Archiwa tagu: kolonie

Zaraz będą wakacje – dinozaury powspominajmy!

Znalezione obrazy dla zapytania dziwnów koszary

Zbliżają się wakacje i w związku z tym włączają mi się moje wakacyjne wspomniena z dzieciństwa.

Nie miałam żadnej babci, ani dziadka, bo pomarli bardzo szybko i dlatego nie miałam możliwości, aby wakacje spędzić u dziadków, czy to w mieście, czy to na wsi – tak jak to miały taką okazję inne dzieci.

Nie piłam więc wiejskiego mleka i nie jadłam chleba upieczonego przez babcię.

Jestem o te wspomnienia uboga, bo nigdy nie poznałam swoich babć i dziadków.

Kiedy byłam mała, to Mama posyłała mnie na kolonie do Dziwnowa i  tam spędzałam 7 razy w ciągu trwania szkoły podstawowej czas wakacyjny.

Mama pracowała w wojskowości, a w Dziwnowie były organizowane kolonie dla dzieci w wojskowych koszarach.

Naprawdę nie pamiętam wiele z tego czasu, ale pamiętam, że wszędzie dzieci chodziły parami, a więc na posiłki, na apel i na plażę.

Dwa razy w tygodniu chodziliśmy z piosenką na ustach – panie sierżancie, czerwona róża, biały kwiat, do innych koszar czerwonych beretów, aby się wykapać pod prysznicem.

Pamiętam, że wiele godzin spędzaliśmy na piaszczystej plaży i smarowałam się kremem Nivea, bo kto by tam marzył o olejkach z filtrem.

Będąc tyle razy nad Morzem Bałtyk, to wtedy pokochałam nasze polskie morze i do dziś mam do Bałtyku ogromny sentyment i wolę morze, aniżeli góry.

Nie pamiętam jak długo trwały te kolonie, bo czy dwa tygodnie, a może trzy, gdyż pamięć ludzka jest zawodna, ale wspominam to bardzo dobrze i od czasu, do czasu powracam do tamtych wspomnień.

Na jednym z turnusów była dziewczynka, która śpiewała wprost fenomenalnie i tak po latach kojarzę sobie ten głos i wydaje mi się, że to była przyszła, zdolniona muzycznie – Krystyna Prońko, ale to tylko są moje takie przypuszczenia.

Proszę napiszcie jak spędzaliście wakacje w czasach PRL-u?

Kto ma ochotę, to niech przeczyta poniższy tekst – jakże prawdziwy – o czasach kiedy to żyliśmy w czasach socjalizmu!

 „Spakuj namiot ważący 20 kilogramów, wbij się do pociągu przez okno, a potem relaksuj w ośrodku na wieczorku zapoznawczym. Wyjedź na handel do bratniego kraju albo uprawiaj „działking”. Sposobów na majówkę, wypoczynek, było w PRL-u kilka. Wielu z nich pewnie byśmy dzisiaj nie przetrwali.

Weekend w ośrodku wczasowym, ognisko na działce, opalanie na trawie przy jeziorze, wycieczka krajoznawcza z PTTK, woda sodowa i wata cukrowa na festynie, zagraniczna wyprawa z Orbisem – sposobów spędzania „majówek” w PRL-u było wiele. Najśmieszniejsze jest to, że na takie „majówki” przed laty wyjeżdżało się przed albo po weekendzie majowym. 1 maja trzeba było przecież uczestniczyć w pochodzie, obowiązkowo.

Marzenia i realia

Wojtek (16 lat) marzył o wycieczce dookoła świata. Maja (17 lat) marzyła o tym, by „wyjechać do Włoch i grać w tenisa z dobrymi partnerami”. Staś (12 lat) chciał pojechać do Danii i obejrzeć Legoland, a Robert (13 lat) „zwiedzić różne kraje Europy jeżdżąc TIREM”. Takie wypoczynkowe marzenia nastolatków opublikowała w 1989 roku młodzieżowa gazeta Razem. Brutalnie też zestawiła je z rzeczywistością. Ramka o wiele mówiącym tytule „Realia” informuje, że m. in.:

Andrzej: w lipcu siedzę u cioci w Gdyni, a w sierpniu w domu.

