Archiwa tagu: etyka

Zwierzenia zwykłej obywatelki naszego kraju

Dobry wieczór. 🙂

Jak to się często mówi, może trochę głupio, że ktoś jest zwierzęciem telewizyjnym, albo politycznym, ale tak się mówi o wielu dziedzinach życia.

Zawsze interesowałam się polityką i o tym wie moja rodzina, bo chyba najbardziej jestem zaangażowana i śledzę na bieżąco politykę zaczynając od porannych wiadomości w telewizji, a także w mediach społecznościowych oraz wydaniach e – gazet.

Podejrzewam, że kiedy PiS dojdzie jesienią do władzy, to moje ciśnienie zbyt mocno zacznie mi skakać, bo PiS jest kompletnie nie moją bajką. Ostatnio coraz częściej się zastanawiam nad tym, co moją bajką jest i na kogo oddam swój głos 25 października, bo jak na razie jestem w totalnej de!

Łapię się na tym, że kiedy przemawia Prezydent Duda, to przełączam telewizor na inny kanał, choćby na TVN Style. Łapię się na tym, że kiedy dwie panie, czyli Szydło i Kopacz plotkują na siebie i siebie krytykują, to pierwsza mnie usypia, a druga drażni, a więc znowu moje palce sięgają po inny klawisz na pilocie, bo to wszystko zaczyna być dla mnie niestrawne.

Siedzę sobie więc na necie i czytam to tu, to tam i stwierdzam, że nigdy nie chciałabym być politykiem i nigdy nie miałam takich ciągot, aby zasiąść choćby w Radzie Miejskiej, by zostać radną i decydować o tak małej społeczności. Na szczęście nigdy nie byłam krytykowana za  swoje polityczne wybory i tu uzasadnię dlaczego mnie nie ciągnęło do tego dość dochodowego biznesu.

Tak, polityka jest biznesem i to bardzo dochodowym, bo za paplanie jęzorem ma się całkiem dobre pieniądze i idę więc dalej, bo przypuśćmy, że jestem wybrana na posła do Sejmu niezależnie z jakiej partii i nagle się sprzeciwiam głównemu wodzowi. Przypuśćmy, że na przykład jestem za in vitro, a oni mi każą głosować przeciwnie, czyli wbrew sobie.

Przypuśćmy, że jestem na Forum Ekonomicznym w Krynicy, na którym to Prezes Kaczyński został wybrany na pierwszego ekonoma w Polsce, a ja się sprzeciwiam i głosuję na wybitnego biznesmena, któremu udało się przenieść wspaniale produkt polski na światowe rynki, a więc się wyłamuję i co? Dostaję reprymendę od Prezesa, albo ostrzeżenie, bo nie głosowałam zgodnie z ideą partii, że wyłamywać się nie wypada. Oznacza to wywalenie na pysk z tej, jakże uczciwej partii pod wodzą jedynego, nienaruszalnego, choć ja nie cierpię wazeliny.

Stwierdzam więc, że obserwując tych wszystkich polityków i z lewa i z prawa i tych pośrodku, doszłam do wniosku, że w polityce trudno mieć własne zdanie i być w tej polityce sobą. Takiej postawy nie można obronić, bo kiedy się wchodzi między wrony, to trzeba krakać jak i one, a to mi kompletnie nie pasuje.

Jestem zwykłym obywatelem naszego kraju, a moje życie polegało na tym, by wystrzegać się krętactwa i kłamstwa. Nie raz za to oberwałam i zapłaciłam wysoką cenę, ale trwam i mogę spokojnie spojrzeć sobie w twarz w lustrze i jeszcze się uśmiechnąć.

W moim mieście wielu przejechało się na polityce i na tym, że nosili wyżej swoje głowy, co odbiło się im czkawką i są osobami poddanymi krytyce i wyśmianiu, a ja?

Ja stwierdzam, że dobrze żyłam. Nie wywyższałam się i nikt ze środowiska nie ma do mnie pretensji, bo nikogo nie skrzywdziłam, nie oszukałam i nie powstają na mój temat żadne memy, a pewnie by powstawały, gdybym do polityki się pchała.

