Archiwa miesięczne: Czerwiec 2016

Złodziej, choć byś mu dał milion – kraść nie przestanie – Autor: Iwan Kryłow

 Lubię ten czas w lecie, kiedy okno otwarte jest na oścież i późną porą miasto cichnie, a ustaje ruch samochodowy.

Jest tak przyjemnie leżeć w łóżku z Mężem i wsłuchiwać się w ten miejski spokój jak za dawnych lat, kiedy tych samochodów nie było aż tyle.

Leżymy i wspominamy młode lata, kiedy mieliśmy małe dzieci, a kiedy spały u Babci, to wypuszczaliśmy się na przejażdżkę odkrytym Gazem-69 i jaki to był hit w mieście.

Wiązałam sobie opaskę na włosy i jechaliśmy nad jezioro podziwiać rozgwieżdżone niebo i księżyc.

Ale ja nie o tym.

Tak leżąc wczoraj wspominałam z Mężem inną kwestię. Przypomniało mi się ile razy zostałam w życiu bezczelnie okradziona.

Pytam Męża, czy pamięta mój zielony rower, który mi kupił. Była to bardzo nowoczesna damka, jak na tamte czasy.

Ale od początku:

Zrobiłam więc podsumowanie – ile razy została w swoim życiu okradziona!

– Kiedy byłam w podstawówce – zdaje się, że w szóstej klasie, dostałam śliczne, chińskie pióro. Uwielbiałam nim pisać, a zwłaszcza w zeszycie do języka polskiego. Moje zeszyty zawsze były schludne, a tym piórem pisałam bardzo ładnie.

Niestety na któreś przerwie między lekcjami, ktoś mi to pióro podwędził. Możecie sobie wyobrazić jak podle się czułam.

– Wracając do zielonego roweru. – Jechałam nim sobie na działkę, którą uprawiałam z Mężem. Miałam zamiar powyrywać trochę chwastów. Działka była oddalona o 2 kilometry od miejsca zamieszkania i ten rower był wybawieniem.

Postawiłam rower pod sklepem, gdyż chciałam sobie kupić coś do picia. Sprawę w sklepie załatwiłam szybko i kiedy wyszłam – roweru już nie było. Ktoś dorobił się na mojej ufności i naiwności. Nienawidzę tego kogoś do dzisiaj! Wróciłam do domu na piechotę jak zbity pies!

– Może to był rok 2001. To był dzień wypłaty. Pieniądze wsadziłam do skórkowego portfela i wyszłam zadowolona z pracy. Pomyślałam sobie, że na szybko zrobię dzieciom obiad i wstąpiłam do pysznego baru, by kupić pierogi i gołąbki. Kiedy dokonałam zakupu, podszedł do mnie jakiś pan i zaproponował, że pomoże się zapakować do torby z zakupami. Jaki dżentelmen – pomyślałam sobie. Niestety, ale po przyjściu do domu stwierdziłam brak portmonetki z zawartością.

Po paru dniach ktoś znalazł moją portmonetkę porzuconą na wiejskiej drodze, która była rozjechana przez samochody. Policja była bezsilna i nigdy nie znalazła złodzieja. Do dziś nie mam pojęcia jak ten typ to zrobił. Czułam się podle, a najgorsze było przeżycie tylko z jednej pensji przez cały, długi miesiąc.

– Jednak najobrzydliwsza kradzież spotkała mnie ze strony koleżanki, którą poznałam i polubiłam. Miała masę problemów osobistych i może dlatego ją polubiłam, a także wspierałam. Zaprosiła mnie do siebie na pogaduchy, na kawę. Ufałam jej, bo wydawała mi się uczciwą i pełną empatii osobą. 

Podczas wspólnej kawy i pogaduch, skorzystałam z jej łazienki. Siusiu mi się zachciało! Kiedy przyszłam do domu w torebce nie miałam portfela, a była w nim znowu moja wypłata. Wiedziałam, że to ona mi go wyciągnęła z torebki, bo kiedy do niej szłam, kupiłam ciastka do kawy i pieniądze miałam. Nie poszłam na Policję, bo nie miałam na to siły i tak do dziś, kiedy ją widzę na ulicy, to ciśnie mi się na usta tylko jedno słowo – złodziejka.!

I tak widzicie, że przez życie nie można przejść bezboleśnie. I tak widzicie, że na naszej drodze mogą stanąć przeróżne kanalie. I tak widzicie, że trzeba w życiu bardzo uważać i uczyć się, że nie wszyscy, którzy stają na naszej drodze, to są ludzie godni zaufania.

