Mam przed blokiem dwie, dorodne wierzby, które posadził śp. już mój sąsiad. Posadził je może 30 lat temu i sobie pięknie rosły i nie straszne nikomu były.
Jest to pamiątka po dobrym sąsiedzie który umarł, a zaraz po nim umarła jego żona i dla mnie są wspomnieniem o tych sąsiadach.
Nigdy, ale to nigdy nie wyrządziły nikomu krzywdy, ani żadnemu samochodowi zaparkowanym pod blokiem. Przeszły w swoim życiu wiele wichur i gradobić, a wciąż trwały, ale ostatnio przez trzy kolejne lata komuś przeszkadzają i człowiek je okalecza.
Ledwo odbiją się wiosną i latem, a w grudniu, ostatniego grudnia je okaleczono.
Nie wiem, nie znam się na przycinaniu drzew, a jednak jakoś mi przykro i jakoś mi żal, że ogołaca się je z korony i daje koleją szansę na wiosnę, że się odrodzą.
Może mi ktoś to wytłumaczy dlaczego wobec tego nie zetnie się je całkowicie i posadzi coś bardziej niskiego, czego nie trzeba by było traktować piłą.
Zrobiłam zdjęcia moich wierzb w rozkwicie, a teraz trzeba będzie czekać, aż odbiją się i znowu będą piękne.