Archiwa miesięczne: Październik 2016

Kiedyś napisałam w listopadzie!

Belgia. Starsza pani po 80-tce w Domu Spokojnej Starości. Jeszcze normalnie myśląca, choć poruszająca się z trudem o balkoniku postanowiła, że chce umrzeć, bo w środku czuje się wypalona i zmęczona życiem. Pragnie z całych sił dołączyć do swojej córki, która odeszła przed nią, a więc zgłasza swoją chęć do eutanazji.

Po jakiś konsultacjach lekarskich i psychologicznych zostaje zatwierdzona do ostateczności.

Wstaje rano, je ostatnie śniadanie i dokładnie wie, o której zostanie jej podane lekarstwo i za pięć minut będzie już po wszystkim.

Ma kilka chwil, by pożegnać się ze współmieszkańcami, choć nie wszyscy podzielają jej decyzję i nawet się na nią obrazili w potępieniu według ich, tej egoistycznej decyzji. Niechętnie się z nią żegnają więc.

Przychodzi określony czas i lekarz w jej pokoju chwilę jeszcze z nią rozmawia i ostatni raz pyta, czy jest to nieodwołalna decyzja. Kiedy słyszy, że staruszka zdania nie zmienia, wlewa do szklaneczki żółtą miksturę i poleca, aby wypiła to powolutku, nie jednym haustem i oznajmia, że starsza pani wpadnie za chwilkę w głęboki sen i odejdzie.

Za pięć minut lekarz bada puls, bicie serca i stwierdza zgon. Jest po wszystkim – bez bólu i tylko jedna osoba jej towarzyszy w odchodzeniu.

Eutanazja na życzenie i wczorajszy dokument w TVN24 zamiast „Szkła Kontaktowego”, które w „Zaduszki” nie nadaje.

Obejrzałam ten dokument bardzo spokojnie, bo przecież już nie jestem młódką, a w życiu może każdego z nas dopaść taki stan, że nie będzie chciało się ciągnąć dalej tego balu.

Na ekranie telewizora bez żadnych ogródek pokazano jak łatwo skrócić sobie życie w dzisiejszych czasach, choć nie w Polsce i długo, długo nie w Polsce.

Żyjemy w kraju, w którym nic nie jest uregulowane, bo ani in vitro, ani prawo do aborcji i inne światopoglądowe sprawy są nie załatwione raz na zawsze. Polska, to kraj katolicki, a więc słowa eutanazja w polskich mediach się nie wypowiada.

Czytałam niedawno, że już śp. Maria Czubaszek, która mówiła o kontrowersjach stwierdziła, że rozmawiała z lekarzem, który ją poinstruował jaki lek i w jakiej ilości należy wziąć, aby skutecznie rozstać się ze światem,

Nie wiem, co to za lekarz, który bez ogródek podał receptę na bezpieczne odchodzenie, co w Polsce nazywa się samobójstwem, tak bardzo w katolickim kraju potępianym. Skąd w końcu wziąć taką dawkę i co?

W naszych realiach kiedy zachorujemy na raka, podaje się choremu wielkie ilości chemii, środków przeciwbólowych i podłącza się chorego na siłę do różnych rurek i urządzeń, aby jak najdłużej chorego utrzymać przy życiu.

Nie wiem, co jest lepsze! Nie mogę przestać myśleć na ten, jakże trudny temat po wczorajszym dokumencie. Czy człowiek nie ma prawa decydować o sobie i o tym, kiedy chce odejść z tego świata?

Takie usługi są dostępne gdzieś tam w świecie, ale nie u nas! 

Poza Szwajcarią, Holandią, Belgią i Luksemburgiem śmiertelnie chorzy pacjenci muszą cierpieć do końca. Przyspieszenie śmierci to nowa usługa cywilizacji XXI wieku. Bardzo pożądana, choć trudno dostępna.

No i jest jeszcze jeden aspekt tego jakże kontrowersyjnego odchodzenia, bo nazywa się, to usługą, a jak wiadomo, za usługę trzeba zapłacić, a nie są to małe pieniądze. Niemniej jest coraz więcej chętnych na wykonanie takiej usługi, bo nie tylko śmiertelnie chorzy na raka o nią proszą, ale także ludzie młodzi cierpiący nawet na depresję, którzy nie widzą przed sobą żadnego sensu życia. Jest to wielka pułapka, gdyż można źle ocenić sytuację i z powodu zwykłego focha na życie, wysłać kogoś na tamten świat!

Temat trudny i temat emocjonalny, ale uważam, że mądre przepisy dotyczące odchodzenia z godnością mogłyby ulżyć w cierpieniu i wielkim bólu nie do zniesienia.

Myślę, że się nie doczekam na regulację eutanazji w Polsce i może też będę kiedyś warzywem, którego rurki i aparatura trzymać będzie przy życiu, a chciałabym mieć jednak wybór i czas na pożegnanie swoich bliskich.

Ja wiem, że piszę na trudny temat i wiem, że ocena tematu zależy od punktu siedzenia i jeśli na razie nie boli, to będziemy się wzdrygać i oburzać.

Osobiście znam siebie i  jestem cholernie nie odporna na ból i okropnie bólu się boję!

Ale póki co wciąż mam dla kogo żyć. Pełna chata, to jest to, co unosi mnie do gwiazd! Jeszcze nic tak bardzo nie boli. Jeszcze sprawność jest w normie i oby jak najdłużej!

Reklama

To moja młodość z piosenkami Urszuli!

To mój 1700 wpis i wciąż jest o czym pisać!

Dziś chciałam Was zabrać w krainę piosenek Urszuli. 

Urszula śpiewa już 35 lat, a więc jest to ogromny kawał czasu!

Zawsze lubiłam jej piosenki, które świetnie wpasowywały się w mój gust muzyczny, a najbardziej trafia do mnie miękki głos Urszuli, który koi moje serce. Uwielbiam jej barwę głosu i dziękuję Jej za piosenki z sensem, o czymś mówiące.

Przecież to moja młodość i z rozdziawioną buzią wpatrywałam się w nią na ekranie telewizora w jej cudownych clipach. Zawsze wyglądała obłędnie, bo Urszula była i wciąż jest piękną kobietą.

Jednak jak każdego człowieka na tym ziemskim padole, spotykają życiowe nieszczęścia i takie nie ominęły Urszuli. Niżej wkleiłam z nią wywiad, z którego się dowiecie, że jej życiowa droga to nie były dmuchawce, latawce, wiatr, ale to była droga przez wiele niepowodzeń i rozterek.

Urszula w tym wywiadzie nie użala się nad sobą, a wręcz odwrotnie. Podniosła się i wciąż możemy kupić bilet na jej koncert.

 

Urszula: „Żyć naprawdę nie jest łatwo”

– Jak Ty to robisz? Podpisałaś pakt z diabłem?
Urszula: Mówisz o wyglądzie? Nic nie robię i nawet nie chcę. Lubię swoje zmarszczki, to moje przeżycia, moja historia. Myślę, że na twarzy odbija się to, jak się czujemy, czy lubimy życie, czy mamy optymizm. Gdy mnie ktoś pyta, czy jestem optymistką, odpowiadam: realistką. Gdzieś tak pośrodku między optymizmem i pesymizmem. W każdej chwili może mnie dopaść smutek, ale nauczyłam się już, jak mu przeciwdziałać. Gdy się zdenerwuję, idę biegać, żeby uniknąć agresji wobec bliskich lub samej siebie. Uczę się, jak mam żyć ze sobą.

– Skomplikowana nauka?
Urszula: Ale skuteczna. Mówię sobie: zapłaczę się na śmierć i co mi z tego przyjdzie? Albo wpadnę w depresję bez dna, taką, że już koniec? Nie wolno. To za proste. Śpiewałam kiedyś, że odejść jest łatwiej niż żyć. Żyć naprawdę nie jest łatwo. Żeby chcieć życia, trzeba najpierw zajrzeć głęboko do studni i opowiedzieć sobie, co się widziało.

– Zaglądałaś?
Urszula: Wiele razy.

– Masz na myśli śmierć Stasia Zybowskiego – swojego pierwszego męża?
Urszula: Tak. Buntowałam się przeciwko niej. Chciałam wszystko sprzedać, nic nie mieć, domu, który zbudowaliśmy i nie zdążył w nim pomieszkać, niczego. Moja mama i siostra, chociaż zachowywały się spokojnie, chyba bardzo się o mnie bały. Że wpadnę w jakąś czarną dziurę, że mnie nie będzie. Dlatego, że nie wyobrażały sobie nas osobno. Taki to był związek. Nawet nasi fani byli zaczarowani jego podejściem do mnie i do życia. Staś tak mówił o miłości, że wszystkich rzucało na kolana. Tak ciepło. Pamiętam, jak powtarzał: „Ula jest tak samo ładna na zewnątrz, jak w środku”. Myśmy siebie wzajemnie gloryfikowali.

