Archiwa tagu: lekarz

Stres!

Na dziś miałam umówioną wizytę u okulisty, bo mi się oko popsuło, a ja tak nie lubię lekarzy.

Jednak mnie docisnęło i umówiłam się trzy dni temu i poszło szybko.

Wiadomo, bo prywatnie i tylko dlatego tak sprawnie, a za pięć minut łącznie z badaniem zapłaciłam 250 złotych.

Mówię lekarzowi, co mi dolega, a on do mnie, że źle oceniłam dolegliwość, bo jest ona zupełnie inna jak mi się wydawało.

Zdecydowałam się od razu na zabieg i będzie tak, że w poniedziałek będę miała 900 złotych z kieszeni nie moje, ale jak mus, to mus.

Mogłabym robić zabieg na NFZ, ale terminy są tak odległe, że nie ma więc wyboru.

Wracając od lekarza pstryknęłam kilka zdjęć mojego miasta i na zdjęciu początkowym uchwyciłam nasz placyk przy kościele zwany obiegowo „pod fontanną”

To tu się odbywają przeróżne imprezy, ale jak widać na zdjęciu jest on w opłakanym stanie, ale chyba zaczyna się coś z nim dziać.

Nie ma prawie ławek, bo je usunięto, a i drzewa będą przesadzane i zamierzają to miejsce remontować, a ma być tak, jak na zdjęciu drugim.

Ktoś zrobił komputerowo nowy wygląd i pewna firma wygrała przetarg, a więc wszyscy czekają na wynik tej przebudowy.

Nie wiem skąd władze wezmą na to pieniądze, bo przecież nie z KPO, które do Polski za tego nierządu nie popłyną.

Robiłam zdjęcia i nagle zaczepia mnie młody mężczyzna i pyta, czy ja robię mu zdjęcie, bo on nie lubi być na zdjęciach.

Odparłam, że nigdy nie robię zbliżeń postaci i niech będzie spokojny, bo bardziej interesuje mnie infrastruktura, a więc się uspokoił, podziękował i się oddalił.

Idę sobie dalej i w pewnym momencie zaczepia mnie 60 letni mężczyzna z pytaniem, czy robię mu zdjęcia i ta sama odpowiedź ode mnie i naprawdę pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło.

Nie wiem, co się z tym narodem porobiło, że ludziska jakieś, takie – bojące są wszystkiego!

Robię zdjęcia miasta na mojego fan-page i tylko o to mi chodzi!

Resztę dnia odpoczywałam, bo to wyjście do lekarza sporo mnie kosztowało, nie tylko finansowo, gdyż każde zetknięcie ze służbą zdrowia jest dla mnie stresem.

Obserwuję sobie te przekomarzania się opozycji i ogarnia mnie śmiech – wściekłość i sobie taki wierszyk napisałam, że:

Miało być z opozycją, że jeden za wszystkich i wszyscy za jednego i guzik wyszło z tego.
Szlag!

W szczujni mają niezłe powody, by wyśmiać opozycję i dają sobie tam upust do upojenia, że opozycja się spiera, kłóci i nawzajem oskarża i w sumie mają rację.

Tygryskowi i Szymkowi wcale nie chodzi o nas, o Polskę, a o wejście do Sejmu i tu znowu będę chwaliła Tuska, gdyż gówniarze nie mają pojęcia o polityce.

Nie tylko ja tak myślę, bo przytoczę tłita takiego, że:

Dziś mój 73 letni ojciec, który bardziej nienawidzi ZJEPu niż ja, wypowiedział się o fochach PSL i PL2050,cytuję: 14 słów niecenzuralnych, a na końcu uj im w ………..!! Olać łajzy i zadbać o poparcie dla KO !!!🤣🤣😊😊 I powiem Wam, że chyba ma rację 😊

Dobrej nocy Wam i sobie życzę, bo dziś stres zerwał mnie o dużo za wcześnie.

Dopiszę jeszcze, żeby ten nierząd w tyłek sobie wsadził te 14 i 15 jak zwał, tak zwał.

Spłynęły rachunki i w ciągu jednego miesiąca owe podwyżki pożarły mi niemal całość, a w następnym miesiącu zeżre już wszystko!

Nie licząc drożyzny, a same podwyżki rachunków za czynsz, gaz i energię, a M jest dobry w matematyce i nas Morawiecki i Maląg nie oszukają.

Zbliżają się święta i choć nam źle we dwoje się nie powodzi, to planujemy wszystko na styk, aby po świętach niczego nie wyrzucić, bo to byłby grzech!

Sama upiekę tyko jedno ciasto, bo wszystko jest strasznie drogie.

Musimy wygrać z nimi!

Wielokrotnie pisałam, że nie jestem za aborcją w Polsce na życzenie, a skłaniam się ku kompromisowi jaki funkcjonował przed dojściem PiS-u do władzy.

Od rana słuchając mediów spadł na mnie i tylko nie na mnie – zimny prysznic, bo oto człowiek z opozycji Kosiniak – Kamysz w programie Piaseckiego powiedział, że jako lekarz też by nie przeprowadził aborcji u dziewczynki upośledzonej, zgwałconej przez swojego wujka.

Acha, a więc wyłazi szydło z worka, że opozycja ma jeszcze wiele do ukrycia i myśli po pisowsku, bo Kosiniak ma sumienie.

Kiedy zapoznał swoją drugą żonę, to nie żył z nią od początku w sakramencie i wówczas sumienie mu na to pozwalało – obłudnik i hipokryta.

PiS zrobił polskim kobietom piekło na ziemi, bo muszą rodzić nawet dzieci bez głowy, zdeformowane, które po porodzie umierają.

Kaczyński powiedział, że trzeba rodzic takie dzieci, ochrzcić i pogrzebać – drań razem wzięty z tymi oszołomami z Ordo Luris oraz Godek – chorą psychicznie.

Oprawcy wobec kobiet sprawili, że polskie kobiety boją się w tym kraju zachodzić w ciążę i 70% kobiet deklaruje, że nie chce mieć dzieci!

Dlaczego?

Odpowiedź jest prosta, bo się boją i nie chcą skończyć jak Iza z Pszczyny, która zmarła na sepsę, bo lekarz bał się jej tknąć, aby jej pomóc, kiedy miała w łonie obumarły płód!

Stosuje się w tym kraju tortury i można się będzie spodziewać, że polskie kobiety będą wiały z tego chorego kraju opanowanego przez psychopatów na czele z Kaczyńskim, który na szczęście się nie rozmnożył, ale ma czelność decydować o życiu kobiet w tym chorym kraju.

To, co się tu wyprawia zahacza już o Białoruś, ale ludzie tego nie dostrzegają, bo wciąż mają ciepłą wodę w kranie, a tu trzeba bić w tarabany i wrzeszczeć oraz żądać przywrócenia ludzkich praw i praw zapewnionych przez Konstytucję.

Były protesty i tysiące kobiet wyszło na ulicę, ale nastąpiło zmęczenie Narodu i już im się nie chce wychodzić i protestować.

Jedyna nadzieja, to iść do urn i głosować tak, aby ich oderwać od koryta, ale powstaje pytanie – na kogo?

Na Holownię i Kosiniaka nie oddam swojego głosu, bo dla mnie to są katole, a więc zostaje tylko Tusk i Koalicja Obywatelska.

Pisałam to już nie jeden raz, że mam ogromne pretensje do Tuska, kiedy w 2015 roku kompletne PO olało sobie kampanię i nic Polakom nie potrafili obiecać, a więc przegrali.

