Archiwa tagu: los

Los tak chciał!

Najładniejszy budynek w moim mieście po remoncie.

Do mojego miasta przybyłam z rodzicami w 1963 roku i była to zima dość ostra.

Miałam 7 lat i zamieszkaliśmy w dwuklatkowym budynku, tuż przy jednostce wojskowej.

W tym samym budynku, tylko w drugiej klatce zamieszkał z rodzicami i bratem pewien chłopiec o rok starszy ode mnie.

Kompletnie się nie znaliśmy i jako dzieci nigdy na siebie nie wpadliśmy, choć było tam jedno, wspólne podwórko.

W 1965 roku przenieśliśmy się do miasta, które jeszcze odczuwało wojenne czasy i powoli zaczęto je odbudowywać.

Zamieszkałam z rodzicami w nowo wybudowanym bloku – tym razem trzyklatkowym.

Miałam bardzo blisko do szkoły, a nowinką było, że mieliśmy na nowym miejscu gaz i ciepłe ogrzewanie z kotłowni.

W poprzednim domu tego nie było i trzeba było palić w piecu i gotować na kuchni opalanej węglem.

Minęło wiele lat i znowu nic nie wiedziałam o chłopcu mieszkającym obok mnie!

Ten budynek, który pokazałam stał na zupełnie innej ulicy i nie był taki piękny jak dzisiaj.

Był zbudowany z czerwonej cegły i po latach popadł w ruinę kompletną, gdyż zdewastowali go menele.

Po wielu latach dowiedziałam się, że do 15 roku życia mieszkał tam ten chłopak, którego nie znałam.

Przy budynku było duże podwórko, a na nim szopy gospodarcze, w których jego rodzice hodowali różne zwierzaki, a ten chłopiec z bratem właśnie tam dorastali.

Były też psy i koty i podwórko tętniło życiem, co znam z opowieści – później.

Na początku lat 70-tych do mojej klatki – piętro niżej sprowadziła się rodzina z dwoma synami.

Ja miałam 15 lat, a ten chłopak 16 i z początku żadne nie zwracało na siebie uwagi, choć chodziliśmy do ostatniej klasy w tej samej szkole.

Chłopak ten powtarzał klasę, a wiec rocznikowo oboje kończyliśmy jednakowo szkołę i pewnego dnia pojechaliśmy na wycieczkę do Poznania pociągiem.

Zwiedziliśmy Poznań, byliśmy na „Halce” Moniuszki i jeszcze jakąś oranżerię.

Kiedy wracaliśmy z powrotem stałam przy nim w korytarzu pociągu i oboje wyglądaliśmy przez okno.

Do oka wpadł mi kamyczek z węgla i ten chłopiec pomógł mi chusteczką pozbyć się bolesnej zadry.

Drugiego dnia poszliśmy na randkę nad nasze, cudne jezioro i tak randkowaliśmy 4 lata, aż pewnego dnia się pobraliśmy i tak oto „pykło” nam 46 lat.

Uważam, że los tak nami kręcił i manipulował, jakby specjalnie chciał, byśmy byli ze sobą na zawsze razem.

Minęło 46 lat razem, ale byłabym nieszczera, że nasze małżeństwo zawsze było sielanką, bo nie było w pewnych momentach.

Nie wolno się jednak poddawać i trzeba zawsze walczyć do końca i próbować naprawiać, a nie wyrzucać!

Gdybym miała drugi raz wybierać – wybrałabym tak samo!

Zdjęcie zrobione 1 Maja w 1974 roku – nie pamiętam autora.

Reklama

Nigdy nic nie wiadomo!

Jest takie przysłowie, że gdybyś wiedział, że się przewrócisz, to byś sobie usiadł!

Nasze życie to wielka zagadka i nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć tego, co za sekundę może się wydarzyć!

Możemy w ciągu sekundy skaleczyć się nożem gotując obiad i możemy się przewrócić i złamać nogę, czy też rękę.

Nigdy nie przewidzimy, że oto wychodzimy z domu i możemy nigdy do niego nie wrócić!

Nie zdajemy sobie sprawy z tego ile na nas czyha i dobrze, bo byśmy wariowali.

Piękne Mazury i tam wypoczywał z rodziną i żoną polski reżyser Piotr Wożniak – Starak, mąż dziennikarki Agnieszki Szulim.

Był wieczór i wyszedł z kawiarni z kobietą  – wsiedli do wypasionej motorówki.

Nie przewidział, że to będzie jego ostatni rejs i w ciągu sekundy podczas nieszczęśliwego manewru oboje znajdą się w jeziorze.

Nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić tego, co tam za tragedia się działa!

To jest taka zagadka życia, że kobieta się uratowała, a reżyser uderzony w głowę śrubą od silnika utonął – prawdopodobnie!

Gdyby przewidział, to by nie podejmował brawurowej jazdy po jeziorze!

Był bogatym człowiekiem – milionerem i może to go zgubiło, a w tej historii możemy sobie zadawać setki pytań, które zostaną bez odpowiedzi!

Odwiedziła mnie dzisiaj Córka z rodziną – zjedliśmy obiad, a potem sobie rozmawialiśmy na przeróżne tematy.

W moim mieście dzisiaj odbywają się wyścigi szybkich samochodów, czego ja nie znoszę, gdyż w tym sporcie nie widzę niczego pięknego, a tylko ryk silników i wybuchy z tłumików – masakra.

Córka z rodzinką poszli zobaczyć ten rajd, bo w małych miasteczkach kiedy się coś dzieje, to ludzie wychodzą na ulicę, by to zobaczyć – taka atrakcja od czasu do czasu!

Kiedy wyszli ja zasiadłam do komputera, ale moja głowa była jakaś niespokojna.

Pomyślałam sobie, a co będzie jak zdarzy się wypadek i ktoś z widzów straci życie?

Wstałam od komputera i wyszłam na balkon, a za chwilę usłyszałam huk, trzaśnięcie i zobaczyłam biegnących ciekawskich!

Powróciłam do pokoju z komputerem i sięgnęłam po telefon!

Dzwonię i odbiera Córka, a ja się drę, czy są zdrowi i cali?

Jestem czarownicą, bo czułam, że z tych wyścigów, to nic dobrego nie będzie!

Kierowca na szczęście staranował lampę i znak drogowy! Wylał się z samochodu olej, a moi bliscy mieli tam właśnie stanąć, by oglądać ten wyścig.

Los inaczej podpowiedział i stanęli w innym miejscu!

Wyszli ode mnie i mogli już nigdy do mnie nie powrócić!

Tym razem ucierpiała tylko latarnia i znak drogowy, a następnym razem może być bardziej tragicznie i dziwię się włodarzom, że pozwalają na takie wyścigi po głównych w mieście ulicach!

Przyjechała Straż Pożarna i usunęła olej z jezdni i jeszcze o tej porze słyszę warkot samochodów!

Wolę moje miasto wyciszone, tak jak na moich poniższych zdjęciach!

Śpijcie spokojnie – śnijcie kolorowo i wszyscy miejmy nadzieję, że jutro nic złego nam się nie stanie!

Obraz może zawierać: samochód i na zewnątrz

 

 

Obraz może zawierać: roślina, drzewo, niebo, trawa, dom, na zewnątrz i przyroda

Obraz może zawierać: drzewo, roślina, niebo, na zewnątrz i przyroda

Obraz może zawierać: drzewo, roślina, niebo, na zewnątrz i przyroda

Obraz może zawierać: drzewo, dom, roślina, niebo, trawa, na zewnątrz i przyroda

Polowanie to tylko tchórzliwe określenie szczególnie tchórzliwego morderstwa na innym stworzeniu. Polowanie jest odmianą choroby umysłowej ludzi – Autor: Theodor Heuss

1 listopada 2017 roku Polacy wyruszą na cmentarze, aby pobyć ze swoimi bliskimi przy grobach. Będą zapalali znicze i kładli na grobach chryzantemy.

Będzie to dzień skupienia i zadumy, a tymczasem do lasów polskich 1 listopada wtargną mordercy z flintami i będą strzelać do łosi.

Będą strzelać jak leci, bo do samic i do młodych osobników – tak zadecydował ten nierząd!

Nie dość im Puszczy Białowieskiej i żubrów – chcą wytrzebić polskie lasy z narodowej zwierzyny i wytną stuletnie dęby – zdrowe drzewa.

Jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi oczywiście o kasę!:

Zastrzel sobie łosia!

Cennik obowiązuje na okres od 1 kwietnia 2017 do 31 marca 2018 roku. Jeśli chodzi o łosie, zawiera on następuje pozycje:

  1. postrzelenie byka – 600 zł
  2. postrzelenie klępy (samicy) lub łoszaka (młodego łosia) – 500 zł

Myśliwy może również kupić trofeum – tzw. łopaty (potocznie: rogi) – ustrzelonego przez siebie zwierzęcia:

  1. o masie do 3 kg – 1200 zł
  2. o masie od 3 do 4,99 kg – 2200 zł
  3. o masie 5 kg i większej – 3200 zł

Przy czym za za każde 0,01 kg powyżej 5 kg należy zapłacić 12 zł. Można również kupić rapcie (racice) klępy i łoszaka. Kosztuje to 90 zł. Wszystkie ceny zawierają 23 proc. podatku VAT.

Znam z sieci osoby popierające PiS, które dadzą się za PiS pokroić. Biedne osoby, które ronią łzy nad dręczonym kotem, czy psem, ale te osoby znajdą każde wytłumaczenie dla draństwa tego nierządu. Nie robi na nich wrażenia, ani zabity żubr, ani stuletni dąb, który mógłby rosnąć w lesie dalsze 200 lat.

Tak sobie myślę, że to, co dzieje się w Polsce – dla normalnego Polaka jest niedopuszczalne, a przez fanatyka PiS jest tolerowane i nie ma tu żadnego oburzenia.

Te osoby są nienormalne i tylko im współczuć tego zimna wewnętrznego jakie mają w sobie.

Ja płaczę nad Polską, a nienormalni fanatycy przyklaskują niszczycielskim rządom, które ogałacają Polskę ze wszystkiego, co cenne.

Kochani! Przestawiam Wam stosunek do przyrody np. w Japonii.

Japonia kocha swoją przyrodę i Japonia wie, że przyrodzie nie wolno robić krzywdy, bo jeśli zginie przyroda, to zginie i ludzkość.

Ten nierząd idzie na chama i nie rozumie, co robi naszym przyszłym pokoleniom!

Oni kiedyś za to zapłacą – nam Polakom! Normalnym Polakom!

Japonia to dziwny kraj dla przeciętnego obywatela Europy. To kraj niezrozumiałych zwyczajów zupełnie innej kultury oraz, jak się okazuje – dziwnie zachowujących się zwierząt;)

Na poniższym wideo możecie zobaczyć sytuację, jaka miała miejsce niedaleko japońskiego Parku Nara. Na filmie utrwalono całkiem pokaźne stado jeleni, które traktuje chodnik i drogę, jak las. Zwierzęta wylegują się na drodze, oddają się odpoczynkowi i najwyraźniej nic nie robią sobie z przejeżdżających wkoło samochodów i przechodzących ludzi. Pełen relaks:)

Wyjaśnienie takiego zachowania zwierząt leży właśnie w japońskiej kulturze. Zwierzęta te traktowane są w Kraju Kwitnącej Wiśni, jako dobro kultury i ze strony Japończyków nie grozi im żadne niebezpieczeństwo.

