Uwielbiam ziemniaki pod każdą postacią i zawsze tak miałam, choć z tego powodu są spięcia z Mężem, bo On jest makaroniarzem!
W mojej klatce mieszka młody człowiek z rodziną – świetny kucharz i raz nas poczęstował ziemniakami pieczonymi w piekarniku – pycha.
Takie ziemniaki można kupić gotowe w marketach, ale dlaczego nie zrobić sobie ich samemu, a więc:
Upieczone tak ziemniaki można jeść prosto z blachy, ale także z katchupem, czy majonezem.
A teraz trochę polityki jak zwykle, bo mimo wszystko ona mnie interesuje, choć ze złości często gryzę pazury!
Chyba w żadnym ustroju w naszym kraju nie było tyle draństwa, że hejterzy atakują najważniejszą w Państwie instytucję jaką jest sądownictwo.
Takiej zgnilizny dawno nie było w tym kraju, kiedy alkoholiczka w porozumieniu z innymi sędziami postanowiła zaatakować ludzi z zawodu – przyzwoitych!
Mam nadzieję, że MałaEmi kiedyś odpowie za to prawnie, kiedy opozycja ogarnie sądownictwo i przywróci ją na literę prawa!
Komu będzie się chciało przebrnąć przez poniższy tekst, to się dowie jakie szambo wybiło w Polsce za przyzwoleniem Prokuratora Generalnego – Ziobry!
– Atakowałam sędziów, których nazywaliśmy lewackimi, których chciano się w ministerstwie pozbyć albo ich zdyskredytować, bo nie popierali reformy sądownictwa i dobrej zmiany. Dostawałam za to pochwały od wiceministra Łukasza Piebiaka – mówi w szczerej rozmowie z „Wyborczą” Emilia Szmydt, internetowa hejterka o pseudonimie „mała Emi”
Agnieszka Kublik: Od czego zaczęła się pani współpraca z wiceministrem sprawiedliwości Łukaszem Piebiakiem?
Emilia Szmydt: W 2016 r. mój mąż Tomasz zajmował się w Ministerstwie Sprawiedliwości reprywatyzacją. Ale bardzo źle mu się współpracowało z sędzią Kamilem Zaradkiewiczem. Gdy po pół roku kończyła mu się delegacja do resortu, spotkał któregoś dnia na korytarzu kolegę ze studiów Macieja Miterę, dziś rzecznika nowej Krajowej Rady Sądownictwa. Mąż nie chciał zostać w wydziale reprywatyzacyjnym i poprosił Miterę, by pomógł mu przenieść się do innego wydziału. Maciek powiedział, że się postara.
Mąż przeniósł się do wydziału administracyjnego. I wtedy poznał mnie z Kubą Iwańcem w knajpie niedaleko ministerstwa. Działam na Twitterze i zaczęliśmy rozmawiać o współpracy – czy mogłabym im pomóc w mediach społecznościowych.
Ministra Piebiaka osobiście poznałam parę miesięcy później na imprezie u jednego z sędziów w wynajętym służbowym mieszkaniu. To była zwykła popijawa.
Już wtedy współpracowała pani z Iwańcem?
– Tak, dosyć intensywnie, tylko niespecjalnie się dogadywaliśmy. Mam ciężki charakter, on również. Koło kwietnia 2018 r. poznałam sędziego Arkadiusza Cichockiego, bo na „Kaście” chłopaki zauważyły, że coś się z nim dzieje niedobrego, że się poddaje – i miałam go wesprzeć.
Na „Kaście”, czyli?
– Na zamkniętej grupie „Kasta” na komunikatorze WhatsApp.
Dlaczego panią poproszono, by wspomóc nieznanego sobie sędziego?
– Bo wcześniej chłopaki z „Kasty” poprosili mnie o interwencję w sprawie sędziego Rafała Stasikowskiego [za rządów PiS w ciągu kilkunastu miesięcy awansował z sądu rejonowego do Naczelnego Sądu Administracyjnego, wskazała go tam neo-KRS]. W międzyczasie dostał od ministra Ziobry stanowisko prezesa Sądu Okręgowego w Katowicach. I jakoś tam go mobilizowałam. Więc później, jak coś się zaczęło dziać z Arkiem, również zasugerowano mi taką pomoc.
