Archiwa tagu: biografia

Książka napisana dla pieniędzy!

Książę Harry napisał swoją autobiografię pt. „Ten drugi” i jest to książka najbardziej sprzedawana na świecie właśnie teraz.

Widziałam migawkę, że jedna osoba kupuje nawet po 5 sztuk dla całej rodziny, bo każdy tę książkę chce mieć i przeczytać.

Ja nie kupię tej książki, gdy będzie przetłumaczona na język polski, bo z sieci już wiem prawie wszystko i niczego więcej mi nie trzeba, aby wyrobić sobie zdanie.

Zawsze osobiście bardziej lubiłam Harrego, aniżeli Williama, a dlatego, że Harry wydawał mi się takim łobuziakiem, a jak wiadomo kobiety – zaznaczam młode kobiety, bardziej kochają łobuziaków.

William to taki akuratny jest i nie łamie zasad, a Harremu się zdarzało i był w tym taki uroczy.

Harry wydawał mi się taki luzacki i najbardziej normalny w tej całej, nadętej rodzinie.

Tak mi się wydawało, a kiedy się ożenił z Megan, to całkiem go polubiłam, bo nie bał się żony o ciemniejszej karnacji i do tego serialowej aktorki.

Kibicowałam im, kiedy zrzekli się przywilejów i wyjechali do Kalifornii i pomyślałam sobie, że niech im szczęście sprzyja i niech sobie układają życie z dala od tego blichtru i bogatego życia, oraz hipokryzji!

Pojechali więc do Ameryki i sądziłam, iż zajmą się czymś, co da im przyzwoite życie, tym bardziej, że Harremu urodziło się dwoje dzieci.

Obaj bracia ciężko przeżyli śmierć matki – Diany i każdy z nich inaczej sobie radził ze stratą.

Podejrzewam, że do dzisiaj nie pogodzili się z odejściem matki, ale i znienawidzili się, czego już nie da się naprawić.

Harry i Megan wpadli na niecny plan, że będą opowiadali o Rodzinie Królewskiej i udzieli wywiadu Oprah Winfrey, co już było skandalem.

Potem poszli dalej, a kwintesencją jest właśnie owa biografia, w której zdradził wiele, bo chyba za wiele ze swojego życia i życia z Rodziny Królewskiej.

Jest taka piosenka, że „Ta piosenka jest śpiewana dla pieniędzy”, a ta biografia też jest napisana dla pieniędzy i tym sposobem Harry okazał się dla mnie miękiszonem.

W planie jest jeszcze wiele do napisania, ale ja już tym zajmować się nie będę.

Podkreślam tylko, że skoro napisał, że zabitych Talibów traktował jak pionki na szachownicy, to jest dla mnie albo psychicznie chory, albo jest kanalią!

Nikt porządny nie chwali się takimi rewelacjami, tym bardziej kiedy ma się dzieci!

Taka spowiedź może być tylko przed śmiercią, ale kasa przeważyła.

Harry – woła cię świat – przestań!

Reklama

Clint Eastwood i kwiaty!

Może być zdjęciem przedstawiającym kwiat

Lubię fotografować kwiaty i dziś zrobiłam zdjęcie cudnego mieczyka, a uwielbiam te kwiaty niezależnie od koloru!

Dzisiaj pokazuję Wam ostatni raz, aby nie zanudzać moje pelargonie i nakręciłam na pamiątkę filmik o nich!

Aby w filmiku pojawiła się muzyka, to włączyłam radio na ful, bo nie za bardzo umiem wgrywać muzykę na YT, ale muszę się tego nauczyć w przyszłości!

Cd. – niżej, bo oto dziś przeczytałam ciekawą biografię o podziwianym przez świat filmowy – Clinta Eastwooda i czytając otworzyłam oczęta, że mój ulubiony aktor nie był świętoszkiem w życiu, bo sporo się w jego życiu działo i dużo nabroił!

Najbardziej rozśmieszyło mnie zdanie i spojrzałam na aktora z podziwem, bo mając 91 lat po perypetiach z kobietami ma znowu nową dziewczynę i kręci kolejny film!

Brawo na charyzmę i wolę życia.

Po przeczytaniu tej biografii w skrócie nie „znielubiałam” aktora, bo każdy z nas ma prawo żyć jak chce, a w świecie filmowym trudno jest szukać „kryształów”

Kto ma chęć, to sobie przeczyta,, a nie wkleiłam całości, lecz podałam link do dalszej części.

Moim ulubionym filmem z udziałem Clinta, to jest film pt. „Co się wydarzyło w Madison County” z cudowną  Streep Meryl.