Opiszcie swoje spotkania ze złodziejami!

Kolonijny ciąg dalszy :)

To było 52 lata temu, kiedy Mama wysłała mnie na moją, pierwszą kolonię.

Miałam osiem lat i był to mój pierwszy wyjazd daleko od domu i Mamy.

Kolonie w wojskowym ośrodku w Dziwnowie trwały dwa, długie tygodnie i wspominam je jakby to wszystko było wczoraj.

Mama uszyła mi letnią sukienkę w czerwone groszki i do tego taką samą chusteczkę na głowę. Do tego był komplet stroju kąpielowego z wyciętym serduszkiem na nie wykształconych jeszcze piersiątkach.

Miałam komplet w tym samym wzorze i kolorze. Pierwszy apel i na moją chusteczkę, zawiązaną na głowie, gdzie były splecione dwa, czarne warkoczyki, narobił lecący sobie ptaszek. Zrobił kleksa i sobie odleciał, a dzieciaki się ze mnie śmiały.

To był dla mnie cios i zawstydzona skryłam się w pokoju – płacząc z powodu tego nieszczęścia. Dopiero pani mnie uspokoiła i przywróciła do stanu innych, roześmianych kolonistów.

Pamiętam, że moja pani była śliczną, niewysoką blondynką o zgrabnych nogach. Obserwowałam jej nogi podczas spaceru nad morzem i bardzo mi się podobały.

Pewnego razu nakryłam moją panią, jak się całowała w plażowych krzakach z jakiś panem i dało mi to do myślenia. 😀

Na każde śniadanie podawali dzieciom zupę mleczną, której nienawidziłam, ale chleb z dżemem to już tak.

Na plaży w Dziwnowie wiatr usypał z piasku wielką górę i tam siedziałam z koleżankami, między kąpielami w morzu i smarowałyśmy się kremem Nivea, a nie żadnym takim z filtrem. 😀

To w morzu nauczyłam się na pierwszej koloni pływać, bo fale mnie niosły i nauczyłam się utrzymywać na wodzie, z czego bardzo się cieszyłam.

To było tak dawno, a jednak pamiętam szczegóły i mam nadzieję, że takie szczegóły zapamięta moja pierworodna Wnusia, która pojechała na swoją pierwszą kolonię – do Dziwnowa właśnie. 🙂

Pamiętam, że niezdarnie pisałam swoje listy do Mamy, a teraz chwila i moment, a Rodzice wszystko wiedzą, co dzieje się u ich dzieci, bo Facebook nie śpi i informacje płyną lotem błyskawicy, a ja nie mam żadnego zdjęcia ze swojej, pierwszej kolonii. Nikt jakoś o to nie dbał kiedyś! Szkoda!

Tym sposobem mam i ja – babcia – pierwsze emocje mojej Wnusi na koloni w Dziwnowie.

Pamiętacie swój, pierwszy wyjazd na wakacje?

  

Wakacje z Tańcem – Dziwnów 2016

Od 27 czerwca 2016 rozpoczął się obóz Wakacje z Tańcem.
W tym roku do Dziwnowa wyjechaliśmy 3-ma autokarami!!!
Krótki liścik od dzieci do rodziców 🙂 :
-droga była bardzo przyjemna i szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce.
-pierwszego dnia odbyła się dyskoteka, podczas której bawiliśmy się świetnie!!!
-pogoda jest zmienna, ale my na to nie zwracamy uwagi, bo program jest bardzo urozmaicony.
Nie martwcie się o nas, bo świetnie się bawimy 🙂 🙂 🙂

 

i.

 

Galotki dyndające na balkonie!

– Będziemy zmuszać do zdejmowania gaci – mówi prezydent Lubina. I chociaż chodzi mu o „gacie” suszące się po praniu, to i tak wzbudza tymi słowami mnóstwo kontrowersji. Bo mieszkańcy gdzieś pranie muszą suszyć, a prawnicy mówią, że „gaciowego” zakazu nie da się wyegzekwować.
(http://www.tvn24.pl)

Jak widzicie ten temat wieszania gaci i nie gaci na balkonach, które dyndają sobie na wietrze i żyją własnym życiem?

Ja codziennie widzę obraz takiego balkonu, na którym od czterech lat pourywane drążki od suszarki balkonowej też żyją własnym życiem. Gospodarze mieszkania nic sobie z tego nie robią. Aby cokolwiek powiesić na tej ex suszarce, gospodyni wykonuje różne wygibasy, aby jej się udało cokolwiek zawiesić,

Balkon do połowy jest wypełniony deskami, które leżą tam od lat, ale mimo wszystko gospodyni z balkonu korzysta na zasadzie, że może ta suszarka się  jednak nie urwie!

