Archiwa tagu: godność

Dwa miliardy podpisze na swoją kampanię!

Obraz może zawierać: ludzie siedzą i w budynku

Bodajże wczoraj Kaczyński spotkał się z Adrianem w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego późnym wieczorem, a spotkanie trwało zaledwie 11 minut.

Można się tylko domyślać po co, to spotkanie się odbyło.

Kaczyński tupną nogą swoją, jeszcze w kolanie schorowaną i nakazał Adrianowi, że kategorycznie ma podpisać ustawę o 2 miliardach, które mają być przekazane na „kurwizję” Kurskiego zamiast na onkologię.

Kaczyński bardzo się boi, że Duda może przegrać wybory i dlatego ta kasa ma być przeznaczona na kampanię tego marnego człowieka, który postradał zmysły i nie jest w stanie rządzić samodzielnie.

Jutro, do północy Adrian ma czas na podjęcie decyzji i można się spodziewać, że takie wielkie pieniądze przeznaczy na swoją kampanię pod przykrywką telewziji!

Po co mają wspomagać onkologię, kiedy tu chodzi tylko o utrzymanie władzy w rękach prymitywów!

Dali 500+ na dzieci, ale co z tego?

Gdyby nie Jurek Owsiak i społeczeństwo, służba zdrowia padła by na pysk i tak też się działo za rządów PO i nie oszukujmy się, że PO dążyło do uzdrowienia służby zdrowia.

Jednak teraz, co się dzieje, to jest eutanazja na potęgę, bo,  w tym resorcie dzieją się nieludzkie sprawy, a zwłaszcza w konaniu starych ludzi w szpitalach, które są ograbione z pieniędzy i niedoinwestowane!

Obiecywali w kampanii, że to się zmieni!

Ludzie umierają w szpitalach i nikogo nie obchodzi dyskrecja i empatia w odchodzeniu i traktują umierającego jako ulgę!

Nie pozwalają się rodzinie pożegnać z umierającym z empatią i dyskretnie w osobnym pokoju odchodzenia.

W polskich szpitalach chorzy są głodzeni, bo lepiej jeść dostają więźniowie!

Kiedyś odchodzenie odbywało się z godnością, a teraz tylko zawieszą umarłemu na palec nazwisko i wciskają do chłodni!

Przeczytajcie proszę, bo tak i my możemy odchodzić w warunkach nieludzkich!

„Bardzo długo zastanawiałam się, czy ten post powinien się w ogóle pojawić. Ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie chcę w tej kwestii milczeć. Nie ma na to mojej zgody.

Miesiąc temu pożegnałam swojego tatę. Nie wiem kiedy ten czas minął, ale minął bardzo szybko. Nawet nie wiem, czy nie za szybko.

Z końcem stycznia Andrzej trafił do szpitala na ulicy Lutyckiej w Poznaniu. Pogotowie zabrało go po 23:00, całą noc spędziliśmy na SORze. Ludzie w salach byli poupychani jak małe chomiki w klatkach, lekarka zaginęła na kilka dobrych godzin, recepcja szpitala spała, a zgłaszający się do szpitala ludzie albo chcieli wyjść na własne żądanie, albo szukali jej dobre pół godziny. Sufit złożony z kasetonów był w niektórych miejscach dziurawy jak szwajcarski ser, pojedyncze buty były rozrzucone na korytarzu, nikt nic nie wiedział. Koszmar i mało śmieszny żart obyczajowy.

O szpitalu na Lutyckiej można powiedzieć wiele. Tata, w ciężkim stanie – z niewydolnością nerek, spędził kilkanaście godzin leżąc na korytarzu. Trzeba było czekać. Czekać i czekać i czekać. A on umierał na naszych oczach. Podkreślę – na korytarzu. Takich ludzi, w całym tym czasie, kiedy w szpitalu przebywałam 70% swojego czasu, było zdecydowanie więcej. Starszych, schorowanych, pozbawionych godności i tak ważnego dla zdrowia spokoju. Prawa pacjenta? Zapomnij.