Sylwia: tydzień nad brudnym polskim morzem, siedem tygodni w domu.

Maja: pierwszy tydzień w Gdańsku, później Mazury i może Węgry.

Wiola: będę pomagać w ogrodzie, ścinać trawę i pielić kwiatki.

Niewielu miało takie możliwości

To dobrze pokazuje jak z grubsza wyglądał czas wolny w dekadzie saturatora i ortalionu. Jeszcze smutniejsze jest badanie OBOP przytoczone przez Witolda Szabłowskiego i Izabelę Meyzę w ich książce „Nasz mały PRL”, w której opisują jak na kilka miesięcy „przenieśli się” kilka dekad wstecz, próbując żyć jak kiedyś. W 1976 roku zadano respondentom pytanie: czy w tym roku spędził pan(i) jakąś niedzielę (lub inny wolny dzień) w sposób szczególnie miły dla siebie? Odpowiedź „wyjazd za miasto” wybrało tylko 15 procent ankietowanych.

Chcesz wypocząć? Kombinuj!

Szybki wypad nad jezioro, na działkę, festyn albo wycieczka do jakiegoś miasta z zabytkami nie był prosty. Wypoczynek trzeba było dobrze zaplanować. Najpierw trzeba było wybrać miejsce, potem się spakować, jakoś dojechać, odpocząć i wrócić. Na wczasy kierował wtedy szczęśliwców Fundusz Wczasów Pracowniczych. Z kolei na przykład PGR-y organizowały m.in. wycieczki do stolicy i wizyty w Powszechnych Domach Towarowych. Słynną akcję przeprowadziła także Spółdzielnia Turystyczno-Wypoczynkowa Gromada. To „wczasy pod gruszą”, w ramach których mieszkańcy miast poznawali wiejskie życie.

Najprościej było jednak wyjechać na działkę do babci i dziadka, na której można było zrywać papierówki prosto z drzewa, a wieczorem rozpalić ognisko. Raczej nie bawiono się wtedy w grillowanie. Największy rozkwit „działking” przeżywał w latach 70. i 80., a ogródki działkowe skupione w działkowych aglomeracjach o ładnych nazwach typu Stokrotka albo Leśna Polana, miały też praktyczny wymiar. Warzywa i owoce z nich uzupełniany domowe zapasy. O działkach w „Dramacie w ogródkach działkowych” Barbara Kraftówna śpiewała m. in.: „Co niedziela działkowiczów barwny tłum/ Z parcianego węża wodą sięgniesz wszędzie/ W szumie drzewek ledwie słychać ciche: bul… bul… bul…”.

Można też było odwiedzić znajomych w innym mieście. Pamiętam jak z rodzicami jeździłem do ich znajomych do Gdańska. Cieszyłem się bardzo, bo mieli dwóch synów, mniej więcej w moim wieku, i mogliśmy wspólnie szaleć. Mówię nie o szaleństwie przed komputerem, one pojawiły się szerzej dopiero w drugiej połowie lat 80. Na początku tej dekady, tak jak w kilku poprzednich, czas spędzało się przede wszystkim na podwórku i tam szaleliśmy. Cały dzień kopaliśmy pod domem piłkę, graliśmy w gry wyniesione z domu (na przykład sprężynowe piłkarzyki), w karty. Bawiliśmy się też na huśtawce zrobionej z opon i na metalowej ślizgawce, na której przynajmniej raz do roku jakieś dziecko traciło fragment palca. Super było też jednak wyjechać za miasto.