Przegrali, bo wyszedł Kaczyński i obiecał polskim rodzinom 500+ i pozamiatali i dlatego męczymy się z nimi już ósmy rok, bo to był taki sprytny podstęp.

Rozwalili nam wszystko, zamknęli nam buzie i tak sobie myślę, po jaką cholerę ja się tym przejmuję.

Niech sobie teraz młodzi walczą o swoją przyszłość, bo mnie dane było przeżyć w normalnym kraju przez 8 lat.

Dlaczego ja piszę, że tu mamy już zalążki Białorusi i Rosji, a to z prostej przyczyny.

Najważniejszy organ kontrolny w tym kraju – NIK nie został dopuszczony do kontroli Orlenu, w którym są przewały finansowe na miliardy, ale ludzie nie chcą tego wiedzieć!

Posłuchałam sobie dzisiaj ulicznej sądy, w której dziennikarz pytał ludzi, co sądzą o WOŚP.

Odpowiedzi starych pryków były takie, że Owsiak to złodziej i naciągacz!

Kurtyna!

Tymczasem Ukrainę mordercy zamienią w pył, a my tutaj walczymy ze sobą o to, czy lekarz ma prawo odmówić pomocy kobiecie.

Znalazłam taki wpis na FB mądrej dziewczyny o imieniu Marta i czytamy:

„Szanowni medycy!!!

Z klauzulami sumienia wypie*dalać do kościoła!!! W szpitalach obowiązuje Was przysięga Hipokratesa. Nie chcesz leczyć ciała? Porzuć zawód lekarza!!!

Chcesz leczyć dusze? Zasil szeregi duchowieństwa!!!

Szpital, który odmawia terapii, medyk ukrywający się za jakimś pieprzonym, zwichrowanym światopoglądem – nie jest mi do niczego potrzebny. Równie dobrze mogę położyć się pod płotem i czekać na śmierć. Po co szukać medyka, skoro jedyną, uznawaną i rekomendowaną przez niego metodą leczenia jest modlitwa? Po co nam przychodnie i szpitale? Po co gabinety? Inwestujmy w cmentarze!!! Drodzy medycy! Zdejmijcie swoje białe fartuchy! Załóżcie koloratki!!! Nie leży Wam celibat? Zostańcie więc grabarzami!!! Macie przecież odpowiednią praktykę! Wszak codziennie grzebiecie… ludzkie prawa! A więc, co jest tego konsekwencją – także ludzkie ciała! Ale macie to w dupie. Przecież najważniejsze jest to, czego nie widać… Dusza, sumienie, Bóg… To może niech Bóg Wam płaci? Może to byłaby jakaś metoda, aby przypomnieć Wam, kochani medycy, że na ziemi najważniejsze jest to, co ziemskie, w przypadku człowieka to ciało!!! Za dbanie o ciało naród Wam płaci. Do tego zostaliście powołani. W tym celu się kształciliście! To przysięgaliście!!! Macie dbać i chronić to, co widzicie, macie nieść pomoc i leczyć, a nie dywagować nad czymś, czego nie ma, co pozostaje w sferze domysłów, przekonań i wierzeń!!!

Nauka to nie wiara!!!

Medycyna jest dziedziną, która powinna być całkowicie wolna od wpływów światopoglądowych, spraw wyznaniowych, wiary i Boga! Jeśli ktoś tego nie rozumie – nie powinien wiązać swojego losu z naukami medycznymi i w zawodach medycznych nie powinno być dla niego miejsca.

Osoba, która dysponując odpowiednią wiedzą i umiejętnościami, odmawia ratowania zdrowia i życia ludzkiego, usprawiedliwiając to własnymi przekonaniami i religią – nie ma prawa nazywać siebie lekarzem. W moim odczuciu, jest zwykłym przebierańcem, o sadystycznych zapędach!!!

Won z zawodu😡😡😡

Może Polacy by się opamiętali, gdyby na Polskę spadły rosyjskie bomby!

Jak wygląda teraz Bakhmut!

Depresja!

23 lutego każdego roku obchodzimy Dzień Walki z Depresją!

Zastanawiam się jakiej walki, skoro nie ma miejsc w szpitalach dla dzieci i dla dorosłych, a także w tym kraju brakuje specjalistów.

Na świecie ponoć choruje na depresję 35 milionów ludzi i jest to wielki problem, który się tylko powiększa.

Weźmy na tapetę dzieci i młodzież, kiedy przez ostatnie dwa lata były pozamykane w domach z powodu pandemii!

Odizolowane, samotne, bez kontaktu z rówieśnikami w towarzystwie komputerów.

Nie ma szpitali i to znowu społeczeństwo się zrzuca na szpital psychiatryczny, co jest organizowane przez Fundację TVN, a jest to kropla w morzu potrzeb.

Pieniądze są, ale na kurwizję i to co roku w wysokości 2 miliardów, by ludziom wytrzepać mózgi, bo idą kolejne wybory!

Doskonale pamiętam zrzutki na Telefon Zaufania dla dzieci, bo to nie jest kraj opiekuńczy, a opresyjny.

Jest to rząd, który ma w dupie narodzone dzieci i kiedy się narodzą pozostają bez opieki, a często rodzice nie wiedzą, co się z ich dzieckiem dzieje.

Zastraszająco rośnie liczba samobójstw wśród dzieci i młodzieży i Rzecznik Praw Dziecka milczy jak kamień!

Nie wiadomo dokładnie dlaczego depresja nie dotyka danego osobnika, a potrafi rozłożyć na łopatki innego.

Nie wiadomo od czego to zależy, bo może od danych cech osobowych, że jeden jest silny i daje radę, a drugi wrażliwy, poraniony, nie dający sobie z życiem rady.

Nagle coś zaczyna się dziać, że nie chce się po prostu żyć i chciałoby się uciec jak najdalej od wszystkiego i żeby wszyscy dali mu spokój!

Aby nie pytali, nie mówili weź się w garść, nie śmiali się i aby nie lekceważyli!

Kiedyś takie stany były nazywane melancholią, a i leków na to nie było!

XX wiek przyniósł przełom, że mamy na rynku antydepresanty, które dobrze dobrane pozwalają jakoś funkcjonować, a także psychoterapia i trzeba się chwytać każdego sposobu.

Nie wolno rezygnować z pomocy i trzeba stukać do każdych drzwi, bo mamy tylko jedno życie.

Oto telefony, gdzie trzeba dzwonić – ratować się:

Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży tel. 116 111

Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka tel. 800 12 12 12

Telefon Zaufania tel. (22) 621 35 37

Telefon Interwencyjny tel. 600 070 717

Antydepresyjny Telefon Forum Przeciw Depresji tel. 22 594 91 00

Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym tel. 116 123

ITAKA- centrum wsparcia dla osób w stanie kryzysu psychicznego tel. 800 70 2222

ITAKA – Antydepresyjny telefon zaufania tel. 22 484 88 01

Ośrodek Interwencji Kryzysowej – pomoc psychiatryczno-pedagogiczna tel. 22 855 44 32

Ośrodek Interwencji Kryzysowej tel. 22 837 55 59

Ośrodek Interwencji Kryzysowej – poradnia ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie tel. 22 845 12 12 lub 667 833 400

Może być komiksem przedstawiającym tekst

Nasze życie w czasie pandemii!

Może być zdjęciem przedstawiającym drzewo i przyroda

Od czasu, do czasu pokazuję Wam moje miasto.