Czy sędzia Iwaniec powiedział, czego od pani oczekuje?
– Pierwsza rozmowa była ogólna: że potrzebne jest wsparcie dla ministerstwa, dla nowych sędziów, dla nowej KRS. Pytał mnie o pomysły, jak można wykorzystać moje konto na Twitterze i co można ogólnie zrobić, by poprawić PR Ministerstwa Sprawiedliwości, nowych sędziów itd. Potem kazano mi zainstalować konta na WhatsAppie i na Signalu, dostałam numery do chłopaków i informacje do rozprowadzania w internecie.
Na początku od Jakuba Iwańca. Rozmawialiśmy, jaki temat trzeba poruszyć, kogo z nowych sędziów wesprzeć, z kim się zaprzyjaźnić. Na zasadzie, że wspieramy sędziów „dobrej zmiany”, że ten sędzia jest fajny, a tego trzeba załatwić. Takie wpisy wrzucałam na Twittera. Robiłam też banery dla nowej KRS.
Na początku była taka akcja, że wysyłaliśmy SMS-y do sędziego Bartłomieja Przymusińskiego ze stowarzyszenia Iustitia. Dostaliśmy wszyscy jego numer telefonu i przekaz, że jest złym człowiekiem, że nie działa dla Polski. Gdzieś go zachowałam.
SKŁAD GRUPY „KASTA”
„My”?
– No, cała nasza grupa. Mnie nie było w grupie „Kasta” na WhatsAppie, ale wiem, co tam się działo, bo dostawałam niektóre screeny z rozmów od sędziego Cichockiego lub czytałam je w telefonie męża, który sam mi je pokazywał.
Mąż był w grupie „Kasta”.
– Był.
Kto jeszcze?
– Sędzia Wytrykowski, sędzia Radzik, sędzia Mitera, sędzia Lasota, Kuba Iwaniec, Arkadiusz Cichocki, sędzia Dudzicz, no i minister Piebiak. Miałam do nich numery telefonów. Jak coś się działo, to do mnie pisali czy dzwonili, że trzeba np. wysłać donos na jakiegoś sędziego.
Kontaktowaliście się na WhatsAppie i na Signalu, żeby was nie namierzono?
– Tak byliśmy umówieni. Na początku współpraca miała polegać na wsparciu dla nowej KRS i nowych sędziów. A potem przyszła pierwsza prośba o hejt, potem kolejne. To nie było polecenie wprost, że masz zhejtować tego i tego. Tylko: słuchaj, mamy sprawę, np. sędzi Przeczek. Dostałam na nią dokumenty i miałam coś z tym zrobić. Czyli albo zainteresować dziennikarzy, z którymi współpracowałam, albo publikować coś sama, albo zrobić i to, i to.
Jakie dokumenty pani dostawała?
– Choćby ze sprawy dyscyplinarnej. Była lista sędziów i prawników, którzy wiosną 2018 r. pojechali do Brukseli na spotkanie z Komisją Europejską, z wiceprzewodniczącym Timmermansem. Przeważnie były to dokumenty ze stemplami i ręcznymi uwagami, np. ministra Piebiaka, w żaden sposób nie zamazane.
Często wysyłałam je do dziennikarzy bez tych stempli i podpisów, a później ktoś potwierdzał te dokumenty. Na przykład Wojtek mnie dopytywał.
Wojtek to kto?
– Wojciech Biedroń z portalu wPolityce.pl [braci Karnowskich]. Pytał o oryginał. Więc dzwoniłam albo pisałam, że potrzebuję takiego i takiego potwierdzenia.
Do kogo pani dzwoniła?
– Do któregoś z chłopaków z grupy, np. do Kuby. On mówił, że musi spytać. Potem informował: dobra, masz zgodę, żeby udostępnić oryginał, ale on nie może tego pokazać.
Kogo Kuba pytał?
– Wydaje mi się, że wiceministra Piebiaka, bo on wyrażał zgodę na większe akcje. No i on mi za nie dziękował.
Często pani dostawała dokumenty z postępowań dyscyplinarnych, z prokuratury, z sądu?
– Później, jak współpraca się rozkręciła, sporo. Jak dostawałam dokumenty, zawsze je wykorzystywałam – pojawiał się wpis w internecie albo artykuł w mediach.
Miała pani wolną rękę, jak je wykorzystać?