„Clint Eastwood. Między prawdą a zmyśleniem.


Ma ośmioro dzieci z sześcioma kobietami, o istnieniu ostatniego dowiedział się po 30 latach. Małżeństwa nie przeszkadzały mu w związkach z innymi partnerkami, dlatego pięcioro urodziło się poza nimi. Wbrew temu, co mówi, nawet nie skończył szkoły średniej, a jego udział w wojnie koreańskiej to fikcja. Nienawidzi ludzi słabych, jest zawistny i mściwy – gdy Jeff Bridges dostał nominację do Oscara za rolę w filmie, w którym grali obaj, zwyczajnie się obraził. Nic nie zmieni jednak faktu, że od dekad jest gigantem kina.

– Niewiele osób zna prawdziwego Clinta Eastwood – mówi Maggie Johnson Eastwood, pierwsza żona gwiazdora. I dobrze wie, co mówi, bo przeżyła z nim 30 lat.

Sześćsetstronicowa biografia twórcy „Bez przebaczenia” pióra Patricka McGilligana „Clint. Życie i legenda”, nie jest lekturą dla tych, którzy widzą w Eastwoodzie sumienie Ameryki, i chcą go bezkrytycznie wielbić. Jej autor wykonał mrówczą pracę, weryfikując mnóstwo opowieści, jakie znamy z wywiadów z Eastwoodem, czy z napisanej przed laty, wyczyszczonej z kontrowersji biografii Richarda Schickela.

McGilligan odkłamuje tę laurkę wystawioną Eastwoodowi. Na podstawie rozmów z jego bliskimi (niektórzy dziś są wrogami), dokumentów i materiałów z produkcji, lepi portret artysty, który życie prywatne otoczył murem. Po przeczytaniu książki przestanie nas to dziwić, bo portret Eastwooda, jaki z niej się wyłania, nie budzi sympatii. Dostajemy portret patologicznego kobieciarza, przedmiotowo traktującego swoje partnerki (a nawet dzieci), człowieka mściwego, a wreszcie egoisty i narcyza.

Gdy książka McGilligana ukazała się po raz pierwszy w Ameryce (w Polsce mamy jej wersję uaktualnioną), krytycy chwalili ją za rzetelność i ogrom zebranych materiałów. Jej bohater zaś wpadł we wściekłość i pozwał autora o 10 milionów dolarów, zarzucając mu zniesławienie. Skutkiem pozwu był zakaz rozpowszechniania książki w Stanach Zjednoczonych. Na szczęście trwał krótko i biografia ukazała się po kilku korektach, mimo starań Eastwooda, by do tego nie dopuścić.

– Najbardziej demitologizująca książka, jaka została napisana na temat współczesnego Hollywood – stwierdził po jej ukazaniu się „Los Angeles Times Time”. Warto dodać, że autor „Clinta…” jest jednym z czołowych amerykańskich biografów i historyków filmu. Na koncie ma m.in. nagradzane biografie George’a Cukora, Alfreda Hitchcocka a wreszcie Jacka Nicholsona. (Ten ostatni, w przeciwieństwie do Eastwooda, przyjął zresztą portret nakreślony przez McGiligana życzliwie).

– Gdy zbierałem materiały do biografii Nicholsona, byłem zdumiony, jak go ludzie kochają i chcą bronić. Gdy pracowałem nad Clintem, uderzyło mnie, ilu ludzi go nienawidzi i nie chce, lub boi się, o nim mówić – powiedział McGiligan „Variety” po ukazaniu się książki.

Clint Eastwood jest gigantem kina i żywą legendą Hollywood, być może największą spośród żyjących. Świetnym aktorem i jeszcze lepszym, wybitnym reżyserem, nagrodzonym za swoje filmy aż czterema Oscarami. To za ich sprawą awansował do miana czołowych moralistów Ameryki. Fani wierzą, że Eastwood na ekranie i w prawdziwym życiu, to ta sama osoba. Tak jednak nie jest.

McGilligan, rasowy biograf, swoją opowieść zaczyna od dzieciństwa gwiazdora, a nawet wcześniej, kreśląc relacje panujące w rodzinie Eastwoodów. I obalając pierwsze mity.

Clint urodził się 31 maja 1930 roku w San Francisco „duży i piękny”. Ważył ponad 5 kg, więc pielęgniarki nazwały go Samsonem. Gdy był dzieckiem, matka podsadzała go nad ogrodzenie podwórka i wołała do sąsiadów: „Ale z niego przystojniak, co?!” Od początku zapowiadał się na wysokiego (mierzy 193 cm!), miał bujne włosy, błyszczące zielone oczy i rozbrajający uśmiech.