Uważam, że dobrze pokierowałam swoim życiem, bo żyję spokojnie, bo mam się dobrze, a ludzie w moim środowisku nie mają na mój temat żadnych uwag i niech tak zostanie.

Pomogłam w swoim życiu wielu ludziom i nie oczekiwałam nigdy wdzięczności, choć nie raz zostałam przez tych ludzi wykorzystana, ale robiłam to z czystej empatii, zaangażowania i szczerze, ale nigdy za pieniądze, tak jak robią to wszelkie Kempy, Niesiołowskie, Brudzińskie i inne typy, którzy zaprzedali się politycznemu diabłu i kłamią, rzucając słowa i gesty zgodnie z założeniami ich partii, co uważam za chorobę psychiczną.

 

Zgadzam się, że lekarz też musi jeść śniadanie, ale…

Ja jeszcze w kwestii służby zdrowia, bo wiecie jak to jest, kiedy wyjdzie się z domu i zaczyna się obserwować świat i oczywiście zachowania ludzkie. Zaczyna nam coś dolegać, bo coś się przyplątało. Nagle zaczynamy kaszleć, katar leci z nosa, a do tego pobolewa gardło, a za tym idzie, że i gnaty i jest to sygnał, że jesteśmy chorzy i zaczynamy źle się czuć.

Pierwsza myśl, to gdzie podłapaliśmy owe choróbsko, bo może mieliśmy kontakt z chorym gdzieś w sklepie, tramwaju, czy też innym miejscu ktoś nam te bakterie przekazał. Zastanawiamy się, bo może w powietrzu są jakieś wirusy i nas też to dopadło.

Szukamy domowych sposobów, aby rozpędzić chorobę, a więc leczymy się mlekiem z miodem, jemy czosnek i popijamy syropem z cebuli, ale jeśli to leczenie nie przynosi żadnych rezultatów, to niestety, ale musimy iść do lekarza.

Siedząc w kolejce do lekarza zauważyłam, że jesteśmy wobec choroby zupełnie bezradni i skazani na wiedzę lekarzy, którzy nas osłuchają, sprawdzą stan gardła i przepiszą odpowiednie leki, których nazw i działania kompletnie nie znamy, a więc siedzimy w długich kolejkach, aby tylko uzyskać pomoc. Siedzimy cierpliwie i skazani jesteśmy na tego jednego człowieka, który uczył się po to na lekarza, aby nieść pomoc.

Młodzi w długich kolejkach grzebią w telefonach, słuchają muzyki przez słuchawki i sprawdzają Facebooka, bo to jest znak nowych czasów. Starsi siedzą spokojnie i przyglądają się towarzyszom niedoli, Czasami z sobą porozmawiają, uśmiechną się i jakoś ten czas im leci. Jednak w kolejce czekają też malutkie dzieci, które do czasu są grzeczne i siedzą na kolanach swoich rodziców. Kiedy im się nudzi, to rodzice stają na rzęsach, aby zabawić dzieciaka i czymś zająć, a zmierzam do tego, że pod gabinetem pewnej lekarki czekały trzy mamy z maluchami, około trzech lat. Jak pisałam, maluchy zaczęły się lekko nudzić, a więc popłakiwały, mazały się i nie było im w smak, że muszą tyle czekać. Nagle z gabinetu wyszła kobieta z dzieckiem, a za nią lekarka, która przyjmowała w tym gabinecie. Kluczem zamknęła gabinet i nikomu nic nie mówiąc, udała się do pokoju socjalnego, gdzie nie skłamię, ale spędziła czterdzieści minut, kiedy pod jej gabinetem ta trójka maluchów miała szczerze dość czekania.

Spojrzałam na tabliczkę, ale tam nie ma ani jednego zdania, że lekarz ma przerwę śniadaniową i szczerze współczułam tym matkom z dziećmi, które dwoiły się i troiły, aby przetrwać oczekiwanie. Kiedy ja już wychodziłam z receptą, to w poczekalni nic się nie zmieniło, a więc pomyślałam sobie, że lekarz też jeść musi, ale w tym wypadku to chyba była jeszcze dłuższa drzemka i takie traktowanie tych dzieci, tak dzieci mnie bardzo zniesmaczyło.

