Nie ma się co okłamywać, że z biegiem dni i biegiem lat, włącza się w człowieku taka „szwendaczka” po zakamarkach pamięci i wspomnień. Dopadło mnie to już dość dawno, bo może od jakiś 5 lat. Kiedy przestajemy pracować i powoli szukamy swojego miejsca w życiu, jakby na nowo, to ta „szwendaczka” po komórkach i półkulach jest coraz mocniejsza i przychodzi w najbardziej niespodziewanych chwilach.
Siedzimy sobie spokojnie z kawą o poranku, coś tam oglądamy w telewizji, czegoś słuchamy uważnie i już coś się włącza i zakłóca nam odbiór w telewizji i odlatujemy.
Nagle nam się przypomina, jak to się zapoznaliśmy z przyszłym mężem, czy żoną? Jak to się wszystko zaczęło i kiedy poczuliśmy to drżenie serducha, że to jest ten jedyny/a i żaden/a inny/a. Albo oglądamy film miłosny i tam się całują, a nam się włącza i przypomina jak smakował nam ten pierwszy, niewinny pocałunek z chłopakiem i jak on nam wyszedł, bo czy był intrygujący, czy może zbyt pośpieszny. To są te chwile, których nikt nam nie odbierze, bo one są na zawsze w nas, niezależnie od tego, jak potoczyły się dalsze losy i z kim związaliśmy się na stałe, ale ten pierwszy pocałunek smakować będziemy do końca swoich dni.
Albo pokazują łany zbóż, czy też rzepaku i przypominamy sobie ten zapach, kiedy z braku okazji na miłość uciekaliśmy w takie miejsca, gdzie można było się pokochać i poprzytulać. Słońce świeciło, a my w tym gąszczu uczyliśmy się pierwszych uniesień i dotykania.
Albo pokazują przepiękne jezioro, a my od razu przypominamy sobie, że nasze pierwsze randki odbywały się właśnie nad jeziorem i tam była taka tajemna ławeczka – tylko nasza, gdzie pocałunkom i wyznaniom nie było końca.
Albo kajak, czy łódka, którą on wiosłował w najbardziej gęste trzciny, by pokochać się w słońcu i z dala od ludzkich spojrzeń. Takie chwile, kiedy świat nie istniał, bo byliśmy tylko my, woda i słońce, a u góry ćwierkały ptaki, które nas podglądały.
Albo pokazują w filmie młodą parę w kinie w miłosnym uścisku i natychmiast przypominamy sobie ten film, na którym byliśmy razem, trzymając się za rękę i nie chcieliśmy by ta chwila się kiedykolwiek skończyła, choć zupełnie nie wiedzieliśmy, co się działo na ekranie.
Albo powiedzmy, że nagle mieliśmy wolną chatę, bo rodzice gdzieś wyjechali, a więc koniecznie trzeba było tę okazję wykorzystać i uczyliśmy się miłości na tapczanie rodziców.
Albo i albo i albo, bo takich wspomnień jest w nas mnóstwo, kiedy to wszystko zaczęło w nas kwitnąć i uczyliśmy się siebie. Te pierwsze wzloty i trzepoty i motyle. Te noce przy gwiazdach i przy ognisku, gdzie ktoś grał ballady na gitarze. Takie chwile, które pozwalały nam się zauroczyć, zakochać, omamić i przysięgać, że ona, czy on są dla nas całym światem.
Ja pamiętam wiele takich chwil, zakodowanych w pamięci i wiecie co? To były piękne dni, po prostu piękne dni i nie zna już kalendarz takich dat.
Było minęło? Oj nie! Są wciąż, choć już całkiem inne, ale wciąż bardzo cenne i oby tak jeszcze przez wiele lat.
Tak mnie naszło i namawiam, że jeśli wciąż jesteście razem i niezależnie, co się wydarzyło w ciągu wielu, wielu lat, to warto:
Warto wspominać jak to było na początku i w środku, aby chwile pod koniec warte też coś były i intrygujące i ciekawe, bo życie jest za krótkie, by na starość źle się działo.
Moją maksymą życiową jest , że jeśli przeszliśmy przez wichury i tornada, to po tym następuje cisza i spokój, gdyż zawsze zaświeci kiedyś słońce, czego wszystkim życzę, choć zdaję sobie sprawę z tego, że niektórzy już swoją połówkę pożegnali, ale proszę – wracajcie wspomnieniami do tych pięknych chwil. 🙂
Pozdrawiam 🙂