– Myślałaś, gdy umarł: Boże, nie dam rady żyć?
Urszula: Nie, bo szybko dostałam cel w życiu. Bo kiedy ma się małe dziecko, to nie myśli się o niczym innym. Trzeba żyć. Ze Stasiem staraliśmy się o córeczkę. Nie udało się. Myślałam: czy ja w ogóle jeszcze będę miała dzieci? A tu popatrz, nagle jest, choć miałam już 43 lata, a po czterdziestce nie zachodzi się w ciążę tak na zawołanie. Kto wie? Może wmieszały się tu siły wyższe?

– Wierzysz w to, że Twój zmarły mąż interweniował na górze, żebyś urodziła dziecko innemu mężczyźnie?
Urszula: Nie spekuluję w ten sposób, ale Tomek pracował z nami przez cztery lata. Pomagał nam na scenie, był bardzo blisko nas. Widział naszą miłość i ją strasznie szanował. Ten szacunek został przeniesiony i na nasz związek. Był przy mnie, gdy Staś odchodził. Pomagał mi w codziennych sprawach. On też stracił Stasia. To dziwne, bo jak wyjechaliśmy na Kretę, żebym sobie odpoczęła, zregenerowała siły, tam się to stało. Wróciłam już w ciąży.

– Rzuciłaś się w ten związek z 20 lat młodszym facetem świadomie, szukając ukojenia?
Urszula: Oboje staraliśmy się niczego z góry nie zakładać. A mnie było dobrze, bezpiecznie, spokojnie. I ktoś mnie rozumiał. Przy Stasiu mogłam zawsze się wypłakać, odblokować. Przy Tomku było podobnie. Rozmowy z nim mnie oczyszczały. Nie myślałam, ile on ma lat, że jestem starsza. W ogóle myśli wyłączyłam. Ważne było to, co tam i teraz. Ja zresztą żyję i dziś teraźniejszością. Nie zastanawiam się, co będzie za 10, 20 lat.

– Ale cały czas tęsknisz?
Urszula: Widzisz, im więcej czasu upływa od śmierci Stasia, tym bardziej doceniam to, jaki był. Przypominam sobie, jak postępował w różnych sytuacjach. Nie chciałam go zastępować nikim innym. Lecz nie punktuję mojego obecnego życia. Przyjmuję je z całym dobrodziejstwem inwentarza. Postaram ci się wytłumaczyć, jak to czułam. Mogłam sobie powiedzieć: moja wielka miłość przeminęła, nie ma jej, więc ja już nie chcę żadnej innej. Ale ona wciąż była we mnie, była mną. Oczywiście do Tomka to absolutnie nowa miłość, różni się od tamtej, ale też miłość.

– Twoja tęsknota za Stasiem nie rani?
Urszula: Ja nie udaję, wszyscy wiedzą, że tęsknię. To nie tak, że twarz – blacha, a w środku płacz. Mam nawet takie wrażenie, że jak mówimy o Stasiu za mało, to nie jest w porządku. Że to nieszczere. Nie chciałabym, żeby stał się tematem tabu. Bo moje uczucie do niego zostanie we mnie na zawsze. A to nowe? Nie chcę mówić za nas oboje, ale wiemy, że choć jest inne, to jest nasze. Ważne, że jesteśmy przyjaciółmi, mamy dziecko, prowadzimy razem dom.

– A jednak się rozstaliście po dwóch latach?
Urszula: Pogubiliśmy się, nie potrafiliśmy się dogadać. Musieliśmy się rozstać – to było jedyne wyjście. Terapia szokowa. Widzisz, Tomek jest uzależniony. Jest po prostu chory, ale cały czas walczy.

– Uzależniony? Od czego?
Urszula: Wszystkiego. Alkoholu, narkotyków. Ale od czterech lat jest czysty, chodzi na różnego rodzaju spotkania, nawet im przewodniczy. Jest bardzo dzielny. A ja mu pomagam i trzymam za niego kciuki.

– Podjęłaś tytaniczną pracę. Jak pomóc uzależnionemu?
Urszula: Przestań, bo już mam łzy w oczach. Może mam taką misję do spełnienia? Pomagają tylko bardzo szczere rozmowy, obecność, bliskość. W każdym razie po dwóch latach naszego związku stwierdziłam: Ula, niszczysz sama siebie i niszczysz jego. Trzeba podjąć decyzję, która nas uratuje. Tomek musiał spaść na dno, by się od niego odbić. Gdyby miał we mnie cały czas oparcie, nigdy by nie odczuł tego, jak szybko się stacza. Gdy zerwaliśmy, dostał cios między oczy. Musiał radzić sobie sam, odzyskać kontrolę nad życiem na własny rachunek. Potem mi bardzo podziękował. Nie byliśmy ze sobą dwa lata, ale cały czas trzymaliśmy kontakt. Mamy przecież syna. W pewnym momencie nawet Szymek u niego zamieszkał, przez pół roku. Moja siostra nie mogła wyjść z podziwu, że się na to zdecydowałam. Ale ja wiedziałam, że oni obaj dobrze na siebie działają, że to część uzdrawiania. Poza tym Tomek miał za sobą już rok leczenia. Kupił sobie nawet kota, żeby sprawdzić, jak wywiązuje się z obowiązków wobec kogoś wymagającego opieki.

– Nie zawiodłaś się?
Urszula: Nie, chociaż to była najtrudniejsza decyzja w moim życiu.

– Wiedziałaś od początku, że jest uzależniony?
Urszula: Że aż tak, to nie. On popadł w uzależnienie bardzo mocno, już będąc ze mną. Dziś myślę, że ta sytuacja go przerosła. Pamiętam, jak nosił soczewki, dredy, zasłaniał się przed ludźmi. Na zewnątrz agresywny, wewnątrz był delikatny. A przecież jest mężczyzną, który bardzo lubi działać, być pomocny. Mówiłam sobie: to niemożliwe, nie mogłam aż tak się pomylić. Przecież to ta miłość mnie znalazła, potknęłam się o nią. Musiał być w tym jakiś głębszy sens. A potem, gdy poznałam terapeutkę Lubę Szawdyn leczącą uzależnienia, utwierdziła mnie w tym, że miałam rację. „Tomek ma dobrą matrycę”, powiedziała. „Zasługuje, by dać mu szansę”.

– I tę szansę mu dałaś?
Urszula: Wiesz, to jest dłuższy proces i stopniowe oswajanie przeszłości. Dla Szymka i dla nas. Tomek jest wspaniałym ojcem. Oczywiście nasze życie nie składa się z samych dobrych chwil. I nie wiadomo jeszcze, jak będzie.

– Pewnie wiele dowiedziałaś się o sobie? Takie sytuacje są dla nas sprawdzianem?
Urszula: Tak, ale poradziłam sobie. Wyszłam z prawdziwie trudnych chwil obronną ręką. Nie uległam samodestrukcji. Mam dwóch fantastycznych synów. Właściwie jestem z siebie dumna. Działam w Fundacji Młodzi w Uzależnieniu w Gnieźnie. Tomek pracuje i studiuje fizjoterapię. Może wszystko się wyprostowało? Może najgorsze już za nami? Mam taką nadzieję.

– Mama nie protestowała, gdy braliście ślub? Nie odwodziła Cię od tego pomysłu?
Urszula: Nie i ja jej się dziwię dopiero teraz. Ale ja zawsze byłam wywrotowcem. Bardzo mnie drażniło, jak miałam żyć konwencjonalnie. Nawet jako dziecko buntowałam się, gdy musiałam wkładać elegancką sukienkę w niedzielę do kościoła. To nie było dla mnie istotne. Ślub też był chyba bardziej dla poczucia bezpieczeństwa Tomka. Ale niestety, jeśli coś zmienił, to na gorsze. Po ślubie nie było lepiej.

– A jego matka zaakceptowała Ciebie, o tyle starszą od jej syna?
Urszula: Jak się dowiedziała, że jesteśmy razem, popatrzyła na nas: „No, ja zawsze wiedziałam, że moje dzieci są odważne”. Czytaj: „zakręcone”. To świetna kobieta, lekarz pediatra. Często kontaktujemy się przez telefon, bo mieszka aż koło Poznania.

– Zresztą tej różnicy wieku nie widać, wyglądasz góra na trzydziestkę. Na ulicy pewnie nikt się za Wami nie ogląda?
Urszula: Teraz tak. A jeszcze parę lat temu „szłam na setkę”, jak mówił mój starszy syn. Jadłam i tyłam. Z nerwów, stresu i próbowania potraw, jakie gotowałam dla Szymona. Na szczęście udało mi się wrócić do swojej normalnej sylwetki. I dzięki temu znów być energiczną również na scenie. Moja mama woli jednak, gdy jestem spokojniejsza. Ma ponad 80 lat, ale czasami przyjeżdża na koncerty. Moi muzycy całują ją w rękę: „Pani Mario, proszę usiąść”. A ona ich wprost uwielbia. Pogodziła się już z tym, że śpiewam. Zawsze uważała, że powinnam mieć konkretny zawód. Kiedy rzuciłam studia – wychowanie muzyczne – bardzo to przeżyła.

– Naprawdę nie zastanawiasz się, jak będzie dalej?
Urszula: Chciałabym to wiedzieć, ale nie zakładam sobie, że życie potoczy się w takim kierunku, jaki sobie wybrałam. Staś nie miał odejść, a odszedł. Spotkała mnie krzywda, jeszcze teraz zaciskam pięści, gdy o niej pomyślę. Jaką mam gwarancję, że wszystko ułoży się tak, jak planujemy? Mam obowiązek wobec dzieci i wobec siebie. I on jest najważniejszy. Muszę być dla nich zdrowa. Tu wszystko musi iść dobrze. A mój Szymek od sześciu lat wyzwala mnie od smutku. Kiedy rano słyszę jego głosik: „Mamusiu, już nie śpię”, to brzmi on dla mnie jak głos z nieba. Anielski.

– Kiedy okazało się, że z Tomkiem to jednak nie przygoda, nie krótki romans, a poważny związek, może do śmierci, nie bałaś się komentarzy?
Urszula: Ja wtedy przestałam spekulować, myśleć: a może tak, a może inaczej. Starzy, mądrzy ludzie mówią: nie myśl tyle, będziesz szczęśliwsza. Mają rację. Przecież zawsze dla kogoś nie będę OK, zawsze zrobię coś, co wzbudzi sprzeciw. Spodziewałam się więc nieprzychylnych reakcji. Pewnie dlatego zamknęliśmy się trochę przed światem. Unikaliśmy ludzi. Ale choć wiele osób się wtedy od nas odwróciło, to wiele też przetrwało. I dlatego gdy pytają: „Pani Urszulo, dlaczego aż dziewięć lat nie nagrała pani żadnej płyty?”, robi mi się ciepło w sercu. Dlatego, że czekali na tę płytę, że pamiętają o mnie. Odpowiadam: „Czym jest dziewięć lat wobec różnych przeżyć, wobec wychowywania dziecka, wobec porządkowania własnego świata?”.

– Powiedz uczciwie: nie mogłaś tworzyć? Czułaś się wypalona?
Urszula: Nie, ale długo trwało, zanim się pozbierałam. Myślałam: nie potrafię, nie poradzę sobie. Ale z czasem to minęło. Dużo czasu zajęło mi kompletowanie zespołu. Musiałam też sama wybrać piosenki. Wcześniej pracowałam ze Stasiem, a piosenki powstawały przez całe nasze życie, przez cały dzień. I nagle sama musiałam oceniać teksty, muzykę. Musiałam wiedzieć, o czym chcę śpiewać. Tamto za banalne, to się zmieniło, o tym nie chcę mówić. W końcu kilka tekstów jest moich, a pozostałe napisali inni. Czasem przypadkiem. Na wakacjach w Ustce poznaliśmy literata, polonistę. Mówi: „Ojej, mam pomysł na piosenkę”. „No to napisz”. I napisał: „Goniłam za szczęściem – na drodze stał głaz, dotknęłam go i pokazał swą twarz, miał oczy anioła i włosy jak len. Może to był tylko sen?”. Piękna piosenka, nosi tytuł „Bajka”. Ludzie pytają: „Czy to ta sama Ula, która śpiewała »Dmuchawce, latawce, wiatr«?”. Tak samo wrażliwa, ta sama i nie ta sama. Bo przecież się zmieniamy.

– Kim Ty właściwie jesteś dzisiaj?
Urszula: I dziś, i dawniej, zawsze uważałam siebie za mamę, która śpiewa. Kiedyś się śmiałam z mojej, że ona nuci cały czas. Lecz ja też nucę nieustannie. Kiedy milknę, to od razu myślą, że coś się stało. A poza tym ćwiczę, uprawiam sporty. Biegam, medytuję, chodzę na jogę. I wprost uwielbiam mieć czas na czytanie książek!

– Podobno szukasz prawd ostatecznych w różnych religiach?
Urszula: Tylko że tych prawd się nie znajdzie nigdzie, dopóki ich się samemu nie doświadczy. Ale ja wiem, że Staś istnieje gdzieś tam. Daleko. A my do niego kiedyś dołączymy.

–  Tomek, Ty, Stasio – wszyscy razem w jednym raju?
Urszula: Myślę, że tam ważne jest, czy byłeś dobrym człowiekiem. A Tomek jest dobry, udowadnia to na co dzień, kiedy zajmuje się dzieckiem, kiedy dba o dom i szczerze cieszy się z mojej nowej płyty. Kiedyś to ja trzymałam go za rękę, a teraz on może mi pomóc.

–  A mamie Twoja płyta się podoba?
Urszula: Ona zawsze powie dosadnie, bez znieczulenia: „No, ładne piosenki, ale twój głos jest chyba za cicho nagrany”. „Mamo, ale płyta nie jest jeszcze zgrana ani zmiksowana, potem będzie lepiej”. A jednak dzwonię i mówię: „Maciek, weź, wyciągnij trochę wokal, bo mama nie słyszy”. „Maria? Matka chrzestna płyty? Już się robi”…

– Ula, dziś już wiesz coś ważnego, skoro aż śpiewasz o tym?
Urszula: Ta piosenka „Dziś już wiem” powstała dawno temu, ale teraz zadedykowałam ją Stasiowi. Co wiem? Że jestem silna. Już wiem, że nie powinnam w siebie wątpić, bo dam sobie radę.

Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek dla MAGIC RECORDS

 http://party.pl/newsy/urszula-zyc-naprawde-nie-jest-latwo-85528-r1/

Beata Pawlikowska po rozwodzie rozstała się z depresją!

Beata Pawlikowska, była żona Wojciecha Cejrowskiego – podróżniczka i pisarka oto ponownie napisała książkę!

Tym razem napisała książkę o wychodzeniu z depresji i poleca, że każdy z tej depresji wyjść może, czerpiąc rady z jej książki, a raczej poradnika, który krzyczy – weź się w garść i nie posiłkuj się lekami, bo leki działają jak alkohol!

Jej książka to stek bzdur, które ogłupiają ludzi, a chorych wpędzają w poczucie winy, bo tysiące razy chcieli się wziąć w garść, a skończyło się często samobójstwem!

Jej pierwsza rada!

– Przeskanować swój mózg, jak komputer antywirusem i zlikwidować zarażone pliki i ponownie wgrać nowy program i po kłopocie!

I dalej!

– Jeżeli w twoim życiowym ogrodzie pojawiło się więcej suchych badylków niż zielonych pędów, przestań narzekać, podwiń rękawy, weź do ręki odpowiednie narzędzia i popracuj. Wszystkie nasionka tylko czekają, żeby wypuścić kiełki i rosnąć do słońca.

– Wiem, to może brzmieć jak coś trudnego. Znaleźć błędne dane zapisane gdzieś w podziemiach własnej duszy? Ala jak? Na kanapie u psychoanalityka, płacąc sto złotych za godzinę? Niewykonalne!

– Moim zdaniem depresji nie da się trwale wyleczyć za pomocą lekarstw. Pigułki mogą przynieść chwilową ulgę, bo pozwalają mniej czuć. Ale to, że mniej czujesz wcale nie oznacza, że automatycznie znikają twoje problemy. To tylko chwilowe zapomnienie. To tak, jakby wypić kieliszek mocnego alkoholu, który cię znieczuli i odwróci twoją uwagę, ale w niczym nie przybliża cię do uzdrowienia, a wprost przeciwnie – może cię uzależnić od możliwości oddalenia się od samego siebie.

– Z mojego doświadczenia wynika, że depresję można wyleczyć w trzech krokach: odzyskać wewnętrzną równowagę, stanąć na nogach, dokonać świadomego wysiłku, żeby zmienić nawyki myślowe zapisane w podświadomości. Potrzebne do tego będą dobra wola, cierpliwość, wytrwałość.

– Dziwisz się, że jesteś smutny, straciłeś chęć do życia, czujesz się samotny i opuszczony? Powiedz mi co jesz?

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,20891703,beata-pawlikowska-nowa-ksiazka-leczy-z-depresji-to-bzdury.html

Sądzę, że Pawlikowska nigdy na depresję nie chorowała, bo ta choroba wchłania tysiące ludzi na świecie, którzy latami nie mogą z niej wyjść! Sądzę, że ten toksyczny związek z Cejrowskim tak ją stłamsił, że wydawało się jej, że choruje na depresję i tu wystarczyło jeno uwolienie się z tego związku i ozdrowiała!

A jak wygląda leczenie depresji w Polsce?

Kamień zwany depresją

Depresja to prawdziwa plaga: cierpi na nią już co dziesiąty Polak. Ale jest też inna plaga: mylenie z depresją zwykłego smutku. I łykanie garściami tabletek, które natychmiast mają zagwarantować szczęście.

W śmiesznej piżamie w misie Grzesiek, 42 lata, gnije w łóżku od czerwcaNie myje się, nie je, chyba że coś wmusi w niego matka. Właśnie mu przeczytała, bo on sam nie czyta, o ślinie cieknącej z ust piosenkarki Marii Peszek. I o hamaku w Bangkoku, gdzie leczyła depresję. Od razu zrobiło się Grześkowi dziwnie. To nie tak, że artystce nie wierzy. Tylko dziwi go, że ze stanu podobnego do tego, w jakim był Jack Nicholson po lobotomii (to cytat z wywiadu), Maria tak się szybko otrząsnęła, a potem nagrała płytę. Grzesiek też chciałby tak cierpieć: kilka miesięcy w letargu, potem ciach i wracamy do roboty!

– Co ona wzięła, że to trwało tak krótko? – Grzesiek nie może się nadziwić. I jak to możliwe, że Maria Peszek chciała umrzeć tylko przez ostatni rok. On chce umrzeć od zawsze. A na pewno od czasu, gdy dostał od ojca pierwsze, ale nie ostatnie lanie pasem, do krwi. Za to, że stłukł talerzyk w polne kwiaty, jego ulubiony „Włocławek”. Grzesiek miał wtedy pięć lat. Ojciec umarł na serce, gdy Grzesiek zdawał maturę. Nie zdał, bo zażył leki nasenne. Skończyło się na płukaniu żołądka. – To dlatego, Grzesiu – stwierdził wtedy psychiatra – musisz do końca życia brać prochy. Więc brał, łykał codziennie. I co? – I jajco – mówi beznamiętnie.

Anja Orthodox, gwiazda gotyckiego rocka, po raz pierwszy do lekarza trafiła kilkanaście lat temu. Już wtedy dostała pigułki. Nie przynosiły poprawy. W końcu tak się zdołowała, że odstawiła leki. Lekarza też. – Moja depresja nie miała i nadal nie ma dużego nasilenia. Nie zmieniam się – jak niektórzy – w roślinę, nie patrzę przez całe dni w sufit. Ja tylko kamienieję – wyjaśnia. Bycie kamieniem oznacza na przykład, że nie odbiera telefonów. Albo nie włącza komputera. Dlaczego? – Bo tak – mówi Anja. – Chcę, ale nie włączę. Coś mnie blokuje.

No i jeszcze spanie, ile się tylko da. Bywało, że tygodniami leżała pod kołdrą. Szarą kołdrą.W końcu, dwa lata temu, zrobiło się już wokół Anji tak szaro, że wróciła do lekarza. Znów przepisał jej leki. O dziwo, tym razem pomogły.

Według statystyk już co dziesiąty Polak zapada na depresję. Przyznają się jednak do niej nieliczni. Wśród artystów: Kora, Kayah czy Kasia Klich, która kilka lat temu postawiła swoich znajomych na nogi wpisem na blogu, z którego wynikało, że chce ze sobą skończyć. Rocznie tę chorobę diagnozuje się u kilkuset tysięcy osób, a wkrótce chorych będzie zapewne więcej. W 2020 r. depresja – uważa Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) – będzie obok choroby niedokrwiennej serca najczęstszą przypadłością ludzkości.

– Depresja to nowy rodzaj raka, tylko że przeżera najpierw umysł, a potem ciało – mówi prof. Janusz Heitzman, prezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. – Bo powodów, by cierpieć, mamy dużo, za dużo. Nie wytrzymujemy wyścigu szczurów, w dobie pracoholizmu nie mamy ani chwili na refleksję, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. I nie mamy już tego hartu ducha, jaki miały choćby te pokolenia, które przeżyły naprawdę straszne czasy – wojnę i Holocaust.

Tymczasem w Polsce dramatycznie brakuje psychiatrów: na cały kraj mamy ich nieco ponad 2 tysiące (w Niemczech 6 tys.). Nakłady na zdrowie psychiczne należą do najniższych w Europie. Średnio w UE wynoszą 5 proc. całości wydatków państwa na zdrowie, u nas nieco ponad 3 proc. Politycy nie doceniają wagi problemu. Doceniają go za to firmy farmaceutyczne.

Dorotę pięć lat temu mąż, znany wrocławski biznesmen, rzucił dla młodszej. Trochę sobie popłakała, przez tydzień nawet mniej jadła. A potem poszła do psychiatry. – Bardzo, panie doktorze, cierpię – oświadczyła. Pan doktor nawet na nią nie spojrzał. Za to z marszu wypisał jej lek, wyjaśniając, że dzięki niemu zwiększy się Dorocie poziom odpowiednich substancji w mózgu.

– To znaczy? – zapytała nieśmiało. – To znaczy, że będzie pani już miała z górki, a nie pod – wzruszył ramionami. Faktycznie, miesiąc później Dorocie latało nawet to, że jej eksmąż zjawił się pod szkołą Kubusia z dziesięć lat młodszą od niej blondyną w kolii na szyi.

– Diamenty? Sorry, dziś największym przyjacielem kobiety są perełki z grupy SSRI – ironizuje i wybucha śmiechem. I tłumaczy: SSRI to tak zwane selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny, odpowiadającej za nastrój. Innymi słowy – antydepresanty.

Na zakończenie tamtej pierwszej wizyty psychiatra uraczył jeszcze Dorotę informacją, że dzisiaj w Polsce kobiety zapadają na depresję dwa razy częściej niż mężczyźni. A najbardziej te między 35. a 45. rokiem życia. Więc kiedy we wrześniu Dorota skończyła 40 lat, wytłumaczyła sobie, że ma kolejny powód, by sięgać po prochy. Brała je, gdy zaczął ją boleć kręgosłup po wakacjach w siodle na Mazurach (na których zresztą przeżyła intensywny, ale krótki romans z właścicielem stadniny). Także wówczas, gdy jesienią ubiegłego roku Kubuś zaczął przynosić ze szkoły same jedynki. Wreszcie zimą, gdy jak zwykle dopadła ją chandra, bo znowu wraz z pierwszym śniegiem w mieście zaczęły się korki.

– Smutek i lęk towarzyszące różnym zdarzeniom w naszym życiu są często mylone z depresją. Depresja to nie jest chwilowo obniżony nastrój wywołany doraźnymi zdarzeniami, tylko poważna choroba, która może być groźna dla życia – zapewnia dr Martyna Goryniak, psycholog i psychoterapeuta z Warszawy.

Dwa lata temu głośnym echem wśród psychiatrów i psychologów odbiła się książka polskiego psychoterapeuty i suicydologa Jarosława Stukana pod znamiennym tytułem „Toksyczna psychologia i psychiatria. Depresja a samobójstwo”. Autor udowadniał w niej, że w wielu przypadkach depresja mylona jest z przygnębieniem, nawet cierpieniem spowodowanym np. rozstaniem z ukochanym czy utratą pracy. Że naturalne, zdrowe reakcje na problemy dnia codziennego, na przeszkody, na które natrafiamy, traktowane są dziś często jak zaburzenie psychiczne. I że lekarze zamiast spróbować rozwiązać kłopoty, przecinają je, aplikując pacjentom leki.

Imitacja leczenia

Rynek antydepresantów w Polsce wart jest dziś około 300 milionów złotych. – To biznes – przyznaje znany warszawski psychiatra, prof. Łukasz Święcicki. Zaznacza jednak, że wielu chorym leki na depresję rzeczywiście uratowały życie. Także jego pacjentom. A bywa, że trafiają do niego ledwo żywi, nawet w agonii. Bywa, że lekarz ma już do dyspozycji tylko elektrowstrząsy. A leki?

– No cóż, mamy tak proste i skuteczne rzeczy jak sole litu, które kosztują grosze – przyznaje psychiatra. – Ale żyjemy dziś przede wszystkim w erze prozacu i jego droższych następców. Problem tylko w tym, że skuteczność antydepresantów ocenia się zaledwie na 60 proc. To znaczy, że prawie co drugiemu pacjentowi nie pomagają wcale. – Niektórym nawet szkodzą – wzdycha prof. Święcicki.

Nie ma żadnych danych, ile antydepresantów sprzedaje się rocznie w polskich aptekach. Wiadomo jedynie, że ich podaż od lat 90. wzrosła kilkunastokrotnie. – Takie środki podlegają kontroli, o ile lekarz uzna, że mają być objęte refundacją. Wtedy jest rozliczany z recepty – przyznaje prof. Święcicki. – Ale wiele recept wypisywanych jest na sto procent odpłatności. Nie tylko przez psychiatrów, ale przez lekarzy najróżniejszych specjalności.Te są poza monitoringiem Narodowego Funduszu Zdrowia.

Efekt? Rok temu prawie 40 proc. antydepresantów przepisali Polakom interniści. Z jednej strony – twierdzą psychiatrzy – to dobrze, zwłaszcza na prowincji, gdzie specjalistów jest jak na lekarstwo, a chory w dramatycznej kondycji psychicznej może liczyć tylko na pomoc lekarza pierwszego kontaktu. Z drugiej strony, wielu pacjentów powinno takie środki zażywać pod ścisłą kontrolą, bo zdarza się, że w początkowym okresie mogą obniżać nastrój, nawet potęgować myśli samobójcze. Tymczasem zdarza się, że lekarze rodzinni aplikują je już kilkuletnim dzieciom. Tylko dlatego, że są niegrzeczne albo mają nerwowe tiki.

W lipcu tego roku brytyjski potentat farmaceutyczny GlaxoSmithKline na skutek ugody z amerykańską prokuraturą zgodził się zapłacić pacjentom z USA odszkodowanie w wysokości 3 miliardów dolarów. Za co? Między innymi za to, że jeden ze swoich antydepresantów reklamował właśnie jako lek dla dzieci. Z kolei sądy na Wyspach Brytyjskich są dziś zalewane przez pozwy pacjentów skarżących się, że lekarze przepisywali im pigułki na szczęście jak cukierki. W związku z czym nie mogą dalej bez pigułek żyć. Kilka procesów zakończyło się już przyznaniem przez sądy odszkodowań.

 I u nas tak będzie, jak w końcu pacjenci pójdą po rozum do głowy – kręci głową psychiatra z krakowskiego szpitala im. Babińskiego (prosi o anonimowość). – Wtedy, gdy zauważą, że zarówno lekarze, jak i państwo robią ich zwyczajnie w konia. To znaczy nikt im nie proponuje leczenia, a jedynie jego imitację.

W końcu się otruj

Grzesiek z Krakowa po latach odstawił leki, bo przez głowę mu przeszło, że lepiej zadziała kozetka u psychologa. Zresztą, czy brał antydepresanty, czy ich nie brał, było identycznie. Trafił jakiś czas temu do psychiatry (jego stały lekarz był na urlopie), który szczerze przyznał, że z tymi prochami bywa różnie.

– Powiedział: pogadaj pan z ludźmi, wyjdź pan do nich, albo zaproś pan ich do siebie – żali się pacjent. Tylko kogo miałby dziś zaprosić? Do Grześka przychodzą już wyłącznie (nie licząc matki) nieproszeni goście, czyli ONI. Przychodzą w nocy, we śnie. I mówią. – Biedna ta twoja mama. Ile jeszcze chcesz być na jej emeryckim, dziurawym garnuszku? Dałbyś już, Grzesiek, jej spokój. W końcu się otruj. Tylko tym razem zrób to porządnie – podjudzają.

– Co w tym wszystkim jest najgorsze? – zastanawia się prof. Łukasz Święcicki, psychiatra. – Że ludzie z depresją po cichutku z naszych oczu znikają. Najpierw nie odbierają naszych telefonów, a potem zupełnie niezauważenie rozpływają się w niebycie.

Grzesiek z tym niebytem jeszcze niedawno nie chciał się pogodzić. Jakiś miesiąc temu w piżamce w misie zadzwonił do poradni zdrowia psychicznego. Powiedzieli mu, że państwowo przyjmą go w marcu przyszłego roku. A prywatnie? To od zaraz. Jedna wizyta u psychoterapeuty to koszt 70 złotych. Grzesiek rzucił słuchawką tak mocno, że telefon przestał działać.

http://www.newsweek.pl/polska/kamien-zwany-depresja,96847,1,1.html

Przyjadą albo nie przyjadą Przyniosą kwiaty albo nie przyniosą – A. Dąbrówka

list otwarty jak najświeższy grób 

Kochana Mamo!

Odeszłaś w porze telewizyjnej dobranocki
ufna jak dziecko

b e z r a d n i e

nie zdążyłem dokończyć ci
mojej bajki.

Pewnie to dobrze.

Przecież tak nagle
przemieniła się
w swoje przeciwieństwo –

zupełnie tak, jak ty
w tej ostatniej chwili.

post scriptum: Dopóki do mnie
stamtąd nie napiszesz
nie wrócę takim
jakim mnie pamiętasz.

Napisz koniecznie!

Znowu chcę wierzyć.

Choćby i w to, że kobiety
nie po to rodzą dzieci,
by na żywo musiały oglądać

takie dobranocki.

Jerzy Nita

Zbliżają się te dni! Dni zadumy i refleksji nad naszym życiem, bo jeszcze wciąż żyjemy.
Jednak w naszych sercach Oni są i to o Nich myślimy bardziej.
Odeszli różnie i różnymi byli ludźmi i do prawdziwego człowieczeństwa należy o Nich pamiętać.
Bywa to bolesne, a  zwłaszcza w te jesienne, melancholijne dni, kiedy spotykamy się na cmentarzach.
Wspominamy nad grobami nasze z Nimi chwile i łzy do oczu napływają nad palącym się zniczem.
Zastanawiamy się jednocześnie ile Nam tych chwil zostało na tym ziemskim padole, bo wiemy, że nie będziemy tu na zawsze.
Mój znajomy z Facebooka – Andrzej Rodan – Pisarz, pozwolił mi na bloga wkleić jego wspomnienie o ukochanej Mamie – dziękuję!
Wspominajmy tych, którzy nas kochali i dali życie. Wspomnijmy wszystkich, których My kochaliśmy, a także pokłońmy się tym, którzy za życia nas skrzywdzili. Wybaczmy Im!

ŚWIĘTO TYCH, KTÓRZY JUŻ NIE WRÓCĄ! DRODZY NIEOBECNI!
Zamiast motta: Największe odkrycie wszechczasów to stwierdzenie, że człowiek nie jest nieśmiertelny i z tym smutnym faktem musi się pogodzić. Spodziewałem się, że Rodzice odejdą, ale nie przypuszczałem, że zabraknie czasu na pożegnanie (taka sobie nostalgiczna myśl przed wyjazdem na cmentarz w odwiedziny do Rodziców).
Jest piękna, słoneczna pogoda. Jadę do nich dzisiaj. Nie chcę za kilka dni być samotnym w tłumie zadeptującym cmentarze.
Miałem sen. Śniła mi się moja Mama. Ten sen dział się w ogrodzie. Jak zawsze siedziałem pod żółtym parasolem. Czytałem książkę, a Matka przycinała sekatorem gałęzie. W którymś momencie powiedziała do mnie:
– Jędrusiu,nic na świecie nie jest ważne: terminy, rachunki, praca, polityka. 
– A co jest ważne? – zapytałem
– Nie marnujcie czasu, bądźcie ze sobą, cieszcie się sobą, swoją obecnością, kochajcie się. Bo później przychodzi żal bezdenny, bezkresny. I w takiej chwili, jak ta obecna, człowiek żałuje, że bliskim poświęcał za mało czasu i uwagi, że za mało kochał, co kochania godne, że był letni w uczuciach, a nie gorący. Kiedy ktoś odchodzi na zawsze, to w jego dziecku też jakaś część umiera. 
Moja Mama, Zofia Małgorzata, poznała męża, kiedy była młodziutką gimnastyczką klubu „Sokół”, a on, Stefan, piłkarzem pierwszoligowego Łódzkiego Klubu Sportowego. Ojciec musiał być niekiepski w futbolu, bo na boisku miał ksywkę: „Tancerka”. 
Moja Mama pracowała w Domu Mody „Telimena” i „Poloprenie”. Ojciec, po uzyskaniu tytułu inżyniera, był dyrektorem wielu zakładów włókienniczych w Łodzi, Pabianicach, jak również delegatem Ministerstwa Przemysłu Lekkiego kombinatów w Białymstoku i Andrychowie. 
Mama była niezwykłą kobietą, dobrą, przyzwoitą, wrażliwą, uczciwą osobą, która nie pozwalała nikogo skrzywdzić, dla wszystkich miała uśmiech i radę. Była obdarzona wielkim sercem i chęcią niesienia pomocy innym. Zawsze można było na nią liczyć, na jej pomocną dłoń. 
Mo Rodzice byli dobrzy jak chleb powszedni, codzienny, i przy nich ludzie stawali się dobrzy, oni byli tak szlachetni, jak szlachetny kamień w oceanie pospolitości. Wiele im zawdzięczam!
Mama kochała mnie (ojciec również), ale to za mało powiedziane. Byłem jej dumą, oczkiem w głowie, część swojego życia poświęciła, abym mógł realizować postawione sobie cele. W ostatnim okresie była to już, niestety, miłość zaborcza, zazdrosna, ale przecież pamięta się te piękne chwile, a odrzuca mniej ważne.
Kiedy mój były brat ze swoim synem sprzedali mieszkanie Matki – chciała pójść do domu starców. Nie zgodziłem się. Wziąłem ją do siebie, a z byłym bratem zerwałem wszelkie kontakty.
Mama, podobnie jak wcześniej Ojciec, nie życzyła sobie pogrzebu kościelnego. Powiększyła grono Drogich Nieobecnych w lipcu 2009 roku. Pogrzeb świecki miał uroczystą, wzruszającą oprawę. 
Do tej pory, kiedy schodzę na dół obok jej pokoju, często wydaje mi się, że mama tam jest, siedzi, czyta książkę, gazety, rozwiązuje krzyżówki lub ogląda telewizję. 
Mama odeszła na zawsze i jakaś część we mnie też umarła.
Przypominam jeszcze teraz 
Bladej twarzy alabastry, 
Krucze włosy – a we włosach 
Srebrne astry… 
Widzę jeszcze ciemne oczy… 
I pieszczotę w ich spojrzeniu 
Widzę wszystko w księżycowym 
Oświetleniu… 
(Adam Asnyk) 
Każdy z nas ma Tych Którzy Już Nie Wrócą, a których kochał! 
Przepraszam za ten nostalgiczny post, ale to nadchodzące Święto zmusza do refleksji i zadumy nad przemijaniem. Kiedyś w wywiadzie prasowym do tygodnika „Angora” zapytano mnie, co bym podarował Rodzicom, gdybym mógł. Odpowiedziałem: – JESZCZE JEDNO ŻYCIE!

Na trumnie do bogactwa!

Wczoraj, wieczorem przeczytałam poniższą wiadomość i zdębiałam. Już dawno tak nie zdębiałam i już dawno mnie nic tak bardzo nie wkurzyło, zdziwiło, zasmuciło!

Zaczęłam przypominać sobie natychmiast, jaki mamy miesiąc w kalendarzu i doszłam do wniosku, że z pewnością nie jest to 1 kwiecień, a więc ten dzień w roku, kiedy można oszukiwać, podpuszczać, robić psikusy  – tak dla zgrywy.

Przespałam się z tym, bo może ta wiadomość, to jakiś bezczelny fejk , tak dla podpuszczenia na zasadzie „ASZdziennika”, gdzie wpuszczają ludzi w maliny i podają w zabawny sposób wiadomości przekręcone od podszewki. Można nieźle się z nimi ubawić i nabrać.

Niestety, ale poniższa wiadomość, to najprawdziwsza prawda i to się mnie w pale nie mieści!

Paniusia Beata Gosiewska nie cierpi głodu, bo ma fuchę w Europarlamencie.

Paniusia owa ma z czego żyć i nawet ma z czego kupić  sobie chatę, a  gnieździ się na 48 metrach kwadratowych.

Paniusia chyba nie wie, że w Polsce nie ma pieniędzy na Domy Dziecka, zwane „bidulami”.

Paniusia chyba nie wie, że polscy renciści i emeryci nie mają z czego zapłacić za czynsz, media, czy leki.

Paniusia jest pazerna do granic przyzwoitości i wiecie co? – Ona dostanie tą kasę – jako zadośćuczynienie po raz kolejny za śmierć męża, którego być może wcale nie kochała.

Paniusia jest bezczelna w stosunku do swoich, często biednych wyborców i robi ich autentycznie w konia.

Paniusia jedzie na katastrofie i robi sobie dzięki niej bogate życie na trumnach, a za nią pójdą inni!

Najgorsze jest to, że sympatycy partii PiS dobrze się z tym czują i nie potępiają, choć do emerytury dostali 15 złotych podwyżki, albo ochłap 500+

BEATA GOSIEWSKA CHCE 5 MILIONÓW ZŁOTYCH ZA ŚMIERĆ MĘŻA

JAKUB STACHOWIAK26 PAŹDZIERNIKA 2016

  • Europosłanka PiS Beata Gosiewska żąda od państwa 5 mln zł rekompensaty za śmierć męża – Przemysława Gosiewskiego w katastrofie smoleńskiej. Domaga się także dodatkowych rent na dzieci. Uzasadnia, że mieszka w małym mieszkaniu i potrzebuje pieniędzy na zajęcia terapeutyczne dla córki

 

Portal OKO.press dotarł do akt kolejnych 10 spraw o zadośćuczynienia i odszkodowania dla bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej. Trzy z nich skierowała do sądu wdowa po Przemysławie Gosiewskim – Beata Gosiewska (oddzielnie w imieniu swoim i dwójki niepełnoletnich dzieci). Wzywa Ministerstwo Obrony Narodowej do podpisania ugód i wypłaty:

  • po 1,25 mln zł zadośćuczynienia dla niej i każdego z dzieci
  • oraz po 400 tys. zł odszkodowania.

W sumie domaga się dla swojej rodziny prawie 5 mln zł rekompensaty. Dodatkowo wnioskuje o przyznanie każdemu z dzieci:

  • 72 tys. zł wyrównania renty
  • i dodatkowej renty w wysokości 2 tys. zł miesięcznie.

Dodatkowej- bo i syn i córka dostają już od kilku lat świadczenia od państwa. Cała rodzina otrzymała również zadośćuczynienia.

FOT. WOJCIECH OLKUŚNIK / AGENCJA GAZETA
Przeczytaj też:

RACHUNKI KRZYWD SMOLEŃSKICH. MON PŁACI ODSZKODOWANIA RODZINOM OFIAR KATASTROFY

BIANKA MIKOŁAJEWSKA  7 WRZEŚNIA 2016

Śmierć zniweczyła wyrzeczenia

W wezwaniach do ugody, Gosiewska pisze, że przed katastrofą „całe (jej) życie podporządkowane było działaności męża”, a jego śmierć „zniweczyła wysiłki wielu lat wspólnej pracy i wyrzeczeń całej rodziny związanych z (jego) działalnością polityczną”.

Według niej, gdyby nie katastrofa smoleńska, Gosiewski mógłby być jeszcze politykiem przez długie lata. „W momencie katastrofy znajdował się u szczytu kariery politycznej, w każdych kolejnych wyborach uzyskiwał coraz wyższe poparcie”, a w najbliższych planach miał kandydowanie do Parlamentu Europejskiego „co wiązałoby się z olbrzymim awansem finansowym – jego uposażenie wzrosłoby dwukrotnie”- napisała w swoim piśmie.

Gosiewska oblicza, że gdyby nie katastrofa TU-154, jej mąż miałby przed sobą 21 lat aktywności zawodowej. W chwili śmierci zarabiał 14 tys. zł brutto.

„Nawet gdyby pominąć dynamiczny rozwój jego kariery politycznej i za punkt odniesienia przyjąć osiągane przez niego dochody sprzed katastrofy, budżet rodzinny zmarłego zostałby przez niego zasilony kwotą ponad 3,5 mln zł” – argumentuje.

Na 48 cudzych metrach z dwójką dzieci

Przed katastrofą smoleńską Gosiewska była pracownikiem Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa i radną warszawskiej dzielnicy Wola. Po katastrofie – w 2011 r. – została senatorem. Kandydowała z okręgu, w którym kiedyś odnosił sukcesy jej mąż. W 2014 r., mieszkańcy tego samego okręgu wybrali ją do Parlamentu Europejskiego.

08.11.2011 Senator Beata Gosiewska podczas pierwszego posiedzenia Senatu VIII kadencji FOT. SLAWOMIR KAMINSKI / AGENCJA GAZETA
08.11.2011 Senator Beata Gosiewska podczas pierwszego posiedzenia Senatu VIII kadencji FOT. Sławomir Kamiński/ Agencja Gazeta

najnowszym oświadczeniu majątkowym, złożonym w europarlamencie w kwietniu br., Gosiewska podała, że w 2015 r. zarobiła ponad 97 tys. euro (czyli około 400 tys. zł). Zadeklarowała, że na koncie ma prawie 1,4 mln zł i 107 tys. euro (w przeliczeniu około 440 tys. zł) oszczędności oraz papiery wartościowe o wartości blisko 290 tys. zł. Jest także właścicielką samochodu Toyota. Nie ma jednak mieszkania ani domu.

We wnioskach o rekompensaty za śmierć męża Gosiewska, pisze, że wraz z dwójką dzieci zamieszkuje „w mieszkaniu o pow. 48 m kw, stanowiącym własność matki Przemysława Gosiewskiego”. I że wraz z mężem planowali wzięcie kredytu i kupno domu pod Warszawą. Ale plany przekreśliła katastrofa.

Według naszych ustaleń, po katastrofie smoleńskiej bliscy Przemysława Gosiewskiego, podobnie jak bliscy innych ofiar, otrzymali po 250 tys. zł zadośćuczynienia od Skarbu Państwa. Gosiewska z synem i córką dostali więc łącznie750 tys. zł. Tak jak wszystkim rodzinom, wypłacono im wówczas również 40 tys. złjednorazowej pomocy od rządu. Dodatkowo, ponieważ w dniu wypadku Gosiewski był posłem, Kancelaria Sejmu wypłaciła jego żonie 100 tys. zł odszkodowania. Dzieciom Gosiewskich, jak wszystkim osieroconym w wyniku katastrofy, premier Donald Tusk przyznał po 2 tys. zł renty, którą będą otrzymywać do ukończenia 18 roku życia lub do ukończenia nauki. W 2010 r. związana ze SKOKami Fundacja na rzecz Polskich Związków Kredytowych, przyznała też każdemu z dzieci Gosiewskich stypendium w wysokości 2,5 tys. zł miesięcznie. Zgodnie z uchwałą podjętą wówczas przez władze fundacji, wsparcie miało być wypłacane do 2013 r.

Zarówno syn, jak i córka Gosiewskich, otrzymali także wówczas ZUSowską rentę po ojcu – początkowo w wysokości ponad 2,5 tys. zł miesięcznie na osobę.

W wezwaniu do ugody Gosiewska pisze jednak, że renta została zmniejszona i nie pokrywa potrzeb dzieci, a w szczególności córki- która jest dyslektyczką i musi chodzić na dodatkowe zajęcia terapeutyczne. „Dotychczasowa renta 1846 zł brutto nie pozwala na kontynuowanie zajęć terapii sensorycznej” – przekonuje europosłanka.

23.04.2010 r. Przylot trumien z ciałami ofiar katastrofy smoleńskiej la lotnisko Okęcie Fot. Wojciech Olkuśnik/ Agencja Gazeta
Przeczytaj też:

40 MILIONÓW ZŁOTYCH DLA RODZIN SMOLEŃSKICH?

BIANKA MIKOŁAJEWSKA  14 PAŹDZIERNIKA 2016

56 mln roszczeń smoleńskich

O fali roszczeń związanych z katastrofą smoleńską pisaliśmy już na portalu OKO.press kilkakrotnie. Kilka dni temu informowaliśmy, że dotarliśmy do akt 47 spraw sądowych. Bliscy ofiar katastrofy domagali się w tych postępowaniach od MON prawie 40 mln zł. W tym tygodniu poznaliśmy wnioski dziesięciu kolejnych osób- z rodzin trzech ofiar katastrofy: Przemysława Gosiewskiego, gen. Tadeusza Buka i gen. Andrzeja Błasika. Domagają się one łącznie ponad 16 mln zł rekompensat. W sumie krewni ofiar, których akta czytaliśmy, złożyli już więc wnioski o wypłatę ponad 56 mln zł. Ministerstwo Obrony Narodowej podpisało ugody z 26 osobami. Wypłaciło im ponad 5,2 mln zł. Rekompensata dla jednej osoby nie przekroczyła dotąd kwoty 250 tys. zł.

https://oko.press/beata-gosiewska-chce-5-mln-zl-smierc-meza/

Hakuna matata, jak cudownie to brzmi :)

Aby się Wam dobrze spało i mnie, to pomarzmy sobie w pochmurną jesień w Polsce!

Zabieram Was tam, gdzie jest pięknie, ciepło, spokojnie, uroczo, a przede wszystkim nie jesiennie!

Prośba o wyspy szczęśliwe

 

 

Konstanty Ildefons Gałczyński


 

 

A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,

we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.

 

1. Whitsunday Islands, Australia
Wyspy Whitsunday na wybrzeżu Queensland uznawane są za  jedno z najpiękniejszych miejsc w Australii. Ich największą atrakcją są piękne plaże, z których najsłynniejsza to Whitehaven z 7-kilometrowym odcinkiem białego piasku. Nurkowanie można tu uprawiać od rana do wieczora. Cudo!

 

2. Capri, Włochy
Kwintesencja włoskiego dolce vita. Zdumiewająca swą nowoczesnością Villa Malaparte, niesamowite skały Faraglioni przy wejściu do Marina Piccola i rozbijające się o nie fale, urocze pejzaże z kolorowymi domami. Capri broni się jeszcze przed nawałą turystów swoją niedostępnością. Można tu się dostać wyłącznie promem lub łodzią. A dostać się naprawdę warto!

 

3. Malediwy
Ze swoim suchym klimatem i panującą przez cały rok przyjazną temperaturą Malediwy są idealnym miejscem relaksu. Dodajmy jeszcze do tego turkusowe laguny i tropikalne ogrody, a otrzymamy obraz prawdziwego raju na ziemi. Nic dziwnego, że najlepsze sieci hotelowe zbudowały tam właśnie swoje ośrodki: ustronne bungalowy i wille z prywatnymi plażami. Piasek na nich jest oczywiście śnieżnobiały.

 

4. Bali, Indonezja
Wspaniałe plaże i nieznająca żadnego umiaru, wiecznie zielona roślinność. No i jeszcze pola ryżowe, świątynie, dżungla, palmy kokosowe i kwiaty, których nie zobaczycie nigdzie indziej na ziemi… Do wyboru luksusowe hotele z bajecznymi spa i proste chatki przy plaży. Czego chcieć więcej?

 

5. Santorini, Grecja
Rzeczywiście, obiecywaliśmy wam spokój. A trudno go znaleźć podczas zachodu słońca na greckim Santorini. Restauracje, tawerny i bary przeżywają wtedy prawdziwe oblężenie. Ale wystarczy ruszyć się poza tłoczną Firę by odkryć inne oblicze wyspy. Kto wie, czy nie piękniejsze.

 

6. Fernando de Noronha, Brazylia
Na początek trochę geografii. Fernando de Noronha to archipelag na Oceanie Atlantyckim, położony ok. 350 km na wschód od wybrzeży Brazylii. I znowu, niektórzy twierdzą, że właśnie tam znajdziecie najczystszy piasek na świecie. To również miejsce pro-ekologiczne. Dlatego liczba odwiedzających wyspy turytów jest ściśle monitorowana.

 

 

7. Minorka, Hiszpania
Spokojniejsza niż Majorka, czy Ibiza powoli wyrasta na nową gwiazdę Balearów. Ma bowiem wszystko, czego w wakacje potrzeba: wspaniałe widoki, gaje oliwne i malownicze winnice. A także hotele butikowe oraz restauracje z widokiem na morze. Trzeba ją odwiedzić zanim przyjadą na nią znudzeni bywalcy Ibizy!

 

 

8. Saint-Barthélemy, Francja
Wyspa Saint-Barthélemy jest terytorium zależnym Francji leżącym na odległym archipelagu Małych Antylina Oceanie Atlantyckim. To ją wybierają gwiazdy, modelki i milionerzy jeśli liczą na niczym nie zakłócone wakacje. Na Saint-Barthélemy można leżeć całe dnie przy kobaltowym basenie albo tańczyć do upadłego w jednym z barów przy plaży w gorącą karaibską noc

 

9. Ponza, Włochy
Ukryty włoski skarb. Jest świetnym miejsce zarówno na tygodniowe wakacje, jak i na jednodniową wycieczkę. Na wyspę można dopłynąć wodolotem z Neapolu lub Anzio. Droga morska zapewnia dodatkowe atrakcje. Wybrzeże Ponzy wygląda bowiem z tej perspektywy jak wspaniała operowa dekoracja.

 

 

10. Ko Ngai, Tajlandia
Maleńka wysepka na Morzu Andamańskim. Podróż na nią to nie lada wyzwanie. Samolot, kolejny samolot, samochód, łódź… a ostatnie metry trzeba pokonać brodząc w przejrzystej (i ciepłej) morskiej wodzie. Ale wysiłek się opłaca. Na wyspie znajduje się zaledwie parę ośrodków zapewniających malownicze domki. A plaże i wszystkie atrakcje rafy koralowej należą tylko do was. Nie zapominajmy też o wspaniałej, tajskiej kuchni!

 

  

http://party.pl/viva/najpiekniejsze-wyspy-swiata-24294-r3/10/

Panie Prokuratorze! Panie Policjancie!

Piszę do Pana i Pana hipotetycznie, choć taka sytuacja może się Panu i Panu przydarzyć, a więc:

Szanowny Panie Policjancie!

Szanowny Panie Prokuratorze!

Pragnę na wstępie serdecznie Was pozdrowić i napiszę, że szanuję Waszą pracę, ale chcę zadać kilka pytań:

Dostajecie Panowie link do wpisów od kogoś życzliwego – do miejsca w sieci, gdzie jesteście permanentnie opluwani przez anonima, trolla, hejtera, który uwziął się na Wasze nazwiska, pozycję zawodową, rodzinę!

Nagle docieracie do miejsca gdzie ten anonim pisze od 5 lat, a może od 2, że jesteście osobami, które biorą systematycznie łapówki i dlatego się Wam tak świetnie powodzi. Ten anonim pisze, że zdradzacie swoje żony, że je bijecie, że pijecie na umór alkohol!

Ten anonim pisze i podaje Wasze prawdziwe nazwiska i imiona, a także podaje Wasze miejsce zamieszkania, oraz numer telefonu.

Ten anonim pisze, że jesteście czubami i świrami i guzik znacie się na swojej robocie, a także o tym, że niszczycie ludzi, a za pieniądze z łapówek udajecie się do burdeli i tam tracicie kupę kasy.

Ten anonim pisze wiele innych, obrzydliwych komentarzy wziętych z sufitu, zmanipulowanych, oszczerczych, obrażających i to Wy na to?

Przechodzicie z tym do porządku dziennego, czy też byście się starali tego anonima namierzyć i poddać go stosownej karze, bo przecież niszczy sukcesywnie Waszą reputację w sieci i niszczy Wasze poukładane życie.

Myślę, że zrobilibyście wszystko, by bestię namierzyć jako i ja robię!

Nie odpuszczę i dopnę wszystko na ostatni guzik, by przy pomocy organów ścigania,  te dwie osoby stanęły przed obliczem sprawiedliwości.