Narzekamy na urzędników, że są rozleniwieni i niegrzeczni, ale ja pamiętam, że na śniadanie było przeznaczone 15 minut i bardzo często jadło się je między jednym petentem, a drugim, a tu spotkałam się z wysokim lekceważeniem człowieka przez ludzi, którzy powinni z racji wykształcenia mieć wyczucie sytuacji, ale chyba się czepiam i żądam jakiegoś etycznego zachowania.

Na koniec roku zapachniało kupą

Agnieszka Kublik z Gazety Wyborczej ponoć, napisała felieton „Pampers z niespodzianką”, w drugim członie tytułu dodając, że nie jest to „felieton przeciwko matkom”. Przeczuwała, że tekst wywoła burzę – i absolutnie się nie pomyliła, bo ch…, de… i kamieni kupa, to pikuś do tego, co napisała owa dziennikarka i jak podzieliła społeczeństwo.

Poszła do włoskiej restauracji z przyjaciółmi z USA, aby sobie porozmawiać i się rozerwać, a tu nieopodal jej stolika jakaś polska mamuśka na kanapie przy stoliku, bez skrępowania zaczęła zmieniać, że tak delikatnie rzeknę, zafajdanego przez dzidziusia pampera i się zaczęło!

Pani Agnieszka ni chybił opowiedziała tę scenę w gazecie jako okropnie zdegustowany gość owej restauracji, bo tak nią to wzburzyło. Ten pseudo pachnący pampers został przeniesiony demonstracyjnie, obok stolika Pani Agnieszki i umieszczony z niespodzianką w toalecie, w kuble na śmieci i w zasadzie sprawę tak zakończyła owa matka, ale burza się rozpętała kupkowo na sam koniec roku.

Tak sobie myślę, że mnie taka sytuacja pewnie by obeszła, bo nie należę do szczególnych wrażliwców i wszystko, co ludzkie nie jest mi obce, ale tutaj trafiło na estetkę i kobietę wymagającą, trzymającą się standardów i mamy kłopot, bo i goście z USA pewnie źle ocenią polską mentalność!

Kłopot polega na tym, bo czy rodzice powinni przychodzić do restauracji z tak małymi dziećmi, które często wrzeszczą, piszczą, plują i wybrzydzają. Dzieci, które mogą w trakcie jedzenia, czy picia kawy, albo wina zrobić ową kupkę jakiegoś tam koloru.

Ja sobie myślę, ze nastały dziwne czasy, że dzieci zaczynają ludziom przeszkadzać. Złoszczą się na dzieci w samolotach, w uzdrowiskach, restauracjach i kawiarniach, a także na plażach. Dzieci, które nie potrafią się zachować i stanowią zło konieczne w przestrzeni publicznej, bo są miedzy nami ludzie, a często kobiety, które dzieci nie znoszą i najlepiej dla nich by było, aby dzieci w ich otoczeniu wcale nie było.

Trochę to smutny czas nastał, że ocenie kategorycznej i często bardzo złej, poddawane są Matki Polki, które bardzo się rozpanoszyły podobno i kiedy idzie taka z wózkiem, to klękajcie narody, bo oto idzie bohaterka wszech czasów, bo jest matką!  Trzeba jej ustępować na każdym kroku, bo jak nie, to walnie tym wózkiem w biodro, albo obrzuci stosownie słowami, że zapamięta się do końca życia.

Czy tak jest? Nie wiem, bo nie spotkałam się w swoim życiu z taką roszczeniową matką i żadna mnie wózkiem nie pchnęła, a więc nie mogę oceniać, ale chyba coś jest na rzeczy jednak, skoro takich kwiatów jest tak dużo w sieci i tu konkluzja:

Przypominam sobie jak to było, kiedy sama byłam młodą kobietą i chodziłam dwukrotnie w ciąży pracując do rozwiązania obu ciąż. Żaden lekarz się nade mną nie roztkliwiał i nie zaproponował zwolnienia na ten czas, a mnie coś takiego nie przyszło do głowy nawet. Zwolnienia były tylko dla ciąż zagrożonych, a nie jak teraz – jak leci, że każda ciężarna powinna odpoczywać, bo to jest szczególny czas błogosławiony i już! Może w traktowaniu ciąży jak chorobę tkwi cały szkopuł, że obecne, młode kobiety czują się jak księżniczki i krzyczą na prawo i lewo, że oto ona jest matką i należą się jej wszystkie dobroci tego świata.