 

https://www.youtube.com/watch?time_continue=33&v=gSxzTNcVezU

Kobiece historie

Zaszła w ciążę będąc świeżo upieczoną mężatką. Byli młodzi, a on wielce w niej zakochany. Czekał z utęsknieniem na dziecko, ale w Polsce nie mógł znaleźć pracy.

Był ambitnym, młodym mężczyzną i chciał swojej kobiecie i dziecku zapewnić wszystko co najlepsze, a więc pojechał za granicę, aby zarabiać pieniądze na rodzinę.

Pracował z całych sił na budowach i kiedy odkuł się finansowo i zarobił na skromne mieszkanie, to z całych sił zapragnął ściągnąć młodą żonę z malutką córeczką. Wierzył, że uda mu się, tam za granicą odbudować trochę już zrujnowane szczęście odległością.

Jednak ona nie chciała się przenieść, bo bała się, że on zapędzi ją do pracy, a jej pracować się nie za bardzo chciało. Owszem skończyła jakąś tam szkołę i mogłaby kelnerować, pomagać starszym ludziom i pomagać mężowi finansowo, ale uparła się i została w kraju, bo wiedziała, że będzie na dziecko płacił.

Ubolewał nad tym i przyjeżdżał do Polski, ale z czasem taka sytuacja sprawiła, że się od siebie oddalili i w końcu wygasły między nimi wszystkie uczucia.

Wrócił więc tam, gdzie miał pracę, a ona złożyła pozew rozwodowy i tak skończyło się ich małżeństwo.

Ludzie zastanawiali się nad tym, z czego żyje ta kobieta, bo wciąż mieszkała w dwupokojowym mieszkaniu, które trzeba było opłacić, a także ubrać dziecko i siebie, oraz oczywiście coś jeść, a alimenty były niewielkie w stosunku do potrzeb.

Zatrudniła się więc do pracy w kwiaciarni, ale ta praca jej nie leżała,  a więc się zwolniła, a u boku pojawił się drugi facet, który zakochany i ślepy z miłości łożył na nią i nie swoje dziecko. Harował jak wół na tirach i zarabiał niezłe pieniądze.

Ona zadowolona, że znalazła takiego faceta, który zapewnia jej byt i jej córce, a więc spokojnie sobie żyła. Nie martwiła się o to, że nie będzie miała, co do gara włożyć.

Nosiła się wysoko, a ubierała w najlepsze, markowe ciuchy, a pierwszego, każdego miesiąca oprócz podstawowych produktów, obowiązkowo kupowała trzydzieści paczek papierosów na cały miesiąc, bo była namiętną palaczką, a więc na same papierosy wydawała nie swoje – 600 złotych.

Wkurzył się, bo jego pieniądze przepuszczała przez palce i nie potrafiła zaoszczędzić ani grosza i w końcu ją zostawił. Nie wytrzymał tej jej rozrzutności i nie godził się na to, że nie szanuje jego pracy.

Pojawił się inny obok niej, którego finansowo wykorzystywała dokładnie w ten sam sposób i po pół roku i on zrezygnował z tego układu, a więc kobieta została sama, ale pewnie nie na długo, bo ma dar, aby przez łóżko zauroczyć faceta, a ten niechaj buli na jej zachcianki.

Jedyną jej pasją jest robienie sobie fotek i wrzucanie ich na fejsa, bo do uczciwej pracy, by zarobić na siebie raczej się nie zanosi i powstaje tutaj pytanie jak długo będzie w stanie wyssać z facetów kasę, bo w końcu kiedyś się zestarzeje i zbrzydnie, ale ta kobieta nie ma raczej wyobraźni i kiedyś obudzi się z ręką w nocniku.

Ale nie wszystkie kobiety są takie:

Wychowała się  w rozbitej rodzinie. Ojciec z matką nie mogli z jakiś tam przyczyn razem żyć, a więc się rozstali, a nią zajęła się matka. Bardzo mocno ją oboje kochali, ale to matka dała jej wychowanie i może nie do końca wykształcenie, bo nie zdążyła i umarła na raka.

