Lubię mieć kwiaty na balkonie i zawsze je miałam i dopóki starczy mi sił, to będę je sadziła.
Zawsze to przyjemnie usiąść na balkonie z kawą poranną i pogapić się na kolorowe kwiaty.
Jednak w tym roku miałam z nimi nie lada problem, a było to tak:
Już w marcu, tuż przed Świętami Wielkanocnymi posadziłam szczepki do skrzynek, ale były bardzo malutkie.
Skrzynki stały w domu, ale wzrost szczepek był bardzo powolny. Brakowało im naturalnego światła.
Kiedy się ociepliło, to ochoczo wystawiłam je na balkon, ale noce były u mnie zimne i dni pochmurne, a więc wciąż byłam niezadowolona ze swoich kwiatów.
Listki begonii jakby przymarzły, a główki pelargonii nie chciały się rozwijać – byłam wściekła, bo u innych na balkonach było już kolorowo.
Nagle zauważyłam, że moje kwiaty są porażone tajemniczą chorobą i dlatego tak się gramoliły,
Kupiłam preparat na mszyce, tarczniki, mączliki itp. i w odpowiedniej proporcji rozcieńczony z wodą traktowałam swoje kwiaty.
Odżyły dość szybko i już mogę się cieszyć cudnymi, dużymi pelargoniami i obficie kwitnącą begonią – uf.
Raz na tydzień zasilam je „Plantonem” – nawozem do kwiatów kwitnących i tak moja praca nie poszła na marne.
Mąż kupił mi wiszącą surfinię i też z nią walczyłam. Pani sprzedająca powiedziała, że trzeba codziennie ją podlewać, a więc podlewałam, ale zaczęła mi więdnąć i znowu byłam załamana.
Okazało się, że surfinia to „pijaczka”, bo codziennie trzeba w nią wlać 1.5 litra wody – codziennie!
Raz w tygodniu trzeba ją też zasilać i tak po nitce do kłębka mogę cieszyć swoje oczy kwiatami.