– Jak Ty to robisz? Podpisałaś pakt z diabłem?
Urszula: Mówisz o wyglądzie? Nic nie robię i nawet nie chcę. Lubię swoje zmarszczki, to moje przeżycia, moja historia. Myślę, że na twarzy odbija się to, jak się czujemy, czy lubimy życie, czy mamy optymizm. Gdy mnie ktoś pyta, czy jestem optymistką, odpowiadam: realistką. Gdzieś tak pośrodku między optymizmem i pesymizmem. W każdej chwili może mnie dopaść smutek, ale nauczyłam się już, jak mu przeciwdziałać. Gdy się zdenerwuję, idę biegać, żeby uniknąć agresji wobec bliskich lub samej siebie. Uczę się, jak mam żyć ze sobą.
– Skomplikowana nauka?
Urszula: Ale skuteczna. Mówię sobie: zapłaczę się na śmierć i co mi z tego przyjdzie? Albo wpadnę w depresję bez dna, taką, że już koniec? Nie wolno. To za proste. Śpiewałam kiedyś, że odejść jest łatwiej niż żyć. Żyć naprawdę nie jest łatwo. Żeby chcieć życia, trzeba najpierw zajrzeć głęboko do studni i opowiedzieć sobie, co się widziało.
– Zaglądałaś?
Urszula: Wiele razy.
– Masz na myśli śmierć Stasia Zybowskiego – swojego pierwszego męża?
Urszula: Tak. Buntowałam się przeciwko niej. Chciałam wszystko sprzedać, nic nie mieć, domu, który zbudowaliśmy i nie zdążył w nim pomieszkać, niczego. Moja mama i siostra, chociaż zachowywały się spokojnie, chyba bardzo się o mnie bały. Że wpadnę w jakąś czarną dziurę, że mnie nie będzie. Dlatego, że nie wyobrażały sobie nas osobno. Taki to był związek. Nawet nasi fani byli zaczarowani jego podejściem do mnie i do życia. Staś tak mówił o miłości, że wszystkich rzucało na kolana. Tak ciepło. Pamiętam, jak powtarzał: „Ula jest tak samo ładna na zewnątrz, jak w środku”. Myśmy siebie wzajemnie gloryfikowali.
– Myślałaś, gdy umarł: Boże, nie dam rady żyć?
Urszula: Nie, bo szybko dostałam cel w życiu. Bo kiedy ma się małe dziecko, to nie myśli się o niczym innym. Trzeba żyć. Ze Stasiem staraliśmy się o córeczkę. Nie udało się. Myślałam: czy ja w ogóle jeszcze będę miała dzieci? A tu popatrz, nagle jest, choć miałam już 43 lata, a po czterdziestce nie zachodzi się w ciążę tak na zawołanie. Kto wie? Może wmieszały się tu siły wyższe?
– Wierzysz w to, że Twój zmarły mąż interweniował na górze, żebyś urodziła dziecko innemu mężczyźnie?
Urszula: Nie spekuluję w ten sposób, ale Tomek pracował z nami przez cztery lata. Pomagał nam na scenie, był bardzo blisko nas. Widział naszą miłość i ją strasznie szanował. Ten szacunek został przeniesiony i na nasz związek. Był przy mnie, gdy Staś odchodził. Pomagał mi w codziennych sprawach. On też stracił Stasia. To dziwne, bo jak wyjechaliśmy na Kretę, żebym sobie odpoczęła, zregenerowała siły, tam się to stało. Wróciłam już w ciąży.
– Rzuciłaś się w ten związek z 20 lat młodszym facetem świadomie, szukając ukojenia?
Urszula: Oboje staraliśmy się niczego z góry nie zakładać. A mnie było dobrze, bezpiecznie, spokojnie. I ktoś mnie rozumiał. Przy Stasiu mogłam zawsze się wypłakać, odblokować. Przy Tomku było podobnie. Rozmowy z nim mnie oczyszczały. Nie myślałam, ile on ma lat, że jestem starsza. W ogóle myśli wyłączyłam. Ważne było to, co tam i teraz. Ja zresztą żyję i dziś teraźniejszością. Nie zastanawiam się, co będzie za 10, 20 lat.
– Ale cały czas tęsknisz?
