Lubię ten czas w lecie, kiedy okno otwarte jest na oścież i późną porą miasto cichnie, a ustaje ruch samochodowy.
Jest tak przyjemnie leżeć w łóżku z Mężem i wsłuchiwać się w ten miejski spokój jak za dawnych lat, kiedy tych samochodów nie było aż tyle.
Leżymy i wspominamy młode lata, kiedy mieliśmy małe dzieci, a kiedy spały u Babci, to wypuszczaliśmy się na przejażdżkę odkrytym Gazem-69 i jaki to był hit w mieście.
Wiązałam sobie opaskę na włosy i jechaliśmy nad jezioro podziwiać rozgwieżdżone niebo i księżyc.
Ale ja nie o tym.
Tak leżąc wczoraj wspominałam z Mężem inną kwestię. Przypomniało mi się ile razy zostałam w życiu bezczelnie okradziona.
Pytam Męża, czy pamięta mój zielony rower, który mi kupił. Była to bardzo nowoczesna damka, jak na tamte czasy.
Ale od początku:
Zrobiłam więc podsumowanie – ile razy została w swoim życiu okradziona!
– Kiedy byłam w podstawówce – zdaje się, że w szóstej klasie, dostałam śliczne, chińskie pióro. Uwielbiałam nim pisać, a zwłaszcza w zeszycie do języka polskiego. Moje zeszyty zawsze były schludne, a tym piórem pisałam bardzo ładnie.
Niestety na któreś przerwie między lekcjami, ktoś mi to pióro podwędził. Możecie sobie wyobrazić jak podle się czułam.
– Wracając do zielonego roweru. – Jechałam nim sobie na działkę, którą uprawiałam z Mężem. Miałam zamiar powyrywać trochę chwastów. Działka była oddalona o 2 kilometry od miejsca zamieszkania i ten rower był wybawieniem.
Postawiłam rower pod sklepem, gdyż chciałam sobie kupić coś do picia. Sprawę w sklepie załatwiłam szybko i kiedy wyszłam – roweru już nie było. Ktoś dorobił się na mojej ufności i naiwności. Nienawidzę tego kogoś do dzisiaj! Wróciłam do domu na piechotę jak zbity pies!
– Może to był rok 2001. To był dzień wypłaty. Pieniądze wsadziłam do skórkowego portfela i wyszłam zadowolona z pracy. Pomyślałam sobie, że na szybko zrobię dzieciom obiad i wstąpiłam do pysznego baru, by kupić pierogi i gołąbki. Kiedy dokonałam zakupu, podszedł do mnie jakiś pan i zaproponował, że pomoże się zapakować do torby z zakupami. Jaki dżentelmen – pomyślałam sobie. Niestety, ale po przyjściu do domu stwierdziłam brak portmonetki z zawartością.
Po paru dniach ktoś znalazł moją portmonetkę porzuconą na wiejskiej drodze, która była rozjechana przez samochody. Policja była bezsilna i nigdy nie znalazła złodzieja. Do dziś nie mam pojęcia jak ten typ to zrobił. Czułam się podle, a najgorsze było przeżycie tylko z jednej pensji przez cały, długi miesiąc.
– Jednak najobrzydliwsza kradzież spotkała mnie ze strony koleżanki, którą poznałam i polubiłam. Miała masę problemów osobistych i może dlatego ją polubiłam, a także wspierałam. Zaprosiła mnie do siebie na pogaduchy, na kawę. Ufałam jej, bo wydawała mi się uczciwą i pełną empatii osobą.
Podczas wspólnej kawy i pogaduch, skorzystałam z jej łazienki. Siusiu mi się zachciało! Kiedy przyszłam do domu w torebce nie miałam portfela, a była w nim znowu moja wypłata. Wiedziałam, że to ona mi go wyciągnęła z torebki, bo kiedy do niej szłam, kupiłam ciastka do kawy i pieniądze miałam. Nie poszłam na Policję, bo nie miałam na to siły i tak do dziś, kiedy ją widzę na ulicy, to ciśnie mi się na usta tylko jedno słowo – złodziejka.!
I tak widzicie, że przez życie nie można przejść bezboleśnie. I tak widzicie, że na naszej drodze mogą stanąć przeróżne kanalie. I tak widzicie, że trzeba w życiu bardzo uważać i uczyć się, że nie wszyscy, którzy stają na naszej drodze, to są ludzie godni zaufania.
Opiszcie swoje spotkania ze złodziejami!