Nie wiem, może się mylę i nie chcę oceniać pochopnie, ale ja byłam matką przede wszystkim dla siebie i dla swoich dzieci i nie szpanowałam tym swoim matczeniem, bo to była tylko i wyłącznie moja i tylko moja sprawa, a tak na koniec, to dobrze, że pani w tej restauracji miała pampersa, a nie jak my kiedyś – pieluchy tetrowe, bo dopiero było by fuj 😀

Wielkie żarcie Krystyny Pawłowicz!

Jestem zwykłą i prostą, polską kobietą. Nie mam tytułu profesora i wyższego wykształcenia, a jeno średnie. Żyję w moim kraju spokojnie i sobie obserwuję te wszystkie persony w Sejmie i w polityce. Słucham i wyciągam swoje wnioski, które czasami umieszczam tylko na moim blogu i nie specjalnie dzielę się z nimi ze swoimi bliskimi, bo Oni pędzą przez życie, kiedy ja już spowolniłam.

Ale jest coś takiego we mnie, jak duma kobieca, gdyż wydaje mi się, że kobieta powinna być dumna z tego, że jest właśnie kobietą. Kobieta rodzi dzieci i potem je wychowuje na dobrych i wartościowych ludzi. Kiedy dano jej prawo do pracy, to do niej poszłyśmy, a kiedy otrzymałyśmy prawo wyborcze, to z dumą idziemy głosować, ale na Boga?! Kto głosował na Krystynę Pawłowicz? Kto oddał głos na kobietę, której obce są wszelkie dobre maniery, a jej siłą przewodnią jest pyskówka na naszych oczach i „Wielkie żarcie” w Sejmie.

Jak można w ten sposób się zachowywać i nie znać podstawowych kanonów kultury, bo moi drodzy tak sobie myślę, że wszystko ma swoje miejsce i swój czas i epatowanie rozdziawioną buzią pochłaniającą wielką bułę jest wysoce niestosowne.

Tak sobie myślę, że ta kobieta jest kompletnie oderwana od rzeczywistości i przynosi wstyd, tak wstyd nam kobietom, prostym kobietom, a jednak wielkim, które potrafią się zachować w poszczególnych sytuacjach, choć nie znają etykiety dworu Królowej Elżbiety. Przynosi wstyd kobietom skromnym, a jednak wielkim, które w swoim codziennym zabieganiu potrafią powiedzieć przepraszam i dziękuję. Potrafią obdarzyć otoczenie przyjaznym uśmiechem i kompetencją na swoich stanowiskach pracy i proszę je uważać za kobiety wielkie, a to, to psuje tylko wizerunek nas kobiet i wrzeszczy do dziennikarki, że jest idiotką i wszystko kieruje do etyki poselskiej. 

I tu jest moja myśl, że osoby upośledzone, albo z zaburzeniami osobowości powinny być leczone w zakładzie zamkniętym, a nie żyjące na nasz koszt, bo siusia się w toalecie, śpi się na kanapie, a jeść powinno się pięknie i należy celebrować każdy kęs, a nie żreć jakąś bułę przed kamerami. Nikt mi nie wmówi, że powinno być inaczej i w zasadzie nic się takiego nie stało, bo się do cholery stało, bo ja nie mam ochoty oglądać kobiety jedzącej w Sejmie za moją kasę, kiedy inna kobieta nie ma kawałeczka wędliny na chleb dla swojego dziecka.

Koniec i basta!

 

A kiedy prawo zabrania takich związków!

 

Stasiu i Ola byli nierozłączni, a ich mamy były siostrami. Staś i Ola jako małe dzieci przebywali ze sobą całe dnie na podwórku. Kiedy Ola się spóźniała, to Staś stał pod jej oknem i wrzeszczał w niebo głosy, aby się pospieszyła, bo on nie umie się bawić sam, a tylko ze swoją siostrą przyrodnią pragnie wymyślać nową zabawę.

Wszędzie razem, a więc razem wdrapywali się na drzewa w parku i razem pokonywali wszelkie przeszkody takie jak płoty, by skubnąć z ogródka niedojrzałe jeszcze jabłko, czy śliwkę, a potem uciec by nie zostać złapanymi. Śmiechu było co nie miara, a ich zabawy i wiszenie na trzepaku codziennie rozśmieszało innych, podwórkowych rówieśników. Byli nierozłączni i lubiani na podwórku, a do tego byli bardzo do siebie podobni.

Kiedy Ola się przewróciła, to Staś ją pocieszał i dawał wsparcie, a kiedy Staś się pokłócił z kolegą o piłkę, to Ola łagodziła spór i odciągała go od zwady, tłumacząc, że nie powinien się bić z kolegą i zaraz wymyślała inną, ciekawszą zabawę.

Byli ze sobą potem w szkole podstawowej i siedzieli w jednej ławce, a po lekcjach razem odrabiali zadane do domu lekcje i nikogo to nie dziwiło, że tak bardzo dobrze się rozumieją, a wręcz przeciwnie, bo wszyscy byli zadowoleni, że te dwa szkraby tak fajnie się z sobą dogadują i uzupełniają.

Potem razem dostali się do tego samego liceum. Staś był świetnym sportowcem i Ola mu bardzo kibicowała, kiedy jej przyrodni brat grał tak świetnie w koszykówkę, a on podziwiał ją za zmysł artystyczny, bo Ola grała na gitarze i była duszą towarzystwa na obozach i szkolnych wypadach za miasto.

Pewnego lata wyjechali z rówieśnikami na obóz w Bieszczady i tam przy blasku księżyca, z niebem błyszczących gwiazd – Stasiu pod wpływem chwili pierwszy raz w swoim życiu pocałował się z dziewczyną, a tą dziewczyną była właśnie Ola.

Wystraszyli się oboje i jak oparzeni odskoczyli od siebie i w wielkim zawstydzeniu nie wracali do tego tematu. Nie chcieli i nie umieli roztrząsać tej zakazanej miłości i temat został zamknięty na wiele lat. Jednak kiedy przychodził czas świąt, które ich mamy zawsze wspólnie urządzały, trudno było im się błyszczącym wzrokiem nie spotkać przy stole. Nikt niczego nie zauważył, że coś jest nie tak, a dalej wszyscy uważali, że łączy ich niebywała siostrzana i braterska nić i tych dwoje świetnie się ze sobą dogaduje.

Przyszedł czas, że pierwszy raz musieli się rozstać, gdyż po skończeniu liceum, Ola postanowiła studiować medycynę, a Staś wolał być inżynierem i pragnął budować wielkie statki. Nauka i dorosłe życie rozdzieliło ich na wiele, długich lat.

Ola na studiach poznała chłopca i szybko się zdecydowali na ślub, a Stasiu związał się z kobietą i po zakończeniu studiów i otrzymaniu pierwszej pracy też postanowił zalegalizować swój związek. Potem u Oli pojawiły się dzieci i Stanisławowi urodził się syn.

Życie się toczyło u obojga i zaganiani w codzienności od czasu do czasu do siebie dzwonili i opowiadali, co wydarzyło się w ich małżeństwach. Opowiadali o pierwszych ząbkach, pierwszych krokach ich dzieci. Opowiadali, że kupili samochód, albo planują wyjazd, czy też remont. Byli ze sobą bardzo szczerzy i nie ukrywali przed sobą niczego. Czasami miało się wrażenie, że więcej sobie mówią, niż własnym towarzyszom życia.

Mijały lata i dzieci ich rosły, a Stanisław bardzo przepracowany dostał skierowanie do sanatorium w mieście, gdzie mieszkała Ola. Spotkali się po latach na kawie i nie mogli się ze sobą nagadać. Potem wybrali się razem do kina, a potem Staś zaprosił ją do swojego pokoju w sanatorium, aby zobaczyła jak mu się odpoczywa. Nie wiedzieli kiedy, ale znaleźli się w łóżku i kochali się namiętnie wiele godzin. Oboje zrozumieli, że nie widzą dalszego życia bez siebie, gdyż byli jak dwie połówki jabłka, których życie nie powinno było rozdzielać. Nie mogli się rozstać i płakali obydwoje, zdając sobie sprawę z tego, jaki wielki grzech właśnie popełnili. Jednak, mimo zakazów etycznych i moralnych i wbrew prawu spotykali się dalej na miłość, aż Stanisław musiał już wyjeżdżać z sanatorium.

Nikt o niczym się nie dowiedział, ale oboje przechodzili męki z tych najcięższych, jakimi była tęsknota za sobą i wielkie cierpienie, że nie mogą światu wykrzyczeć swojej miłości. Wiedzieli, że nie mogą zdradzić nikomu swoich uczuć i dać się potępić przez rodzinę i bliskich. Znowu zostały im tylko telefony, aby w ukryciu wyszeptać sobie – tęsknię i kocham!

Najpierw Ola się rozwiodła z mężem, ponieważ zrozumiała, że jej życie przy nim stało się nudne i rutynowe. Przestała go kochać już wiele lat temu, ale ze względu na dzieci, trwała w tym związku. Kiedy dzieci poszły na swoje, postanowiła swój związek zakończyć i pragnęła żyć sama i nie oszukiwać się więcej.

Stanisław pewnego dnia do niej zadzwonił i oznajmił, że u jego żony wykryto raka i w zasadzie nie ma już dla niej ratunku, choć czeka ją chemia, lekarze rozkładają ręce. Syn Stanisława był razem z nim i oboje trwali przy żonie i matce do końca!

Minęły dwa lata i Ola przyprowadziła się do mieszkania Stanisława, aby zamieszkać z nim razem pod jednym dachem. Oboje mieli po pięćdziesiąt lat i wszystkim tłumaczyli, że mieszkanie razem, to mniejsze koszty utrzymania i wszyscy to kupili bezapelacyjnie. Nikomu nie przyszło nawet do głowy, że Ola i Staś żyją ze sobą jak stare, dobre małżeństwo. 

Jednak ubolewają nad tym, że nadal muszą swoją miłość ukrywać przed światem i on nie może jej prowadzić za rękę podczas spaceru w parku i nie może się nią nigdzie pochwalić, aby nie wzbudzić niepotrzebnej im sensacji, a więc żyją razem i ukrywają swoją miłość przed wszystkimi, ale są za to wreszcie  niesłychanie szczęśliwi.

 

Pisać każdy przecież może :)

Pisanie bloga to wielka przyjemność, gdyż można w nim podzielić się z innymi naszym spojrzeniem na sprawy i zdarzenia, jakie nas otaczają. Możemy i chcemy na blogu wyrazić swój pogląd na codzienność, bądź podzielić się z innymi swoim życiem i przemyśleniami.

Każdy, kto decyduje się na pisanie dziennika, czy też pamiętnika elektronicznego musi liczyć się z ocenami innych ludzi, jeśli jakimś cudem odnajdą Twojego bloga i zdecydują się na jego obserwowanie i dodanie do ulubionych.

Sama mam w zakładce zapisane blogi, które systematycznie odwiedzam i wydały mi się na tyle interesujące, że je komentuję. Może nie jest jeszcze ich tak wiele, ale wciąż dodaję inne, gdyż ciekawa jestem dalszych notek i wpisów.

Mówią, że każdy śpiewać może, trochę lepiej, lub trochę gorzej i tak samo jest z pisaniem. Czasami wychodzi blogierom zgrabna i interesująca notka, a czasami czują zmęczenie materiału i się wypalają zwyczajnie, zarzucając pisanie, aby po jakimś czasie do niego wrócić.

Mam swoje ulubione blogi, ale nie będę ich wymieniała, bo to budzi niezdrową rywalizację. Chcę tego uniknąć i dlatego piszę, że moje ulubione wciąż się powiększają.

Onet promuje ciekawe wpisy i tam też zaglądam, aby ocenić wpis, wypromowany, a wówczas decyduję, czy jestem zainteresowana tym blogiem.

Omijam blogi polityczne, bo polityki jest aż nadto w telewizji. Strata czasu.

Blogi podzielone są na kategorie i każdy może sobie dowolną wybrać i się w niej rozwijać. Jedni piszą o obejrzanych filmach, inni o książkach tylko, a jeszcze inni o swoich pociechach, aby uwiecznić na blogu rozwój swoich dzieci. Pełna dowolność i bardzo to szanuję.