Urszula: Widzisz, im więcej czasu upływa od śmierci Stasia, tym bardziej doceniam to, jaki był. Przypominam sobie, jak postępował w różnych sytuacjach. Nie chciałam go zastępować nikim innym. Lecz nie punktuję mojego obecnego życia. Przyjmuję je z całym dobrodziejstwem inwentarza. Postaram ci się wytłumaczyć, jak to czułam. Mogłam sobie powiedzieć: moja wielka miłość przeminęła, nie ma jej, więc ja już nie chcę żadnej innej. Ale ona wciąż była we mnie, była mną. Oczywiście do Tomka to absolutnie nowa miłość, różni się od tamtej, ale też miłość.
– Twoja tęsknota za Stasiem nie rani?
Urszula: Ja nie udaję, wszyscy wiedzą, że tęsknię. To nie tak, że twarz – blacha, a w środku płacz. Mam nawet takie wrażenie, że jak mówimy o Stasiu za mało, to nie jest w porządku. Że to nieszczere. Nie chciałabym, żeby stał się tematem tabu. Bo moje uczucie do niego zostanie we mnie na zawsze. A to nowe? Nie chcę mówić za nas oboje, ale wiemy, że choć jest inne, to jest nasze. Ważne, że jesteśmy przyjaciółmi, mamy dziecko, prowadzimy razem dom.
– A jednak się rozstaliście po dwóch latach?
Urszula: Pogubiliśmy się, nie potrafiliśmy się dogadać. Musieliśmy się rozstać – to było jedyne wyjście. Terapia szokowa. Widzisz, Tomek jest uzależniony. Jest po prostu chory, ale cały czas walczy.
– Uzależniony? Od czego?
Urszula: Wszystkiego. Alkoholu, narkotyków. Ale od czterech lat jest czysty, chodzi na różnego rodzaju spotkania, nawet im przewodniczy. Jest bardzo dzielny. A ja mu pomagam i trzymam za niego kciuki.
– Podjęłaś tytaniczną pracę. Jak pomóc uzależnionemu?
Urszula: Przestań, bo już mam łzy w oczach. Może mam taką misję do spełnienia? Pomagają tylko bardzo szczere rozmowy, obecność, bliskość. W każdym razie po dwóch latach naszego związku stwierdziłam: Ula, niszczysz sama siebie i niszczysz jego. Trzeba podjąć decyzję, która nas uratuje. Tomek musiał spaść na dno, by się od niego odbić. Gdyby miał we mnie cały czas oparcie, nigdy by nie odczuł tego, jak szybko się stacza. Gdy zerwaliśmy, dostał cios między oczy. Musiał radzić sobie sam, odzyskać kontrolę nad życiem na własny rachunek. Potem mi bardzo podziękował. Nie byliśmy ze sobą dwa lata, ale cały czas trzymaliśmy kontakt. Mamy przecież syna. W pewnym momencie nawet Szymek u niego zamieszkał, przez pół roku. Moja siostra nie mogła wyjść z podziwu, że się na to zdecydowałam. Ale ja wiedziałam, że oni obaj dobrze na siebie działają, że to część uzdrawiania. Poza tym Tomek miał za sobą już rok leczenia. Kupił sobie nawet kota, żeby sprawdzić, jak wywiązuje się z obowiązków wobec kogoś wymagającego opieki.
– Nie zawiodłaś się?
Urszula: Nie, chociaż to była najtrudniejsza decyzja w moim życiu.
– Wiedziałaś od początku, że jest uzależniony?
Urszula: Że aż tak, to nie. On popadł w uzależnienie bardzo mocno, już będąc ze mną. Dziś myślę, że ta sytuacja go przerosła. Pamiętam, jak nosił soczewki, dredy, zasłaniał się przed ludźmi. Na zewnątrz agresywny, wewnątrz był delikatny. A przecież jest mężczyzną, który bardzo lubi działać, być pomocny. Mówiłam sobie: to niemożliwe, nie mogłam aż tak się pomylić. Przecież to ta miłość mnie znalazła, potknęłam się o nią. Musiał być w tym jakiś głębszy sens. A potem, gdy poznałam terapeutkę Lubę Szawdyn leczącą uzależnienia, utwierdziła mnie w tym, że miałam rację. „Tomek ma dobrą matrycę”, powiedziała. „Zasługuje, by dać mu szansę”.