Wakacje pod namiotem

Ja najczęściej jeździłem z rodzicami nad jeziora na Kaszubach. Do naszej Dacii mama pakowała kuchenkę polową, tata znosił namiot czteroosobowy z przedsionkiem (namiot ważył jakąś tonę), ja z bratem braliśmy materace dmuchane (nie było karimat), śpiwory. Do tego koniecznie radio tranzystorowe, jakąś latarkę, finkę, karty, no i całe wyposażenie kuchni, bo przecież mama gotowała nam posiłki w przedsionku namiotu. A czas spędzało się różnie, ale głównie wylegując się na plaży przy jeziorku i kąpiąc się w nim.

fot. archiwum prywatne autora

Warto jednak pamiętać, że jeszcze w latach 70. samochód wcale nie był powszechnym środkiem transportu dla Polaków. Zresztą władza niespecjalnie wypuszczała do obrotu nie tylko własne środki transportu. Niechętnie dawano też ludziom wolny czas. Przecież wolne soboty zaczęto wprowadzać dopiero w latach 70. Strajkujący w lecie 1980 roku polscy robotnicy zażądali m. in., aby każda sobota była wreszcie wolna.

A jak już był czas wolny, to często ludzie nie mieli czym pojechać za miasto, żeby z niego skorzystać. W latach 50. i jeszcze 60. stan transportu publicznego był katastrofalny. Zapewne także z tego powodu, według badań Ośrodka Badania Opinii Publicznej z przełomu lat 50 i 60 na „majówki” decydowało się jedynie 14 procent pytanych. Co prawda wycieczki (autokarowe) organizowały zakłady pracy, ale te polegały głównie na spożywaniu alkoholu i to w duuuużych ilościach.

Jajko w pociągu

Ale przejdźmy do weselszych historii. Żeby wyjechać i skorzystać z wolnego czasu najczęściej wybieraliśmy pociągi. Po zakupie biletów, jeszcze takich prostokątnych, kartonowych z dziurką w środku, trzeba było poczekać na swój pociąg. Pamiętam wielokrotne, nawet kilkugodzinne, oczekiwanie na opóźnione pociągi, który miały nas zabrać na „majówkę”. Kiedy już udało się zająć miejsca w przedziale (czasami tata wsadzał mnie przez okno, żebym szybciej je zajął) następowało spożywanie. Nie mówię o alkoholu, oczywiście też był grany, ani paleniu papierosów (co było dozwolone), ale własnym prowiancie.

I w drogę!

Nawet jak były wagony WARS to zasadniczo zapełniali je tylko palący amatorzy piwa. W przedziale, tuż po opuszczeniu pierwszej stacji, mama albo babcia wyjmowała termos z herbatą, kanapki, pomidory, no i obowiązkowo jajko na twardo zawinięte w folię. Do tego w małej folii była sól. Przy sympatycznych zapachach jedzenia i grach w karty, mastermind albo warcaby dojeżdżaliśmy do celu wakacji. Czasami jednak trwało to dłużej niż lot z Warszawy do Nowego Jorku dziś. Na przykład pociąg z Warszawy do Kołobrzegu jechał 14 godzin.

Na wypoczynek wolałem jednak jeździć samochodem. My mieliśmy to szczęście, że pakowaliśmy się do wspomnianej Dacii albo później do Poloneza, ale wielu moich kolegów musiało spakować się do malucha. Dla pięcioosobowej rodziny nie było to łatwe. Na drogę trzeba było również zabrać narzędzia, a wcześniej poznać wnętrze auta i nauczyć się prostych napraw. Nie było przecież czegoś takiego jak „assistance” w przypadku zepsucia się auta. A widok naprawianych na poboczach aut był równie normalny, jak widok kolejek po benzynę na stacjach CPN. Nie było również fotelików dziecięcych, dlatego często maluchy lądowały po prostu na kolanach starszych.