Myślę sobie, że niedbalstwo, czy też niechlujstwo gospodarzom nie przeszkadza i wychodzą z założenie, że szmatki i tak wyschną.

Mnie osobiście razi taki widok, bo nie mieszkamy na pustyni i balkony powinny być zadbane, a pranie nie powinno dominować na tych balkonach, a jeśli już, to wieszanie powinno być jak najbardziej dyskretne.

Czepiam się?

 

 

„Sylvia” – to film o nieszczęśliwej poetce!

Po obejrzeniu filmu pt. „Sylvia”, traktującym o życiu amerykańskiej poetki – Sylvii Plath stwierdzam, że życie artystów przeważnie było zagmatwane, nieszczęśliwe i okrutne.

Poetka poznała wielkiego poetę Teda Hughesa, którego pokochała jedyną miłością na całe życie.

Kiedy się pobrali, tworzyli udaną parę, niczym dwie połówki jabłka, ale sielanka nie trwała długo.

Kiedy Sylwia zorientowała się, że mąż ją zdradza, zaczęła popadać w przeróżne psychiczne stany.

Małżeństwa nie uratowały nawet ich wspólne dzieci i w obliczu przegranej, poetka popełnia samobójstwo w 1963 roku.

Próbowałam zrozumieć jej wiersze, ale pisała wiersze trudne, pełne metafor, a więc napisałam sama, dla siebie wiersz, by zobrazować ten film, który polecam. 🙂

 

Mężczyzna, który skrzywdzi serce kobiety,
tak jak drwal niszczy duszę drzewa – zauważy
po latach niestety, jak jego dusza rozpadnie się na kawałki.
Wyrzuty sumienia, jak węże będą się ślizgać,
albo jak obślizgłe szczury w kanałach – zabiją
i odbiorą resztki człowieczeństwa.
Niech mężczyzna nie obiecuje kobiecie – uczuć,
jeśli nie jest ich pewien, a zamiast miłości niechaj
jej wręczy tylko –  bukiet czerwonych róż i na zawsze odejdzie! 😀 😀 😀

 

„Wyznania gejszy” – to film arcydzieło

„Wyznania gejszy”, to jest film nakręcony na podstawie powieści Arthura Goldena w 2005 r.

Jeśli ktoś lubi japońskie klimaty i opowieści o dawnej Japonii, to jest film dla niego.

„Wyznania gejszy”, to japońskie Love Story podane w japońskim stylu.

Film nakręcony jest z niesamowitą dbałością o szczegóły i dowiadujemy się z niego kto to były gejsze.

Dowiadujemy się jaką drogę przechodziły młode dziewczęta, często dziewczynki, by dostąpić zaszczytu zostania gejszą.

Mamy tutaj opowieść sprzedanej przez rodziców, dziewięcioletniej dziewczynki do domu gejsz i obserwujemy jej drogę, jakże często brutalną, by zostać damą do towarzystwa bogatych mężczyzn.

Film jest śliczny, w którym zawarte są cudowne, japońskie obrazy i wnętrza.

Obserwujemy misterne upinanie kimon, fryzur, oraz zostajemy dopuszczeni do skomplikowanej, japońskiej etykiety. Jakże to był inny świat, często niepojęty przez resztę świata.

Nie czytałam książki, ale film uważam za arcydzieło współczesnej kinematografii i szczerze go polecam.

 

 

 

 

 

 

Letnie jedzonko i Euro 2016

Co za dzień! Żar z nieba się leje, a tu trzeba przecież coś jeść. Co prawda nie za bardzo się chce, bo nawet pies protestuje i leży nieżywy.

Jednak wpadłam do kuchni, aby przygotować coś lekkiego na ten upał i padło na bigos z młodej kapusty zaciągnięty – z a s m a ż k ą! 😀

Szybko pokroiłam niezbyt dużą kapustę i wrzuciłam do garnka. Kilka liści laurowych, kilka ziaren ziela angielskiego, a zamiast soli – warzywko.

Na patelnię wrzuciłam pokrojoną kiełbasę i ją podsmażyłam i dodałam do kapusty.

Potem pokrojone pieczarki i trzy cebule i po podsmażeniu – siup do gara.

Dwa, duże pomidory obrałam ze skórki i pokroiłam na dość duże cząstki i hop do gara.

Kiedy kapusta się podgotowała do miękkości wrzuciłam dwie, duże porcje koperku zielonego i na końcu właśnie – zasmażka!