– I tę szansę mu dałaś?
Urszula: Wiesz, to jest dłuższy proces i stopniowe oswajanie przeszłości. Dla Szymka i dla nas. Tomek jest wspaniałym ojcem. Oczywiście nasze życie nie składa się z samych dobrych chwil. I nie wiadomo jeszcze, jak będzie.
– Pewnie wiele dowiedziałaś się o sobie? Takie sytuacje są dla nas sprawdzianem?
Urszula: Tak, ale poradziłam sobie. Wyszłam z prawdziwie trudnych chwil obronną ręką. Nie uległam samodestrukcji. Mam dwóch fantastycznych synów. Właściwie jestem z siebie dumna. Działam w Fundacji Młodzi w Uzależnieniu w Gnieźnie. Tomek pracuje i studiuje fizjoterapię. Może wszystko się wyprostowało? Może najgorsze już za nami? Mam taką nadzieję.
– Mama nie protestowała, gdy braliście ślub? Nie odwodziła Cię od tego pomysłu?
Urszula: Nie i ja jej się dziwię dopiero teraz. Ale ja zawsze byłam wywrotowcem. Bardzo mnie drażniło, jak miałam żyć konwencjonalnie. Nawet jako dziecko buntowałam się, gdy musiałam wkładać elegancką sukienkę w niedzielę do kościoła. To nie było dla mnie istotne. Ślub też był chyba bardziej dla poczucia bezpieczeństwa Tomka. Ale niestety, jeśli coś zmienił, to na gorsze. Po ślubie nie było lepiej.
– A jego matka zaakceptowała Ciebie, o tyle starszą od jej syna?
Urszula: Jak się dowiedziała, że jesteśmy razem, popatrzyła na nas: „No, ja zawsze wiedziałam, że moje dzieci są odważne”. Czytaj: „zakręcone”. To świetna kobieta, lekarz pediatra. Często kontaktujemy się przez telefon, bo mieszka aż koło Poznania.
– Zresztą tej różnicy wieku nie widać, wyglądasz góra na trzydziestkę. Na ulicy pewnie nikt się za Wami nie ogląda?
Urszula: Teraz tak. A jeszcze parę lat temu „szłam na setkę”, jak mówił mój starszy syn. Jadłam i tyłam. Z nerwów, stresu i próbowania potraw, jakie gotowałam dla Szymona. Na szczęście udało mi się wrócić do swojej normalnej sylwetki. I dzięki temu znów być energiczną również na scenie. Moja mama woli jednak, gdy jestem spokojniejsza. Ma ponad 80 lat, ale czasami przyjeżdża na koncerty. Moi muzycy całują ją w rękę: „Pani Mario, proszę usiąść”. A ona ich wprost uwielbia. Pogodziła się już z tym, że śpiewam. Zawsze uważała, że powinnam mieć konkretny zawód. Kiedy rzuciłam studia – wychowanie muzyczne – bardzo to przeżyła.
– Naprawdę nie zastanawiasz się, jak będzie dalej?
Urszula: Chciałabym to wiedzieć, ale nie zakładam sobie, że życie potoczy się w takim kierunku, jaki sobie wybrałam. Staś nie miał odejść, a odszedł. Spotkała mnie krzywda, jeszcze teraz zaciskam pięści, gdy o niej pomyślę. Jaką mam gwarancję, że wszystko ułoży się tak, jak planujemy? Mam obowiązek wobec dzieci i wobec siebie. I on jest najważniejszy. Muszę być dla nich zdrowa. Tu wszystko musi iść dobrze. A mój Szymek od sześciu lat wyzwala mnie od smutku. Kiedy rano słyszę jego głosik: „Mamusiu, już nie śpię”, to brzmi on dla mnie jak głos z nieba. Anielski.
– Kiedy okazało się, że z Tomkiem to jednak nie przygoda, nie krótki romans, a poważny związek, może do śmierci, nie bałaś się komentarzy?