Kometka i rowery wodne

Kiedy już docieraliśmy do naszego ośrodka wczasowego zaczynała się zabawa. Najpierw postawienie namiotu, czyli koszmarne wbijanie śledzi i naciąganiem tego kilkudziesięciokilogramowego koszmaru o niepasującej do niego nazwie Ważka. Potem obowiązkowo ping-pong, kometka, pływanie na rowerach wodnych albo kajakach, grzybobranie i najważniejsze: wieczorki taneczne. Potem była już normalna codzienna, wieczorna zabawa przy dansingowych przebojach. Regularnie uczestniczyliśmy także w różnych zawodach organizowanych w ośrodku przez kaowców, czyli instruktorów kulturalno-oświatowych.

fot. archiwum prywatne autora

Część z wczasowiczów, jak ja z rodziną, gotowała sama posiłki przy namiocie, ale większość żywiła się w stołówce, wykupując trzy posiłki dziennie. Sami robiliśmy sobie również posiłki podczas tzw. obozów wędrownych, podczas których można było zdobyć różne odznaki PTTK albo podczas obozów harcerskich – dla tych, którzy lubili chodzić w mundurkach i zdobywać różne sprawności. Obóz harcerski marzenie pokazano w jednym z odcinków komiksowej serii o Kapitanie Żbiku. W „Wielorybie z peryskopem” wydanym po raz pierwszy w 1973 roku harcerze jadą na obóz na Mazury. Jadą eleganckim, nieprzepełnionym pociągiem. Wieczorami w obozie wesoło śpiewają przy ognisku, a w dzień chodzą na ryby, pływają łódkami. Inny zeszyt z cyklu, „Kryształowe okruchy” z 1970 roku, też pokazuje „wczasową” rzeczywistość. Mianowicie coś takiego jak biuro meldunkowe przy polu namiotowych, w którym meldowali się wczasowicze.

Jeszcze krótkie spojrzenie na inny kultowy komiks z tamtych lat, przygody Tytusa. Już w odcinkach drukowanych w Świecie Młodych w latach 60. Tytus wyruszał na „majówkę” i to, uwaga, wyjeżdżał przyczepą kempingową. To było wtedy marzenie: mieć własną przyczepę Niewiadów!

Nad morze czy czy za granicę?

Kiedy ośrodek wczasowy albo pole namiotowe mieściły się na wybrzeżu to oczywiście cały dzień spędzało się na plaży. Panie korzystały z koszy albo parasoli chroniących przed słońcem, panowie z piwka sprzedawanego przez cwaniaczków na plaży, a dzieciaki kupowały lody Bambino z drewnianych pojemników, które biedni sprzedawcy targali na plecach. Niestety te ośrodki często wyglądały koszmarnie, były to po prostu bloki z małymi pokojami. Były też ośrodki z domkami, ale tymi czasami były… wagony. I to w ośrodku dla kolejarzy. Tak było w Ustce. Ciekawe, że ci, którzy stawiali ten ośrodek pomyśleli, że kolejarze najchętniej wypoczną… w wagonach. Ciekawe również, że takie koszmarne ośrodki, sanatoria czy hotele lądowały na kartkach pocztowych.

Zasyłamy pozdrowienia!

Marzeniem były wyjazdy zagraniczne. Przede wszystkim do krajów demokracji ludowej. Popularne były wyjazdy do Turcji, Bułgarii czy Jugosławii. A po co się jeździło za granicę? Na przykład handlować. Sylwia Chutnik w swoim „Smutku cinkciarza” tak pisze o handlowych podróżach Polaków: „do Turcji jeździło się przede wszystkim po tanie ubrania. Do Rosji wyprawiało się po biżuterię, głównie złoto, do Niemiec po elektronikę. Do Czechosłowacji woziło się spirytus i dżinsy” – i jeszcze – „trzeba było mieć znajomości w Orbisie. Tam sprzedawali wycieczki, na które w sekundę było mnóstwo chętnych. Trzeba było więc wiedzieć, kiedy zwolni się miejsce i od razu się decydować na wyjazd”.

