Był styczeń 2006 roku i w tym czasie Mąż przywiózł mnie ze szpitala.
Poszliśmy na małe zakupy do lodówki, bo było tylko światełko i miałam na szczęście w torebce aparat fotograficzny i cyknęłam w biegu zdjęcie cudownej zimy w moim mieście.
Zdjęcie ma 12 lat i kiedy wstawiam je na początku każdej zimy na mojego fan-page, to ma tysiące odsłon, bo teraz już takich zim nie ma, a młodzi ludzie zupełnie takiej nie widzieli.
Uchwycona chwila zapisana na zawsze i jestem z tego zdjęcia bardzo dumna.
Jest to dowód na to, że trzeba mieć przy sobie aparat, albo komórkę by uchwycić w kadr coś ciekawego.
Zmierzam więc tematem fotografowania do filmu jaki dziś wieczorem obejrzałam i się na nim spłakałam.
Tytuł filmu to „Uwiecznione chwile” w reżyserii Jana Troella.
Jest to kino szwedzkie,które bardzo lubię, a opowiada o początkach emancypacji kobiet na początku XX wieku.
Jest kobieta wciśnięta w ramy żony, matki, gospodyni domowej, która na loterii wygrała aparat fotograficzny, który wsadziła w kąt nie wiedząc, co z nim zrobić.
Brakuje jej na życie, kiedy jej mąż alkoholik, babiarz, co trochę zmienia pracę i ją bije i bije dzieci.
Pomyślała o aparacie, aby go sprzedać, by mieć na życie, ale czarujący właściciel zakładu fotograficznego namawia ją do fotografowania, bo po obejrzeniu jej zdjęć odkrywa w niej wielki talent patrzenia na świat i namawia do dalszej pracy.
Z czasem jej zdjęcia trafiają do gazet, za co dostaje pieniądze i staje się niezależna finansowo, a także fotografowanie daje jej siłę, aby przetrwać swoje chore małżeństwo.
Nic więcej nie napiszę, a zachęcam do obejrzenia tego fascynującego filmu, bo ma w sobie wielką moc opowiadając o talencie i pasji, która ratuje życie zwykłej kobiecie.