Inteligent z Żoliborza ponownie się w Sejmie popisał nazywając opozycję hołotą!
Inteligentowi puszczają nerwy, bo już wie, że przegra wybory prezydenckie i rzuca się jak wsza na grzebieniu!
Popisał się w 31 rocznicę wolnych wyborów właśnie 4 czerwca – w tak ważną datę dla większości Polaków!
Już jesteśmy komunistami i złodziejami, gorszym sortem, a teraz jesteśmy hołotą!
A to jest moje podsumowanie tego, co się wczoraj wieczorem w Sejmie zdarzyło:
„W Wilczym Szańcu Hitler drżał jak osika ze strachu i tak samo jest z dyktatorem z Żoliborza!
Koniec jest bliski!„
A teraz zapraszam do ostatniej części wspomnień z czasów PRL-u na podstawie książki pt. „Czas wolny w PRL”.
W tekście jest fragment poświęcony kobietom w czasach PRL-u i jak one zdobywały wiadomości o swojej seksualności dorastając.
Ja pamiętam, że w klasie krążyła książka – jedyna Michaliny Wisłockiej, którą 30 dziewczyn w liceum, czytało z wypiekami na twarzy pod ławką!
Jeśli chodzi o zwiedzanie, to nie było tak źle, bo zwiedziłam Gdańsk, Toruń, Chorzów, Zakopane i to za małe pieniądze.
Powspominajmy więc:
Gdzie się podziały tamte prywatki?
/Mirosław Stankiewicz
Porozmawiajmy o wakacjach. Gdzie spędzali je Polacy?
- Najczęściej w ośrodkach wczasowych, które były w praktycznie w każdym miejscu kraju, lub pod namiotami. Ciekawą opcją były też przyczepy campingowe. Chyba każdy kojarzy charakterystyczne niewiadówki, które później przerabiano na bufety – skąd wzięła się nazwa „zapiekanki”. Do dziś możemy jest spotkać na parkingach, gdzie służą jako budki ochrony.
-
Najpopularniejszymi rejonami wypoczynkowymi były góry i morze. Tuż po wojnie to właśnie rejony górskie miały najlepszą bazę wypoczynkową – było tam po prostu najmniej zniszczonych obiektów. Prym wiodło oczywiście Zakopane. Ale dość szybko zaczęła się też przygoda Polaków z morzem: modny Sopot, Mielno, Chałupy, Kołobrzeg i inne nadmorskie miejscowości zaczęły cieszyć się ogromną popularnością. Amatorzy żeglarstwa chętnie wypoczywali latem na Mazurach. Polacy jeździli też do miejscowości uzdrowiskowych i nad polski Balaton, czyli Zalew Zegrzyński.
– Na czym polegał fenomen Zakopanego? W książce podaje pan, że miasto to przyciągało aż 10 procent całego ruchu turystycznego!
- Rzeczywiście miało się wrażenie, że do Zakopanego jeździli wszyscy. To miasto, w którym po prostu wypadało bywać. Podobnie jak w Sopocie, zderzały się tam dwa światy: robotniczy i artystyczny. Wielką atrakcją było spotkanie znanej osoby, która przechadzała się po Krupówkach.
- Fenomen Zakopanego wynikał też ze specyficznego kapitalistycznego klimatu. Funkcjonowało tam wielu prywaciarzy – zdarzało się, że całe ulice były w prywatnych rękach. Komisja wysłana do Zakopanego na początku lat 70. wykazała m.in., że więcej miejsc dostępnych było w kwaterach prywatnych niż państwowych. Miasto było swoistą oazą swobody w szarym PRL-u.
A kim był kaowiec, którego postać przewija się w opowieściach o ośrodkach wczasowych?
- Kaowiec, czyli referent kulturalno-oświatowy, był zaraz obok kierownika najważniejszą osobą w ośrodku wczasowym. Jego zadaniem było organizowanie zajęć wczasowiczom. Tak jak mówiliśmy na początku: władza dawała czas wolny, ale chciała mieć nad nim kontrolę. Najsłynniejszym kaowcem był Stanisław Tym w filmie „Rejs”. Choć on go tam tylko udawał.
-
Do obowiązków kaowców należała nauka pieśni związkowych lub patriotycznych, organizacja przeglądów prasy, pogadanek o ruchu robotniczym, zawodów i gier sportowych. Organizowali też wieczorki zapoznawcze. Często byli to ludzie z łapanki, niedouczeni, którzy po prostu przeszkadzali w odpoczynku. Ale czasami taki kaowiec się przydawał, kiedy ludzie nie wiedzieli, co robić na wakacjach.
– W książce wspomina pan, że różni ludzie przyjeżdżali na wczasy i zdarzało się, że kaowiec uczył wczasowiczów, jak jeść nożem i widelcem, a nawet czytać.
- Tak, ludzie przyjeżdżali do ośrodków wczasowych niczym z innej planety. Wielu z nich nie wiedziało, jak zachowywać się w towarzystwie nieznanych sobie osób, ani jak wypoczywać. Po wojnie 99 proc. czasu ludzie spędzali ze swoją rodziną, a tu nagle zostali wysłani do obcego miejsca, w którym nikogo nie znali. Warto podkreślić, że na początku ludzie wyjeżdżali na wczasy sami – rozdzielano nawet małżonków, każdy otrzymywał inny przydział. Kaowiec musiał więc uczyć ich podstawowych zachowań i tego, jak wypoczywać. Obejmowało to również naukę czytania – w okresie powojennym odsetek analfabetów wśród Polaków był bardzo wysoki.
Wielkim sukcesem PRL było zmniejszenie analfabetyzmu po wojnie z 20 do zaledwie 3 proc. Jak władza ludowa tego dokonała?
- Przede wszystkim dzięki wspieraniu czytelnictwa i dostępie do literatury. Po wojnie wręcz lawinowo rosła liczba bibliotek – także na wsiach. Wprawdzie przeważała w nich literatura radziecka, szczególnie na początku, ale pojawiały się też klasyki polskie i europejskie. Poprawił się system edukacji, nastąpił rozwój prasy. Nakłady były wtedy ogromne! W 1948 roku, zaledwie po siedmiu miesiącach od pierwszego wydania, nakład „Przyjaciółki” wynosił milion egzemplarzy! A były czasopisma, które miały jeszcze większe nakłady. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie i choć było to skażone propagandą, to ludzie czytali. Nie można zapomnieć też o kinofikacji wsi, czyli wysyłaniu tam kina. Podobnie było z teatrami objazdowymi.
A jak wyglądał seks Polaków? Przecież w przyciasnym mieszkaniu, gdzie łóżka dzieliło wiele osób nie było łatwo o odrobinę intymności. Dane statystyczne liczby urodzeń wskazują jednak, że ludzie jakoś sobie z tym radzili.
- Radzili sobie, szczególnie podczas stanu wojennego, bo co robić, kiedy jest ciemno i głucho (śmiech)? Teraz też eksperci podejrzewają, że efektem kwarantanny będzie wzrost liczby urodzeń. Musimy jednak pamiętać, że przez większość PRL-u temat seksu i erotyki praktycznie nie istniał. Nikt nie mówił, jak to się robi, ani o celowości innej, niż poczęcie młodego człowieka. Temat eksplodował dopiero w latach 80., kiedy dotarła do nas telewizja satelitarna i niemieckie kanały z filmami erotycznymi.
Nie zapominajmy o Michalinie Wisłockiej.
- Tak, Wisłocka zapoczątkowała większą otwartość w sprawach seksu. Polacy mieli też problemy natury technicznej. W mojej książce pojawia się postać pani Teresy, której życie to świetny przykład typowych „trudności”. Kobieta wstawała o 4:30, by zdążyć do pracy. Kończyła ją o 13:30 i ruszała w mozolną wędrówkę po sklepach, spędzając długie godziny na staniu w kolejkach. Średnio zajmowało jej to trzy godziny dziennie. Po drodze odbierała dziecko ze żłobka, a potem wykonywała kolejne obowiązki domowe. Na koniec dnia cała rodzina układała się na wersalkach: na jednej dwoje dzieci, na drugiej babcia, a na trzeciej Teresa z mężem. Trudno tu mówić o miejscu na jakąkolwiek intymność, a co dopiero seks.
Czytaj więcej na https://kobieta.interia.pl/zycie-i-styl/news-gdzie-sie-podzialy-tamte-prywatki,nId,4508216,nPack,3#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome