Archiwa miesięczne: Maj 2016

Co by tu dzisiaj na obiad? :)

Dzień dobry. 🙂

Wstałam dziś ze smakiem na bigos z młodej kapusty, bo przecież mamy już wiosnę „pełną gębą” Tak też się stało i przystąpiłam do gotowania, ale najpierw zajrzałam na bloga „Przepisy Joli” i tam u niej znalazłam dodatkową inspirację, a chodzi o to, że Pani Jola dodaje do bigosu starte jabłko. Pewnie dla kwaśności, a więc i ja też tak zrobiłam.

Wklejam przepis Pani Joli i dziękuję za przepis, gdyż bigos wyszedł bardzo smaczny: Zrobiłam odstępstwo i dodałam zamiast świeżych pomidorów – koncentrat pomidorowy i dwie garście zielonego koperku. Mniam. 🙂

Składniki:

  • 2 średniej wielkości kapusty
  • 2 cebule
  • 2 duże jabłka (kwaśne)
  • 20 dag pieczarek
  • 4 pomidory
  • 20 dag wędzonego boczku
  • 3 laski kiełbasy podwawelskiej
  • Sok z 1/2 cytryny
  • Liść laurowy
  • Pieprz
  • Majeranek
  • Słodka papryka

Wykonanie:
Kapusty pokroiłam, dałam do garnka i podlałam małą ilością wody. Wrzuciłam liść laurowy, ziele angielskie, posoliłam i na małym ogniu gotowałam. Jabłka obrałam, pokroiłam na małe cząstki. Pomidory i pieczarki pokroiłam na plasterki i dodałam do kapusty.

Usmażyłam cebulę, kiełbasę (pokrojoną w plasterki), boczek (pokrojony w kostkę) i wrzuciłam do kapusty. Wszystko razem gotowałam około 15-20 minut. Pod koniec gotowania dodałam sok z cytryny, pieprz, majeranek i słodką paprykę.
Bigos z młodej kapusty gotuje się zdecydowanie krócej niż normalny :) Polecam, jest wyjątkowo pyszny!

http://przepisyjoli.com/2015/06/bigos-z-mlodej-kapusty/

Odrobina wiedzy o Mozarcie – moje kino

Dzisiejsze popołudnie poświęciłam przez trzy godzinny na  film pt. „Amadeusz”. Jest to film zrealizowany w 1984 roku, ale mijające lata nie ujęły mu  uroku.

Czego się z tego filmu dowiedziałam? Otóż Wolfgang Amadeusz Mozart był człowiekiem, co najmniej dziwnym, aby nie napisać śmiesznym. Jego histeryczny, specyficzny śmiech w wielu sytuacjach elitę towarzyską wprowadzał w zakłopotanie.

Wiele źródeł zajmujących się życiorysem Mozarta podaje sprzeczne informacje. Jedne podają, że Mozart żył w wielkiej biedzie i umarł jak zwykły śmiertelnik, który został pochowany bez żadnych honorów.

Inne podają, że żyło mu się całkiem znośnie i umarł, gdyż cierpiał na wiele, wewnętrznych chorób.

Znamienne jest to, że w filmie pokazano życie ludzi, którzy fascynowali się muzyką i operą, bo przecież to stanowiło dla nich jedyną pociechę i rozrywkę. Kompozytorzy rywalizowali ze sobą i wzajemnie się zwalczali i tak Mozarta zwalczał wielki rywal, nadworny kompozytor Salieri, który pod koniec życia przyznał się, że Mozarta zabił, ale jaka jest prawda, to o to spierają się historycy. Salieri w duchu przyznał geniusz Mozarta, a sam nazwał się miernotą i z tym żył ponad 30 lat.

Dowiedziałam się o wyjątkowym talencie Amadeusza, który muzykę miał w głowie. Pisząc, nie zasiadał do instrumentu i nie robił na partyturach żadnych poprawek. Muzykę słyszał od razu i swoją wizję natychmiast przelewał na papier, słysząc klarnety, trąbki, i inne instrumenty. Mozart był po prostu geniuszem i szkoda, że przeżył zaledwie 36 lat. Ostatnim i niedokończonym utworem Mozarta było:

Requiem in D minor i choć ja mam gumowe ucho na muzykę klasyczną, to dzięki filmowi zrozumiałam geniusz Mozarta.

https://www.youtube.com/watch?v=sPlhKP0nZII

Opis filmu z sieci:

