
Ola i Jan od trzech lat starali się o dziecko. Kiedy tylko test nie wykazywał ciąży, to Ola popadała w obłędną rozpacz, bo przecież na karku miała już po trzydziestce.
Jan ją pocieszał, ale z każdą jej rozpaczą sam zaczął wątpić, że kiedykolwiek doczekają się swojego upragnionego dziecka. Mieli wszystko, bo duży dom, dobrą pracę, a jednak tęsknili za maleństwem, które dopełniłoby ich szczęścia.
Ola się leczyła, ale jakoś marnie to wszystko wychodziło i już myśleli o adopcji, a nawet przez myśl przechodziła im surogatka, choć to nielegalne.
Kiedy już całkiem stracili nadzieję, to pewnego poranka Ola pobiegła do toalety i wymiotowała, bo tak źle się poczuła. Myślała, że się czymś zatruła, ale kiedy nie pojawiła się następna miesiączka, czym prędzej pobiegła kupić test i czym prędzej go zrobiła.
Kiedy zobaczyła dwie kreski, to wpadała w taką euforię, że tańczyła po pokoju ze szczęścia i powiadomiła czym prędzej męża i wszystkich znajomych i rodziców, bo szczęście rozrywało jej duszę i chciała, aby cały świat się z nią cieszył.
Ciąża przebiegała książkowo i Ola nie musiała brać żadnych zwolnień, bo czuła się świetnie, a wymioty minęły i nie miała żadnego wstrętu do jedzenia, nic z tych rzeczy.
Oboje wpadli w wir zakupów i urządzali pokoik dla malucha, a już wiedzieli, że będą mieli synka. Zastanawiali się nad imieniem. Jan chciał by był mały Heniu, po dziadku, a Ola wolała Franka, też po swoim dziadku, który był dla niej najlepszym dziadkiem na świecie.
Stanęło więc na Franku, a Ola kupując ubranka dla swojego dziecka, wpadała w euforię i każde ubranko całowała i nie mogła doczekać się porodu.
W szpitalu zastrzegła sobie, że chce rodzić siłami natury i nie ma być żadnej cesarki. Chciała czuć, że rodzi swoje wytęsknione dziecko i po trzech godzinach urodziła ślicznego i zdrowego Franka, swojego synka ukochanego.
Kiedy położyli jej maleństwo przy piersi od razu je pokochała i czuła się matką najszczęśliwszą na świecie.
Ola wzięła urlop wychowawczy, aby Franka mieć na matczynym oku w jego najważniejszych latach rozwoju. Uczyła go wszystkiego i kochała jak wariatka. Była bardzo troskliwą mamą i dawała mu moc miłości.
Kiedy Franiu skończył trzy lata, uznali, że czas go wypuścić w świat i mały zaczął chodzić do najlepszego przedszkola. Wszytko było dobrze, ale opiekunki zgłaszały, że Franio woli bawić się z dziewczynkami i razem z nimi ubiera i czesze lalki, a chłopcami w grupie się wcale nie interesuje.
Nie zmartwiło to Oli wcale, bo jeśli tak wybiera, to widocznie taki jest, że woli być z dziewczynkami i wcale nie darła z tego powodu szat.
Jednak i w domu zauważyła, że nie bawi się zabawkami, jakie Jan mu kupował, a były to samochody policyjne i strażackie, a wolał przytulać miękkie misie i maskotki kolorowe.
Jednego dnia pojechała z Frankiem do super marketu i w stoisku z ubrankami Franek się uparł, by kupiła mu sukienkę i różowe buciki. Kiedy powiedziała, że owszem kupi mu ubranko, ale to będą spodnie, to Franek się rozpłakał i w spazmatycznym szlochu rzucił się na podłogę. Kiedy go uciszyła, to oznajmił jej, że chce lalkę do zabawy i niech tatuś mu już nie kupuje żadnych samochodów, bo on nie lubi i nie będzie się tym nigdy bawił.
Oli zapaliła się lampka, że jej syn jest inny i źle się czuje w swojej skórze. Nie rozpaczała i kiedy Jan oponował i się wściekł, że jego syn jest babą, to Ola brała go w obronę z całych sił i tłumaczyła, że ma go zaakceptować, takim jakim jest.
Przyszedł czas, że Franek musiał już iść do szkoły, do pierwszej klasy i za żadne skarby nie chciał ubrać chłopięcej garderoby, a więc Ola miała schowaną sukienkę i tak ubrała swojego syna na przywitanie szkoły.
Kiedy Jan to zobaczył, to o mało nie uderzył Oli i oznajmił, że jeśli tak wyśle syna do szkoły, to on się wyprowadzi, bo spali się ze wstydu, że ma w domu dziwoląga.
Wyprowadził się faktycznie, a Ola ubierała swoje dziecko w damskie ciuchy i wcale z tego powodu nie cierpiała, bo pragnęła by Franek, a raczej Franka była szczęśliwym dzieckiem.
Jan mieszkał sam, ale strasznie tęsknił za Olą i wiedział, że jego syn, a może córka, cierpi katusze z powodu swojej inności. Nie mógł tego znieść, że jego dziecko jest z tego powodu szykanowane.
Odważył się i pewnego dnia i też ubrał się w sukienkę i damskie buty. Zrobił sobie makijaż i poszedł pod szkołę Franciszki, aby ją odebrać, czym wzbudził salwy śmiechu i niezrozumienia. W ten sposób chciał wyrazić, że rozumie i solidaryzuje się ze swoim dzieckiem.

Minęło parę lat i w związku z przeprowadzoną kuracją i operacją mieli w domu ukochane dziecko, które z chłopca zmieniło się w dziewczynkę.
Zaczęli szperać w przeszłości i z podań rodzinnych wynikało, że dziadek Oli – Franek też czuł się bardzo źle w swoim ciele, ale nigdy tego nie ujawnił oficjalnie.