Oto kapliczka Matki Boskiej, którą lubią ludzie fotografować, a więc i ja cyknęłam zdjęcie!

Stoi ona sobie w parku, a za nią rozciąga się nasze jezioro, które mamy w środku miasta!

To tak na marginesie, a ja dzisiaj miałam nerwowy dzień!

Zauważyłam, że kończą mi się leki i zawsze tak mam, że kiedy muszę dzwonić do rodzinnej po receptę, to przeżywam wielki stres i już kiedyś o tym pisałam.

Ja wiem, że to jest ich praca, ale moje zdenerwowanie nie było bezpodstawne.

Mamy pandemię, a więc sprawa recepty na telefon powinna być łatwa i przyjemna, bo bez wychodzenia z domu!

Dosłownie godzinę wisiałam na telefonie, bo nie odbierała mojego telefonu rodzinna najpierw, a potem rejestracja, kiedy chciałam się spytać, czy mój lekarz dzisiaj pracuje!

Nikt nie odebrał!

Wnerwiona i zawiedziona w końcu zrezygnowałam z dzwonienia, bo miałam dość tego dobijania się o uwagę w ważnej dla mnie sprawie.

Minęło trochę czasu i o dziwo odzwoniła moja rodzinna i w końcu otrzymałam nr recepty – uf!

Nadal nie mam terminu szczepienia, choć słyszałam, że kobieta, która wzięła dwie dawki zachorowała na COVID.

Mimo wszystko – przy okazji spytałam rodzinnej o to szczepienie, bo chcę się zaszczepić.

Usłyszałam, że u mnie nie są zaszczepieni ludzie po siedemdziesiątce, ale rodzinna gdzieś mnie tam wciśnie i zostanę o tym powiadomiona, a więc czekam!

W miesiącu maju mamy w rodzinie dwie komunie i jeden chrzest, ale w związku z pandemią wszyscy są ostrożni i prawdopodobnie nie pojedziemy ze względu na wszystkich bezpieczeństwo.

Nikt nie chce nas – seniorów narażać tym bardziej, że nie mamy ochrony w postaci szczepionki!

W kościele też są ograniczenia, a więc jako dziadkowie nie będziemy mogli do kościoła wejść, bo tylko rodzice, rodzeństwo i chrzestni, a także nie można nadal robić przyjęć w restauracjach.

Stanęło na tym, że już mamy odłożone pieniądze na prezent, bo w tym czasie są rozmaitości na rynku nie za bardzo wiemy, co się teraz dzieciom kupuje z tej okazji!

Mąż chciał Wnukowi kupić laptopa, bo potrzebuje do nauki zdalnej, ale go powstrzymałam, gdyż na rynku jest taki wybór i niech rodzice sami zadecydują, co będzie dla niego najlepsze.

Weszłam do sieci i sprawdzałam, co się daje chłopcu na komunię, a tam sama elektronika, na której my seniorzy nie do końca się znamy!

Z pewnością będziemy na przyjęciu komunijnym Wnusi, które odbędzie się na świeżym powietrzu i powiem Wam, że ta pandemia sprawia, że mamy tyle dylematów i niestety, ale rozdziela rodziny!

Dzisiaj Lewica poszła na spotkanie z bandziorem Morawieckim i się dogadali w sprawie funduszu unijnego, a ja tylko na to tak:

Kto, gdzie, z kim i dlaczego – bo ja już nie pojmuję w tej opozycji niczego!

Mój stres jest większy niż twój!

Obraz może zawierać: jedzenie

Leki rozłożone na cały tydzień, a są to leki na serce, cukrzycę i wątrobę i jak na razie tyle!

Wchłaniam tę chemię codziennie, ale innego wyjścia nie ma, skoro lekarze nakazali.

Dziś zauważyłam, że kończy się mi ich zapas, a więc trzeba było zadzwonić do lekarza, który w związku z pandemią nie wzywa mnie do przychodni.

Podaje numer recepty na telefon i zaraz można iść do apteki, by sobie te leki wykupić!

Tak wykupić, bo jako seniorka nie mam ani jednego leku darmowego tak jak obiecał PiS!

Mój dzisiejszy rachunek za leki, to 160 złotych!

Mimo, że mam już dużo lat, to za każdym razem, kiedy dzwonię do mojej rodzinnej mam ogromny stres, choć wiem, że lekarze są właśnie od tego, by nam pomagać!

Kiedy decyduję się wykonać telefon do mojej rodzinnej – mimo, że doskonale Ją znam, to oblewają mnie zimne poty, trzęsą ręce,  a także czuję, że jestem może natrętna.

Mam właśnie takie nastawienie, gdzieś w sobie, że kiedy muszę kogoś o coś prosić, to stres mnie zjada, a po wszystkim długo dochodzę do siebie!

Nawet kiedy jestem twarzą w twarz z lekarzem, bo szybko mówię, o co mi chodzi i staram się lekarzowi nie zawracać głowy innymi sprawami.

Kiedyś posłanka Mucha powiedziała, że seniorzy chodzą do lekarza z nudów!

Czekam aby jak najszybciej, by gabinet opuścić z receptą, albo skierowaniem do specjalisty na dodatkowe badania!

Jednak unikam lekarzy jak tylko mogę, choć wiem, że się starzeję i nie wiadomo jakie choróbsko może mnie jeszcze dopaść!

Cóż – taki mam durny charakter i naprawdę z takim nastawieniem żyje się bardzo ciężko.

Wiem, że niektóre osoby mnie zrozumieją, bo mają tak samo!

A teraz o mentalności rodzin katolickich, które swój katolicyzm podkreślają na każdym kroku będąc w PiS!

Właśnie oni, którym unieważnia się małżeństwa przez księdza i nam zwykłym śmiertelnikom nakazują leżenie krzyżem w kościele, a sami kiedy okradną państwo siedzą w pierwszych ławach w kościołach!

To oni – ci hipokrycie, którzy są jeszcze przy władzy, ale tylko po to, by chronić swoje patologiczne rodziny i pełne konta!

„Oto taki przykład, o którym napisał mój znajomy „Dominik”, a także cała, polska prasa grzmi!

„Czy syn Jacka Kurskiego, Zdzisław Antoni Kurski, wykorzystywał seksualnie pochodzącą z Trójmiasta Magdę Nowakowską, odkąd ta skończyła 9 lat??

Nie mam już zaufania do wymiaru sprawiedliwości – mówi Magda Nowakowska, Znałam Kurskich od zawsze. Bardzo przyjaźniłam się z ich najstarszym synem Zdzisławem. Traktowałam go jak starszego brata. Darzyłam zaufaniem. Zaczął mnie krzywdzić, gdy skończyłam dziewięć. Przestał, gdy dostałam pierwszy okres. Może się bał, że zajdę w ciążę? – mówi dwudziestoletnia dziś kobieta.

Ojciec Magdy to były radny Prawa i Sprawiedliwości, pełnił też funkcję asystenta europosła PiS Jacka Kurskiego. Rodziny przez niemal 8 lat spędzały wspólnie wakacje w miejscowości Danielino w powiecie sztumskim.
W trakcie powtarzających się wspólnych urlopów Magda i o osiem lat starszy od niej Zdzisław, syn Jacka Kurskiego, często spędzali czas sam na sam w urządzonym na piętrze pokoju.

