
Swego czasu mieliśmy w tej wsi działkę, a na niej stała nasza altana.
Spędzaliśmy tam rodzinnie dużo czasu, bo choćby robiliśmy grilla i po prostu wypoczywaliśmy na leżakach po całym tygodniu.
Altana miała prąd z agregatu, wodę przywoziliśmy w baniakach, a do mycia naczyń używaliśmy deszczówki w zgromadzonej w dużych wannach.
Można było sobie coś ugotować na butli gazowej, albo na ognisku w kociołku!
To jest piękne miejsce otoczone lasami i jeziorem w środku, a więc była to taka ucieczka od cywilizacji.
Bywało, że w piątek po pracy mąż mnie tam zawoził, kiedy byłam zmęczona robotą.
Zostawałam tam na jedną noc i sama paliłam sobie w piecu drewnem, a wieczorem czytałam książki w łóżku, które sami robiliśmy z drzewa.
Czytałam pół nocy i potem zasypiałam, a rano budził mnie świergot ptaków – było cudnie.
Kiedy była pora grzybowa szłam do lasu i zebrane grzyby suszyłam na słońcu.
Do domu Mąż przywoził mnie w niedzielę po południu – wypoczętą.
Dzieci były już duże, to mogłam sobie pozwolić na takie chwile samotności.
Piszę o tym dlatego, że oglądałam dziś dokument, w którym poznałam człowieka żyjącego w lesie, ale nie w Polsce.
Uciekł z dużego miasta, porzucając cywilizację i korporację i zdecydował się żyć bez wody, bez prądu, bez żadnej technologii.
Żywi się tym, co posadzi i zasieje koło chaty, którą sam wybudował – nie ma zamiaru wracać do ludzi!
I ja poznałam takich ludzi na wsi, którzy wyjechali ze Szczecina i osadzili się właśnie blisko naszej działki – jakieś 300 metrów dalej.
Najpierw zamieszkali w wozie kampingowym budując dla siebie dom z drzewa, a przy domu postawili kurnik, gołębnik i wszystko, co im do życia było potrzebne, a wiec toaletę i prysznic.
Zrobili masę grządek pod rośliny i posadzili drzewa owocowe.
Z początku myślałam, że to idealne małżeństwo z takim sposobem na życie.
Z czasem doszły mnie słuchy, że on nie był zbyt dobry dla niej i podobno dochodziło tam do przemocy i dlatego urwałam kontakt.
On umarł i wydawało się, że ona wróci do miasta – do dzieci.
Nic z tych rzeczy, bo to dzielna kobieta jest i zbudowała przy pomocy mieszkańców wsi dom murowany ze wszystkimi dogodnościami.
Męża spopieliła i trzyma do dziś jego prochy w domu, a więc musiała go bardzo kochać.
Uciekła na zawsze od wszystkiego i wiem, że mimo 70-tki nadal sobie radzi z wcale niełatwym życiem.
Czy czuje się samotna – chyba nie skoro takie życie wybrała, a od czasu do czasu odwiedzają ją dzieci.
Jakże różnie plotą się nasze życia i tak dziś widziałam w dokumencie Martyny Wojciechowskiej, która była w Korei Południowej.
Miliony ludzi mija się na ulicach w wielkich miastach, a wszyscy są samotni i nie mogą znaleźć partnera do wspólnego życia, a posiłki jedzą przed komputerem z drugą samotną osobą!
Dziwny jest ten świat.