Urszula: Ja wtedy przestałam spekulować, myśleć: a może tak, a może inaczej. Starzy, mądrzy ludzie mówią: nie myśl tyle, będziesz szczęśliwsza. Mają rację. Przecież zawsze dla kogoś nie będę OK, zawsze zrobię coś, co wzbudzi sprzeciw. Spodziewałam się więc nieprzychylnych reakcji. Pewnie dlatego zamknęliśmy się trochę przed światem. Unikaliśmy ludzi. Ale choć wiele osób się wtedy od nas odwróciło, to wiele też przetrwało. I dlatego gdy pytają: „Pani Urszulo, dlaczego aż dziewięć lat nie nagrała pani żadnej płyty?”, robi mi się ciepło w sercu. Dlatego, że czekali na tę płytę, że pamiętają o mnie. Odpowiadam: „Czym jest dziewięć lat wobec różnych przeżyć, wobec wychowywania dziecka, wobec porządkowania własnego świata?”.
– Powiedz uczciwie: nie mogłaś tworzyć? Czułaś się wypalona?
Urszula: Nie, ale długo trwało, zanim się pozbierałam. Myślałam: nie potrafię, nie poradzę sobie. Ale z czasem to minęło. Dużo czasu zajęło mi kompletowanie zespołu. Musiałam też sama wybrać piosenki. Wcześniej pracowałam ze Stasiem, a piosenki powstawały przez całe nasze życie, przez cały dzień. I nagle sama musiałam oceniać teksty, muzykę. Musiałam wiedzieć, o czym chcę śpiewać. Tamto za banalne, to się zmieniło, o tym nie chcę mówić. W końcu kilka tekstów jest moich, a pozostałe napisali inni. Czasem przypadkiem. Na wakacjach w Ustce poznaliśmy literata, polonistę. Mówi: „Ojej, mam pomysł na piosenkę”. „No to napisz”. I napisał: „Goniłam za szczęściem – na drodze stał głaz, dotknęłam go i pokazał swą twarz, miał oczy anioła i włosy jak len. Może to był tylko sen?”. Piękna piosenka, nosi tytuł „Bajka”. Ludzie pytają: „Czy to ta sama Ula, która śpiewała »Dmuchawce, latawce, wiatr«?”. Tak samo wrażliwa, ta sama i nie ta sama. Bo przecież się zmieniamy.
– Kim Ty właściwie jesteś dzisiaj?
Urszula: I dziś, i dawniej, zawsze uważałam siebie za mamę, która śpiewa. Kiedyś się śmiałam z mojej, że ona nuci cały czas. Lecz ja też nucę nieustannie. Kiedy milknę, to od razu myślą, że coś się stało. A poza tym ćwiczę, uprawiam sporty. Biegam, medytuję, chodzę na jogę. I wprost uwielbiam mieć czas na czytanie książek!
– Podobno szukasz prawd ostatecznych w różnych religiach?
Urszula: Tylko że tych prawd się nie znajdzie nigdzie, dopóki ich się samemu nie doświadczy. Ale ja wiem, że Staś istnieje gdzieś tam. Daleko. A my do niego kiedyś dołączymy.
– Tomek, Ty, Stasio – wszyscy razem w jednym raju?
Urszula: Myślę, że tam ważne jest, czy byłeś dobrym człowiekiem. A Tomek jest dobry, udowadnia to na co dzień, kiedy zajmuje się dzieckiem, kiedy dba o dom i szczerze cieszy się z mojej nowej płyty. Kiedyś to ja trzymałam go za rękę, a teraz on może mi pomóc.
– A mamie Twoja płyta się podoba?
Urszula: Ona zawsze powie dosadnie, bez znieczulenia: „No, ładne piosenki, ale twój głos jest chyba za cicho nagrany”. „Mamo, ale płyta nie jest jeszcze zgrana ani zmiksowana, potem będzie lepiej”. A jednak dzwonię i mówię: „Maciek, weź, wyciągnij trochę wokal, bo mama nie słyszy”. „Maria? Matka chrzestna płyty? Już się robi”…
– Ula, dziś już wiesz coś ważnego, skoro aż śpiewasz o tym?
Urszula: Ta piosenka „Dziś już wiem” powstała dawno temu, ale teraz zadedykowałam ją Stasiowi. Co wiem? Że jestem silna. Już wiem, że nie powinnam w siebie wątpić, bo dam sobie radę.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek dla MAGIC RECORDS