Ilość wyjazdów zagranicznych Polaków dramatycznie wzrosła w latach 70. Jak podaje Polityka w dodatku „Dekada Gierka”: „w 1965 roku za granicę wybrało się 780 tysięcy Polaków, w 1970 r. 870 tys., a w 1975 ponad 8 milionów”.

A wyjeżdżano głównie pociągami, często wagonami sypialnymi albo z miejscami do leżenia (kuszetkami). I były to bardzo wesołe pociągi, bo konduktor sprzedawał podróżnym piwo. Wagony pełne były też kontrabandy, bo Polacy jeździli nimi handlować. A jak wyglądała taka wycieczka? Mam program wycieczki do Jugosławii organizowanej w lipcu 1957 roku przez Orbis.

Jogo to było marzenie!

Przewodnik informuje, że bez opłat celnych można było wywieźć i wwieźć do kraju m. in. żywność i owoce o łącznej ilości do 10 kilogramów, jeden aparat fotograficzny z trzema rolkami błon oraz napoje alkoholowe do 2 litrów. Prawda, że mało. Dojazd też wyglądał koszmarnie. Wyjazd był pierwszego dnia wieczorem pociągiem z Warszawy, a przyjazd dopiero trzeciego dnia rano.

Po powrocie obowiązkowo cała rodzina i wielu znajomych odwiedzali wczasowiczów. Przecież przywozili prezenty i rzeczy na handel!

Kolonie i podwórko

Jak kogoś nie było stać albo (i) nie miał znajomości w Orbisie, to mógł wysłać dziecko  na kolonie międzynarodowe. W polskich ośrodkach wczasowych można było spotkać pionierów z Niemiec, Węgier a nawet Korei.

A ci, którzy nigdzie nie mogli wyjechać na wczasy, obozy czy majówki bawili się na podwórku. Nie dziwiły namioty rozstawione przy blokach, w których w biwakowanie bawiły się dzieci. Zawsze można było skorzystać również z porad nieocenionego Adama Słodowego i samemu zbudować indiański wigwam, namiot turystyczny, mebelki campingowe i dodatkowe wyposażenie namiotu: chłodziarkę, oświetlenie albo wiszący stolik. Wszystko zależało od nas, od naszej wyobraźni. A tej nam nie brakowało, szczególnie na podwórku. Jak zachciało się nam wody, to nie trzeba było jeździć nad morze czy jezioro. Wchodziliśmy do fontanny w ogródku jordanowskim albo jeździło się na baseny w mieście. W Gdyni był taki na Polance Redłowskiej, w Warszawie chodziło się m .in. na baseny Legii.

Często jednak naszą zabawę w majówkę kończyliśmy przeglądaniem atlasu geograficznego albo kręceniem globusem. Wyobrażaliśmy sobie, gdzie pojedziemy jak kiedyś będzie można tak po prostu wyjechać za granicę…

***
Co sądzisz na ten temat? Piszcie: listy@igimag.pl
Za najlepsze listy przyznamy nagrody!”

Wojciech Przylipiak

WOJCIECH PRZYLIPIAK

Dziennikarz, przede wszystkim muzyczny. Zbieracz zabawek, komiksów i innych przedmiotów z epoki Commodore i Składnic harcerskich. Wszystko trzyma w domu – nie jest łatwo. Prowadzi bloga Bufet PRL.
Reklama

Kolonijny ciąg dalszy :)

To było 52 lata temu, kiedy Mama wysłała mnie na moją, pierwszą kolonię.

Miałam osiem lat i był to mój pierwszy wyjazd daleko od domu i Mamy.

Kolonie w wojskowym ośrodku w Dziwnowie trwały dwa, długie tygodnie i wspominam je jakby to wszystko było wczoraj.

Mama uszyła mi letnią sukienkę w czerwone groszki i do tego taką samą chusteczkę na głowę. Do tego był komplet stroju kąpielowego z wyciętym serduszkiem na nie wykształconych jeszcze piersiątkach.