” Historia triumfu i upadku genialnego Wolfganga Amadeusza Mozarta opowiedziana po latach przez jego największego rywala, cesarskiego kompozytora Salinieriego. Głośny film Milosa Formana zdobył 8 Oscarów, w tym za najlepszy film, reżyserię i scenariusz adaptowany. Rok 1781. Na dwór cesarza Austrii Józefa II (Jeffrey Jones) przybywa Wolfgang Amadeusz Mozart (Tom Hulce), młody, jednakże słynny już w całej Europie, obdarzony niezwykłym talentem kompozytor. Antonio Salieri (F. Murray Abraham), nadworny muzyk cesarza, przeczuwa, że przybycie Mozarta może stanowić zagrożenie dla jego pozycji na dworze. Wolfgang, który właśnie wyzwolił się spod tyranii ojca (Roy Dotrice), wiedzie beztroski, niemal hulaszczy tryb życia. Mimo to cesarz obdarza go swoim zaufaniem i zamawia u niego operę. Talent Mozarta wzbudza wściekłość Salieriego; opętany chorobliwą zazdrością o rywala, knuje intrygi i za wszelką cenę próbuje się go pozbyć” czytwiecej: http://www.alekinoplus.pl/program/film/amadeusz_657#ixzz49VPGeFm9      

Na świecie są jeszcze sympatyczni ludzie!

Czy takie coś zdarza się w dzisiejszym życiu, w którym ludzie biegną jak szaleni za wszystkim? Gdy ludzie nie zauważają w pośpiechu takich niuansów jak dobroć, uczciwość, empatia, współczucie, dobre wychowanie?

Opowiem w skrócie historię jednego sms-a, który mnie wzruszył. Zdarzył się przedwczoraj i nie mogę o nim zapomnieć, bo siedzi mi w głowie i zadziwia. 

Napiszcie czy słusznie się wzruszyłam?

Mój Mąż oddał do naprawy swoją bluzę, w której zepsuł się zamek, ekler jak zwał, tak zwał.

Krawiec w punkcie krawieckim obiecał, że na jutro Mąż będzie mógł przyjść po swoją naprawioną rzecz.

Mąż oczywiście poszedł, bo mu na bluzie wyjątkowo zależało, ale okazało się, że krawiec zapomniał wykonać usługę i lekko mego Męża zdegustował.

Na następny dzień Mąż otrzymał sma-a o treści:

Zapraszam Pana do punktu krawieckiego i kajam się, że usługa nie była wykonana na czas.

Proszę się stawić u nas, a usługa nie wymaga żadnej gratyfikacji, czyli jest za darmo.

Zależy nam, by wspólnota naszego miasteczka miała wyjątkowo dobre imię o naszym zakładzie,

a więc liczymy na to, że mimo zwłoki, będzie Pan zadowolony, bez względu na karygodne zaniedbanie. To się więcej nie powtórzy!

 

Miłe, miłe! Można, można i nie chodzi o pieniądze, gdyż Maż zapłacił. Chodzi, że komuś się chciało wpisać sms-a i go wysłać.  Ja się zauroczyłam sms-em i dlatego znalazł się on na blogu.

„Atelier Fontana” – to film typowo dla kobiet :)

Jeśli ktoś ma ochotę na typowo, babskie kino, to polecam bardzo szczerze film pt. Atelier Fontana”

Jest to bardzo pożyteczna i ciekawa opowieść o trzech siostrach, które wychowywały się w niezbyt bogatej rodzinie, ale bardzo się kochającej.

Ich mama pokazała swoim dzieciom jak posługiwać się igłą i nitką. Nauczyła swoje dzieci wrażliwości na modę kobiecą. Po latach siostry, po wielu porażkach i niepowodzeniach, ale z wielką determinacją i pracowitością oraz talentem stają się prekursorkami w rozsławianiu mody włoskiej na cały świat.

Ich kreacje nosiły wszystkie sławne kobiety na świecie jak chociażby: Ava Gardner, Audrey Hepburn, Ingrid Bergman czy Grace Kelly.

Gorąco polecam ten film też dlatego, że jest w filmie historia jednej z sióstr, którą los bardzo dotkliwie dotknął, łącznie ze stratą ukochanej córeczki.

Film jest nakręcony ze szczegółami i bardzo dokładnie. Od sukien projektowanych przez trzy siostry ciężko oderwać oczy!

Chusteczki należy mieć w pobliżu. 🙂

 

 

 

 

 

Wycieczka romantyczna – tylko we dwoje!

Dobry wieczór. 🙂

Jestem zmęczona, ale bardzo zadowolona. W tak cudny, wiosenny dzień wybraliśmy się na wycieczkę tylko we dwoje.