Jego dzieciństwo było zwyczajne, a rodzice troskliwi. Rodzina nieustannie się przeprowadzała. Sławny Clint utkał potem opowieść o życiu w biednym Oakland, a robotniczy wizerunek miasta dodawał splendoru jego sukcesom. – Bywało, że posyłano mnie na zmianę z siostrą do babci, która nas podkarmiała – mówił. Tymczasem Eastwoodowie dość szybko przenieśli się do Piedmontu w Kalifornii, do zamożnej części miasta, gdzie mieli własny basen, a każde jeździło własnym samochodem.

Nastoletni Clint uwielbiał zabawy w strzelaninę, w trakcie których, polewał kolegów ketchupem, imitującym krew, co potem zaliczono mu na poczet miłości do kina. Był rozrywany przez dziewczyny. Stracił cnotę w wieku lat 14, ze sporo starszą sąsiadką, o czym sam opowiada. Uczył się marnie. Prawdopodobnie to wytwórnia dorobiła więc do życiorysu legendę… niespełnionego lekkoatlety. Tak naprawdę wcale nie uprawiał sportów. Dopiero gdy trafił do Hollywood, zaczął uprawiać jogging (co robi do dziś). McGilligan opisuje też rozmowę z dyrektorem podstawówki, do której chodził, gdy ten na pytanie o Clinta, mocno wystraszony, zadzwonił do jego wytwórni, „Monpaso”, z pytaniem: „Czy mogę o tym mówić?”

Z dokumentów wynika, że nie skończył żadnego college’u i w autoryzowanej biografii Schickela kłamie. Gdy zdecydował się zdawać do college’u w Seattle, wybuchła wojna w Korei i przyszło powołanie do wojska. Clint trafił bazy wojskowej w Fort Ord, na wybrzeżu Monterey. Czekając na ewentualny wyjazd do Korei, pracował jako ratownik na wojskowym basenie, stając się natychmiast ulubieńcem kobiet.

W hollywoodzkiej karierze Clint będzie się wcielał w postaci wojskowych macho, choćby w takich filmach jak „Tylko dla orłów” czy „Złoto dla zuchwałych” . W materiałach promocyjnych pojawiały się wtedy sugestie, że został… odznaczony medalem weterana z Korei! W rzeczywistości w Korei nawet nie był, nie mówiąc o bohaterskich czynach. „Całe dwa lata służby spędził na nieustającej imprezie w Fort Ord” – pisze McGilligan, bo życie tam było wieczną balangą. Bohaterstwo wojenne pozostaje wytworem wyobraźni.

I tu następuje pierwsze spięcie. Według McGilligana, Clint, który robił wszystko, by nie trafić na wojnę, uniknął wysłania do Korei dzięki… romansowi z córką generała. Nie znajdziemy tego jednak w dostępnym wydaniu książki. Po kategorycznym proteście Clinta, wątek usunięto, choć kilka osób miało go potwierdzić.

To właśnie w Fort Ord, na randce w ciemno, Clint spotkał pierwszy raz Margaret Neville Johnson, nazywaną Maggie. Spodobali się sobie od razu, a pół roku później, ku zdumieniu wszystkich, Clint się oświadczył i wzięli ślub.

Był rok 1953. Wkrótce przenieśli się do Los Angeles.

Choć McGilligan wyraźnie nie lubi Eastwooda-człowieka, odnosi się z respektem do jego artystycznych dokonań. Pokazuje też, jak z faceta z kiepskim głosem i złą dykcją, ale z fantastycznym wyglądem, przeistoczył się w doskonałego aktora. To właśnie fragmenty opowiadające o początkach kariery Clinta, mało znane, są tu najciekawsze.

Jeszcze w Fort Ord miał zauważyć Clinta reżyser, który kręcił tam film, i zachęcił do pokazania się w Hollywood. Wersji opisujących jego drogę do wytwórni, jest zresztą kilka. McGilligan obala wszystkie. Wedle opowieści świadków, Clint miał przesiadywać w barze wytwórni Universal, „w obcisłym swetrze”, gdy poznał uwodzicielską telefonistkę ze studia U-1, której wpadł w oko. Ta przemyciła go do studia. Tak dostał pierwszą małą rólkę.

Wytwórnia posłała go od razu na zajęcia do Universal Talent School. Nie wróżono mu kariery. Był sztywny, nieporadny i cedził słowa przez zęby, co denerwowało nauczycieli. „Trzeba poprawić emisję głosu – rokowania niedobre” – notowali. Tę słabość, Eastwood z czasem przekuł w zaletę.

By jego kariera ruszyła, potrzebował czterech lat. Przez ten czas na życie zarabiała głównie Maggie, pracując jako modelka. W 1959 roku trafił do serialu „Rawhide” i szybko stał się gwiazdą. Kontrakt nie pozwalał mu występować w amerykańskich filmach kinowych, jednak dopuszczał europejskie. Więc wybrał się do Europy. Tam Sergio Leone obsadził go w roli bezimiennego rewolwerowca w spaghetti westernie „Za kilka dolarów”. Grając go, nawet łagodne słowa Eastwood cedził przez zaciśnięte zęby. Trylogię dolarową Leone dopełniły potem: „Za kilka dolarów więcej”  i „Dobry, zły i brzydki”. To był początek trwającej nieprzerwanie szóstą dekadę kariery Eastwooda.

McGilligan fantastycznie opisuje współpracę, nieznającego angielskiego Sergio Leone, z Clintem. Z jego długich dialogów aktor usuwał całe kwestie, ale Sergio nic nie rozumiał, więc nie robił awantur. Po latach Eastwood powie, że wszystkiego o reżyserowaniu nauczył się od niego. Leone, gdy nakręci genialne „Dawno temu w Ameryce”, porówna go potem z…Robertem De Niro, dla wielu najlepszym z amerykańskich aktorów. „Bobby jest przede wszystkim aktorem. Clint jest przede wszystkim gwiazdą. Bobby cierpi. Clint ziewa…”. Kurtyna.

Eastwood w jednym z wywiadów nieskromnie powie:

„Bo we mnie jest seks”

91-letni dziś reżyser, wciąż w świetnej formie, ma już nową wybrankę. I nadal kręci filmy, w których gra główne role”

Czytaj więcej na https://tygodnik.interia.pl/news-clint-eastwood-miedzy-prawda-a-zmysleniem,nId,5305233#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

Niech żyje bal! Moje kino!

Zdjęcie numer 1 w galerii - Będzie serial o Agnieszce Osieckiej. Uda się pokazać prawdziwą poetkę?

Sobotę i niedzielę poświęcam na obejrzenie serialu TVP pt. „Osiecka”

Wiem, że nie powinnam oglądać niczego, co pochodzi z reżimówki, ale serial biograficzny mnie skusił, gdyż uwielbiam biografie wszelkie.

Położyłam się na kanapie i oglądałam na laptopie ustawionym przed nosem i stwierdzam, że taka pozycja bardzo się nadaje do odpoczynku przy serialu!

Serial ma przeróżne opinie, bo prześledziłam w sieci i jedni są zachwyceni, a inni zawiedzeni, bo oczywiście jest to sprawa gustu!

Nie będę ja wybrzydzała i szukała dziury w całym, bo mnie serial się spodobał i właściwie nie mam się czego czepić!

Serial nas prowadzi przez okres młodości Osieckiej i z każdym, nowym okresem w jej życiu wpadała ona coraz niżej, bo bycie w bohemie warszawskiej do łatwych nie należało.

Musiała ona walczyć o siebie i swój artystyczny dorobek i pieniądze!

Było wiele miłości i mężczyzn, do których Osiecka nie miała szczęścia, a kiedy trafiło się jej dziecko, była już prawie na samym dnie!

Nie oceniam scenariusza, bo przecież nie znałam jej osobiście, a mogą to zrobić ludzie, którzy z Osiecką byli blisko!

W serialu jest według mnie dbałość o szczegóły, bo o stroje, wnętrza i całą tą oprawę w czasach komunistycznych, z których ja nie wszystko pamiętam, bo się dopiero urodziłam.

Miała ogromny, poetycki talent i pisała teksty do piosenek, które zawsze wzruszają i będą wzruszać po kres świata, jakby chociaż „Niech żyje bal”

Jej jedyne dziecko z związku z Danielem Passentem – Agata Passent zwierzyła się w mediach, że nie ma zamiaru oglądać tego serialu, gdyż z matką łączyły ją bardzo przeciwstawne relacje!

Agata oznajmiła, że matka nie była nawet niedzielną matką, gdyż ją zaniedbała i się wyparła porzucając!

Nie może matce darować, że wybrała alkohol zamiast ją i dlatego ma negatywny stosunek do tej produkcji!

Każdy inaczej wspomina Osiecką, bo inaczej Magda Umer, a inaczej Maryla Rodowicz i Seweryn Krajewski, ale nie będę się nad Osiecką znęcać, bo choroba alkoholowa bardzo często zmienia obraz postaci!

Musimy jednak pamiętać jej cudne i mądre teksty, które jakże często sięgają do naszych dusz i przeżyć!

Serial jest dostępny w sieci i z całego serca go polecam, a po drugie chciałabym umieć pisać jak Osiecka!

„Frida” – moje kino

Dzień dobry. 🙂

Zaczynam swój dzisiejszy wpis od piosenki o wyjątkowo zimnym maju. 🙂 Pani „Zimna Zośka” uparła się, że nie da się nam wygrzać w promieniach słońca i zaserwowała wyjątkowo zimne i nieprzyjemne dni. Przetrwamy. 🙂

Na spacer nie bardzo, ponieważ za oknem u mnie jest tylko 11 stopni i wieje, a głowę wiatr chce urwać, a więc trzeba jakoś sobie wypełnić takie dni. Co ja zrobiłam? Uciekłam w kino i obejrzałam pierwszy raz film pt. „Frida”. Zawsze mi się wydawało, że ten film widziałam  i miałam wrażenie, że mam go zaliczony – więc po co drugi raz.

Niestety, ale pamięć ludzka jest zawodna, a często przekłamuje, ponieważ okazało się, że nigdy nie widziałam tego filmu, a więc sama zrobiłam sobie niespodziankę – bardzo miłą niespodziankę. Nie macie pomysłu na dzisiejsze zimne popołudnie? Obejrzyjcie w sieci sobie ten film, a ja zapewniam, że zrobicie sobie ucztę dla ducha, a jednocześnie poznacie niesamowitą historię meksykańskiej malarki Fridy Kahlo i jej burzliwe i niesamowite życie.

Film „Frida” to majstersztyk w każdym aspekcie z wielką dbałością o szczegóły. Nie można się napatrzeć na przepiękne kadry w tym filmie. Kolorowo jest, bo po meksykańsku, a do tego cudowna, zmysłowa i bardzo prawdziwa, odtwórczyni słynnej malarki – Salma Hayek, która wcieliła się w rolę i tej roli oddała całą  siebie.

Życie Fridy, która uległa bardzo poważnemu wypadkowi naznaczone było wieloma operacjami i bólem, który towarzyszył jej całe życie, ale za to doświadczyła wielkiej, choć bardzo nieszczęśliwej miłości. Malowała siebie i swój ból fizyczny, który przelewała w obrazy. Niedoceniona za życia, ale po śmierci za to bardzo, a zwłaszcza po premierze tego właśnie filmu. O wiele za późno, ale bardzo dobrze, że powstał ten film, który gorąco polecam. Film nie banalny opowiadający biografię kruchej, choć bardzo silnej psychicznie kobiety. Frida zmarła w 1954 roku i nieoficjalnie się mówi, że popełniła samobójstwo, bo pokonał ją nieznośny ból fizyczny i się poddała.

 

Zaczęły się powtórki w telewizji, a więc kino będzie

Telewizja zrobiła sobie już sezon ogórkowy i do września będziemy katowani powtórkami – niestety. Kto nie jest telewizyjnym fanem, temu wsi rybka. ale ja kiedy już się obrobię, to lubię zajrzeć do telewizora, bo cóż ma robić seniorka z nadmiarem wolnego czasu?

Okej, ludzie w telewizji muszą mieć urlopy i jestem w stanie to zrozumieć, a więc przez te miesiące będę uciekała częściej w świat filmu i tu z pełną odpowiedzialnością polecam film pt. „Koncert na 50 serc”, z moją najukochańszą aktorką Meryl Streep. Jest to film biograficzny opowiadający historię skrzypaczki Roberty  Guaspari. 

Kiedy opuścił ją mąż i odszedł do kochanki, zostawiając ją z dwoma synami, Roberta rozsypała się na drobne kawałki i chyba już wiadomo, co pomogło jej się pozbierać, bo była to miłość do dzieci i skrzypiec.

Stworzyła grupę dzieci w Harlemie i z wielkimi umiejętnościami pedagogicznymi, zachęciła ich do nauki gry na tym instrumencie. Początki były trudne, gdyż dzieci z początku nie były chętne do nauki, a i z ich rodzicami musiała przejść różne przeprawy, ale kiedy doszło do koncertu na 50 serc, nie ma mocnych, aby powstrzymać łzy.

Obejrzyjcie kochani, bo warto.