Dziś jest Dzień Babci, a jutro będzie Dzień Dziadka i w związku z tymi uroczymi dniami w życiu każdego Seniora, posiadającego w swoim sercu wnuczęta nasunęła mi się taka przykra myśl. Nie wiem dlaczego dopiero teraz, ale widać, że mam teraz więcej czasu na rozmyślania.
Przez całe moje dzieciństwo nikt mnie nie nazwał swoją wnusią Elą, Elusią, Bietką, czy Elżbietką. Nie miałam tego szczęścia, aby usiąść na kolanach Babci, czy Dziadka i się do nich przytulić. Nie miałam okazji zjeść coś pyszniutkiego z kuchni Babci, a Dziadek nie rozpalił nigdy dla mnie ogniska.
Tak się poukładało to życie, że kiedy się narodziłam, pierwsza kąpiel w wykonaniu Babci, ze strony Ojca o mało by się zakończyła dla mnie tragicznie. O mały włos nie byłoby mnie na tym świecie, a potem Babcia skoczyła do studni i się zabiła! To długo była tajemnica rodzinna, aby mnie i siostry nie obciążać tą tragedią. O Dziadku ze strony Ojca nic nie wiem, a wiem, że nie było go w życiu mojego Ojca.
Babcia ze strony Mamy, a była jej drugą Mamą, odeszła do aniołów, kiedy moja Mama miała 20 lat, a mnie nie było jeszcze na świecie, a Dziadek ze strony Mamy powiesił się, kiedy moja Mama wyjechała do innego miasta za mężem, gdyż tak bardzo ją kochał i to opuszczenie go załamało.
No więc skąd miałam mieć te dziecięce przeżycia związane z byciem wnusią? Tamte czasy przedwojenne i powojenne wcale nie były łatwe i w tamtych czasach ludzie się z różnych względów załamywali i odchodzili z tego świata na własne życzenie.
Bardzo mi brakowało w życiu tych chwil spędzonych z Babcią i Dziadkiem i zazdrościłam innym dzieciom tych kontaktów. Byłam po prostu zawsze o te chwile bardzo uboższa i często, jeszcze teraz, patrzę na jedyne zdjęcie zachowane w moich zbiorach. Zdjęcie ślubne moich Dziadków ze strony? No właśnie z czyjej strony, bo już nie pamiętam opowieści mojej Mamy. Patrzę na to zdjęcie i szukam w sobie podobieństwa i wydaje mi się, że jest w mojej Babci kropelka podobieństwa. Dobre i to, ale jednak czegoś mi żal.
Ostatnio zrobiłam na obiad wołowinę w sosie i mąż bardzo pochwalił, że z kopytkami i surówką smakuje mu jak u jego Babci. Ten komplement sprawił mi przyjemność, bo Babcia mojego męża była wytrawną kucharką i świetne ciasta piekła. Pracowała w latach powojennych na kuchni i doskonale poznała sztukę kucharzenia. Mój mąż bardzo często wraca do czasów, kiedy żyła jego Babcia Helena i wspomina ją przez pryzmat jej dobroci do niego, a także doskonałej kuchni. Zmarła niespodziewanie w 1976 r., zaraz po narodzinach mojej pierworodnej córki i zdążyła ją przywitać na tym świecie.
Moje córki mają dwie Babcie, o których zawsze pamiętają. Dziadkowie jakoś szybciej postanowili zwinąć się z tego świata. Babcia Halinka i Babcia Tosia, to dwie kobiety, ale bardzo różne, lecz każda z nich z pewnością wpłynęły na moje dzieci. Są One kochane przez swoje Babcie, co wiąże się z tym, że kiedy odejdą, to pozostaną w ich sercach.
A ja, no cóż. Staram się być dobrą Babcią, choć nie codziennie widzę swoje wnuki. Staram się, aby mnie zapamiętały w pozytywnych kolorach i mam nadzieję, że mi się to udaje. Kocham swoje wnuki nad życie, bo dodały barw i większego znaczenia mojego życia. Czekałam na nie długo, ale warto było czekać, na te piękne czasy i swoje wnuki na tym świecie zobaczyć.:)
PS. Dziadek Leszek szaleje za swoim wnukami i już zakupił łódkę, aby tego lata zorganizować rodzinny wyjazd na biwak z całą ferajną. Ale będzie się działo. Dziadek Leszek jest szalonym człowiekiem i ma zamiar nauczyć swoje wnuki rozpalania ogniska i pieczenia kiełbasek, a więc Anielka, Luzika i Wojtuś będą mieli szkołę przetrwania.