Poranne szykowanie i wyjazd. Najpierw pojechaliśmy do ulubionej knajpki na obiad, w której spędziliśmy godzinę, ale porcje były tak wielkie, że nie weszło nam wszystko. Nie zjedzony posiłek pakują i można zabrać do domu i tak też zrobiliśmy.

Potem wyjechaliśmy w stronę Mierzęcina, by zwiedzić zespół pałacowy, którego historię przybliżam niżej. Po drodze w mijających miejscowościach są malutkie, urocze kościółki, co uwieczniłam na zdjęciach.

Mierzęcin jest to przecudnej urody kompleks, który po remoncie stał się wielką atrakcją turystyczną i biznesową. W całym kompleksie jest  dużo atrakcji, jak basen, spa, sale konferencyjne, sale dla dzieci. Obiekt z końmi i wiele ścieżek spacerowych, włącznie z japońskim ogrodem. Można tu w ciszy spokojnie wypocząć, mając pod ręką niemal wszystko. Kuchnia wspaniała i przede wszystkim cisza, którą przerwa śpiew ptaków. Tu odbywają się czasami zdjęcia do filmów, a także obiekt odwiedził Pan Wołoszański kręcąc swój kolejny, historyczny odcinek.

Obeszliśmy ten kompleks naładowani słońcem i niespotykaną roślinnością, co widać na moich zdjęciach.

Koniec wycieczki nastąpił na wielkim tarasie mojej Córki i Zięcia, gdzie zjedliśmy zimne lody i wypiliśmy smaczną kawę i tak zakończył nam się aktywny dzień. Będę dobrze spała. 🙂

 

” O Mierzęcinie źródła historyczne wspominają już w Średniowieczu. W starych kronikach można znaleźć informacje o nadaniach ziemskich dla rodziny von Osten. Mierzęcin pozostał w ich rękach do 1608 roku, a następnie przeszedł w posiadanie rodziny von Kramme. XVII wiek był okresem nieustannych sprzedaży wsi Mierzęcin, rozdrobnienia majątku i prób jego scalania. Czas stabilizacji dla Mierzęcina to wieki od XVIII do XX wieku. W 1715 roku majątek ziemski kupiła rodzina von Sydow, która przyczyniła się do wybudowania murowanego kościoła istniejącego po dzień dzisiejszy. W drugiej dekadzie XVIII wieku nastąpiła ostatnia zmiana niemieckiego posesora. Majątek nabyła i rozbudowała rodzina von Waldow. Do 1830 roku majątek rodzinny powiększył się o folwarki w Linkowie, Podleścu, Kępie Zagajnej oraz Waldowthal, gdzie umiejscowiona była huta szkła. Do rozwoju gospodarczego Mierzęcina przyczyniła się, zbudowana w 1850 linia kolejowa, łącząca Poznań ze Stargardem Szczecińskim.

Pałac, siedzibę rodu zbudowano w latach 1861 – 1863 z inicjatywy Roberta Friedricha von Waldow.
Okresem największej rozbudowy i przebudowy majątku był początek XX wieku, powstały wówczas nowe budynki gorzelni oraz kompleksu folwarcznego.

Okres wojenny pałac i budynki folwarku przetrwały w niemalże nienaruszonym stanie. Po zakończeniu działań wojennych majątek von Waldow przeszedł na rzecz Skarbu Państwa Polskiego.

Zaczęła się polska historia Pałacu w Mierzęcinie. W latach 1945 – 1952 w Pałacu mieścił się dom dziecka dla dzieci upośledzonych, prowadzony przez siostry zakonne a później Państwowy Dom Dziecka, który funkcjonował do roku 1959.

Z chwilą utworzenia Państwowego Gospodarstwa Rolnego w Mierzęcinie w 1959 roku wnętrza pałacowe i folwarczne zostały zaadaptowane na biura, przedszkole, świetlicę wiejską, mieszkania pracownicze oraz pomieszczenia gospodarcze. W 1991 roku podjęto decyzję o przeniesieniu biur i zlikwidowaniu przedszkola, a co za tym idzie opuszczeniu budynku, co nastąpiło w 1992 roku.

Rozpoczął się wówczas najgorszy okres dla obiektu, zniszczony i zaniedbany stał blisko 6 lat, czekając na przywrócenie dawnej świetności.

9 lipca 1998 roku pałac wraz z folwarkiem został zakupiony przez polską firmę NOVOL.