Miałam komplet w tym samym wzorze i kolorze. Pierwszy apel i na moją chusteczkę, zawiązaną na głowie, gdzie były splecione dwa, czarne warkoczyki, narobił lecący sobie ptaszek. Zrobił kleksa i sobie odleciał, a dzieciaki się ze mnie śmiały.

To był dla mnie cios i zawstydzona skryłam się w pokoju – płacząc z powodu tego nieszczęścia. Dopiero pani mnie uspokoiła i przywróciła do stanu innych, roześmianych kolonistów.

Pamiętam, że moja pani była śliczną, niewysoką blondynką o zgrabnych nogach. Obserwowałam jej nogi podczas spaceru nad morzem i bardzo mi się podobały.

Pewnego razu nakryłam moją panią, jak się całowała w plażowych krzakach z jakiś panem i dało mi to do myślenia. 😀

Na każde śniadanie podawali dzieciom zupę mleczną, której nienawidziłam, ale chleb z dżemem to już tak.

Na plaży w Dziwnowie wiatr usypał z piasku wielką górę i tam siedziałam z koleżankami, między kąpielami w morzu i smarowałyśmy się kremem Nivea, a nie żadnym takim z filtrem. 😀

To w morzu nauczyłam się na pierwszej koloni pływać, bo fale mnie niosły i nauczyłam się utrzymywać na wodzie, z czego bardzo się cieszyłam.

To było tak dawno, a jednak pamiętam szczegóły i mam nadzieję, że takie szczegóły zapamięta moja pierworodna Wnusia, która pojechała na swoją pierwszą kolonię – do Dziwnowa właśnie. 🙂

Pamiętam, że niezdarnie pisałam swoje listy do Mamy, a teraz chwila i moment, a Rodzice wszystko wiedzą, co dzieje się u ich dzieci, bo Facebook nie śpi i informacje płyną lotem błyskawicy, a ja nie mam żadnego zdjęcia ze swojej, pierwszej kolonii. Nikt jakoś o to nie dbał kiedyś! Szkoda!

Tym sposobem mam i ja – babcia – pierwsze emocje mojej Wnusi na koloni w Dziwnowie.

Pamiętacie swój, pierwszy wyjazd na wakacje?

  

Wakacje z Tańcem – Dziwnów 2016

Od 27 czerwca 2016 rozpoczął się obóz Wakacje z Tańcem.
W tym roku do Dziwnowa wyjechaliśmy 3-ma autokarami!!!
Krótki liścik od dzieci do rodziców 🙂 :
-droga była bardzo przyjemna i szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce.
-pierwszego dnia odbyła się dyskoteka, podczas której bawiliśmy się świetnie!!!
-pogoda jest zmienna, ale my na to nie zwracamy uwagi, bo program jest bardzo urozmaicony.
Nie martwcie się o nas, bo świetnie się bawimy 🙂 🙂 🙂

 

i.

 

Upływa szybko życie, jak potok płynie czas

Upływa szybko życie, 
Jak potok płynie czas, 
Za rok, za dzień, za chwilę
Razem nie będzie nas.

Każdy z nas, to znaczy my ze starszego już pokolenia pamiętamy, jak śpiewaliśmy tę piosenkę na różnych obozach, koloniach, zlotach i zjazdach. Bardzo często siedzieliśmy przy ognisku wieczorami i śpiewaliśmy przeróżne piosenki. Piosenki obozowe, kolonijne i biesiadne. Był to dla nas cudny czas, taki beztroski, oderwany od wszystkiego. Ognisko się paliło, ktoś smażył sobie kiełbaskę, a ktoś złowioną przez siebie rybę w jeziorze, a w gorącym popiele piekły się ziemniaki, które posypane odrobiną soli, smakowały wybornie. Nigdy później już nie dało się odtworzyć tego klimatu i smaku. To był czas, kiedy zawiązywały się przyjaźnie i oczywiście pierwsze miłości. Mieliśmy po 15, 16 lat i już robiliśmy jakieś plany na przyszłość, bo dojrzewaliśmy do szybkiego usamodzielnienia się. Lubiliśmy się i dlatego ten czas spędzony razem pozostał w nas na zawsze. 

Sama wspominam obóz, na którym się zakochałam. Pamiętam, że obowiązkowo musieliśmy dbać o swoje obozowisko, czyli nosić drwa z lasu na wieczorne ognisko, a także pomagać w kuchni. Spanie w namiocie, świeże powietrze, woda i słońce. Stanowiliśmy jedność, nie zdając sobie sprawy, że za rok, za chwilę razem nie będzie nas. I tak też się stało, bo po skończeniu szkoły podstawowej, rozjechaliśmy się w różnych kierunkach i nigdy więcej już się nie spotkaliśmy w takim samym gronie.

Minęło trochę lat i powstał Internet. Ludzie szaleńczo wskoczyli na portale społecznościowe i z wypiekami na twarzy szukali tamtych, dawnych śladów. Przypominaliśmy sobie tamte twarze i nazwiska i jakże często po tylu latach, był to kłopot, bo pamięć ludzka jest ulotna. Jakże często nie poznawaliśmy osoby ze zdjęcia, bo minęło przecież tyle lat, a na każdej twarzy czas zrobił swoje, a teraz?

A teraz dochodzą do nas coraz smutniejsze wiadomości, bo mamy wszyscy prawie 60 lat i ktoś nam napisze, że ktoś inny odszedł już na zawsze z tego świata. Dlatego apeluję do ludzi młodych – celebrujcie młodość, pamiętajcie o tych chwilach beztroskiej zabawy, abyście mieli co wspominać, kiedy siwy włos obsypie wasze skronie.

𝓛𝓾𝓼𝓽𝓻𝓸 𝓬𝓸𝓭𝔃𝓲𝓮𝓷𝓷𝓸ś𝓬𝓲 - 𝓴𝓪𝓵𝓲𝓷𝓪𝔁𝔂

𝒯𝑜 𝓃𝒾𝑒 𝒿𝒶 𝒷𝓎ł𝒶𝓂 𝐸𝓌ą 𝒯𝑜 𝓃𝒾𝑒 𝒿𝒶 𝓈𝓀𝓇𝒶𝒹ł𝒶𝓂 𝓃𝒾𝑒𝒷𝑜 𝒞𝒽𝑜𝒸𝒾𝒶ż 𝒹𝑜𝓈𝓎ć 𝓂𝒶𝓂 ł𝑒𝓏 𝑀𝑜𝒾𝒸𝒽 ł𝑒𝓏, 𝓉𝓎𝓁𝓊 ł𝑒𝓏 𝒥𝑒𝓈𝓉𝑒𝓂 𝓅𝑜 𝓉𝑜, 𝒷𝓎 𝓀𝑜𝒸𝒽𝒶ć 𝓂𝓃𝒾𝑒

Tatulowe opowieści

" Poczuj się jak słuchacz opowieści ojca wracającego po pracy do domu i dzielącego się z rodziną tym, co przemyślał i przeżył"

Wirujące myśli

Poezje i zmyślone historie.

Kuchnia w kolorach lata

Kontynuacja bloga Czerwień i błękit

FacetKA

... bo ktoś musi nosić spodnie!

artystkowo

wszystko co piękne ; rękodzięło,antyki z pchlich targów,ręcznie wytwarzana biżuteria,ozdoby do domu ,postarzanie mebli ,ozdoby z recyklingu,opisy ciekawych miejsc.

