Przez 85 lat moja Mama nie chorowała poważnie nie licząc zapalenia wyrostka robaczkowego i długo po tym, poważnej infekcji układu moczowego.
W młodszym wieku miała operację tarczycy i to chyba wszystko, co związane było ze służbą zdrowia.
Serce jak dzwon!
Myślała, że jest mocna i niezniszczalna, bo w zasadzie taka była, aż zjawił się rak -niespodziewanie.
Do końca, nawet leżąc już w łóżku broniła się z całych sił przed śmiercią i wciąż myślała, że się jej nie da i ona Jej nie pokona, bo przecież tyle razy dała radę.
Będąc już w agonii nagle się podniosła i złapała moją Córkę za sweter, aby dać kolejny raz sprzeciw zbliżającej się śmierci.
Nie chciała odchodzić za żadne skarby i tak bardzo się tego bała, że pielęgniarka widząc jej proces odchodzenia powiedziała, że czegoś takiego nigdy w swojej pracy nie widziała.
Zawsze czułam, że Ona odejdzie w jakąś ważną datę dla rodziny, albo w jakieś ważne święta w kalendarzu.
Była chora i myślałam, że może odejdzie w Wigilię, a potem, że może w Nowy Rok.
Potem, że może w swoje urodziny, albo w moją rocznicę ślubu, ale nie!
Odeszła w urodziny mojej Wnusi, bo tak zawsze pilnowała dat, aby nie zapomnieć o nikim i zrobić choć malutki prezent ze swojej niewielkiej emerytury.
Te ostatnie dwa lata Jej choroby upłynęły mi dosłownie na „pstyk” i nawet nie wiem kiedy dosłownie.
Wszystkie dni zlały się w jakąś całość, tak jakby w jeden dzień i nie pamięta się, co było przedtem i ile razy odgrzewało się dla Niej obiad i ile razy podało pić, zmieniło się pampersa.
Stanęłam tak dziś nad Nią, kiedy już nic nie czuła i się zapadłam w sobie, bo zdałam sobie sprawę z tego, że już nigdy nie zaniosę Jej ulubionego rosołu!
Wiem jedno, bo siebie znam, że będę pamiętała tę chwilę, kiedy stało się, że już nigdy nie porozmawiamy o polityce, którą się interesowałaś żywo i nigdy już nie zjesz mojej galarety, którą chwaliłaś.
Zawsze Ciebie kochałam, choć obie byłyśmy oszczędne w wynurzeniach, bo słowo kocham prawie nie padało z żadnej ze strony.
Przez te dwa lata przeczołgałaś nas wszystkich i wystawiłaś na próbę i nas bardzo zmęczyłaś i do końca swojego życia będę się zastanawiała po co?
Koniec, finito i jakoś trzeba się pozbierać i jakoś trzeba żyć dalej, choć wiem, że nie jeden raz z policzka spłynie łza.
Żegnam Ciebie moja ukochana Mamo!
Mama czekała na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanęła dzisiaj na „RAZ!”
Z Bogiem – twarzą w twarz.
11.50 / 01.02.2019 [*]