W latach 1999 – 2001, staraniem nowych właścicieli, gmach pałacu poddano gruntownej renowacji. Adaptowano zrujnowany budynek na ośrodek wypoczynkowy dla pracowników firmy. W ramach prac restauratorsko – konserwatorskich wymieniono dach i całą stolarkę, a w ponad 80% stropy z drewnianych na ceramiczne. Przeprowadzono prace izolacyjne, tynkarskie i sztukatorskie.

Oficjalne otwarcie Pałacu Mierzęcin nastąpiło 13 września 2002 roku.

Zapraszamy do lektury spisanych przez pana Eberharda von Waldow jego osobistych wspomnień i historii rodzinnych związanych z Mierzęcinem. Mamy nadzieję, że przybliżą one nam wszystkim wiedzę o ludziach, którzy tu żyli, o tym, jak żyli oraz czym się zajmowali. Pozwolą nam też odnaleźć magię i siłę tego miejsca.”

Historie i historyjki Mierzęcińskie (PDF, 164 KB)

http://www.palacmierzecin.pl/

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Addio pomidory. Addio ulubione – kuchenne wariacje

 

Dobry wieczór. 🙂

Zacznę od tego, że obudziłam się dzisiaj o godzinie dziewiątej z minutami. Nie często się mi tak zdarza, ale dziś się zdarzyło.

Powolne budzenie się najpierw przy kawie, a potem wspólnie z Mężem przy śniadaniu – dość późnym.

Włączamy telewizor ciekawi, co tam w świecie słychać, a tu? O mało się nie zakrztusiłam od tego, jak Premier Beata Szydło wrzeszczała, wręcz się darła z mównicy sejmowej.

Miałam żyć z daleka od polityki, ale się nie da i już. Krzyczała na tych, co nie popierają i nie zgadzają się z PiS. Darła się, jakby postradała zmysły, bo zmysły jej prysły. Co tam Unia Europejska, co tam Ameryka, co tam izolacja za chwilę Polski od świata?

Oni tego nie pojmują, a ja nie jestem Polką, bo na nich nie głosowałam i nie ma we mnie krzty patriotyzmu. Jestem wg. nich nikim i nic nie znaczę w Polsce, bo nie zgadzam się z ich fatalną polityką. Jak tak dalej pójdzie, to będzie to koniec dla Polski. Utną nam europejskie dotacje w ramach sankcji i co? Z czego wybudują drogi, szpitale, szkoły? No z czego? Ech…

Pilot szybko w rękę i rozdartą Premier zmieniłam na coś lżejszego. Oni są zaślepieni i ich zaślepienie spowoduje, że otoczą Polskę murem niczym berlińskim!

Kto nie widzi, że w Polsce zagrożona jest demokracja, no to ja nie wiem, by nikogo nie obrazić.

Do kuchni se poczłapałam i to mnie odprężyło.

Wczoraj ugotowałam rosół na mięsie z wołowiny i dziś zarzuciłam go 4 garściami ryżu i od razu dodałam 4 marchewki pokrojone w spore kawałki, dwa korzenie pietruszki, spory kawałek selera, cebulę i por. Kiedy to mi się gotowało, to pokroiłam na ćwiartki pomidory i włożyłam do garnka z niewielką ilością wody i masła. Dusiło się do odparowania wody, a następnie pomidory poddałam blendowaniu.

Wszystko połączyłam i dodałam sporo zielonego kopru i odrobinę cukru.

Wyszła pyszna pomidorowa ze świeżych pomidorów. Śmietanę dodaję bezpośrednio do talerza.

Ciekawa jestem jak gotujecie tą smaczną zupę. Może jakieś modyfikacje powinnam wprowadzić?

Za młodzi na sen za starzy na grzech – polecam norweskie kino

Kiedy mąż Lili po wielu udarach stał się roślinką,  ona postanowiła razem z nim zamieszkać w domu spokojnej starości. Uważała, że tylko ona jest w stanie opiekować się nim najlepiej.

Jedyna córka Lili i Maksa nie miała warunków by opiekować się swoimi rodzicami, bo miała zbyt małe mieszkanie i wiele zawodowych obowiązków, a więc zgodnie wszyscy postanowili, że Lili zamieszka z mężem i będzie z nim do końca jego dni.

Biedna Lili nie wiedziała, że ma początki starczej demencji, ale wiedziała o tym jej córka, która ukryła przed matką tę diagnozę.

Lili w domu opieki była w najlepszej formie. O poranku, kiedy się budziła, włączała ich ulubioną melodię i wyjmowała koszulę dla Maksa na cały dzień. Dbała o to by był czysty i zadbany. Siedziała przy mężu i dużo do niego mówiła, wierząc, że on wszystko słyszy i doskonale ją rozumie.

