Archiwum dnia: 7 stycznia, 2016

Niech gra i o jeden dzień dłużej!

Orkiestra zagra już po raz 24 raz, a więc za chwilę będzie miała 25 lecie, bo wierzę, że zagra  do końca świata i o jeden dzień dłużej.

Dziś wpadłam w poszukiwanie mojego identyfikatora, który gdzieś schowałam, ale niestety nie znalazłam. Pewnie gdzieś się śmieje i czeka na niespodziewane, że wpadnie w jakimś momencie.

Nie pamiętam więc, w którym roku łaziłam ze swoimi dziećmi po zaśnieżonym mieście, mroźnym mieście. Może to był rok 2005, a może 2006, ale to nieważne.

Pamiętam, że na skromne miasteczko zebrałyśmy całkiem pokaźną sumkę i cieszyłyśmy się okropnie, że się udało wnieść swoją cegiełkę w dobrą i potrzebną sprawę.

Minęło tyle lat, a mnie się nic nie zmieniło odnośnie Orkiestry i Owsiaka. Nie obchodzą mnie Złote Melony i te wszystkie pomówienia jakiegoś wściekłego blogera. Sąd Owsiaka oczyścił, a ten robi swoje. Robi świetną robotę i zastępuje wszystkie rządy, którym z budżetu na starcza na ochronę zdrowia małych i starych.

Zbiera ogromne pieniądze dzięki tym, którym się chce i tylko łajzy jak poseł Pięta wyją jak kojoty, że Owsiak jest złodziejem.

Poseł Pięta – hipokryta, chory ponoć na raka rozgrzeszył Dudę za oddanie nart na aukcję, a zwalniać chce każdego z roboty, kto się zaangażuje w akcję, czyli służby wojskowe i policję. Hipokryzja na miarę Kilimandżaro!

Taką mamy oto władzę, która miliony odda na kościół, a gani zbieranie kasy dla chorych i bezbronnych.

Przeczytałam gdzieś wpis pewnej starej kobiety, zimnej kobiety, która napisała, że na Orkiestrę nie da ani grosza. Wiem czemu nie da, bo nie ma wnuków, bo żadne jej dorosłe dziecko nie chce się rozmnażać, a więc zimna, stara kobieta ma żal, ale tylko do kogo?

Mam trójkę wnucząt – zdrowych, ale licho nie śpi i dlatego dam podwójnie na Orkiestrę, ale dam też dlatego, że się starzeję, a więc może znajdzie się dla mnie kiedyś tam wygodne łóżko z kasy Orkiestry.

Życie jest nieprzewidywalne i nie rozumiem dlaczego nowi rządzący i kościół  negują tak piękną akcję. Dlaczego wszystko chcą sprowadzać do narodowego i patetycznego i zabierają ludziom resztki radości. To jest niepojęte!

Lecz ludzi dobrej woli jest więcej 
i mocno wierzę w to, 
że ten świat 
nie zginie nigdy dzięki nim. 
Nie! Nie! Nie! 
Przyszedł już czas, 
najwyższy czas, 
nienawiść zniszczyć w sobie. 

śpiewał  Czesław Niemen

Czy nasze dzieci i wnuki są szczęśliwe?

 Dobry wieczór. 🙂

Hej, hej – pamiętacie kochani swoje dzieciństwo, kiedy nie straszne nam było pokonywanie wszelkiego rodzajów płotów, włażenia na drzewa, kąpieli w jeziorach bez opieki rodziców, ale z kluczem na szyi? Pamiętacie z pewnością jazdy z górki na pazurki na tornistrach w siarczyste mrozy, bo zimy takie kiedyś były.

Pamiętacie swoje wyjazdy na obozy, kolonie, bez telefonu, bo do rodziców pisało się listy. Pamiętacie wyjazdy do babci i dziadka, kiedy się bosymi stopami szurało po ściernisku i nikt nie bał się komara, ani tam jakiegoś owada?

Wiem, że pamiętacie, bo podwórka były pełne dzieci od rana, do wieczora w wakacje i jakże często rodzicom było trudno nas ściągnąć do domu. To na podwórkach, w grupach wisiało się na trzepakach i robiło się wiele innych, ciekawych rzeczy.

Ja pamiętam swoje dzieciństwo i mam pamiątkę po nim, w postaci wielu blizn, których się nabawiłam podczas burzliwego spędzania czasu z rówieśnikami, a dziś?

Oto wpadł mi ciekawy artykuł o dzieciach współczesnych, które są pod maksymalną ochroną rodziców, szkoły, opiekunów i psychologów i można tylko się zastanowić  nad tym, że jak tak dalej pójdzie, to będziemy mieli pokolenie nieudaczników, których wszystko będzie przerażać, bo to technologia załatwi za nich wszystko.

Wiem, że niewiele można już zrobić, bo w dobie elektroniki i postępującej technologii nasze dzieci przestaną opuszczać swoje domy, gdzie najważniejszą rzeczą będzie dla nich komputer, smartfon i ich nieograniczone możliwości.