– W jednym ze wspomnień widzę słońce wpadające do pokoju na poddaszu i jego, jak mnie gwałci analnie. Miałam wtedy fioletową spódniczkę. Rodzice mnie tak ubierali. On podciągał materiał, zdejmował ze mnie majtki i mnie penetrował. Wkładał członka w każdą dziurę: w pupę, w pochwę, w usta.

Postępowanie w sprawie wykorzystywania nastolatki wszczęto w listopadzie 2015 roku. W czerwcu roku 2016 sprawę przejęła Prokuratura Okręgowa w Gdańsku, umarzając ją w sierpniu 2017. Wobec odczuwanej bezradności Magda usiłowała popełnić samobójstwo, połykając około 160 tabletek. W roku 2018 sąd w Kwidzynie nakazał wznowić śledztwo. Prokuratura Okręgowa w Gdańsku po raz kolejny zasądziła jednak umorzenie sprawy. Prawo Magdy do skargi posiłkowej wygasło w ubiegłym roku.

Oświadczenie Jacka Kurskiego w tej sprawie:

Obrazek
Obrazek

To OŚWIADCZENIE (jak dla mnie) jest potwierdzeniem, że jednak „sprawa” była. :okok:
Nic mnie bardziej nie utwierdziło, że ofiara mówi prawdę jak to oświadczenie. :okok:
Mam nadzieję, że pedofil zostanie ukarany więzieniem.
KAŻDY :wlosy:
Bez względu kim jest lub są jego rodzice. ”

Kurski jak ty wychowałeś swojego syna?

Syn Kurskiego – Zdzisław Antoni Kurski. Co o nim wiemy ...

Chora służba zdrowia w Polsce

Dość już dawno posłanka PO – śliczna Joanna Mucha wydaliła z siebie, że seniorzy chodzą do lekarzy i siedzą w kolejkach, bo im się bardzo nudzi.

Obraziła mnie w tym momencie, bo jestem tego zaprzeczeniem.

Idę do lekarza tylko wówczas, gdy mi coś poważnie dolega, a swoje leki załatwiam telefonicznie i nie muszę siedzieć w poczekalnich.

Ale i z tym czasami bywa kłopot!

Wczoraj policzyłam moje leki i stwierdziłam, że na weekend mi zabraknie, a więc z wielką tremą, jak zawsze, dzwonię do rodzinnej.

Piszę z wielką tremą, bo mam głupi charakter i uważam, że zawracam komuś głowę i nie chcę być natrętna, a więc jest to dla mnie zawsze wielki stres.

Ja stara kobita mam obiekcje, że dzwonię do lekarza i mu się narzucam, a przecież taka jest lekarzy praca!

Dzwonię więc cała w stresie, a tu rodzinna odrzuca moje połączenie.

Pomyślałam sobie, że może jest zajęta i dzwonię drugi raz po godzinie.

Ponownie moje połączenie odrzuciła.

Wnerwiona dzwonię do rejestracji i czekam dość długo na odebranie mojego telefonu.

No w końcu rejestratorka odebrała, a ja grzecznie pytam, czy jest moja rodzinna w pracy i usłyszałam, że jest na urlopie!

Pytam więc, co ja mam zrobić, aby wypisano mi receptę i słyszę w słuchawce – nie wiem!

Konsternacja chwilowa i usłyszałam – no dobrze, to niech pani podaje te swoje leki!

Podałam, ale sobie pomyślałam, czy tak trudno rodzinnej byłoby nagrać  informację  w telefonie, że właśnie przebywa na urlopie?

Może warto w sieci założyć informację, że lekarz od – do przebywa na urlopie, a nie żeby pacjent musiał się domyślać.

Co w takich sytuacjach mają zrobić starzy ludzie, którzy nie są w stanie iść samodzielnie do lekarza i nie mają bliskich do pomocy?

Nie lubię naszej służby zdrowie, bo kiedy tylko się z nią zetknę, to czuję się jak intruz, że zawracam komuś głowę i jestem kłopotem.

W dobie komputerów, telefonów komórkowych tak trudno służbie zdrowia jest obsłużyć pacjenta i naraża się go na stres.

Ja wiem, że oni marnie zarabiają i w rejestracji te panie niechętnie robią robotę za lekarzy, będąc wciąż nadąsane, bo są zmęczone, ale są granice, że w końcu ten pacjent potrzebuje ludzkiego traktowania, a nie chce być popychadłem.

Mój kolega „D” tak napisał o służbie zdrowia w Polsce!

Jest coraz gorzej i od czterech lat służba zdrowia chyli się ku upadkowi!

„Służba zdrowia w stanie przedzawałowym.

Polska ma jeden z najniższych odsetków PKB wydawanych na opiekę zdrowotną.
W kontekście postępującego starzenia się społeczeństwa nie wróży to nic dobrego. :dobani:
Obrazek
Szpitale odsyłają ciężko chorych pacjentów, bo ich leczenie się nie opłaca. :bezradny:
W dużym szpitalu miejskim w Pruszkowie k/Warszawy – właśnie ODESZLI Z PRACY NARAZ WSZYSCY LEKARZE Oddziału Wewnętrznego.. :boisie:
Obrazek
W szpitalach coraz częściej opiekują się chorymi starsze panie pielęgniarki, bo średnia wieku pielęgniarek z braku napływu nowych – od kilku lat systematycznie wzrasta a weteranek ochrony zdrowia nie ma kto zastąpić.
W przyszłym roku prawie połowa pracujących pielęgniarek osiągnie wiek emerytalny. :szok:
Już dziś co trzecia z nich ma skończone 60 lat.

Jeszcze gorzej wyglądamy pod względem liczby lekarzy – co czwarty lekarz jest dziś w wieku emerytalnym, a 11 proc. ma powyżej 71 lat.
W Unii Europejskiej zajmujemy ostatnie miejsce ze współczynnikiem 2,4 lekarza na 1000 mieszkańców.

Młodzi wyjeżdżają albo zmieniają zawód. :smutny:
Obrazek
Kiedy lekarze i pielęgniarki przejdą na zasłużone emerytury – TO BĘDZIE ZAPAŚĆ SŁUŻBY ZDROWIA!!

Rządzący Polską PiS – ma to głęboko w dupie, bo oni mają KLINIKĘ RZĄDOWĄ i najlepszych specjalistów.. :VV:
Pielęgniarki i lekarze to nie jest ktoś – kto da im miliony głosów, a napalonej na „prezenty Prezesa” tłuszczy rzuci się jakieś ochłapy przed wyborami i biegusiem polecą głosować na PiS.. :zabawa:

Jakbym się umiał modlić – to bym się modlił przede wszystkim O ZDROWIE!! :poklon:
A WY?” :wariat:

Nie tak słodko – jak myślisz, bo jest gorzko!

W tym tygodniu, we wtorek poszłam na bezpłatne zbadanie wzroku u jednego z optyków w moim mieście.

Zauważyłam, że mój wzrok ma wiele do życzenia, bo nawet czytanie Internetu sprawia mi już trudność, a rozwiązywanie krzyżówek, to koszmar.

Tak samo zauważyłam, że mam już za słabe okulary do oglądania telewizji i z pewnoścą na ten stan wpłynęła moja cukrzyca!

Powiedziałam o tej wizycie mojej leżącej Mamie, a Ona do mnie, że też ma już za słabe okulary i nie widzi dobrze obrazów w telewizji, która jest Jej jedyną rozrywką w chorobie.

Moja Siostra była u dwóch optyków z pytaniem, czy można pomóc chorej Mamie w sprawie nowych okularów!

Wszędzie usłyszała, że chory musi się pojawić osobiście u optyka i nie ma innej możliwości.

Poszłam więc do optyka i na samym początku spytałam, co robić, kiedy osoba chora nie może się osobiście pojawić ze względu na stan swojego zdrowia.

Usłyszałam od lekarza, że Mama musi się pojawić i on wówczas zbada takiej osobie wzrok i dobierze okulary.

Uparcie spytałam, co ma taka osoba chora zrobić, skoro i tak dalej!

Lekarz spojrzał na mnie – pomyślał i zgodził się na wizytę domową – uf!

Poprosił tylko o załatwienie tablicy w postaci brystolu i powieszenie tego na ścianie, gdyż on ma rzutnik, a więc i trzeba zaopatrzyć go w przedłużacz.

Mąż poszedł do innego optyka i pożyczył oryginalną tablicę, a więc wszystko spada na rodzinę!

Jutro idę do tego zakładu na godzInę 10 i tym sposobem może uda się Mamie zbadać wzrok i wreszcie będzie mogła oglądać tv.

W związku z tą sytuacją pomyślałam sobie, że jeśli zachorujesz i staniesz się warzywem, to w tym dzikim kraju nikogo prócz rodziny nie obchodzisz – nikogo!

Przecież lekarz rodzinny doskonale wie, że jego dawny pacjent/pacjentka leży miesiącami, ale można zapomnieć o jakimkolwiek zainteresowaniu – zero/nul!

To samo dzieje się z pielęgniarkami środowiskowymi, które pojawiają się tylko w chwilach, kiedy trzeba zrobić zastrzyk, albo podpiąć kroplówkę.

Od miesięcy moją Mamą nikt ze służby zdrowia się nie zainteresował, bo dla służby zdrowia moja Mama już nie istnieje.

Jeśli choremu kończą się leki, to też musi to załatwić rodzina i jakże często te recepty są źle wypisane, bo dawki leków na recpetach są na tydzień – zamiast na miesiąc.

Rodzina musi mieć żelazne zdrowie, bo chorzy w Polsce są traktowani jak zło konieczne i taki chory jest kompletnie osamotniony i gówno kogo obchodzi.

Wszystko jest skomplikowane, bo w dobie komputerów każdy taki chory powinien być w bazie danych i tam powinny być wpisane np. dawki leków, a recepty wydawane automatycznie.

Coś w tym kraju nie gra i nie mówiąc już nawet o darmowych lekach dla Seniorów.

Masz chorego w rodzinie, to się martw sam, bo od państwa nie dostaniesz żadnego wsparcia i pomocy i to jest nieludzkie traktowanie tych pokonanych przez nieuleczalną chorobę.

Ja mam takie doświadczenia, ale może ktoś z Was ma w tym temacie lepsze!

 

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

W ramach odstresowania Mąż zabrał mnie na wycieczkę – z dala od znieczulicy!

 

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

 

Poszła baba do lekarza!

Kto mnie czyta, to wie, że trochę zaczęłam się leczyć i w związku z tym chodzę do lekarzy, co jakiś czas.

Właśnie wczoraj odbyłam wizytę w szpitalnej przychodni i to, co mnie podczas tej wizyty spotkało – spowodowało, że musiałam się z tym przespać!

Dopiero dziś dojrzałam do tego, aby napisać co i jak!

Siedziałam w kolejce do lekarza jakieś 1,5 godziny, bo mimo przydzielonej godziny, to czekanie się wydłużyło, bo lekarz wyszedł z gabinetu i długo go nie było! Norma!

Wreszcie przyszła moja kolej, weszłam do gabinetu i pokornie usiadłam na krześle po drugiej stronie stołu!

Mimo, że byłam już drugi raz, to lekarz zaczął mnie przepytywać tak jak za pierwszym razem i spytał czy pracuję?

Odparłam, że jestem na emeryturze i już nie pracuję, a ten  gdzie pracowałam?

Odparłam, że tu i tu, a on do mnie, a czym się w pracy zajmowałam?

Pokornie odpwiedziałam, ale nie widziałam zasadności tych dziwnych pytań, bo co ma piernik do mojej cukrzycy!

Spojrzał w książeczkę cukrzyka i zaczął zapisywać w karcie moje wyniki, a potem pomachał mi moimi wynikami z krwi przed nosem i rzekł – przez ostatnie trzy miesiące pani się obżerała ponad miarę i nieprzyzwoicie.

Spojrzałam na niego i prosiłam o powtórzenie, bo myślałam, że czegoś nie zrozumiałam.

A on do mnie, że paramer z krwi wskazuje, że się obżerałam chyba jakimiś golonkami i mięsiwem i zaczął na mnie się drzeć, że powinnam wiedzieć jaki parametr jest prawidłowy przy cukrzycy.

Zdębiałam, ale się nie społoszyłam i powiedziałam wprost, że jest w ogromnym błędzie, bo przez rok zrzuciłam 18 kilogramów, a moja dieta jest bardzo skromna i właściwie nie jadam pieczywa, a obiad jest bardzo skromny i nie jem kolacji po 18!

Wbiłam go w konsternację i nagle poszedł po rozum do głowy, że ja trzy miesiące przed leczeniem nie brałam żadych leków i stąd są takie, a nie inne wyniki.

Nawet mnie nie przeprosił za kalumnię rzuconą o obżarstwie!

Ale to  nie koniec szopki!

Jeszcze raz spojrzał na moje pomiary cukru i jednego wieczora miałam poziom blisko 200!

Grzecznie się przyznałam, że zjadłam trochę czereśni, bo sezon, a on do mnie – czeeereśnie pani zjadła?

A wie pani, że nie wolno jeść pani żadnych owoców, a jedynie warzywa i napadł na mnie w te słowa – a wie pani gdzie jest najwięcej węglowodanów?

Ja jąkając się odparłam, że w owocach,  on – no właśnie w końcu pani to zrozumiała i to wszystko podniesionym głosem!

Poczułam sie jak intruz i w pewnym momencie miałam ochotę pieprznąć drzwiami i powiedzieć mu, że pomylił się z powołaniem, ale zachowałam stoicki spokój!

Wyznaczył mi kolejną wizytę i pójdę i będę dalej pod jego kontrolą, ale nie dam się sprowokować temu chamstwu.

Pisałam niżej, że kiedy miałam arytmię serca, to trafiłam do szpitala, a tam lekarka – młoda też wydarła na mnie buzię, że nie umiem opowiedzieć o tym – dlaczego jestem słaba.

Dopiero kiedy spłynęły wyniki moje z krwi i moczu się przestraszyła i chciała mnie zostawić na obserwację!

Podziękowałam jej, bo nie pozwolę, aby ktoś traktował mnie – senorkę jak zło konieczne.

Powiem Wam szczerze, że bywało, iż w czasach komuny miałam styczność z lekarzami, bo przecież rodziłam i dzieci chorowały, ale nigdy nie spotkałam się z takim chamstwem!

Unikałam lekarzy jak ognia całe życie, a ten lekarz mnie się pyta na co jeszcze choruję?

Odpowiedziałam grzecznie, że jestem niezdiagniozowana, bo miałam pierwsze USG w swoim życiu i jego to dziwi!

Leczysz się nadmiernie, to jesteś natrętem, a nie leczysz się, to jesteś idiotą!

Rozumiem, że od prawie 3 lat wszyscy boją się PiS i jego nowych rządów, ale dlaczego mają to odczuwać pacjenci Bogu ducha winni?

Oto moje menu odkąd wiem, że nie mogę sobie folgować z dietą.

Czytam, co mi wolno, a czego nie, ale to jest takie trudne, bo mamy sezon i chce się spróbowowac wszystkiego i popełnia się małe grzeszki, ale za sałatę mnie cham lekarz chyba nie zbeszta, a truskawki mają mały indeks glikemiczny i czytam w sieci, że czereśnie też, ale co ja tam wiem!

 

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Zdjęcie użytkownika Elżbieta Maria Saga.

Kamień z serca!

Podobny obraz

Jak pisałam niżej zaczęłam chodzić po lekarzach i w konsekwencji zadbać o swoje zdrowie.

Nie chodziłam po lekarzach latami i myślałam sobie buńczucznie, że jestem niezniszczalna, bo nawet żadne grypy mnie się nie imają.

Jednak miesiąc temu poczułam się źle, bo zaczęło kołatać mi serce i znalazłam się na kilka godzin w szpitalu.

Tam podano mi kroplówki, a po zbadaniu krwi chcieli mnie zostawić na obserwację na kilka dni!

Nie zgodziłam się, bo panicznie boję się szpitali, a wyniki z krwi wykazały, że moja wątroba coś szwankuje.

Zaczęłam więc leczyć się abulatoryjnie i biegam po lekarzach.

Ten zły wynik wątrobowy od razu zrodził w mojej głowie, że mam raka wątroby, tak jak moja chora Mama.

Już widziałam siebie w szpitalu, gdzie dają mi chemię i oczywiście to, że umrę na raka, bo mam w życiu takie „zezowate szczęście”.

Według wskazówek lekarza zaczęłam systematycznie badać poziom cukru i oczywiście regularnie biorę zapisane mi leki.

Rodzinna skierowała mnie do specjalisty, a ten napisał dla mnie skierowanie na USG jamy brzusznej.

Do badania dzisiejszego miałam parę dni i w wyobraźni miałam diagnozę – rak!

Nawet do Męża powiedziałam, że jak umrę, to ma się ponownie ożenić z kobietą, która o Niego zadba!

Sama siebie pocieszałam, że rak to nie wyrok i w dzisiejszej, rozwiniętej medycynie jakoś mnie uratują!

Ze strachem na ramieniu poszłam dzisiaj na te USG i pokornie czekałam na swoją kolejkę, ale wewnętrznie byłam sparaliżowana i strasznie wystraszona, że za chwilę usłyszę wyrok!

Tak samo czułam się na kozetce, kiedy pani robiła mi to USG i czekałam na to straszne słowo – rak, torbiel, guz, narośl.

Pani podała mi papier, abym się wytarła z tego żelu i usłyszaaaam – śledzona zdrowa, trzustka zdrowa, nerki działają i w końcu wątroba zdrowa choć lekko stłuszczona jak to bywa u cukrzyków.

Wyleciałam z gabinetu jak na skrzydłach i poczułam ogromną ulgę i do teraz czuję się jak w skowronkach, że mi się udało.

Mam do Was kochani apel – badajcie się i nie odpuszczajcie mimo, że do lekarzy są ogromne kolejki i trzeba swoje wysiedzieć, ale warto i nie idźcie moją drogą, że uważałam, że nie lubię lekarzy.

Starzejący się rodzice to balast. Dla dzieci, lekarzy, pielęgniarek

Tak mi się ostatnio składa, że parę dni temu byłam codziennie u Mamy w szpitalu.

Leżała na oddziale wewnętrznym w bardzo ciężkim stanie. Myślałam, że nie wyjdzie z choroby i przyjdzie Jej kres.

A jednak stał się cud z mocy służby zdrowia i rodziny, która zaopiekowała się na równi z pielęgniarkami i lekarzem prowadzącym.

Jakże byłam mile zaskoczona, że moją Mamą tak dobrze zaopiekował się szpital.

Kroplówki – dużo kroplówek i zastrzyki – dużo zastrzyków i w końcu stan Mamy bardzo się poprawił.

W chorobie na raka chodzi o to, by pacjent nie cierpiał i tak też się stało.

Dobranie odpowiednich leków sprawiło, że Mama w stanie stabilnym jest od tygodnia w domu.

Dziękuję służbie zdrowia w mojej miejscowości za dużo empatii i troskę.

Ale nie zawsze tak bywa i tu polecam poniższy wywiad:

Smutna prawda o nas: Starzejący się rodzice to balast. Dla dzieci, lekarzy, pielęgniarek.

Karetka zabiera dziadka czy babcię, a młodzi jadą na wakacje. Bez balastu, którym na co dzień są ich starzy rodzice. Wiem, że wszyscy chcemy być młodzi, piękni, wysportowani i oczywiście zdrowi, i że najlepiej by było gdyby starość nie istniała. Chowamy ją w domach starców, w szpitalach. I nie szanujemy. I jak się przekonałam, nie szanują jej też lekarze i pielęgniarki – mówi Magda Rigamonti, dziennikarka, której wpis na Facebooku dotyczący 22-godzinnego pobytu z ojcem na szpitalnym oddziale ratunkowym w maju poruszył wiele osób. Teraz dziennikarka wraca do tych chwil przyglądając się funkcjonowaniu SOR-ów i traktowaniu seniorów w Polsce.

Jakimi trzema słowami opisałaby pani pobyt z ojcem na SOR-ze?

Bezradność i oczekiwanie. No i jeszcze może zwątpienie.

Zwątpienie?

Zwątpienie w to, że jest się podmiotem.

Pani była tam „jedynie” osobą towarzyszącą.

Ale obserwowałam pacjentów i personel SOR-u. I jasne jest, że pacjenci boją się jeszcze bardziej i są jeszcze bardziej bezradni. Szczególnie ci starsi, 80-, 90-letni, na skraju życia. Pamiętam ich wzrok pytający, błagalny. Siedzieli, leżeli, czekali aż ktoś się nimi zajmie, powie, co dalej, co z nimi. Pamiętam staruszka, którego posadzono na wózku. Czekał i tylko wodził wzrokiem za przechodzącymi obok ludzi w białych kitlach. Dokładnie tak samo patrzą dzieci w domu dziecka, podczas wizyt potencjalnych rodzin adopcyjnych. Patrzą, wodzą wzrokiem i mają nadzieję, że właśnie do nich podejdzie pani, przytuli, zajmie się, przygarnie.

 

Nie przesadza pani?

Nie. Na SOR-ze też tak czekają ci, którym coś dolega. Wiedzą, że są zależni od salowych, pielęgniarek, lekarzy, od wszystkich osób w białych kiltach. I to jest okrutna zależność.

Myśli pani, że pacjenci znają swoje prawa? Potrafią o siebie zawalczyć w takiej sytuacji?

Powiedziałam o okrutnej zależności. Pacjenci wiedzą przecież, że od lekarza i pielęgniarki zależy ich zdrowie, a często i życie. Wiedzą to też lekarze i cały personel SOR-u. Wiedzą i ten fakt wykorzystują. Wiedzą, że są prawa pacjenta, ale i tak czują się panami sytuacji. Proszę pamiętać, że szczególnie ludzie starszej daty mają do lekarza ogromne zaufanie, darzą szacunkiem, wierzą, że lekarz to zawód szczególny, zawód zaufania publicznego.

Pani nie wierzy?