I tak było każdego dnia, że mąż był sadzany na wózek inwalidzki i zabierała go na zajęcia z muzyki, a także cieszyła się kiedy rodzina ich odwiedzała. Była podekscytowana, że Maks spędzi parę godzin z córką, zięciem i dwiema wnuczkami. Specjalnie go stroiła na takie okazje. Była mu szczerze oddana i całkowicie swoje życie w domu spokojnej starości poświęciła swojemu mężowi.

Zatraciła się w tym wszystkim i straciła kompletnie rachubę i nie potrafiła policzyć ile czasu oboje znajdują się w tym domu. Nie wiedziała, że jej choroba też postępuje. Jednak była dzielna i wciąż bardzo aktywna.

Miała przecież córkę i miała rodzinę, a więc to dawało jej siłę do działania. Dbała o siebie i codziennie nakładała na twarz makijaż mając nadzieję, że taką ładną widzi ją jej mąż.

Pewnego dnia usłyszała dźwięk trąbki roznoszący się po domu opieki, do którego dołączył przystojny, starszy pan o imieniu Eryk, zwany pilotem, gdyż całe życie nim był.

Zwiedził kawał świata i zaliczył wiele miłości, ale starość i choroba Parkinsona zmusiła go do decyzji, że ktoś musi się nim już opiekować.

Za niedługo jakby zaiskrzyło między żywotną Lili i ciekawym człowiekiem grającym na trąbce.

Siadali razem przy lampce wina i Eryk jej opowiadał o Wenecji, Istambule, a ona zdradziła mu, że zawsze marzyła o tym, by spędzić chociaż kilka dni w Paryżu.

Eryk ujął ją jeszcze bardziej i obiecał, że do tego Paryża ją kiedyś zabierze, a Lili była taka szczęśliwa, że w końcu spełni swoje marzenie.

Wróciła do pokoju i wzięła rękę swojego męża, która opadła bezwładnie na pościel i poczuła się strasznie samotna.

Jak nastolatka pobiegła do Eryka i rzuciła mu się na szyję. Zaczęli się całować tak delikatnie i krucho, jak kruche było już ich życie.

Eryk zaprosił ją do łóżka i kochali się namiętnie nie widząc u siebie zmarszczek i żadnych oznak starości. To było dla Lili coś nowego, bo jej mąż nigdy nie dał jej tyle namiętności i ciepła, co dał jej Eryk, jej wielka miłość, bo  oboje w sobie się zakochali.

Oboje zrozumieli, że się znaleźli dopiero w domu opieki i w dodatku na stare lata, a pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka. Ona całe życie pełna marzeń, a on mógłby je spełnić. Szalone, zakazane uczucie, bo przecież mąż Lili wciąż żył.

Przyszła Wigilia i Lili przyszykowała męża na to świąteczna spotkanie. Było miło jak to na Wigilię, ale w pewnym momencie Lili oznajmiła córce, że jest zakochana w Eryku.

Nie myślała, że córka zareaguje agresją i wytknie jej, że ojciec wciąż przecież żyje, ale w Lili coś pękło i oznajmiła córce, że jej ojciec nie dał jej nigdy takiej namiętności jaką dał jej Eryk. Wykrzyczała, że zawsze krążyła wokół męża jak satelita i spełniała każdą jego zachciankę, a do tego sypiali w osobnych łóżkach, bo mąż jej był egoistą i cenił sobie przede wszystkim wygodę. Wykrzyczała, że dopiero teraz czuje się kochana i dopieszczona.

Mąż Lili zaraz po świętach odszedł cichutko, a ona nie za wiele rozpaczała, gdyż była przygotowana na jego odejście. Zaproponowała córce, że chętnie z nią zamieszka i będzie jej gotowała i sprzątała, ale córka nie miała na to ochoty, gdyż zdawała sobie sprawę z tego, że choroba matki się pogłębia.

Kupiła przez Internet dwa bilety do Paryża i kiedy o tym powiedziała Erykowi – ten zmarkotniał i powiedział wprost, że jest tak bardzo zmęczony życiem i chorobą, że nie pojedzie z Lili do Paryża. Wściekła się jak mała dziewczynka i obtłukła Eryka kijem. Pogniewała się na niego, że jej obiecał, a teraz ją oszukał.

Spytała wprost, dlaczego nie chce spełnić jej marzenia, a Eryk się przyznał, że wie o jej chorobie i miał nadzieję, iż Lili zapomni.