Wyszła pycha letnia. 🙂

Potem zrobiłam chłodnik, a więc:

– starłam 5 sporych, zielonych ogórków,

– dodałam szczypioru dwie garście i zielonego kopru,

– dodałam duży, przeciśnięty prze praskę ząbek czosnku,

– posoliłam, popieprzyłam i zalałam więcej, niż pół litra kefirem i siup do lodówki.

Kiedy ochłonęłam po robocie kuchennej, nakręciłam namiastkę filmiku na temat „Żar z nieba się leje”

Teraz czekam na mecz – Polska – Szwajcaria. Zawsze płaczę, kiedy grają polski Hymn!

Typuję 2:1 dla Szwajcarii 

I to by było na tyle!

Miłego Popołudnia 🙂

 

 

 

„Georgia O’Keeffe” – to film o wielkiej malarce

I znowu czegoś nowego się dowiedziałam z filmu biograficznego pt. „Georgia O’Keeffe”.

Zacznę od tego, że film jest nakręcony po mistrzowsku i ze wspaniałą, aktorską grą. W rolę genialnego fotografa i znawcy malarstwa – Alfreda Stiegliza wcielił się mój ukochany aktor –  Jeremy Irons.

Film opowiada o drodze do sławy amerykańskiej malarki, która z początku niezauważona, zostaje wypromowana przez Alfreda właśnie. 

Alfred rzuca dla Gorgii żonę i zakochany bez pamięci wspomaga ją w zrobieniu wielkiej, światowej kariery. O ile jego żona zostaje zauważona, a jej obrazy zaczęły się świetnie sprzedawać, o tyle ich związek był bardzo toksyczny i burzliwy.

Ona chciała mieć dziecko z 20 lat starszym mężem, ale on napierał, by ona więcej i więcej malowała, co przytłoczyło ją i po kolejnej jego zdradzie – załamała się i zapłaciła depresją.

Oboje się zdradzali i odchodzili od siebie, ale nie potrafili bez siebie żyć. 

Ona była do końca przy mężu, aż do momentu jego śmierci. Sama zmarła w 1989 roku jako całkowicie samotna kobieta, oddająca się do samego końca pracy.

Zachęcam do obejrzenia tego filmu, bo wnosi on nową wiedzę o kobiecie zatraconej w miłość i pracę, która zapisała się na kartach artystycznego świata.

 

 

 

 

 

Dzień Ojca w czerwonych trampkach!

Dzisiaj obchodzimy Dzień Ojca i z tej okazji wszystkim Ojcom z prawdziwego zdarzenia, życzę wszystkiego najlepszego. Przede wszystkim pociechy ze swoich dzieci, bo to dzieci w życiu każdego dorosłego powinny być największą dumą.

Dzieci nie tylko dla Matek są najważniejsze, bo i Ojcowie mają w sobie instynkt ojcowski.

Ja pogodziłam się po bardzo wielu latach z Ojcem, który z dzieciństwa zrobił mi piekło. Pomógł mi w pogodzeniu się z nieudanym dzieciństwem właśnie mój blog, w którym przelałam wiele żalu z siebie i bólu.

Nie będę pisała więc o moim Ojcu, który jest już po tamtej stronie od 1997 roku. Niech mu tam będzie jak najlepiej i oby odzyskał tam wieczny spokój i pogodził się sam ze sobą.++++

Zamykając temat mojego Ojca wspomnę jeszcze o moim Teściu, czyli Ojcu mego Męża. Był to bardzo dobry człowiek i do tego tzw. złota rączka, ale Ojcem i Mężem był różnym, a wszystkiemu winny był alkohol. Jednak można było mu to wybaczyć, gdyż posiadał na trzeźwo swoisty urok osobisty.

Chcę skupić się na Ojcu moich dwóch Córek i nie napiszę niczego złego. Ojciec moich Dzieci ani razu nie krzyknął na nasze Córki i do dziś ma do nich niesłychaną cierpliwość.

Oczywiście, że popełnił masę życiowych błędów i między nami było różnie. Oczywiście, że odczuły to nasze Dzieci, ale po zrozumieniu swoich błędów stara się ze zdwojoną siłą być dla Nich dobrym i pomocnym Ojcem.

To ja byłam bardziej surowa dla Dzieci, ale Mąż jak pisałam nie potrafił na nie krzyknąć.

Zawsze był pomocny i Córki mogły na niego liczyć i wciąż mogą. Nigdy niczego im nie odmówił i wystarczy jeden telefon – Tato pomóż, a on obojętnie o jakiej porze, jest do ich dyspozycji i będzie dopóki Mu tylko starczy zdrowia.