– Tak. Mogłam zrobić z tym, co chciałam.
„Chłopaki” miały do pani zaufanie?
– O tak. Wiedzieli, że bardzo mi zależy na karierze męża. Kuba mi obiecał, że Tomek zostanie w ministerstwie i albo awansuje, albo dostanie delegację do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Dlatego tak mocno o to walczyłam.
Tylko za obietnicę awansu dla męża? Bez etatu, bez pensji?
– Tak. W którymś momencie dostałam nawet wprost zapewnienie od Kuby. I zapewnienie od Łukasza [Piebiaka], kiedy z mężem popsuły nam się stosunki. Prosiłam go, by moje sprawy nie wpłynęły na karierę Tomka. Łukasz mi odpisał, że to nie ma żadnego znaczenia, bo oni razem walczą o dobrą Polskę.
I załatwiła pani awans mężowi.
– Tak, został dyrektorem prawnym w KRS i dostał delegację do NSA. Były z tym jakieś problemy, bo mąż miał dostać inne stanowisko, ale pan Mazur się nie zgodził.
Mąż wyłącznie pani zawdzięcza ten awans?
– Nie tylko mnie. Nie jest złym sędzią ani złym człowiekiem. Ciężko pracował na to, myślę, że to wspólne nasze dzieło.
Wiedział dokładnie, co pani robi w mediach społecznościwych wspólnie z Piebiakiem i Iwańcem? O tym, że hejtujecie sędziów?
– O tak. I pomagał mi. Jak np. nie wiedziałam, jak coś napisać, bo nie jestem prawnikiem, to często konsultowałam się z mężem. Doradzał mi, jak coś poprawnie sformułować.
POCHWAŁY OD PIEBIAKA
Kto pani jeszcze przekazywał dokumenty?
– Tylko dwie osoby: Kuba i Arek, czyli sędzia Cichocki.
Piebiak?
– Nie, on nie, od tego miał Kubę. Miałam tylko zgodę Łukasza, że mogę je gdzieś puścić dalej.
Kto panią nakłaniał do ataku na pierwszą prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Gersdorf?
– To sędzia Wytrykowski wymyślił na WhatsAppie [rzucił pomysł wysyłania pocztówek z hasłem „Wypier…j”]. Dostałam screena rozmów od Arka o tym pomyśle, więc wiedziałam, że mam coś z tym zrobić. Od Kuby dostawałam też instrukcje takie jak: słuchaj, atakujemy sędzię Przeczek albo sędziego, który jechał pod wpływem alkoholu. A od Łukasza pochwały po jakiś konkretnych akcjach.
Dużo ich było?
– Trochę. Czułam wtedy, że robię coś dobrego. No bo jeżeli chwali mnie sam wiceminister, że akcja wyszła super – a widać to było też po liczbie kliknięć w tweet, potrafiły dochodzić do 98 tys. – to sprawiało mi to radość. Wiedziałam, że będzie to dobrze dla Tomka i dla sprawy.
Jakie środowisko miała pani atakować?
– Sędziów, których między nami nazywaliśmy lewackimi. Były to osoby, których chciano się w ministerstwie pozbyć albo je zdyskredytować, bo nie popierały reformy sądownictwa i „dobrej zmiany”.
Jeśli jakiś sędzia w mediach krytykował „dobrą zmianę”, to z automatu dla pani był celem?
– Przeważnie tak. Ale i sama wiedziałam, że np. sędzia Żurek jest „zły”, więc trzeba go zaatakować. Nie zastanawiałam się, czy on naprawdę jest zły, po prostu wiedziałam, że tego grupa ode mnie oczekuje. A ja byłam waleczna, walczyłam o Polskę, robiłam coś dobrego – tak mi to chłopaki przedstawiali.
Czyli niektórych sędziów atakowała pani bez prośby Iwańca?
– Tak.
PIEBIAK ZATWIERDZAŁ AKCJE
Kiedy współpraca z Iwańcem zaczęła się psuć?
– Latem 2018 r. Kuba mocno naciskał, żeby nie ujawniać informacji o rzekomej aborcji kochanki sędziego Krystiana Markiewicza, prezesa Iustitii.
Skąd w ogóle pani miała taką informację?
– Od Iwańca. Ponoć kiedyś przyjaźnił się z sędzią Markiewiczem i on sam mu o tym powiedział. Mocno pokłóciliśmy się z Kubą, który twierdził, że sędzia Markiewicz będzie wiedział, że ta informacja jest od niego. A poza tym ta partnerka jest koleżanką – już nie pamiętam, czy wiceministra Piebiaka, czy też jego żony – i że to może nas pogrążyć.
Uważałam, że to nie ma żadnego znaczenia. Bo albo atakujemy wszystkich, którzy są źli, albo nie robimy nic. Spytałam wtedy bezpośrednio wiceministra Piebiaka, czy mogę zadziałać z tą informacją, i on powiedział, że tak.
W tej sprawie współpracował ze mną sędzia Stasikowski. To on zatwierdził mejla, który poszedł do Iustitii z informacją o aborcji. Kilka razy ten tekst poprawiałam, bo to miało być krótkie, konkretne. Później pół nocy drukowałam, bo część poszła listownie. I właśnie wtedy wiceminister zatwierdził akcję, a z Kubą się całkowicie popsuło.
Kto płacił za wysyłanie tych listów, papier, znaczki, koperty?
– Ja.
Za telefony?
– Jeden z tych telefonów, który jest dzisiaj w prokuraturze, należy do mojego męża. Opłacał go z naszych wspólnych pieniędzy.
Miała pani jakieś telefony na karty prepaidowe?
– Nie. Kiedyś poprosiłam Kubę, że przydałby się laptop i telefon, które byłyby odpowiednio zabezpieczone. Ale nie zareagował na te prośby.
Gdy popsuło się z Iwańcem, zaczęła pani w lipcu 2018 r. współpracować z sędzią Cichockim.
– Tak, już wtedy znałam Arkadiusza Cichockiego. Dużo rozmawialiśmy, m.in. o sędziach stanu wojennego, i wymyśliliśmy, by powstała specjalna grupa, która się tym zajmie. Tak go poznałam. Jak miała powstać ta grupa, to spotkaliśmy się w knajpie z trójką prokuratorów, którzy byli potrzebni do wyciągania informacji o sprawach tych sędziów.
Cichocki, jak Iwaniec, przesyłał pani dokumenty i wskazywał cel do oczerniania?
– Arek dogadywał się z Kubą, co ma mi przekazywać.
Piebiak wiedział, dlaczego zerwała pani współpracę z Kubą?
– Tak, wiedział, że pokłóciliśmy się o tę aborcję i o groźby Kuby wobec mnie.
I zatwierdził, że Kubę zastąpi Cichocki?
– Tak, na spotkaniu towarzyskim. Był wiceminister, Arkadiusz Cichocki, sędzia Ireneusz, nazwiska nie pamiętam, gdzieś spod Gliwic. Były dwie panie, których nie kojarzę, mój mąż i dyrektor mojego męża. Podeszłam do Piebiaka i powiedziałam, że jest pomysł takiej grupy, ale że już z Kubą współpracować nie będę. I proponuję, by to Arek zastąpił Kubę. Łukasz powiedział „w porządku”.
DECYZYJNY JEST ZIOBRO
Co „w porządku”? Pomysł specgrupy w sprawie sędziów stanu wojennego?
– Tak, powiedział, że pomysł jest dobry, ale że musi mu to ktoś zatwierdzić, bo on nie jest decyzyjny.
A kto jest?
– Jego szef, Ziobro.
I Ziobro się zgodził?
– Chyba tak. Podjęto nawet uchwałę, że taka grupa powstaje, że będzie się zajmować dyscyplinarkami dla sędziów stanu wojennego. Mieliśmy szukać sędziów, którym nie przedawniły się jeszcze jakieś sprawy, by zrobić im postępowanie dyscyplinarne.
Na początku do tej grupy trafił Arkadiusz, ale między nami powstało uczucie. I wtedy mój mąż postawił warunek, że będzie należał do tej grupy, jeśli nie będzie w niej Arkadiusza. Napisałam w czerwcu zeszłego roku do Piebiaka, że Arkadiusz ma zostać wyrzucony. I wiceminister powiedział, że w porządku. Potem Arkadiusz przyjechał osobiście do ministerstwa i złożył rezygnację. Niby z powodu nadmiaru obowiązków.
W tym zespole dyscyplinarnym zasiadał też Iwaniec. Miała pani wątpliwości, czy może tam być. Dlaczego?
– Uważałam, że na to nie zasługuje, gdy dowiedziałam się o jego sprawie dyscyplinarnej. I poinformowałam o tym wiceministra Piebiaka.
I Iwaniec przestał być członkiem tego zespołu?
– To Ziobro powoływał ten zespół, więc wydaje mi się, że chyba on musiał ostatecznie zdecydować o usunięciu Iwańca.
Wpływowa pani była.
– Przeszłość. Współpraca z Arkadiuszem trwała krótko, to było już w 2018 r. Wdaliśmy się w romans i to jakoś się rozpadło.
Od sędziego Cichockiego, od końca lipca do początku września 2018 r., dostała pani kilka przekazów na 6,5 tys. zł. Za co?
– Czysto osobiste sprawy: na kosmetyczkę, fryzjera. Oprócz tego jedyna rzecz, którą dostałam od chłopaków z „Kasty” – później okazało się, że z inicjatywy Arkadiusza, który już był ze mną blisko – to była ta figurka husarza. I raz były kwiaty.
BYŁAM ICH ŻOŁNIERKĄ
Husarz był od „Herszta” i żołnierzy – taki widniał na nim napis. Dlaczego Piebiaka nazwali „Hersztem”?
– Po prostu chłopaki tak go traktowali. A żołnierze to my, nasza grupa.
Pani też?
– Byłam ich żołnierką. Byłam „Inką” [pseudonim bohaterki niepodległościowego podziemia Danuty Siedzikówny, skazanej na śmierć w procesie w 1946 r.], przynajmniej tak mnie nazywali.
Bo?
– Miałam kiedyś w swoim opisie na Twitterze, że chciałabym na koniec życia powiedzieć jak „Inka”, że zachowałam się jak trzeba.
Zachowała się pani jak trzeba?
– Nie.
Dlaczego?
– Trudno mi odpowiedzieć. Duże znaczenie miała jeszcze wtedy miłość do męża i jego kariera. I przekaz, że tak właśnie trzeba, że to jest dla Polski dobre. Ja w to uwierzyłam. Uwierzyłam, że tamci sędziowie są źli.
Właściwie dlaczego uznała pani, że sędzia Żurek był zły?
– Bo był po przeciwnej stronie. Bo nie popierał reformy sądownictwa, więc musiał być zły. Tak naprawdę prawie w żadnej sprawie nie chodziło o sędziego jako osobę, tylko o to, że nas nie popiera.
Ale pani atakowała konkretne osoby, raniła ich rodziny.
– Wie pani, to jest trochę tak, jak się wpada w spiralę. Zaczyna się od czegoś dobrego, a później się to ciągnie, choć już tak dobre nie jest. Bo tak trzeba. Bo dostaje się za to pochwałę. Bo mąż awansuje. Bo sam wiceminister sprawiedliwości chwali.
Żadnych wątpliwości?
– Nie, wtedy jeszcze nie. Ba, byłam z tego dumna.
Kiedy przyszły wątpliwości?
– Tak naprawdę zaczęłam się nad tym zastanawiać z czysto samolubnych powodów, kiedy w 2018 r. zaczęło rozpadać się moje małżeństwo i pozostawiono mnie samą sobie. Miałam dostać wsparcie, sprawy z Arkadiuszem Cichockim miało nie być, rozwód miał być cichy, spokojny, a ja miałam być bezpieczna.
Sprawa z Cichockim?
– Jego zawiadomienie do prokuratury o nękanie, stalking i opublikowanie jego nagiego zdjęcia w internecie.
Kto pani obiecywał wsparcie?
– Kuba i wiceminister Piebiak. Kuba był tym łagodzącym sytuację z moim mężem. Dostałam od niego zapewnienie, że Tomaszowi się nic nie stanie, że na pewno awansuje, a ja nie pójdę siedzieć i nie poniosę żadnych konsekwencji, bo za dobro się nie karze. Zrozumiałam, że będą rozmawiać z Arkadiuszem, by wycofał zawiadomienie z prokuratury. Nie wycofał, a czy rozmawiali, nie wiem.
NIE DALI MI OBIECANEJ OCHRONY
W końcu przyszła do pani w marcu 2018 r. policja i na polecenie prokuratury zarekwirowała telefony, komputer, laptop.
– Tak.
Wtedy już pani wiedziała, że ochrony nie ma?
– Wiedziałam już wcześniej, ale jeszcze liczyłam, że to wszystko jakoś się ułoży. Latem 2018 r. zapaliły mi się w głowie wszystkie czerwone lampki. Zaczęłam obiektywnie patrzeć na to, co się dzieje np. z sędzią Żurkiem, i dystansować się od Twittera i grupy „Kasta”. I zaczęłam się zastanawiać nad tym, co robiłam. I że nie mam tej obiecanej ochrony, i tak naprawdę w ogóle nic z tego nie mam. I nie chodzi o pieniądze, tylko o poczucie bezpieczeństwa. Zaczęłam się też zastanawiać, czy nie byłam tylko zwykłym pionkiem, którego potrzebowali na chwilę, by wykorzystać, a później spalić.
Tak się pani czuje, wykorzystana i porzucona?
– Teraz czuję się nikim.
Współpracowała pani z dziennikarzami. Kto ich wybierał?
– Próbowałam wszędzie, gdzie są media prawicowe. Portal wPolityce.pl, czyli redaktor Biedroń. TVP, czyli Michał Rachoń, Przemysław Wenerski, Samuel Pereira. Raz udało mi się nawet dotrzeć do pana Jarosława Olechowskiego, czyli szefa „Wiadomości”. Chodziło o jakąś sprawę nepotyzmu w sądzie, już nie pamiętam.
I materiał o tym ukazał się w głównym wydaniu „Wiadomości”?
– Tak.
DOSTAWAŁAM KONTAKTY DO DZIENNIKARZY
Jak pani się przedstawiała dziennikarzom?
– Z imienia i z nazwiska. Mówiłam, że współpracuję z Ministerstwem Sprawiedliwości i z nową KRS. Miałam na to zgodę Łukasza, chociaż nie byłam żadnym pracownikiem ani współpracownikiem resortu.
A gdyby ktoś chciał to potwierdzić?
– Toby wiceminister Piebiak potwierdził. Tak byliśmy umówieni.
Ile w sumie było przez panią zainspirowanych tekstów w portalu wPolityce.pl?
– Ojejku! Bardzo, bardzo dużo.
Zatwierdzała pani te teksty przed publikacją? Jest o tym mowa w pani czatach z Kubą czy Cichockim.
– Był jeden tekst, który weryfikowałam.
Nagradzała pani dziennikarzy?
– Chciałam im podziękować za to, co robią, ale nigdy do tego nie doszło. Nie dostałam na to pieniędzy od chłopaków z „Kasty”, choć pojawił się taki temat rzucony przez Arka albo przez mojego męża, już nie pamiętam, że potrzeba pieniędzy, by coś kupić i w ten sposób podziękować dziennikarzom. Nie spotkało się to jednak z odzewem. Czyli, jeśli chodzi o pieniądze, to „Kasta” nie była chętna.
Czy któryś z dziennikarzy z telewizji, do którego się pani zwróciła, nie chciał współpracować?
– Nie. Za to często dostawałam od nich numery telefonów albo kontakty do innych dziennikarzy. A raz nawet od rzecznika policji, który też mi dawał namiar na kogoś z dziennikarzy.
Po programie „Alarm” w TVP 1 o sędzim Piotrze Gąciarku w maju 2018 r. w jednym z czatów Piebiak panią chwali i mówi, że już wysyła ten materiał „Szefowi”. Potem był jakiś sygnał, co Ziobro na to?
– Nie dostałam żadnego sygnału, ale myślę, że był zadowolony. Nie protestował, bo przecież by mnie Łukasz wycofał.
ZNIKŁA GRUPA NA SIGNALU
W jednym z czatów z Iwańcem prosi pani o przyspieszenie dwóch spraw, podaje sygnatury.
– To były sprawy mojego męża.
Jedna z nich to ta, kiedy poprosiła pani o pomoc prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego? Sprawa kontaktów pani męża z córkami z poprzedniego małżeństwa?
– Nie. To inne prywatne sprawy męża.
Iwaniec pomógł je przyspieszyć?
– Termin kolejnego posiedzenia był w miarę szybko i doszło do mediacji.
W obu sprawach?