Spakowała się, zamówiła taksówkę, by ta ją zawiozła na lotnisko. Miała bilet i postanowiła samotnie lecieć do Paryża, by spełnić swoje marzenie.

Wsiadła do taksówki i dopiero po wielu kilometrach zdała sobie sprawę z tego, że w domu opieki zostawiła swoją największą miłość życia. Wróciła i razem z Erykiem zamieszkali w jej pokoju – złączyli swoje łóżka!

I tak opisałam całkowicie dobrowolnie piękny, norweski film pt. „Klucz,  dom. Lustro”.

Miałam chęć opisać ten film, który sprawił, że podczas oglądania miałam cały czas „gulę” w gardle, bo starość i do mnie biegnie lotem błyskawicy.

 

 

 

 

Nie każdy facet to świnia!

Czytam w sieci, że polski aktor Andrzej Grabowski, najbardziej mi znany z kiepskiego serialu pt. „Świat według Kiepskich” porzucił swoją o wiele lat młodszą żonę. Przeszła ona dwa udary i jak piszą tabloidy właśnie po tych udarach Grabowski zostawił swoją żonę bez wsparcia i pomocy.

Któż tam wie ile w tym jest prawdy, ale ja zawsze twierdzę, że w każdej plotce trochę prawdy jest. Jeśli jest tak faktycznie, to Grabowski jest naprawdę kiepski.

Tak gmerałam w swojej pamięci, czy znam innych facetów, którzy nie zostawili swoich żon w chorobie i znalazłam.

Pan Andrzej, który w małej społeczności jest znany z tego, że jako wykształcony człowiek został zatrudniony w wydziale zajmującym się promocją miasta. Rzucał się w oczy gdyż żadna impreza w mieście nie mogła odbyć się bez niego. Doskonały organizator i konferansjer  i przede wszystkim przemiły mężczyzna.

Ożenił się z piękną dziewczyną, która po studiach uczyła w lokalnym liceum. Szczupła szatynka bardzo lubiana przez uczniów, która miała dar do bycia nauczycielem. Diament i przede wszystkim ogromnie taktowna, którą pan Andrzej się szczycił.

Kiedy szli razem przez miasto nie było końca pozdrowień, bo tak bardzo do siebie pasowali i widać było, że są szczęśliwi.

Urodziło im się dwoje dzieci, z których byli dumni. Zawsze w niedzielę widać było ich na spacerze bez względu na porę roku. Mieli taki swój rytuał, że niedzielny spacer rodzinny mieli zapisany jakby na zawsze.

Ludzie lubili taki obrazek tej szczęśliwej rodziny i dawali temu wyraz, ale przede wszystkim szanowali pana społecznika i panią, która uczy w miejscowej szkole.

Mijały lata i dzieci tych państwa podrosły, ale ludzie zauważyli, że pan Andrzej coraz częściej z nimi spaceruje samotnie. Nagle zabrakło przy nim jego pięknej żony.

Jak to bywa w małych miasteczkach, wieści rozchodzą się lotem błyskawicy. Ludzie szeptali, że żona pana Andrzeje jest ciężko chora i leży na oddziale psychiatrycznym. Aby uciąć plotki pan Andrzej w swojej pracy powiedział wprost, że jego ukochana żona zapadła na ciężką w wyleczeniu depresję, a zgubiła ją nadmierna ambicja, by być we wszystkim najlepszą.

Leczenie trwało kilka miesięcy, ale żona pana Andrzeja już nigdy nie wróciła do dawnej formy. Zmieniła się wizualnie, bo leki zrobiły swoje. Przybyło jej kilkanaście kilogramów i zrobiła się kobietą niezbyt już atrakcyjną, po której było widać chorobę. Nalana buzia od leków, spuchnięte nogi, co zakrywała długimi spódnicami. Szpilki zamieniła na płaskie buty, co sprawiło, że wyglądała na wiele lat więcej niż miała.

Ale pan Andrzej nigdy jej nie zostawił. Wciąż chodzą na niedzielne spacery, choć już bez dzieci, które już wyfrunęły z domu. Wciąż razem robią zakupy, spacerują,  a ona wkłada swoją rękę pod jego pachę i tak pchają razem ten wózek.

Samotność, to jest bardzo smutne słowo!

Do tego wpisu skłonił mnie telefon od mojej wiekowej Mamy.

– Halo Ela!

– Tak Mamo, to ja.

– A wiesz kto umarł w naszym mieście?

– Nie wiem Mamuś, bo ja omijam tablice z nekrologami i o tym wiesz.