Bloga czytają moje Dzieci i wiem, że z moją analizą zgodzą się ze mną, że Ich Ojciec to dobry Ojciec, Mąż i Teść.

Ma swoje wady, ale jeśli się je zna, to się wie, że są nieszkodliwe i trzeba umieć go zrozumieć.

Jest modnisiem i moje Córki nie muszą się wstydzić za starszego Ojca. Kocha On buty i spodnie i ma ich tyle, że ciężko je przechowywać, ale jest to tylko jego plus, gdyż kiedyś nie miał pieniędzy, a teraz może sobie na stare lata pozwolić.

Kochamy Cię 🙂

 

„Flores Raras” – kino LGBT

Lubię oglądać bardzo, filmy biograficzne i poznawać życie wielkich tego świata. Tych, którzy swoją twórczością zapisali się na kartach historii i zostawili po sobie wielkie dzieła.

Właśnie obejrzałam film pt. „Flores Raras „, opowiadający życie amerykańskiej poetki – Elizabeth Bishop. 

Tak sobie oglądałam ten piękny i prawdziwy film o jej życiu i pomyślałam, że mało, który artysta jest wolny od nałogów, które być może wpływają na wieczną wenę, ale także niszczą od wewnątrz i ciało i psychikę.

Elizabeth była pijaczką i sama to o sobie powiedziała. Alkohol towarzyszył jej podczas twórczej pracy i podczas zakochiwania się.

Zakochiwała się w kobietach, a jej wielką miłością była brazylijska architekt – Lota de Macedo Soare. Obie przeżyły w burzliwym związku 16 lat. 

Film jest nakręcony bardzo malowniczo, a od krajobrazów nie można się opędzić, oraz można jeszcze posłuchać przecudnej linii melodycznej wplecionej w obrazy,

Elizabeth mimo związków z kobietami określała się za najbardziej samotną istotę na ziemi, a więc może stąd wziął się u niej alkoholizm.

Zachęcam do obejrzenia tego filmu i przeczytanie jej wiersza, który na maturze 2015 roku został podany polskim maturzystom w celu jego interpretacji. Wiersz jest piękny, ale trudny.

 

Elizabeth Bishop (1911-1979) – amerykańska poetka, tłumaczka, powieściopisarka, uważana za jedną z najważniejszych poetek anglojęzycznych XX w. W dzieciństwie opiekowali się nią dziadkowie i ciotki (straciła ojca w wieku 8 miesięcy, a jej matka była chora psychicznie). W latach 1929 – 1934 studiowała w Vassar College, gdzie poznała Marianne Moore. Po studiach zaprzyjaźniła się m.in z czołowym poetą nurtu konfesyjnego, Robertem Lowellem, który wywarł na nią wielki wpływ. Debiutowała w 1946 tomem North & South, w 1956 otrzymała Nagrodę Pulitzera za tom North & South – A Cold Spring. W późniejszych latach otrzymała większość najważniejszych amerykańskich nagród literackich, łącznie z National Book Award. Przez całe dorosłe życie podróżowała, mieszkała m.in. w Nowym Jorku, Paryżu, San Francisco, Meksyku. Szesnaście lat spędziła w Ouro Preto w Brazylii, potem powróciła do Bostonu, gdzie mieszkała do końca życia. Zmarła w 1979 z powodu tętniaka.

Jedna sztuka

przełożył Stanisław Barańczak

W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy;
tak wiele rzeczy budzi w nas zaraz przeczucie straty,
że kiedy się je traci – nie ma sprawy.

Trać co dzień coś nowego. Przyjmuj bez obawy
stracone szanse, upływ chwil, zgubione klucze.
W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy.

Trać rozleglej, trać szybciej, ćwicz -wejdzie ci w nawyk
utrata miejsc, nazw, schronień, dokąd chciałeś uciec
lub chociażby się wybrać. Praktykuj te sprawy.

Przepadł mi gdzieś zegarek po matce. Jaskrawy blask dawnych domów?
Dzisiaj blady cień, ukłucie w sercu. W sztuce tracenia łatwo dojść do wprawy.

Straciłem dwa najdroższe miasta – ba, dzierżawy ogromniejsze:
dwie rzeki, kontynent. Nie wrócę do nich już nigdy, ale trudno. Nie ma sprawy.

Nawet stracę Ciebie (ten gest, śmiech chropawy, który kocham), nie będzie w tym kłamstwa.
Tak, w sztuce tracenia nie jest wcale trudno dojść do wprawy;
tak, straty to nie takie znów (Pisz!) straszne sprawy.