
Lubię fotografować kwiaty i dziś zrobiłam zdjęcie cudnego mieczyka, a uwielbiam te kwiaty niezależnie od koloru!
Dzisiaj pokazuję Wam ostatni raz, aby nie zanudzać moje pelargonie i nakręciłam na pamiątkę filmik o nich!
Aby w filmiku pojawiła się muzyka, to włączyłam radio na ful, bo nie za bardzo umiem wgrywać muzykę na YT, ale muszę się tego nauczyć w przyszłości!
Cd. – niżej, bo oto dziś przeczytałam ciekawą biografię o podziwianym przez świat filmowy – Clinta Eastwooda i czytając otworzyłam oczęta, że mój ulubiony aktor nie był świętoszkiem w życiu, bo sporo się w jego życiu działo i dużo nabroił!
Najbardziej rozśmieszyło mnie zdanie i spojrzałam na aktora z podziwem, bo mając 91 lat po perypetiach z kobietami ma znowu nową dziewczynę i kręci kolejny film!
Brawo na charyzmę i wolę życia.
Po przeczytaniu tej biografii w skrócie nie „znielubiałam” aktora, bo każdy z nas ma prawo żyć jak chce, a w świecie filmowym trudno jest szukać „kryształów”
Kto ma chęć, to sobie przeczyta,, a nie wkleiłam całości, lecz podałam link do dalszej części.
Moim ulubionym filmem z udziałem Clinta, to jest film pt. „Co się wydarzyło w Madison County” z cudowną Streep Meryl.

„Clint Eastwood. Między prawdą a zmyśleniem.
Ma ośmioro dzieci z sześcioma kobietami, o istnieniu ostatniego dowiedział się po 30 latach. Małżeństwa nie przeszkadzały mu w związkach z innymi partnerkami, dlatego pięcioro urodziło się poza nimi. Wbrew temu, co mówi, nawet nie skończył szkoły średniej, a jego udział w wojnie koreańskiej to fikcja. Nienawidzi ludzi słabych, jest zawistny i mściwy – gdy Jeff Bridges dostał nominację do Oscara za rolę w filmie, w którym grali obaj, zwyczajnie się obraził. Nic nie zmieni jednak faktu, że od dekad jest gigantem kina.
– Niewiele osób zna prawdziwego Clinta Eastwood – mówi Maggie Johnson Eastwood, pierwsza żona gwiazdora. I dobrze wie, co mówi, bo przeżyła z nim 30 lat.
Sześćsetstronicowa biografia twórcy „Bez przebaczenia” pióra Patricka McGilligana „Clint. Życie i legenda”, nie jest lekturą dla tych, którzy widzą w Eastwoodzie sumienie Ameryki, i chcą go bezkrytycznie wielbić. Jej autor wykonał mrówczą pracę, weryfikując mnóstwo opowieści, jakie znamy z wywiadów z Eastwoodem, czy z napisanej przed laty, wyczyszczonej z kontrowersji biografii Richarda Schickela.
McGilligan odkłamuje tę laurkę wystawioną Eastwoodowi. Na podstawie rozmów z jego bliskimi (niektórzy dziś są wrogami), dokumentów i materiałów z produkcji, lepi portret artysty, który życie prywatne otoczył murem. Po przeczytaniu książki przestanie nas to dziwić, bo portret Eastwooda, jaki z niej się wyłania, nie budzi sympatii. Dostajemy portret patologicznego kobieciarza, przedmiotowo traktującego swoje partnerki (a nawet dzieci), człowieka mściwego, a wreszcie egoisty i narcyza.
Gdy książka McGilligana ukazała się po raz pierwszy w Ameryce (w Polsce mamy jej wersję uaktualnioną), krytycy chwalili ją za rzetelność i ogrom zebranych materiałów. Jej bohater zaś wpadł we wściekłość i pozwał autora o 10 milionów dolarów, zarzucając mu zniesławienie. Skutkiem pozwu był zakaz rozpowszechniania książki w Stanach Zjednoczonych. Na szczęście trwał krótko i biografia ukazała się po kilku korektach, mimo starań Eastwooda, by do tego nie dopuścić.
– Najbardziej demitologizująca książka, jaka została napisana na temat współczesnego Hollywood – stwierdził po jej ukazaniu się „Los Angeles Times Time”. Warto dodać, że autor „Clinta…” jest jednym z czołowych amerykańskich biografów i historyków filmu. Na koncie ma m.in. nagradzane biografie George’a Cukora, Alfreda Hitchcocka a wreszcie Jacka Nicholsona. (Ten ostatni, w przeciwieństwie do Eastwooda, przyjął zresztą portret nakreślony przez McGiligana życzliwie).
– Gdy zbierałem materiały do biografii Nicholsona, byłem zdumiony, jak go ludzie kochają i chcą bronić. Gdy pracowałem nad Clintem, uderzyło mnie, ilu ludzi go nienawidzi i nie chce, lub boi się, o nim mówić – powiedział McGiligan „Variety” po ukazaniu się książki.
Clint Eastwood jest gigantem kina i żywą legendą Hollywood, być może największą spośród żyjących. Świetnym aktorem i jeszcze lepszym, wybitnym reżyserem, nagrodzonym za swoje filmy aż czterema Oscarami. To za ich sprawą awansował do miana czołowych moralistów Ameryki. Fani wierzą, że Eastwood na ekranie i w prawdziwym życiu, to ta sama osoba. Tak jednak nie jest.
McGilligan, rasowy biograf, swoją opowieść zaczyna od dzieciństwa gwiazdora, a nawet wcześniej, kreśląc relacje panujące w rodzinie Eastwoodów. I obalając pierwsze mity.
Clint urodził się 31 maja 1930 roku w San Francisco „duży i piękny”. Ważył ponad 5 kg, więc pielęgniarki nazwały go Samsonem. Gdy był dzieckiem, matka podsadzała go nad ogrodzenie podwórka i wołała do sąsiadów: „Ale z niego przystojniak, co?!” Od początku zapowiadał się na wysokiego (mierzy 193 cm!), miał bujne włosy, błyszczące zielone oczy i rozbrajający uśmiech.
Jego dzieciństwo było zwyczajne, a rodzice troskliwi. Rodzina nieustannie się przeprowadzała. Sławny Clint utkał potem opowieść o życiu w biednym Oakland, a robotniczy wizerunek miasta dodawał splendoru jego sukcesom. – Bywało, że posyłano mnie na zmianę z siostrą do babci, która nas podkarmiała – mówił. Tymczasem Eastwoodowie dość szybko przenieśli się do Piedmontu w Kalifornii, do zamożnej części miasta, gdzie mieli własny basen, a każde jeździło własnym samochodem.
Nastoletni Clint uwielbiał zabawy w strzelaninę, w trakcie których, polewał kolegów ketchupem, imitującym krew, co potem zaliczono mu na poczet miłości do kina. Był rozrywany przez dziewczyny. Stracił cnotę w wieku lat 14, ze sporo starszą sąsiadką, o czym sam opowiada. Uczył się marnie. Prawdopodobnie to wytwórnia dorobiła więc do życiorysu legendę… niespełnionego lekkoatlety. Tak naprawdę wcale nie uprawiał sportów. Dopiero gdy trafił do Hollywood, zaczął uprawiać jogging (co robi do dziś). McGilligan opisuje też rozmowę z dyrektorem podstawówki, do której chodził, gdy ten na pytanie o Clinta, mocno wystraszony, zadzwonił do jego wytwórni, „Monpaso”, z pytaniem: „Czy mogę o tym mówić?”
Z dokumentów wynika, że nie skończył żadnego college’u i w autoryzowanej biografii Schickela kłamie. Gdy zdecydował się zdawać do college’u w Seattle, wybuchła wojna w Korei i przyszło powołanie do wojska. Clint trafił bazy wojskowej w Fort Ord, na wybrzeżu Monterey. Czekając na ewentualny wyjazd do Korei, pracował jako ratownik na wojskowym basenie, stając się natychmiast ulubieńcem kobiet.