W dzień, w którym mój tata odszedł, miał wrócić do domu. Byłyśmy gotowe na jego powrót. Ten dzień miał się skończyć zupełnie inaczej. Tego dnia wydarzyło się wiele, łącznie z walką o podanie morfiny zamiast pyralginy w kroplówce.

Na sali było także trzech innych Panów. Z moim tatą łącznie było ich czworo. I kiedy zbliżało się najgorsze, oni w tym wszystkim byli z nami. Widzieli, co się dzieje. W międzyczasie na sali było nawet dziecko, które takiego widoku nie powinno oglądać. Pod wieczór udało nam się w końcu znaleźć na korytarzu mały parawan, dzięki któremu na chwilę oddzieliliśmy nasz smutek od szpitalnej publiczności.

Bardzo bym chciała, żeby ta chwila mogła być choć w minimalnym stopniu intymna, rodzinna i nieskrępowana, abyśmy ze swoimi łzami, emocjami i przeżywaniem ogromnej dla nas tragedii, mogli choć na chwilę poczuć się bezpiecznie, jakkolwiek można było tam się tak w ogóle wtedy poczuć.

Mały parawan i my. Spróbujcie to sobie chociaż wyobrazić.

Tego dnia na sali pojawił się także nowy pacjent. Wszysycy mieli założone cewniki. I temu nowemu pacjentowi ten cewnik chyba pękł. Najpierw, przez kilka godzin, pod jego łóżkiem powiększała się plama kapiącego moczu. Po zwróceniu uwagi personelowi, czy można coś z tym zrobić, naszym oczom ukazał się widok, który naprawdę ciężko ogarnąć rozumem.

W kałużę moczu zostało rzucone prześcieradło. I tyle. Po kilku godzinach Pani przyszła znów, zabrała nasiąknięty materiał i rzuciła nowy. I tak bez końca. Mojego tatę żegnałam schowana za małym parawanem, a w powietrzu unosił się zapach uryny.

Czy właśnie tak powinny wyglądać pożegnania z najbliższymi w szpitalach? Czy tak wyglądają prawa człowieka-pacjenta w Polsce?

Strata rodzica to jedna z największych podróży emocjonalnych, jaką przechodzi się w życiu. Andrzej odszedł uśmiechnięty, a kilka chwil przed powiedział, że jest w domu. I był, bo wszystkie byłyśmy z nim do samego końca.

Jest taki smutek w każdym z nas, który trzeba przeżyć samemu/samej. Jest to bardzo osobiste doświadczenie, uczące pokory. Wielkim szczęściem było dla mnie to, że mogłam zdać się z tatą na szczerość, której wielu się boi albo nie chce. I za to dziękuję losowi – że mogłam powiedzieć i zapytać Cię o to, co chciałam. I nie było na to za późno.

Ten post wrzucam, aby uświadomić wam, w jak wielkiej czarnej dziurze jesteśmy z naszym publicznym zdrowiem. Jest to wielka tragedia każdego z nas. Posłanka partii rządzącej swoim środkowym palcem dobitnie zobrazowała sytuację, w jakiej przyszło nam funkcjonować. Nie ma już godności, nie ma humanitarności. Empatia staje się słowem anonimowym. Miłość do bliźniego wydaje się być nękana jakimiś demonami.

Halo, czy leci z nami pilot?

W tym poście chodzi o nas. Pacjentów i pracowników szpitala. Bo tych wszystkich ludzi, którzy znajdują się po drugiej stronie „barykady”, też rozumiem. Zaufanie do polskiej służby zdrowia kuleje w każdym obszarze. Zarówno pacjenta, jak i pracownika. Nie mam do nikogo zatem pretensji, bo narastająca złość i irytacja dotyka każdego z nas.

Jednak ciągle chodzi za mną pytanie – co musi się jeszcze wydarzyć, co musi zostać napisane, powiedziane, zobaczone, aby ktoś w końcu postarał się ten system ratować? Kampania prezydencka trwa w najlepsze, co dalej z palcem posłanki Lichockiej?

Jest wiele rzeczy, które chciałabym wykrzyczeć, ale nie mogę. Najgłośniej krzyczy się bowiem w milczeniu i samotności z najbliższymi. Dbajcie przede wszystkim o siebie, bo nikt inny o was nie zadba. I tym zakończę.

PS

Składam podziękowania dla całego personelu oddziału Interny, który w ostatnich dniach starał się nam pomagać w opiece nad tatą.

Nigdy nie proszę o udostępnienia, ale teraz chyba muszę. Niech coś się w końcu zmieni.

Doma Jarosz”

Pobrane z FB

Znalezione obrazy dla zapytania: śniadanie w szpitalu

W te święta poznałam Panią Jadwigę

Kiedy jesteśmy zapraszani w gości, to nigdy nie wiemy kogo możemy spotkać pierwszy raz. Stało się tak, że teść mojej córki zaprosił na święta swoją siostrę, której ja nie znałam, albo nie pamiętałam z wesela mojej córki. Nie zawsze jesteśmy z stanie zapamiętać gości weselnych, choć są nam przedstawiani. W ferworze weselnej atmosfery i lekkim zdenerwowaniu, aby wszystko się udało na weselu naszego dziecka nie jesteśmy w stanie kodować powinowactwa i dlatego kiedy zobaczyłam Panią Jadwigę na świętach zgadywałam sobie, jakaż to też jest osoba?

Mam tak,że nowe osoby w moim otoczeniu jakby obserwuję, aby je bliżej poznać i nie popełnić gafy podczas rozmowy, bo Pani Jadzia jest sporo ode mnie starsza, a więc muszę rozpoznać na ile mogę sobie pozwolić w żartach i ogólnej rozmowie. W zasadzie szybko karty się odkrywają i po około pół godzinie mogę określić czy powinnam zachować dystans, czy też stwierdzić, że to jest swojska kobieta i można z nią konie kraść.

Powiem w sekrecie, że Pani Jadwiga, a za chwilę Jadzia, bo przyszłyśmy na ty, jest z tych kobiet z tzw. starej szkoły i można z nią porozmawiać na każdy temat, a więc o życiu bardzo, lub mniej poważanie. Jest to kobieta, której nie obce są tematy polityki, a na seksie skończywszy w prześmiewczy sposób. Jest to kobieta z tzw. starej szkoły wychowania, pełna godności i dystynkcji i kiedy się z nią rozmawia, to mimo samotności, bo mąż umarł, ma w sobie wielkie pokłady pokory i zrozumienia na innych ludzi i na otaczający ją świat, a do tego wspaniale radząca sobie z przeciwnościami losu, choć łatwo jej nie jest.

Jakże się cieszę, że poznałam w te święta tak wspaniałą kobietę, dzięki której zrozumiałam, że kiedy odchodzi druga połówka, to można jednak jakoś żyć – mimo, że samotnie.

Mało już jest takich ludzi, którzy wiele w swoim życiu przeszli, a jednak pogoda ducha ich prowadzi każdego dnia i potrafią się z tego dnia danego im się cieszyć.

To było dla mnie wspaniałe doświadczenie i mam nadzieję, że jeszcze spotkam się z Jadzią nie jeden raz i oby tylko zdrowie nam obu dopisało.

Morał: Szukajcie takich ludzi i pozwólcie sobie na ich zapamiętanie, gdyż jest to już wymierające pokolenie ludzi prostych, a jednak wielkich!

 

 

A kiedy trzeba będzie pożegnać się z tym światem?

Jako, że latka moje lecą nieubłaganie i w zastraszającym tempie, moją głowę zaprząta coraz częściej słowo – eutanazja. Po przeczytaniu zwłaszcza życzenia naszego polskiego reżysera Krzysztofa Krauzego, który jest ciężko chory na raka i pisze tak: „

Moje prawo do dobrej śmierci nie narusza niczyjej wolności
Jestem za: za eutanazją, za paszportem do „dobrej śmierci”.
W Polsce jest to niewykonalne, a żyją pośród nas ludzie chorzy, bez żadnej nadziei na wyzdrowienie, ale nie dane im jest odejść z godnością, bo rękę trzyma na tym kościół, a rządzący boją się z kościołem zadrzeć. W Polsce podobno 50 % społeczeństwa jest za godnym odchodzeniem z tego świata i uważają, że każdy z nas ma mieć prawo do paszportu na tamtą stronę.
Pewna kobieta, która od lat opiekuje się swoim nieuleczalnie chorym synem, który jest już warzywem, ubolewa, że ratowała swojego syna trzy razy od samobójstwa, bo liczyła na to, że syn jej wyzdrowieje, ale teraz patrząc na swojego dziecko, ogromnie tego żałuje. Męczy się Ona i męczy się jej syn i nic z tym zrobić się nie da w naszym państwie.
Moje zdanie jest takie, że kiedy już nie ma żadnego ratunku i lekarze orzekną, iż zrobili już wszystko, każdy kontaktujący człowiek ma prawo do tego, aby uwolnić siebie od cierpienia i uwolnić swoich bliskich, którzy cierpią i nie mogą już na to cierpienie patrzeć.
Co można dać jeszcze osobie cierpiącej i co można oprócz podawania środków przeciwbólowych zrobić? Umieścić w hospicjum i patrzeć jak w katorgach ich bliski pomału odchodzi. W mękach i niewyobrażalnym odarciu z ludzkiej godności? Ileż było by zgłoszeń, gdyby w kraju dopuszczalna była eutanazja. Z pewnością bardzo wiele, jestem tego pewna.
Przychodzi ksiądz i każe się modlić i modlić, a modlitwa nie przynosi ukojenia, to co można jeszcze zrobić dla osoby cierpiącej w mękach i katorgach? Powinno być ustanowione prawo, iż każdy z nas powinien mieć prawo do godnego odchodzenia, jeśli tylko jest przy zdrowych zmysłach i sądzę, że wcześniej, czy później i w naszym kraju to prawo zostanie ustanowione, bo jest coraz więcej nacisków.
Pan Krzysztof Krauze pisze:

Ja, który chorobę terminalną próbuję zamienić na chorobę przewlekłą, żądam takiego paszportu. I chcę go mieć u siebie w domu. Mam dość tyranii państwa i Kościoła. Chcę być sobą. Bycie sobą to również prawo do niebycia. Prawo, aby odejść godnie – bez wysokich pięter, torów, wanien krwi. Śmierć to czasami jedyne lekarstwo na życie. Chcę mieć do niego prawo. Chcę mieć na nie receptę, niech leży przy łóżku. I nie zawaham się jej użyć. Agonia w torturach z nagrodą w zaświatach? Pozostawiam ten radosny przywilej biskupom. I proszę mnie nie mamić, że cierpienie uszlachetnia. Że jest źródłem mądrości. Cierpienie jest bezcelowe, okalecza, odbiera rozum. Nawet na Krzyżu. Nikt mnie nie namówi, żeby w tym smutnym kraju, jakim jest Polska, dorzucać do puli swoje cierpienie.”
Ileż racji jest w jego słowach i ile solidnych przemyśleń. To nie są słowa rzucane na wiatr. To są słowa błagalne, aby otworzyły się w naszym kraju umysły przesłonięte kołtuństwem i strachem, a ja już wiem, że nie chcę się w razie czego znaleźć w jakimś hospicjum i nie życzę sobie marnowania życia swoich dzieci, kiedy przyjdzie im się opiekować starą matką oplecioną wężami choroby, bo choć ciężko będzie się żegnać z tym pięknym światem, to w imię mojej godności też bym chciała odejść godnie.