Koniec! Finito i niech się kręci!

Nie mam litości nawet dla psychicznie chorych na wolności!

 

 

Forum o2

[16.10.2016] 20:12

z szaconkiem karwa
Należy mieć nieśmiałą nadzieję, że Jej pucołowata Wnuczka nie odziedziczy po Nim wulgaryzmu i mendozji.Bo Córka i Jej Mąż biorą 500 od pisiorów i chyba nie przepijają.Natomiast Babcia politykuje na śmietniku ku radości Jej Męża,który dzięki temu nie musi słuchać co Ona ma do powiedzenia.

 

 

[07.10.2016] 17:37

grudby zad
A gruby zad siedzi w domu starców???
(Odpowiedz cytując)    (Link do tej wypowiedzi)    (Zgłoś do usunięcia)
IP i czas połączenia logowane. [22469146]
[07.10.2016] 20:50

pytanie
a co to za gruby zad w domu opieki?
(Odpowiedz cytując)    (Link do tej wypowiedzi)    (Zgłoś do usunięcia)
IP i czas połączenia logowane. [22469303]

 

 

[07.10.2016] 19:40

grudby zad
Na flaszke zabrakło 
(Odpowiedz cytując)    (Link do tej wypowiedzi)    (Zgłoś do usunięcia)
IP i czas połączenia logowane. [22469235]
[14.10.2016] 19:59

pewnie ćpa to samo co czub
z psychiatryka 
[15.10.2016] 17:27

co ci do tego pijaczko
pilnuj swoich zdechlaków na cmentarzu! zaraz znicze im zapalisz pier..dolnięty swirze.
(Odpowiedz cytując)    (Link do tej wypowiedzi)    (Zgłoś do usunięcia)
IP i czas połączenia logowane. [22479358]
[15.10.2016] 17:29

pijaczka z meliny
znowu kopiuje. blogerka

 

[24.10.2016] 12:49

pilnuj swoich zdechlaków
trollu z ropomaciczem a nie chodz na kfc szpiegowac
(Odpowiedz cytując)    (Link do tej wypowiedzi)    (Zgłoś do usunięcia)
IP i czas połączenia logowane. [22490986]
 
 

 

Wieczne odpoczywanie daj im Panie! A figę!

Krewni części ofiar katastrofy smoleńskiej w liście otwartym do wszystkich ludzi dobrej woli, duchownych i przedstawicieli władz apelują o powstrzymanie ekshumacji ich bliskich.
„Stajemy samotni i bezradni wobec bezwzględnego i okrutnego aktu” – głosi list.

„10 kwietnia 2010 roku straciliśmy naszych Bliskich – dzieci, rodziców, rodzeństwo, współmałżonków. Wtedy przez wiele dni i tygodni odczuwaliśmy niewyobrażalne wsparcie nie tylko ze strony rodzin, ale i wielu osób, przejętych naszą żałobą i spieszących nam z bezpośrednią pomocą, a także symbolicznym współczuciem. Naszych Ukochanych odprowadzały na miejsce wiecznego spoczynku rodziny i przyjaciele, ale także tysiące nieznajomych – swoją obecnością oddawali hołd tym, którzy zginęli, a dla nas byli ulgą w żałobie” – czytamy w przesłanym PAP w niedzielę liście otwartym.

„Po sześciu latach od tych strasznych dni stajemy samotni i bezradni wobec bezwzględnego i okrutnego aktu: nasi Bliscy mają być wyciągnięci z grobów, wbrew uświęconemu tabu, aby nie zakłócać spokoju zmarłym, pochowanym z najwyższą czcią. My, rodziny, od miesięcy bezskutecznie wyrażamy swój sprzeciw wobec zapowiedzi tego niezrozumiałego i niczym nieuzasadnionego przedsięwzięcia. Dzisiaj staje się ono faktem” – zaznaczyli sygnatariusze listu.

W chwili nadania depeszy PAP pod listem podpisało się ponad 200 krewnych ofiar katastrofy smoleńskiej.
ŹRÓDŁO
Czy ktoś potrafi odpowiedzieć mi – jaką sadystyczną przyjemność czerpią owi zboczeńcy z PiS-u, w wywlekaniu szczątków ludzkich w stanie krytycznego rozkładu po 6, 5 roku a których zabili pod Smoleńskiem? 

Czy ktoś ma pomysł – CO MOGŁABY UDOWODNIĆ TA PONURA SZOPKA Z TRUPAMI?? 
Poświeciłem – pisze mój kolega, katastrofie smoleńskiej rok badań dostępnych materiałów (a wszytko było jasne i transparentne) – i nie pojmuję – PO CO TO WIDOWISKO za wiele milionów złotych ?? 

KTOŚ WIE?? 
Nawet hitlerowcy po dokonaniu zbrodni, ofiary pogrzebane zostawiali w spokoju , sadyści z UB też. 
A co robią funkcjonariusze z PiS-u? 
Ludzie bez serca…. 
Obrazek

 Dziękuję Bracie! 🙂

I dlatego kobiety wychodzą na ulicę i protestują już nie tylko w spawie aborcji, ale podnoszą i inne ważne tematy, na które się nie zgadzają! Tak, tak w werble biją kobiety, bo to kobiety obalą ten rząd niestety!

Wyszłam w moim miasteczku na ten protest i choć Pań i Panów było niewielu, to i tak jestem dumna, że i z tak małych miasteczek leci w Polskę głos, że się nie zgadzamy na barbarzyńskie rządy, tego nierządu!

 

 

 

 

 

 

Dzień spokojny, lajtowy dobiega końca!

 Zobaczyłam w tv „Marsz Kobiet”, Czy też „Czarny Marsz” i postanowiłam, że dołączę do kobiet protestujących w moim mieście.

Ubrałam się na ciemno i wyruszyłam wartkim krokiem na miejsce protestu, a tam nie było nikogo.

Szkoda wielka, że zapał po pierwszym marszu szybko wygasł w małym miasteczku, choć pogoda była sprzyjająca.

Powiedziałam sobie, że trudno i poszłam w konsekwencji na spacer jesienny.

Kiedy ja spacerowałam, to moja Wnusia była w lesie z Rodzicami na grzybach i z tego grzybobrania miałam na FB szybko zdjęcia, a więc znowu pochwalę szybką technologię, która pozwala mi poznać dzień moich bliskich.

I to by było na tyle! Dzień spokojny, lajtowy, w miarę pogodny właśnie dobiega końca!

Miłego wieczoru! 🙂

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Czarny pijar dla „Czarnego Marszu”

I po jaką cholerę się wyrwała przed szereg.
W tym temacie – morda w kubeł, a nie na aborcji
promować swoją tfórczość!
Ohydne!

https://www.youtube.com/watch?v=owZAKdfgOt4

Pewna piosenkarka – Natalia Przybysz, której tfórczości nie znałam, tuż przed jutrzejszym „Czarnym Marszem” wyznała, że aborcji dokonała! na Słowacji!

Zapłaciła tysiąc złotych za przejazd busem, który jednocześnie zabrał kilka kobiet w celu dokonania aborcji.

Czy to była ciąża z gwałtu? Otóż Nie!

Czy ciąża, to był wysoce uszkodzony płód? Otóż Nie!

Czy ciąża zagrażała jej życiu? Otóż Nie!

Czy mąż jej był pijakiem? Otóż Nie!

Czy nie miała pieniędzy na wychowanie trzeciego dziecka? Otóż Nie!

Czy jej mąż ją zgwałcił, a ona nie byłaby w stanie pokochać tego dziecka? Otóż Nie!

Dlaczego więc usunęła dziecko poczęte w wyniku wpadki z własnym, kochanym mężem?

Dlatego, że ma za małe mieszkanie, o powierzchni 60 metrów kwadratowych, gdzie swoje miejsce mają dwoje dzieci, książki i poukładany świat, a więc to dziecko zaburzyłoby ten wygodny świat i nie było dla niego po prostu miejsca!

Dlatego usunęła, bo nie miała w planach trzeciego dziecka z własnym mężem i dlatego w pięć minut w klinice na Słowacji pozbyła się balastu i odetchnęła, bo pozbyła się kłopotu!

Czarny Marsz i tysiące kobiet skandujących, że moje ciało, to moja sprawa i owszem, ale na Boga po co szczekać w podminowanej Polsce, że dokonało się aborcji z czystego wyrachowania i wygodnictwa.

Paniusia piosenkarka wyznając ten fakt nie zdaje sobie sprawy z tego, że kiedyś jej dzieci dorosną i znajdą ten wywiad i oskarżą własną matkę, że zabiła im braciszka, czy siostrzyczkę.

Paniusia zrobiła czarny pijar – „Czarnemu Marszowi”, gdzie kobiety domagają się kompromisu zdobytego przez lata, a nie aborcji na życzenie.

Paniusia zrobiła czarną robotę przy okazji promując swoją tfórczość i to jest ohydne!

A hejt leje się strumieniem i sądzę, że zostanie znienawidzona za chwilę swojej szczerości, czy też głupoty!