Przytaczam tylko część artykułu, ku refleksji:

 

 

„Hodujemy zombi, które nie wiedzą, kim są i dokąd zmierzają. Żyją w tyranii optymizmu, przekonane, że mogą wszystko, że mają równe szanse, że wystarczy chcieć, by mieć. A nie potrafią poradzić sobie nawet z komarem, a co dopiero z krytyką czy wzięciem odpowiedzialności za innych

 

„Witam, czy wasze dzieci były na obozie harcerskim? Wszystko OK, tylko przerażają mnie te namioty w środku lasu. A co w sytuacji, jak jest burza?” – pyta Beata na internetowym forum pod hasłem „Obóz harcerski”. „Namioty namiotami. Moje dziecko zraziło się w zeszłym roku brakiem higieny. Syf, brud, kąpiele sporadyczne, wróciła totalnie brudna” – odpowiada jej Zofia. Tę bezradność rodziców i dzieci potęgują obecne przepisy. Rok temu sanepid chciał zamknąć obóz harcerski koło Ustki, bo nie było tam elektryczności. Dwa lata temu w Bieszczadach kazano organizatorom obozu survivalowego pociągnąć rurami wodę z ujęcia oddalonego o trzy kilometry. W sumie trudno się więc dziwić, że w styczniu tego roku wychowawca zimowiska koło Karpacza zorganizował zamiast ogniska „świecznisko” w świetlicy, bo na zewnątrz było minus 10 stopni i dzieciaki poskarżyły się rodzicom, że nie chcą marznąć, a ci zagrozili opiekunowi interwencją w kuratorium, jeśli nie odwoła „niebezpiecznej zabawy”.

– Jak zaczynałem przygodę z harcerstwem, wiele lat temu, obozy przygotowywaliśmy od zera. W las pierwsi jechali najbardziej sprawni i silni harcerze, cięli siekierkami drzewa, kopali latryny, myli się w górskim lodowatym strumieniu. Cały obóz budowaliśmy własnymi rękoma. Nikt się nie zastanawiał, czy jajka na jajecznicę zostały wyparzone w „wydzielonym, oznakowanym stanowisku wyparzania jaj”. Dzisiaj nie wolno dać młodemu siekiery, bo jest narzędziem niebezpiecznym, witki nie można uciąć, bo drewno się kupuje w nadleśnictwie. Zamiast dziury w ziemi są wypożyczane toi toie, a każdy garnek czy półka w magazynie muszą być sprawdzone przez armie kontrolerów z sanepidu, gmin i przeróżnych straży. Obozy stawiają profesjonalne firmy, a dzieciaki przyjeżdżają na gotowe, zamiast plecaków mają walizki na kółkach, repelenty i kremy do opalania – opowiada były już harcmistrz z podwarszawskiej miejscowości. Woli pozostać anonimowy, bo dorabia, choć tylko okazjonalnie i nieharcersko, na letnich obozach dla młodzieży.

 Przyjeżdżają takie potworki przekonane o swojej wyjątkowości, mądrości i zaradności, a wrzeszczą w panice, jak zobaczą osę czy komara. Na byle uwagę wychowawcy od razu dzwonią do mam i tatusiów ze skargą, a ci z pretensjami do nas. Cholera mnie bierze, ale cóż poradzić, klient nasz pan. No to robię im ognisko w pokoju na ekranach ich tabletów, bo dym z płonących szczap gryzłby ich w oczy – tłumaczy.

Z łezką w oku czyta dziś w necie wspomnienia ludzi z jego pokolenia, jak w latach 80. wcinali jagody bez strachu, że chory lis je obsikał. Teraz jest psychoza, więc na wszelki wypadek dzieci do lasu nie wysyła się w ogóle, dlatego przerażają je pająki, komary czy osy, a z grzybów znają tylko pieczarki. Z rozrzewnieniem przypomina sobie, jak ganiał w krótkim rękawku w deszcz, przeziębił się i babcia dała mu miód ze spirytusem, cytryną i czosnkiem, i nikt nie oskarżył babci o rozpijanie młodzieży, a on wstał następnego dnia zdrów jak ryba. Dziś na lekki ból gardła dzieciaki dostają antybiotyki, a po złamaniu palca zwolnienie na cały rok z WF. Nikt mu nie pomagał odrabiać lekcji, bo musiał się uczyć sam, a za błędy ortograficzne ojciec go po kilku ostrzeżeniach w końcu sprał, bo tłumaczenie nieuctwa dysgrafią nie było wtedy tak postępowe jak dziś. Gdy z kumplami poszli nad jezioro, nie było ratowników, społecznych kampanii ostrzegających przez skakaniem na główkę i jakoś ani on, ani żaden z jego znajomych karku nie skręcił. A skakali do wody z wysokiego brzegu aż miło. Gdy rozbił nos na rowerze, ciężkim, stalowym składaku bez przerzutek i profilowanych opon, w szkole sińce pod oczyma nie zaalarmowały wychowawców i do rodziców nie przyjechała z interwencją opieka społeczna w obstawie policji. Teraz miałby rozmowę z psychologiem, która uświadomiłaby mu, że jest wrażliwym człowiekiem, z pełnymi prawami i nie wolno nikomu przekraczać jego prywatnej strefy, więc jeśli rodzice go biją, powinien to zgłosić.

 

– Gdy dostałem manto od silniejszego zabijaki z podwórka i wróciłem zapłakany dodomu, ojciec powiedział, żebym się nie mazgaił, bo mężczyzna musi stawiać czoła przemocy. Siłą. Czasami przegram, czasami wygram, ale takie jest życie. A następnego dnia pojechaliśmy do klubu sportowego, gdzie zapisał mnie na boks – opowiada.

„Kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak nas należy »dobrze« wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu” – takie wspomnienia w internecie młodzi czytają dziś jak bajkę o żelaznym wilku.

Ale dwie lewe ręce mają nie tylko najmłodsi. W domach gniją całe pokolenia niedorajdów, włącznie z trzydziestolatkami, przekonanymi, że guzika w koszuli nie da się przyszyć bez certyfikatu krojczego. I nie jest to pusta konstatacja autora tego tekstu w myśl przekonania każdego dorosłego, że „za moich czasów młodzież była bardziej zaradna”, tylko wyniki naukowych analiz. Gdziekolwiek spojrzeć, jest gorzej, niż było.”

http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/499608,dzieci-pierdoly-bledy-wychowawcze-ktore-popelniaja-wspolczesni-rodzice.html