I tu moja Mama wymienia mi trzy kobiety, które odeszły, gdyż chorowały na raka.

Kojarzę jedno nazwisko, a dwa powinnam pamiętać wg. mojej Mamy, ale nie kojarzę.

Mama się złości trochę, gdyż powinnam kojarzyć, a ja nie koduję i mówię Jej, że postaram się  skojarzyć.

Uspokajam Ją, ale pytam skąd o tym wie, skoro jest chora i nie wychodzi z domu. Okazuje się, że otrzymała telefon i ktoś Jej te wiadomości przekazał, bo w małych miasteczkach wszystko jest ciekawe i wszystko rozchodzi się lotem błyskawicy.

Rak – to jest ta choroba, która najczęściej zabiera ludzi bez względu na wiek na tamtą stronę.

Pomyślałam, że znowu ktoś kogoś zostawił i ktoś płacze po stracie. Pomyślałam sobie, że życie człowieka jest jedną, wielką zagadką i tak jest skonstruowane, że dziś jesteśmy, a jutro nas już nie ma.

Omijam tablice z nekrologami dlatego, że mam już tyle lat ile mam i zauważyłam, że nastała we mnie wielka zmiana, a jest nią moja pokora.

Moja pokora sprawia, że chcę być na koniec życia też dobrym człowiekiem. Człowiekiem, który nie rani i nie zadaje bólu innym. Stałam się cholernie wyrozumiała i wszelkie potknięcia innych ludzi tłumaczę sobie i jak najmniej ich osądzam. Wczoraj ktoś mocno w sieci mnie obraził – niesłusznie, bo miał taki kaprys, a więc odpowiedziałam tylko, że ja w sieci ludzi nie obrażam i życzyłam dobrej nocy. Otrzymałam za swoją postawę ponad 100 lajków. Poszłam spać spokojna i bez wyrzutów sumienia.

Moja psychofanka  z Krakowa ponownie zaczęła lżyć na mnie, a więc bardzo delikatnie napisałam do jej córki, by postarała się zatrzymać agresję swojej, niewątpliwie chorej matki i od trzech dni jest spokój. Myślę, że załatwiłam to dyplomatycznie, choć wiem, że nie na zawsze!

Wracając do odchodzenia, to moim marzeniem jest, by odejść szybciej od mojego Męża, a dlaczego?

Nie znoszę permanentnej samotności i wiem doskonale, że po ewentualnym odejściu Męża odejdę  wkrótce i ja.

Kocham tak mocno, że odejście Męża spowodowałoby, iż zeszło by ze mnie powietrze i nie szkodzi, że oboje zadaliśmy sobie wiele ran. Kochamy się jak wariaci, którzy na starość zdali sobie sprawę, że nie możemy bez siebie żyć. Wiem, że Mąż też boi się już starości i chorób, bo o tym rozmawiamy.

Moim marzeniem jednak jest, by odejść pierwszą, gdyż kompletne nie poradzę sobie z samotnością i nie dlatego, że słowo samotność jest tak bardzo smutne.

Jeszcze do niedawna w moim sercu był spory żal do Męża i o tym pisałam mejlowo z moją wielką znajomą wirtualną. Opisujemy swoją codzienność i to Ona otworzyła mi oczy, że powinnam wszelkie żale wymazać ze swojej świadomości, bo Mąż o mnie dba. Dzięki niemu codziennie budzę się zaopiekowana i jest między nami wciąż ogromna chemia i tu dziękuję Ci „A”, że otworzyłaś mi oczy. To dzięki Tobie inaczej patrzę na swój związek. Jesteś bardzo mądrą kobietą i życzę Ci szczęścia, choć sama w życiu przeszłaś przez piekło, z którego się podźwignęłaś.

Boję się odchodzenia, bo zaczynam coraz bardziej kochać życie. Choć nie zawsze tak było i tu apelują do zrezygnowanych i zawiedzionych, aby bez względu na koleje życia zawsze myśleli o sobie, że kiedyś zaświeci słońce i szkoda rezygnować z życia, bo perspektywa się zmienia – najbardziej na stare lata.

Dopiero teraz kocham swojego Męża bardziej, a może to On kocha mnie bardziej i naprawdę, że żal będzie się kiedyś rozstać, choć jest to nieuniknione, ale póki czas cieszymy się sobą, bo lepiej późno, niż wcale.

Martwię się jednym, że z pewnością nie doczekam ślubów moich Wnucząt, gdyż moje Córki późno rodziły, ale napiszę, że strasznie Was wszystkich kocham i życzę tylko szczęścia w  życiu! Babcia Ela i Dziadek Leszek.

