Archiwa tagu: język polski

III Dyktando Krakowskie: Oto tekst, z którym zmierzyli się uczestnicy! Trudny?

Odbyło się w Krakowie III Ogólnopolskie Dyktando i dowiedziałam się, że w II Dyktandzie zwycięzca popełnił 19 błędów, a nam w szkole za trzy błędy stawiano niedostateczny ha ha .

Przeczytajcie tekst i sami przed sobą przyznajcie się, że nie jest łatwo pisać Dyktando, kiedy na co dzień takich wyrazów się nie używa.

Miłej lektury! 🙂

 

„Ekscytrzystka”, „ciemierzyca”, „hulajnóg”… To tylko kilka przykładów trudnych wyrazów, z którymi przyszło się zmierzyć uczestnikom III Dyktanda Krakowskiego. Zobaczcie cały tekst naszpikowany ortograficznymi pułapkami!

W dyktandzie nie zabrakło regionalizmów i zapożyczeń z języków obcych. Zmierzyło się z nim 500 osób. Jak by Wam poszło? Publikujemy cały tekst:

Koń by się uśmiał, czyli kariera telemarketera

Miałem zostać prężnym yuppie w start-upie, ale chimerycznej mojrze dałem się wziąć na hol i wylądowałem w call center wpośród zgrai podobnych do mnie korpowyrzutków. Za współtowarzyszy miałem hołubioną przez zarząd ekscytrzystkę z Hłudna, hożą super-Orawiankę z Chyżnego i pół-Czuwasza z Zawołża, chlubiącego się serią repotraży o Amu-darii. Naszym mentorem był druh Borzygniew, Pomorzanin ze Skórcza, który trenował taekwondo w Pelplinie nad Wierzycą. Przeszkolono nas w obskurnym ośrodku nad zalewem Chańcza w Kieleckiem. Przekonywaliśmy klientów, że stroniąc od sprzedawanych przez nas wyciągów z żegawki, ożanki, rzewienia, ciemierzycy, burzanki, żeń-szenia, a także jagód goji i nasion koli, uprawiają hazard, który może kosztować ich życie. Tymczasem narażaliśmy swoje, żywiąc się głównie nachos i lay’sami przepijanymi sprite’em. Marzyliśmy o brunchach w Starbucksie i świeżo parzonej café au lait, odkładając ziszczenie tych arcymrzonek ad Kalendas Graecas. Można by założyć, że to nas opisał w „Zwale” Sławomir Shuty. Po ponaddwuipółletniej harówce za biedapensyjkę powiedziałem: adieu! i przyjąłem angaż w „Życiu Krakowa”, ulokowanym pół na pół w pałacu Pod Baranami i Domu Norymberskim. Moim przełożonym był zhardziały łże-weganin z Trzebini, który rokrocznie w święto Trzech Króli na bagrach Przylasku Rusieckiego łowił płocie na mormyszkę, zwaną niby-kiełżem. Od razu zażądał, bym przepytał krakowian, jak chcieliby spożytkować budżet obywatelski. Każdy pisał, co mu się żywnie podobało, aż włos się jeżył na głowie, istny matriks. Internauta o nicku „Kustosz” zażyczył sobie, by na wpół wyburzony „Szkieletor” został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jakaś „Rachela” proponowała, aby w Rydlówce urządzić salon masażu, a nieopodal – stację samobieżnych hulajnóg. Z kolei „Batman”, który zażarcie się zarzekał,  że uratował z topieli rozżarzoną marzannę, postulował stworzenie na placu Inwalidów filii Muzeum Ofiar Przesądów i Zabobonu. Ktoś znowuż miał idée fixe, by do zoo ściągnąć yeti z Bhutanu, a Błonia krakowskie przekształcić w pole golfowe albo wznieść na nich wieżę Babel, identyczną jak na obrazie Bruegla. Byłożby tam centrum językowe z prawdziwego zdarzenia. Akcja nabrała takiego rozpędu, że gdym już wpółprzytomny, jakbym zażył co nieco absyntu z hyzopem, przechodził obok wieży ratuszowej, koń, czy raczej ochwacony muc, urwał się z zaprzęgu,  zbliżył do mnie stępem, szarpnął chrapami za połę wiatrówki i rżąc, uświadomił mi expressis verbis, że on też płaci podatki, życzy więc sobie, by w miejscu zwanym Na Gołdzie, gdzie ongiś odbył się hołd pruski, urządzić parcours/parkur dla koni, znużonych bezprzykładnym staniem pod kościołem Mariackim. Zamiast się uszczypnąć, usiadłem pod słynnym „Zwisem” przy stoliku z haworcją, vis-à-vis pana Piotra. Na jego oldskulowym kapeluszu harcowały trzy strzyżyki woleoczka. Przyjmował to z kamienną twarzą, życzliwie się uśmiechając. Już chciałem się wyżalić, gdy – uwierzcież mi, słowo honoru! – usłyszałem z jego ust: c`est la vie. Tego chybaby nawet Pani Lola z monologów Maja nie wymyśliła.

