Miałam dziś pisać o czym innym, ale obejrzany film pt. „Światło między oceanami” pokrzyżował mi plany.
Obejrzałam i od dawna się tak na filmie nie spłakałam. Cudne, mądre kino, które urzeka przepiękną opowieścią o miłości dwojga ludzi, którzy są skazani na siebie na australijskiej wyspie, z dala od ludzi.
Historia jest niewiarygodna i bardzo wciągająca, a zakończenie filmu zaskakujące i nieprzewidywalne.
Jeśli macie ochotę na obejrzenie tego filmu, to szukajcie go na „Zalukaj”.
Obiecuję, że nikt nie będzie żałował poświęconego czasu.
I tak pokrótce:
Bohater wojenny Tom Sherbourne przyjmuje posadę latarnika na bezludnej wyspie u wybrzeży Australii. Wkrótce przybywa do niego ukochana żona Isabel. Zakochani żyją tu szczęśliwie w rytmie przypływów i odpływów oceanu. Ich największym, niespełnionym pragnieniem jest dziecko. Miesiące bezowocnych starań, dwa poronienia i pogłębiające się uczucie oddalenia zaczyna wpędzać Isabel w depresję. I wtedy zdarza się cud: do wybrzeży wyspy dobija mała łódź, na której pokładzie Tom znajduje martwego mężczyznę i żywe niemowlę. Pod namową Isabel, wiedziony odruchem serca, Tom łamie swoje surowe zasady i godzi się przyjąć dziecko jako własne. Szczęście świeżo upieczonych rodziców wkrótce zaczyna blaknąć, gdy okazuje się, że w okolicy od miesięcy zrozpaczona matka poszukuje zaginionego męża i maleńkiego dziecka.