Wierzę, przecież ci ludzie kształcili się przez wiele lat po to, by ratować ludzi, by pomagać w potrzebie. Musieli się kierować, jeśli nie powołaniem, to przynajmniej misją. Lekarz to zawód zaufania publicznego. To ktoś, od kogo jesteśmy uzależnieni w sytuacjach ekstremalnych (nawet takich jak złamanie ręki, bo to ekstremalna sytuacja dla zdrowego człowieka), bo sami sobie nie poradzimy. Skoro lekarz wybrał taki zawód, zdecydował się pracować w szpitalu, przychodni czy prywatnej klinice, to ma obowiązek zachowywać się uczciwie i z szacunkiem. Kilka lat temu spędziłam wiele godzin w Szpitalu Bielańskim, widziałam, jak pracuje dr Marzena Dębska i prof. Dębski i wiem, że po wielu latach w tym zawodzie można być lekarzem cierpliwym, życzliwym, który zrobi wszystko by ratować życie i zdrowie matek i ich dzieci.

Praca na SOR-ze jest specyficzna. Wiąże z dużym stresem. Może w tym wszystkim brak już miejsca na empatię?

Kiedy po 22 godzinach zabierałam ojca z SOR-u, podjęłam decyzję, że przestaję być tylko bezradną córką, która prosi pielęgniarki i lekarza o informacje. Zrozumiałam, że mam obowiązek wyciągnąć legitymację prasową i powiedzieć, że jestem dziennikarką. Nie, nie po to, żeby pomóc swojemu ojcu, tylko tym wszystkim, którzy tkwili na tych krzesełkach i leżankach od wielu godzin. I rozpoczął się teatr. Nagle pielęgniarki ruszyły do pacjentów. –Jak długo trwają te dolegliwości? Czy się powtarzają? O, nie może pan złapać tchu. Od jak dawna to trwa? Jakie leki pani przyjmuje? I tak dalej… Doskonale wiedziały, że właśnie zadają pytania, które miały obowiązek zadać wiele godzin wcześniej.

Za granicą na studiach medycznych są przedmioty dotyczące komunikacji z pacjentem.

Pewnie na medycynie jest psychologia, ale czy komunikacja, to nie wiem. Jeśli jest, to personel SOR-ów szybko zapomina o tym, czego się nauczył. Wie pani, żałuję, że wtedy na SOR-ze przy Wołoskiej nie zrobiłam tym starszym pacjentom zdjęć, nie poprosiłam o ich zgodę na to. Do dziś mam przed oczami obrazy m.in. pana, który siedział 11 godzin na wózku inwalidzkim i nikt z personelu nie zapytał, czy chce siku, pić, jeść, czy nie potrzebuje pomocy, czy może by się trochę przeszedł. To ja zapytałam, czy przynieść mu kanapkę i wodę. Była tam też młoda omdlewająca dziewczyna. Siedziała kilka godzin na twardym krześle. Widziałam, jak wyciągnęła rękę do przechodzącej obok osoby w białym kitlu, prosząc, czy ta może podprowadzić ją do toalety. Usłyszała tylko: „nie jestem od tego”. Wstałam i poszłam z nią do ubikacji. Na takim oddziale powinien być ktoś, kto pomaga czekającym ludziom, kto poda pić, przyniesie kanapkę. Proszę pamiętać, że tam dla ludzi czekających wiele godzin nie są przewidziane żadne posiłki. Proszę sobie wyobrazić, kto czeka 20 godzin, jest cukrzykiem i musi często jeść drobne porcje… No, ale czego ja chcę, skoro pewnie nikt takiej osoby nie zapyta, na co choruje. Mojego ojca nikt podczas tej prawie doby na SOR-ze nie zapytał, jakie leki przyjmuje, na co choruje. Nikt nie powiedział panu z leżanki obok, że ma nie jeść i nie pić, bo za chwilę będzie miał badanie, które powinno się robić na czczo. Nikt nie zaproponował starszym ludziom, którzy byli tam sami, bez żadnej rodziny, czegoś do picia czy jedzenia. Pytałam więc panie pielęgniarki, czy trzymałyby w takich warunkach, bez jedzenia swojego 80-letniego dziadka czy ojca. Spuszczały tylko głowy. Ok, może to była już dziesiąta godzina ich dyżuru, może czekały, już tylko na to aż skończą pracę i będą mogły pójść do domu.

 

Tłumaczy je pani?

Nie, próbuję zrozumieć. Kiedyś spędziłam kilka nocy na SOR-ze w szpitalu przy ul. Szaserów w Warszawie. Przygotowywałam materiał o dr Magdalenie Kozak lekarzu ratowniku i żołnierce. I tam też był tłum pacjentów. I byli lekarze i pielęgniarki, ale nikt nikogo nie ignorował. Widziałam, jak można pracować z poświęceniem, chociaż czasami ma się bardzo, ale to bardzo dosyć, szczególnie w dwudziestej godzinie dyżuru. A do tego trzeba wypełniać dokumentację medyczną. Wie pani, wydaje mi się, że wszystko sprowadza się do tego, by pozostać człowiekiem.

I widzieć w pacjencie człowieka.

Oczywiście. To nie nos, palec czy udar trafił na SOR. To nie noga przyjechała z wypadku, to nie zawał przywieźli, bo to przyjechała pani Stasia z Jerozolimskich, lat 94, która jest sama, mąż od dawna nie żyje, córka mieszka w Kanadzie. Po raz kolejny mówię o tych starszych ludziach, bo chyba jednak stanowią większość na SOR-ach. Wtedy, na Wołoskiej było sześciu albo siedmiu takich niezaopiekowanych staruszków. Chyba wszystkich przywiozło pogotowie. Pewnie ktoś zasłabł, ktoś się źle poczuł, ktoś miał bardzo wysokie ciśnienie, kogoś zastali sąsiedzi leżącego na schodach klatki schodowej. Przecież wystarczyłoby, gdyby pielęgniarka bądź lekarz powiedzieli: „pani Kowalska, ma pani swoje lata i już całkowicie zdrowa nie będzie, bo takie jest życie, ale zrobimy pani badania, podamy kroplówkę z lekarstwem i mamy nadzieję, że się pani poprawi. A może warto by było, aby została pani na obserwację. No, ale trzeba poczekać na wyniki badań”. Pytała mnie pani o prawa, o to, czy pacjenci je znają. Myślę, że ci starsi ludzie boją się odezwać, o coś poprosić. Nie awanturują się. Choć, mam wrażenie, że jak „klient jest awanturujący się”, to zostanie szybciej załatwiony. Nie mówię o chamskich reakcjach i ubliżaniu, tylko zwróceniu na siebie uwagi i pokazaniu, że jestem tu człowiekiem, a nie nosem czy wyrostkiem.

Pani była tą „awanturującą się”?

Dopiero na koniec, w 22 godzinie pobytu mojego ojca na SOR-ze. Byłam awanturującą się dziennikarką. Okazało się nawet, że wezwano policję. Powiedziałam im, że tak, jak i oni jestem w pracy. Byli trochę zmieszani, myślę, że doskonale rozumieli moje zachowanie. Spisali moje dane z legitymacji dziennikarskiej i na tym się skończyło. Mam nadzieję, że całe to zdarzenie sprawiło, że personelowi, chociaż na te 2-3 godziny otworzyły się oczy, że zaczęli inaczej traktować pacjentów. Zresztą, kiedy opisałam tę sytuację, odezwali się różni ludzie, którzy byli pacjentami i rodzinami pacjentów. Opisywali swoje historie z SOR-ów, często makabryczne, często zakończone śmiercią. Odezwała się kobieta, której ojciec trafił na SOR na Wołoską i tam mu nie udzielono pomocy, tylko z niewiadomych przyczyn przewieziono do innego szpitala, w którym ten człowiek zmarł. Skontaktowali się ze mną także lekarze i pielęgniarki.

Z pretensjami?

Też.

Czy było pani przykro, kiedy czytała pani pod swoim wpisem negatywne komentarze od środowiska medycznego?

Negatywne równoważyły się z pozytywnymi. Pisali, że się nie znam, że nie rozumiem tej pracy. A ja uważam też, że skoro jestem dziennikarką, to mam obowiązek również lekarzom patrzeć na ręce. Kilka lat temu zajmowałam się sprawą prof. Chazana i nadużywania przez niego kompetencji dyrektorskich w szpitalu przy Madalińskiego w Warszawie. Teraz jeden z doktorów powiedział mi, że w końcu ktoś napisał prawdę i pokazał, jak jest na SOR-ach. Sam pracuje na jednym z warszawskich SOR-ów. Opowiadał o pacjentce, która leżała na SOR-ze przez osiem dni.

Bo?

Bo czekała na przyjęcie na konkretny oddział. Na oddziale jednak nie było miejsca, z SOR-u obawiano się ją wypuścić. Później się okazało, że w tym czasie na oddział przyjęto 14 osób, z pominięciem SOR-u. Ten doktor rozmawiał ze mną bardzo szczerze, mówił, że modli się o to, by nie trafić nigdy do szpitala, nie przechodzić przez SOR, modli się o to, by umrzeć ze starości, a nie chorować. Dodał, że wielu pacjentów umiera na SOR-ach, w szpitalach, bo są nienależycie zaopiekowani i że oczywiście trudno to udowodnić, bo na wszystko z reguły są papiery, procedury są wykonane i udokumentowane. On i inni powtarzali, że jeśli nie ma się znajomego lekarza w szpitalu albo chociaż pielęgniarki, to w szpitalu nie będzie się traktowanym, jak należy. I to jest największe zło, bo okazuje się, że jeśli jest się zwykłym pacjentem, to jest się nikim.

Historie, o których pani mówi, pokazują słabość systemu.

Tak, ale za systemem stoją ludzie. To, że system jest zły, wszyscy wiemy. Dyrektor SOR-u z innego szpitala powiedział mi, że za tym hasłem: system jest zły – pracownicy SOR-ów bardzo chętnie się skrywają. Tym złym systemem tłumaczą sytuacje, do których nigdy nie powinno dojść. Z drugiej strony od tego samego doktora słyszę, że na jednym dyżurze jest zaledwie dwóch lekarzy, którzy muszą ratować zdrowie, a często życie aż 130 pacjentów, więc nie ma siły, by byli oni empatyczni i pochylali się nad każdym tak, jak powinni. No, ale z drugiej strony czasami wystarczy podnieść kąciki ust… I oni po studiach, kiedy trafiają na taki oddział, mają w sobie pokłady empatii, są dobrze nastawieni do pacjentów.

I co, później o tym zapominają?

Nie wiem. Może patrzą na to, jak się zachowują ich starsi koledzy po fachu. Oczywiście nie wszyscy. Jest przecież wielu wspaniałych lekarzy. Niedawno trafiłam z córką na SOR w Giżycku. Byliśmy na wakacjach. Późnym wieczorem córka się przewróciła, narzekała na ból stopy. Nic nie puchło, więc sądziłam, że to tylko stłuczenie. Rano jednak nóżka spuchła. Pojechałyśmy do szpitala. Tam na SOR-ze powiedziano, że skoro do zdarzenia doszło dzień wcześniej, nie przyjmą dziecka i mamy się udać do przychodni. Na szczęście było blisko. Przyjął nas dr Pułjanowski. Obejrzał stopę, powiedział, że na jego oko to skręcenie i pęknięcie jednej z kostek stopy.

 

 Po czym wyjął plansze, pokazał układ kostny stopy, wyjaśnił, co się mogło stać i zanim wysłał na RTG, to jeszcze uspokoił, że jeśli potwierdzi się jego przypuszczenie, to włoży stópkę w lekką skorupę żywiczną. Kiedy czekałyśmy w krótkiej kolejce do gabinetu RTG, rozmawiałam z dwiema pacjentkami doktora – jedna po wszczepieniu endoprotezy, druga bodajże po operacji kolana. Mówiły, że ten doktor zawsze wszystko wyjaśnia, że wychodzi z założenia, że pacjent musi być szczegółowo poinformowany, no i że przyjeżdżają do niego pacjenci z całej Polski… No i jeszcze, lekko podnosi kąciki ust. No, ale to wszystko nie działo się na SOR-ze, tylko w przychodni.
 

Część pacjentów przychodzi na SOR, żeby ominąć kolejki w przychodniach.

I oni oczywiście robią też tłum na SOR-ach. Ale ja ich rozumiem.

Bo to sposób na szybszą diagnostykę…

Dziwi się pani tym ludziom. Skoro w przychodni rejonowej słyszą, że tomografię mogą zrobić dopiero za pół roku, a kardiolog przyjmie ich za 11 miesięcy. Myślę, że gdybym była w ich sytuacji, działałabym podobnie.

Znowu wracamy do systemu.

Tak, tylko że w tym systemie najbardziej cierpią pacjenci. Pamiętam staruszkę, która trafiła na SOR na Szaserów. Upadła i bolało ją biodro. Dr Magda Kozak zapytała, w którym miejscu boli i kiedy się przewróciła. Okazało się, że dwa tygodnie wcześniej. Nie zgłosiła się do lekarza rodzinnego, bo wiedziała, że ten będzie ją odsyłał do innych i przepisze co najwyżej tabletkę przeciwbólową. Miała świadomość, że na SOR-ze, choć trzeba poczekać, to i prześwietlenie i diagnozę można załatwić za jednym zamachem. Może też liczyła na to, że będzie mogła kilka dni pobyć w szpitalu. No, bo jak włożą ją w gips, to w domu sama sobie nie poradzi… W szpitalu lepiej i wygodniej. Dr Kozak mówiła mi o staruszkach podrzucanych na SOR przez swoje dorosłe dzieci. Zamawiają pogotowie, tłumaczą, że mama bądź tata gorzej się czują, że oni nie wiedzą, co robić. Karetka zabiera dziadka czy babcię, a młodzi jadą na wakacje, spędzają święta bez tego balastu, którym na co dzień są ich starzy rodzice. Wiem, że wszyscy chcemy być młodzi, piękni, wysportowani i oczywiście zdrowi i że najlepiej by było, gdyby starość nie istniała, gdyby nam nie przeszkadzała w naszym wspaniałym życiu. Chowamy ją w domach starców, w szpitalach. I nie szanujemy. I jak się przekonałam, nie szanują też lekarze i pielęgniarki. Niedawno rozmawiałam z Janem Rulewskim, opozycjonistą, który w PRL-u przesiedział za swoją działalność siedem lat. W stosunku do tego, czego doświadczył, użył sformułowania „przekroczenie granicy godności”. Od razu pomyślałam, że „przekroczenie granicy godności” to właśnie to, czego doświadcza bardzo wielu pacjentów w szpitalach. Tam często zapomina się o człowieczeństwie i zapomina o tym cały personel medyczny. Niestety, również o swoim człowieczeństwie.

Wywiad pochodzi z portalu: www.medexpress.pl