Lubię czytać blogi o codzienności i wyrażeniu opinii na otaczającą nas rzeczywistość. Ostatnio wiele notek poświęconych było Eurowizji, a także i chyba najbardziej kobiecie z brodą.

Istnieje tendencja, że to, co jest na topie w mediach, to staje się tematem do kolejnej notki i ja też tak daję się w to wciągnąć, wyrażając swoje zdanie na dany temat. Czasami nas coś bardzo wzruszy, jakaś piosenka, czy film i koniecznie chcemy to zapisać – na kiedyś, na potem.

Piszę tak jak czuję dany temat. Piszę, co mnie wzrusza, a co złości i być może często nie mam racji, ale na ten czas tak to czuję. Być może kiedyś tam zmienię zdanie, bo człowiek jest istotą zmienną i czasami poglądy ulegają przewartościowaniu.

Czasami piszę tak, że boli, a czasami głaszczę z włosem i pod włos, bo moje blogowanie jest różnorodne i nigdy nie wiem, co napiszę następnego dnia. To dzieje się w moich przemyśleniach, czasami pojawiających się z minuty na minutę, a czasami siedzi temat we mnie dłuższy czas. Było, nie było pisanie to całkiem przyjemne zajęcie jest.

Milczeć jak grób, czyli dylemat i zakłopotanie

Byli normalną rodziną, rodzice i dwoje dorosłych dzieci, w której wszyscy czuli się dobrze. Spotykali się na wszelkich uroczystościach, takich rodzinnych, jak imieniny, urodziny i oczywiście obowiązkowo w święta. Najczęściej święta spędzali u swoich rodziców, którzy cieszyli się, że wszyscy razem usiądą przy wspólnym stole. On, młody syn, w wieku 37 lat i jego siostra, o 3 lata młodsza stanowili wspaniałe i kochające się rodzeństwo. Ona zawsze mogła na niego liczyć, bo był dla niej ukochanym bratem. Zaradny, wesoły i bardzo pomocny. Lubił pomagać i nigdy się do niczego nie zmuszał. Pomagał i służył swojej siostrze dobrą radą w każdej sytuacji i cięższym dla niej momencie. Ona, jako siostra także zawsze pamiętała o swoim bracie, gdyż był jej bardzo bliski. Ich rodzice niesłychanie ich wspierali i cieszyli się, że ich dzieci tak bardzo są za sobą w dorosłym już życiu.

Organizowali od wiosny w ogrodzie często grilla i przy piwku potrafili spędzać ze sobą wiele, przyjemnych godzin na rozmowach i żartach. Uwielbiali ten czas i te weekendy, kiedy mogli się razem spotkać i ze sobą pobyć. To były dla niech bardzo ważne chwile, które cementowały tę rodzinę.

Pewnego razu ona zakomunikowała rodzicom, że kogoś ma i pragnie go im przedstawić. Mama jej przyklasnęła i zabrała się prawie natychmiast za przygotowanie uroczystego obiadu. Akurat przypadała 40 rocznica ślubu jej rodziców i poznanie być może przyszłego zięcia budziło w rodzicach wielką radość. Była to pierwsza, tak naprawdę miłość ich córki i dlatego byli ciekawi jej wyboru.

Niedzielny, uroczysty obiad wypadł bardzo dobrze i wybranek ich córki bardzo wszystkim się spodobał. Był to sympatyczny, pogodny człowiek o miłej powierzchowności i naprawdę pasowali do siebie. Rodzice byli nim zachwyceni, tym bardziej, że zauważyli, iż miłość między nimi kwitnie i nie jest to przypadkowy wybór ich córki.

Jej brat także bardzo polubił przyszłego szwagra i dobrze im się razem rozmawiało, gdyż połączyła ich wspólna pasja do turystyki i motoryzacji. Obaj interesowali się spotem i mieli wiele wspólnych tematów, co cieszyło ogromnie jego siostrę. Istna sielanka i za parę miesięcy młodzi ogłosili, że pragną wziąć ślub i być już na zawsze ze sobą.