Słowna kawiarka

Love, stories & passions #2017

Mysza

w sieci

BEATA GOŁEMBIOWSKA www.bgbooks.com.pl

Felietony, reminiscencje, spostrzeżenia

Burgundowy Kangur

Zawiłości codzienności

Agata nie gotuje

o wszystkim, byle nie o gotowaniu

Wiecznie Niezadowolona Kacha

Kino, bez względu na to czy chce być bajką, czy ambicją jest przede wszystkim magią i według tego trzeba je oceniać - Zygmunt Kałużyński

Kazimierz Wóycicki

In Web scribis

sudeckie klimaty

hipsters and cowboys

Burza-W-Glowie

~Myślodsiewnia~ Ten blog jest dla ludzi, którzy lubią zastanawiać się nad tym, co w dzisiejszym materialnym i sceptycznym świecie jest łatwo zapominane i odchodzi w cień. Sny, miłość, honor, wzajemny szacunek i ciekawość świata- o tym jest ten blog.

Wędrownej Mrówki Dziennik

Komu w drogę temu sznurowadło!

Tamnadole.wordpress.com Intymne historie ludzi odwiedząjących sklepy dla dorosłych. Bez tabu. Sklep erotyczny od środka, prawdziwe historie, fetysze, seksoholizm, bdsm, przyjemność, erotyka, seks i miłość

Ja – incognito w sklepie dla dorosłych, dopytuje o intymne sprawy kobiet, mężczyzn, osób niebinarnych. W kraju bez edukacji seksualnej. W kraju gdzie zaglądanie do łóżka jest krajową rozrywką. Tamnadole.wordpress.com to blog poświęcony seksualnym historią kobiet i mężczyzn, które zgromadziłam pracując pod przykrywką w sklepach erotycznych w Polsce. Opowieści pozytywne, intymne, ale i pełne traum czy uprzedzeń i stereotypów. Bohaterkami są one – od tych wycofanych przez nazywane rozwiązłymi, aż po te bardzo świadome swojego ciała. W końcu udało mi się zauważyć pewną sekwencję. Z czym zmagają się kobiety w zaciszu swojej sypialni? Tamnadole to przestrzeń dla opowieści i dyskusji. Czy życie seksualne Polaków jest pełne perwersji czy granic?

ogryzekzycia

Nauczyć się być radosnym, kiedy serce płacze... Nauczyć się płakać, kiedy serce się cieszy... Nauczyć się dawać, nie dając... Nauczyć się brać, nie biorąc... Nauczyć się żyć, nie czując życia.. Nauczyć się ....miłości nie kochając... Nauka jest sztuką!!!!

saania2806.wordpress.com/

Philosophy is all about being curious, asking basic questions. And it can be fun!

Travel N Write

Travel, Poetry & Short Stories

Szufladkowe poezje

Wiersze, poezja, skryte myśli. Jestem słowem.

Pamiętnik, opis moich przeżyć, itp.

Moje życie - tak to można określić, chciałbym się wygadać o swoim uzależnieniu od kobiet, etc.

U stóp Benbulbena

pocztówki z Irlandii

Roma Carlos

I'm not sure what I did last time

Wiedźmowisko

Dzień po dniu

Home Of Charity

#blogging, #charity, #travel, #love, #christianity, #google, #life, #blog,

ulotnechwile

Kiedyś malowałam pędzlem, teraz słowem, nigdy nie byłam w tym dobra, tak jak w okazywaniu uczuć. Jednak dobry jest każdy sposób żeby je z siebie wyrzucić. Zanim cię uduszą.

Blog Caffe

Mój punkt widzenia / My point of view

Sport News

Blood Sport

Free gold bird

No one let you down, we can move the mounds/mount

Alek Skarga Poems

Poezja w słowach i obrazach

kobietka31

Hej witaj na mojej stronie z wierszami ;-) /zostaw cos po sobie jak juz tu jestes ;)

Życie jest piękne , uśmiech dodaje mu blasku :)

Rozważ , jak trudno jest zmienić siebie , a zrozumiesz , jak znikome masz szanse zmienić innych. "(Wolter)