W hollywoodzkiej karierze Clint będzie się wcielał w postaci wojskowych macho, choćby w takich filmach jak „Tylko dla orłów” czy „Złoto dla zuchwałych” . W materiałach promocyjnych pojawiały się wtedy sugestie, że został… odznaczony medalem weterana z Korei! W rzeczywistości w Korei nawet nie był, nie mówiąc o bohaterskich czynach. „Całe dwa lata służby spędził na nieustającej imprezie w Fort Ord” – pisze McGilligan, bo życie tam było wieczną balangą. Bohaterstwo wojenne pozostaje wytworem wyobraźni.
I tu następuje pierwsze spięcie. Według McGilligana, Clint, który robił wszystko, by nie trafić na wojnę, uniknął wysłania do Korei dzięki… romansowi z córką generała. Nie znajdziemy tego jednak w dostępnym wydaniu książki. Po kategorycznym proteście Clinta, wątek usunięto, choć kilka osób miało go potwierdzić.
To właśnie w Fort Ord, na randce w ciemno, Clint spotkał pierwszy raz Margaret Neville Johnson, nazywaną Maggie. Spodobali się sobie od razu, a pół roku później, ku zdumieniu wszystkich, Clint się oświadczył i wzięli ślub.
Był rok 1953. Wkrótce przenieśli się do Los Angeles.
Choć McGilligan wyraźnie nie lubi Eastwooda-człowieka, odnosi się z respektem do jego artystycznych dokonań. Pokazuje też, jak z faceta z kiepskim głosem i złą dykcją, ale z fantastycznym wyglądem, przeistoczył się w doskonałego aktora. To właśnie fragmenty opowiadające o początkach kariery Clinta, mało znane, są tu najciekawsze.
Jeszcze w Fort Ord miał zauważyć Clinta reżyser, który kręcił tam film, i zachęcił do pokazania się w Hollywood. Wersji opisujących jego drogę do wytwórni, jest zresztą kilka. McGilligan obala wszystkie. Wedle opowieści świadków, Clint miał przesiadywać w barze wytwórni Universal, „w obcisłym swetrze”, gdy poznał uwodzicielską telefonistkę ze studia U-1, której wpadł w oko. Ta przemyciła go do studia. Tak dostał pierwszą małą rólkę.
Wytwórnia posłała go od razu na zajęcia do Universal Talent School. Nie wróżono mu kariery. Był sztywny, nieporadny i cedził słowa przez zęby, co denerwowało nauczycieli. „Trzeba poprawić emisję głosu – rokowania niedobre” – notowali. Tę słabość, Eastwood z czasem przekuł w zaletę.
By jego kariera ruszyła, potrzebował czterech lat. Przez ten czas na życie zarabiała głównie Maggie, pracując jako modelka. W 1959 roku trafił do serialu „Rawhide” i szybko stał się gwiazdą. Kontrakt nie pozwalał mu występować w amerykańskich filmach kinowych, jednak dopuszczał europejskie. Więc wybrał się do Europy. Tam Sergio Leone obsadził go w roli bezimiennego rewolwerowca w spaghetti westernie „Za kilka dolarów”. Grając go, nawet łagodne słowa Eastwood cedził przez zaciśnięte zęby. Trylogię dolarową Leone dopełniły potem: „Za kilka dolarów więcej” i „Dobry, zły i brzydki”. To był początek trwającej nieprzerwanie szóstą dekadę kariery Eastwooda.
McGilligan fantastycznie opisuje współpracę, nieznającego angielskiego Sergio Leone, z Clintem. Z jego długich dialogów aktor usuwał całe kwestie, ale Sergio nic nie rozumiał, więc nie robił awantur. Po latach Eastwood powie, że wszystkiego o reżyserowaniu nauczył się od niego. Leone, gdy nakręci genialne „Dawno temu w Ameryce”, porówna go potem z…Robertem De Niro, dla wielu najlepszym z amerykańskich aktorów. „Bobby jest przede wszystkim aktorem. Clint jest przede wszystkim gwiazdą. Bobby cierpi. Clint ziewa…”. Kurtyna.
Eastwood w jednym z wywiadów nieskromnie powie:
„Bo we mnie jest seks”
91-letni dziś reżyser, wciąż w świetnej formie, ma już nową wybrankę. I nadal kręci filmy, w których gra główne role”
Czytaj więcej na https://tygodnik.interia.pl/news-clint-eastwood-miedzy-prawda-a-zmysleniem,nId,5305233#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome