupła kobieta po pięćdziesiątce.
– Słucham? – trzyma ścierkę w ręce.
– Dzień dobry. Proszę pani, trafiłam tu przypadkiem. Nie mam z kim spędzić Wigilii.
Kobieta odwraca głowę i krzyczy w stronę mieszkania: – Ścisz to pudło trochę.
– No? O co chodzi? – pyta.
– Nie mam z kim spędzić świąt – powtarzam.
– Jak ty weszłaś do tego bloku? – pyta – Meczet tu wybudowali, jeszcze pieniędzy chcecie? Mało wam? Jeden tu, drugi tam, no, – gdzie ten drugi jest?
– A chuj wie – słuchać głos z wnętrza pokoju.
– No nieważne. Mało wam? Po ludziach będziecie chodzić jak Jehowy? – pyta.
– Pieniędzy chce? – dochodzi męski głos z wnętrza mieszkania.
– Ja nie chcę żadnych pieniędzy. Pani mnie nie zrozumiała.
– A idź głową w ziemię bić, może rozum odzyskasz. Co ty sobie myślisz! Iść mi stąd!
Zamyka drzwi. Po chwili otwiera i sprawdza, czy już poszłam. Stoję na korytarzu i zastanawiam się, co dalej.
– Ale już! Bo po policję zadzwonię!
Zbiegam na drugie piętro. Świąteczny stroik przypięty do drzwi. Dzwonek nie działa. Pukam. Otwiera nastolatek.
– Cześć – mówię.
Chłopak zamyka drzwi bez słowa, po chwili drzwi otwiera kobieta około czterdziestki.
– Tak, słucham?
– Dzień dobry, proszę pani, nie mam z kim spędzić Wigilii, moi rodzice…
– Nie – kobieta przerywa mi w połowie zdania. – Nie, dziękuję, nie jestem zainteresowana – zamyka drzwi.
A dlaczego ja jestem zainteresowana? Dlaczego przeszłam na islam, a mimo to chcę spędzić z kimś Wigilię? To pytanie nie pada, ale chcę być na nie gotowa i sama je sobie zadaję. Kiedy próbuję odciąć się od swojej katolickiej przeszłości, czuję się pusta i samotna. Czasem nawet odmawiam katolicką modlitwę, pierwszą, jakiej nauczono mnie w domu. Niektóre dzieci ze związków międzyreligijnych modlą się inaczej z mamą i inaczej z tatą, i jest to dla nich naturalne.
Muzułmanin z PiS: Dobrzy muzułmanie to my
Centrum, Dworzec Centralny. Ślina
W podziemiach mijam trzech sikhów w charakterystycznych turbanach, patrzymy na siebie tak samo zdziwieni. W korytarzach jest głośno, pijani menele drą się na cały dworzec, ochroniarze chodzą wzdłuż ścian, brody chowają w kurtkach, a spojrzenia w ziemię i nic, nie reagują, podnoszą tylko wzrok. Znowu Hindusi, tym razem dwóch, mogą być muzułmanami, przemykają szybko, mówię „salam alejkum”, ale chyba nie usłyszeli. Mija mnie wąsaty mężczyzna, idzie szybkim marszem, mówi: – Wypierdalać z tymi szmatami. Nie jestem pewna, czy to do mnie. Chociaż nikogo innego nie ma. Wchodzi do jednego z dwóch czynnych kiosków. Idę za nim. Czyta gazetę, spogląda na mnie, idę w jego stronę, właściwie sama nie wiem, co chcę mu powiedzieć. Odkłada gazetę, przechodzi dalej, idę w jego kierunku, ale kiedy mnie zauważa, wychodzi z kiosku.
Wychodząc z podziemi, mijam dwóch Arabów, na oko pracują w kebabie. Mówię „salam alejkum”, nie zwracają na mnie uwagi, mijam kilku pijanych mężczyzn, zaczyna się awantura, ochroniarz niepewnie patrzy w ich kierunku. Wychodzę z podziemi, mijam pijanego młodego mężczyznę, ledwo trzyma się na nogach. Słyszę, że ktoś za mną idzie, kilka osób, głośno się zachowują, nie słyszę, co mówią. Z głośnego chaosu słów wyłapuję: – Allahu akbar! Mam ochotę zdjąć chustkę. Tak naprawdę mam ochotę zdjąć ją, od kiedy jestem w centrum. Zakładam kaptur, idę wolniej, mija mnie grupka młodych ludzi, czuję, że patrzą na mnie, a ja gapię się w ziemię. Jeden z nich pluje na mnie, ślina dociera na moje ramię. To młody chłopak. Nic więcej nie wiem, bałam się patrzeć.
Mokotów. Nie wiadomo skąd
Blok przy ulicy, między stacjami metra. Dzwonię do pierwszego mieszkania.
– Słucham? – młody kobiecy głos.
– Od kilku godzin chodzę po mieście i szukam domu, właściwie to ludzi, z którymi mogłabym spędzić Wigilię, a przynajmniej posiedzieć chwilę, jestem tu sama, nie znam prawie nikogo w Warszawie. Trochę już nie mam siły i tracę nadzieję.
– Ale ja jestem sama w domu.
– Rozumiem. Ja pani nic nie zrobię. Nie wiem, czy pani mnie widzi. Może zdejmę kaptur. Widzi pani? Nie jestem złodziejką ani żadną oszustką, nie jestem bezdomna. Jestem muzułmanką. Konwertytką. Ale przez dwadzieścia parę lat życia byłam katoliczką, nie chcę Wigilii spędzać sama.
– Bardzo słabo panią słyszę przez ten domofon, strasznie trzeszczy i pani tak niewyraźnie i cicho mówi. Ja przepraszam, ale jestem sama w domu.
Odkłada słuchawkę.
Kilka ulic dalej.
Znowu wchodzę do bloku przypadkiem, przyłączyłam się do pana z psem na smyczy wracającego ze spaceru, uśmiechał się do mnie, miałam nadzieję, że porozmawiamy, ale on już rozmawiał przez telefon. Poszłam za nim po schodach. Kiedy zniknął w mieszkaniu, odczekałam pięć minut i zadzwoniłam do drzwi. Pies zaczął szczekać. Usłyszałam kroki, uśmiechałam się do wizjera i pomachałam ręką. Nikt nie otworzył. Usłyszałam tylko uciszanie psa. Usiadłam na schodach. Po kilkunastu minutach z któregoś mieszkania na tym samym piętrze wyszła kobieta.
– Kim pani jest? – mówi do mnie pochylona.
– Nikim, już idę.
– Bo po policję zaraz zadzwonię – przypatruje mi się coraz natarczywiej.
– Proszę się nie denerwować. Już idę. Niech mi pani da kilka minut.
– Skąd ty jesteś? – pyta i zapala dodatkowe światło na całych schodach.
– Stąd, z Mokotowa – odpowiadam.
– Do kogo tu przyszłaś?
– Do nikogo. Już zaraz pójdę. Proszę, niech mi pani da chwilę, zadzwonię po taksówkę, nie chcę na dworze czekać. Niech mi pani da spokój, proszę.
Zamawiam taksówkę. Kobieta stoi w progu swojego mieszkania, trzyma telefon, mówi nienaturalnie głośno i wyraźnie: – Chciałam zgłosić, że przyszła, nie wiem jak, kobieta w czamborze [chyba chodziło jej o czador], nie wiem skąd, nie chce powiedzieć, nie wiadomo do kogo i siedzi na klatce schodowej, nie chce wyjść.
Wyszłam.