Samotność zdąży nas zawsze dopaść i tu wklejam bardzo mądry artykuł – ku przemyśleniu.

Nagle zostałam sama – w tym dosłownym sensie

Nauczmy się akceptować samotność. Ona prędzej czy później nas znajdzie i żadna praca nas od niej nie uratuje
Siedzę w kawiarni. Piję kawę. Sama. Zastanawiam się, czemu wszyscy dookoła tak bardzo pragną z kimś być. Boją się bycia w pojedynkę czy może boją się samotności? Bo to dwie różne rzeczy. Tak mi się wydaje. Bycie samemu nie oznacza, że jesteśmy samotni. Tylko czy potrafimy zaakceptować ten stan?Gdy zostajemy sami (bo tak ułożył się nasz los, bo coś zepsuliśmy albo ktoś nas zawiódł), wielu z nas stara się robić wszystko, by o tym nie myśleć. Uciekamy do pracy, do ćwiczeń, do wszelakich zajęć, tylko żeby nasze myśli nie krążyły wśród dręczącego tematu. Jednak przychodzi chwila, w której musimy się zatrzymać, i nagle pojawia się moment ciszy przerywanej tylko naszymi myślami. I co wtedy? No właśnie, i co wtedy? To czas na zdanie sobie sprawy, że nie uciekniemy przed sobą, przed swoimi myślami – prędzej czy później będziemy musieli się z nimi skonfrontować.Na pewno przynajmniej raz spotkała was taka sytuacja. Mnie też. A co jeśli po prostu usiąść/położyć się i nic nie robić? I tylko myśleć? O sobie, o sytuacji, o tym, jacy jesteśmy i jacy chcielibyśmy być…Wyjeżdżając samotnie za granicę, nie spodziewałam się, jak bardzo to wpłynie na moje życie i postrzeganie otaczającej rzeczywistości. Nagle zostałam sama – w tym dosłownym sensie. Po raz pierwszy w życiu musiałam zmierzyć się z tym rodzajem samotności, gdzie byłam swoim jedynym rozmówcą.Moje życie wywróciło się całe do góry nogami: popełniłam błędy, które chciałabym dziś naprawić, poznałam ludzi, którzy otworzyli mi oczy, i poznałam siebie – jak nigdy dotąd.Tu znajdziesz wszystkie listy emigrantek z akcji „Polki bez granic”Bycie samemu może dać nam więcej, niż potrafimy sobie wyobrazić. Kto lepiej zrozumie ciebie, jeśli nie ty sam? A jeśli nie potrafisz wytrzymać ze sobą, to jak mają to zrobić inni?Może więc warto odłożyć pracę na bok i przez chwilę po prostu nie robić nic? Sprawdzić, czy podoba mi się to, co mam w środku.Bycie samemu nie oznacza, że jesteśmy samotni i na odwrót. Jednak obu rzeczy musimy się nauczyć lub po prostu zaakceptować. To nie jest takie straszne. Jasne, ja też chciałabym mieć kogoś. Byłoby zawsze raźniej, prawda? A jednak czasem losy toczą się tak, że nie mamy tego, co byśmy chcieli. Nauczmy się akceptować samotność. Ona prędzej czy później nas znajdzie i żadna praca nad od niej nie uratuje.

Przeżyjmy to jeszcze raz! :)

Dziś moje Dziecko przysłało mi zdjęcia wykorzystane do prezentacji na Jej Urodzinach. Przyznam się, że kompletnie nie wiedziałam jak je zapisać, bo to było umieszczone w nieznanym mi programie, a więc coś tam trzeba było rozpakować.

Jednak jestem dość uparta i w końcu mam je u siebie.

Na zdjęciach – nie wszystkie tu wkleiłam jest przekrój dorastania mojego Dziecka. Dobrze, że mam bloga i pewnie tylko ja zachowam na pamiątkę ten czas, gdyż młodzi pędzą przez życie i zapominają o takich szczegółach. Ockną się, kiedy za plecami będą mieć wiek emerytalny. 😀

Będą mogli tu zajrzeć i sobie powspominać, bo ten blog jest nie tylko dla mnie, ale na pamiątkę rodzinną też.

Mało tego, ale z tych zdjęć udało mi się zrobić filmik, ale to już niech zostanie w zakamarkach już tylko dla mnie.

Jestem z siebie dumna, że poradziłam sobie z trudnym zadaniem – jako nowość dla Seniorki.