– Tak. Była również taka sytuacja, że wyrok karny i 3 tys. grzywny dostał redaktor Biedroń. Napisał o tym do mnie, a ja napisałam do wiceministra. On poprosił o sygnaturę i jakieś dokumenty związane ze sprawą [Biedroń został skazany z art. 212 Kodeksu karnego; chodziło o opisanie sprawy sędziego Wojciecha Łączewskiego; miał on na Twitterze nawiązać prywatną korespondencję z osobą, którą wziął za dziennikarza Tomasza Lisa i którą miał namawiać do przyjęcia nowej strategii w politycznej walce z rządem; Ziobro w lutym br. publicznie obiecał wnieść w sprawie Biedronia kasację do Sądu Najwyższego].
W którymś momencie grupa „Kasta” się zamknęła i chłopaki otworzyli nową. Pojawiali się nowi sędziowie, inni znikali. Jeden sędzia w którymś momencie się wkurzył, bo chciał się dostać do Sądu Najwyższego, ale lista była już dawno gotowa, więc nie było takiej możliwości. Zatem też się z grupy wypisał, później do niej wrócił. Z tego, co wiem, Arkadiusz też wcześniej się tam pojawiał i znikał, bo miał na pieńku z Kubą. A to on był administratorem „Kasty” na WhatsAppie. Decydował, kto może do niej należeć, a kto nie.
Na tym koncie były pokazywane dokumenty, np. z postępowań dyscyplinarnych, do których dostęp ma tylko bardzo określona grupa osób.
– Dostałam zapewnienie, że można je tam bezpiecznie publikować.
Od kogo?
– Od Łukasza i Kuby. Aha, była jeszcze jedna grupa, po której w ogóle nie ma śladu, ponieważ znikła z telefonami na Signalu. Był w niej Arkadiusz Cichocki, mój mąż, wiceminister Piebiak i ja. Omawialiśmy tam tematy, o których nie chcieliśmy, by wiedzieli chłopaki z „Kasty”. Założył ją Arek, a mnie zrobił administratorem. Ale już nie ma po niej śladu. Bo mieliśmy taką niepisaną zasadę, że codziennie wieczorem każdy czat ma być skasowany.
MYŚLAŁAM, ŻE WSZYSTKO ZATWIERDZA MINISTER
Ale pani zaczęła archiwizować czaty.
– Mam ogólną tendencję do archiwizowania. Jakoś czułam, że w którymś momencie coś się może wydarzyć. Nie wiem, może kobieca intuicja, że te zapisy czatów mogą być dla mnie jakąś formą zabezpieczenia. A jak pojawiły się moje problemy osobiste, to chłopaki zaczęły zakładać swoje konta i przejmować moją robotę.
Kto przejął?
– W dużej mierze Kuba. Pojawiły się na Twitterze konta sędziów Radzika, Lasoty, Dudzicza. Sędzia Dudzicz był dosyć aktywny na Twitterze i dosyć ostry, czasami nawet dla mnie zbyt niegrzeczny. Obserwowałam to z zewnątrz i bardzo się cieszyłam, że mnie już tam nie ma. Spadły mi klapki z oczu, zaczęłam widzieć, co naprawdę robią, że niszczą ludzi.
I zrozumiałam, że nie mamy prawa oceniać ludzi, tylko ich zachowania. A ja bezpośrednio atakowałam ludzi. I że nie miałam do tego prawa, bo to ludzie, którzy de facto mnie ani innym nie zrobili nic złego.
Czy na jakimkolwiek etapie współpracy z Piebiakiem miała pani wątpliwości, czy to akceptuje, czy wie o tym Ziobro?
– Myślałam, że jeżeli taka grupa powstała i jest w niej sam wiceminister, to wszystko jest zatwierdzane przez górę, czyli ministra. A ponieważ byłam chwalona za to, co robię, to się upewniałam w tym, że Ziobro wie i pochwala. Ale nikt mi wprost tego nie powiedział.
„Hejterka”, tak panią nazywają.
– Boli mnie to. Nie uważam się już za hejterkę. Myślę, że jestem po prostu człowiekiem popełniającym błędy.
A „nawrócona hejterka”?
– Czy jestem nawrócona? Może trochę znormalniałam. Jestem uczciwsza, to na pewno. I świadoma, że ludzie popełniają błędy, a my możemy je oceniać, ale nie oceniać ludzi.