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/raporty/raport-jez-polski-ortografia/fakty/news-iii-dyktando-krakowskie-oto-tekst-z-ktorym-zmierzyli-sie-ucz,nId,2373806#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

Reklama

Z serii – może jeszcze o tym nie wiecie?

Na Facebooku, a potem na YT poznałam młodziutką Paulinę Mikułę, która prowadzi swojego videobloga na YT i powiem Wam, że jestem mile zaskoczona.

Pani Paulina opowiada w bardzo przystępny sposób o naszym języku ojczystym i popełnianych bardzo często błędach językowych.

Jest świetna w tym co robi i ma już na swoim kanale 50 filmików, które bardzo przyjemnie się słucha.

Zachęcam, abyście wpadli na jej kanał i posłuchali, bo mówi płynnie, bardzo zabawnie i przede wszystkim uczy.

To miłe, że młodzi ludzie biorą się za propagowanie języka, że aż buzia się uśmiecha.

 

 

Profil Pani Pauliny na Facebooku

Zdrobnienia i bierze mnie jasna cholera

Na pewnym forum przeczytałam wpis 60 letniej seniorki i brzmiał on mniej więcej tak:

„A ja dzisiaj robię przeróbeczki, bo czeka mnie wyjazd, a potem przejdę się nad moje morze ukochane. Na razie deszczyk nie pada, a jak będzie padało, to mam kurteczkę w plecaczku. Jeśli będzie słoneczko, to usiądę sobie na piaseczku, a może nawet zrobię sobie masażyk nóżek i zdejmę buciczki”

Kiedy to czytałam, to wzięło mnie na wymioty, ponieważ o ile toleruję wzajemne zwracanie się młodych i nie tylko małżonków, czy też par brzmiących dość zabawnie, bo są  to koteczki,myszeczki, słoneczka i żabcie, to takie zdrabnianie w mowie potocznej brzmią dość śmiesznie i infantylnie. Świadczą o jakimś niedorozwoju umysłowym i zwyczajnie nie słyszenie siebie.

Ludzie piszą np.:  „Mięciuteńka psinka, którą można zabrać w torebeczce na spacerek! Idealny prezencik dla dziewczyneczki!”

Te wszystkie poranne kawusie na portalach społecznościowych i ciasteczka na forach, to plaga nad plagami.

Owszem, zwracamy się pieszczotliwie do malutkich dzieci i artykułujemy tiu, tiu, ale na Boga, wszystko ma swoje granice.

Liczmy pieniądze, a nie pieniążki.

Idźmy po chleb, a nie chlebuś.

Pijmy kawę, a nie kawusię.

Idźcie w końcu na komisariat, a nie komisariack i takie tam ha ha.

Pani się obraziła i odbiła piłeczkę pisząc: A ja znowu kijeczki,plecaczek,jabłuszko i woda do niego i nad moje morze pomaszeruję/nie,nie nóżek nie pomoczę/o kurteczce też nie zapomnę/ i woreczek na …. zbiorę,bo może spotkam gościa ,któremu na zdrobnienia robi się niedobrze/.
Pozdrawiam cieplutko,spokojnego i dobrego dnia życzę

Nie szkodzi, że się obraziła, bo następny wpis był już całkiem przyzwoity, a więc nauka nie poszła w las ha ha.