Przygotowania do ślubu, suknia, kwiaty, zaproszenia i cały ten zamęt w związku z weselem. Wszyscy się zaangażowali i cieszyli na tę uroczystość. Zaproszeni goście zjawili się w komplecie i zapowiadało się udane wesele z najlepszą orkiestrą w okolicy.

Minęły trzy lata od wesela i na świat przyszło dzieciątko, urocza dziewczynka dla szczęścia obojga rodziców i oczywiście dziadków. Wszyscy byli szczęśliwi, że tak gładko młodym układa się życie. Dziadkowie rozpieszczali, rodzice kochali i czas leciał w tej szczęśliwej rodzinie.

Ona postanowiła być z dzieckiem w domu do trzeciego roku życia i w związku z tym zrezygnowała z pracy na ten czas, a on, aby zapewnić swojej rodzinie dobrobyt wziął jeszcze jeden etat, co wiązało się z częstymi wyjazdami w delegację. Ona była spokojna i cierpliwie to znosiła, gdyż wiedziała, że jeszcze trochę odchowa córeczkę i sama wróci do pracy i on nie będzie musiał pracować tak wiele. Zawsze na niego czekała z obiadem, albo ze spóźnioną kolacją. Starała się bardzo o siebie dbać, aby jej nie zarzucił, że się w domu zaniedbała.

Pewnego dnia jej brat także musiał wyjechać w delegację i będąc w jednym z miast, zauważył, że jego szwagier  otwiera drzwi od samochodu jakieś blondynce o długich nogach. Zdziwiło go to, bo szwagier z racji swoich delegacji nie miał prawa mieć do czynienia z kobietami, gdyż pracował w typowo męskim gronie. Po chwili zauważył, że szwagier z tą kobietą udają się do restauracji o bardzo wysokiej renomie. Postanowił ich śledzić, bo ciekawość go straszna zżerała. Nabrał pewnych podejrzeń, że ta kobieta nie jest szwagrowi obojętna i nie jest to spotkanie biznesowe. Wszedł ostrożnie do tej restauracji i ukrył się w dyskretnym miejscu, tak aby nie zostać zauważonym. To, co ujrzały jego oczy zupełnie go zaskoczyło, gdyż uściskom i pocałunkom nie było końca. Nie wierzył własnym oczom i nie mógł zrozumieć – dlaczego? Dlaczego jego szwagier tak strasznie krzywdzi jego ukochaną siostrę, która z dzieckiem czeka cierpliwie na męża.

Kiedy zakochani udali się do hotelu i wyszli z niego po trzech godzinach już był pewien, że te delegacje to jedna wielka ściema i trudno mu się było z tym pogodzić.

Serce mu podpowiadało, że powinien powiedzieć o tym siostrze i przedstawić jej zdjęcia, jakie udało mu się dyskretnie wykonać, czy też zatrzymać tę druzgocącą wiadomość tylko dla siebie.

Nie mógł sobie z tym poradzić i w konsekwencji napisał na pewnym forum, że nie wie, czy ma powiedzieć siostrze o zdradzie jej męża, czy powinien milczeć i obserwować jak sprawy się potoczą.

A więc i ja się zastanawiam, co bym zrobiła w takiej sytuacji? No właśnie, co ja bym biedna zrobiła?

Pojawiają się w naszym życiu czasami takie sytuacje i zdarzenia, że stajemy przed nimi zupełnie bezradni, bo nie chcemy nikogo krzywdzić, a jednocześnie nie jesteśmy w stanie patrzeć, jak ktoś inny krzywdzi.

Jest taka akcja, widzisz reaguj, a więc, czy zdrada też powinna być pod to podciągnięta, czy najlepiej nie mieszać się i stanąć z boku? Uważam, że powinniśmy reagować, kiedy za ścianą płacze nieustannie dziecko. Powinniśmy reagować, kiedy nastolatek obok bierze narkotyki i jest arogancki w stosunku do rówieśników, albo w stosunku do rodziców. Mamy prawo reagować, kiedy mąż katuje swoją żonę, a jednak wiadomość, że ktoś kogoś zdradza przyprawia nas w osłupienie i najczęściej żona dowiaduje się na samym końcu – czyż tak nie jest?