Została sama i musiała sobie jakoś radzić, ale nie było jej łatwo. Po matce odziedziczyła mieszkanie, które trzeba było opłacić i zrobić jakiś remont, bo mieszkanie się o to prosiło.

Nie wystarczało na remont z pracy w sklepie nabiałowym, a więc zebrała się w sobie i bez znajomości obcego języka wybrała się do pracy za granicą,

Pojechała w ciemno kompletnie, ale sobie poradziła i tam zajmuje się bardzo schorowanymi staruszkami. Pracuje bardzo ciężko, a także opłakuje każdego staruszka, który schodzi z tego świata, bo się do staruszków ogromnie przywiązuje. Jest bardzo oddana swojej pracy. Nie ma tylko szczęścia w miłości, ale praca pochłania ją i nie myśli, że mogłaby mieć kogoś u swojego boku.

Nie spędza jej snu z oczu, że mógłby dbać o nią jakiś facet. Pracuje dwa miesiące za granicą, a zarobione pieniądze inwestuje w swoje skromne mieszkanko i tak zrobiła remont łazienki i kuchni, a jej mieszkanie zaczyna wyglądać jak z katalogu i tyle jej do szczęścia trzeba było.

Dwie kobiety i dwa podejścia do życia. Sami wybierzcie, które jest wartościowsze, uczciwsze i dumne i ma sens.

Ale jeszcze przeczytajcie felieton z sieci. Warto:

http://mamadu.pl/124893,moj-maz-jest-gejem-mamy-dwoje-dzieci-nie-chce-rozwodu-bo-jego-pozycja-spoleczna-zapewnia-mi-zycie-w-luksusie

„Mój mąż jest gejem, mamy dwoje dzieci. Nie chcę rozwodu, bo jego pozycja społeczna zapewnia mi życie w luksusie”

To jedna z tych historii, które mogą się wydarzyć tylko w wielkim mieście, gdzie każdy jest anonimowy. Gdzie mamy możliwość ukrycia tego, co wstydliwe, a zaprezentowania tego, co pomaga nam odnieść sukces. Z takiego założenia wyszła Agnieszka, która swoją życiową tragedię przerobiła na własny sukces. Można? Można. Pytanie, czy warto.

Jest przed czterdziestką, ma dwoje, wspaniałych dzieci, zarabia dużo pieniędzy i zajmuje wysokie stanowisko. Niestety pozycji tej nie osiągnęła własną pracą, a nazwiskiem męża – prezesa ogromnej spółki. Cóż, z takiej możliwości z pewnością skorzystałaby większość z nas. Formalnie małżeństwem są od 15 lat. W rzeczywistości jednak ich wspólne życie trwało zaledwie 10. 

Małżeństwo
Przyjechała do Warszawy z malutkiej miejscowości, zaczęła studia i pracę. Przyszłego męża poznała na jakiejś imprezie u znajomych. Już nawet nie pamięta jak to było. Przyszedł z inną dziewczyną, ale łączyła ich tylko przyjaźń. „Byłam wtedy bardzo nieśmiała, nie umiałam się odnaleźć w dużym mieście, miałam mnóstwo kompleksów” – opowiada. Sam ją zagadał, poprosił o numer telefonu. Był przystojny, obyty, szarmancki i szalenie zabawny. Agnieszka nie mogła uwierzyć, że taki facet zainteresował się taką szarą myszką. Ale o facetach wiedziała niewiele, bo wcześniej nie była w żadnym poważnym związku. „Wstyd przyznać, ale byłam dziewicą” – zdradza.

Szybko zaczęli się spotykać, on dużo opowiadał o swoich marzeniach. Chciał założyć rodzinę, mieć dzieci. I jej to pasowało. Szczególnie, że był dość dobrą partią. Wywodził się z porządnej, bogatej rodziny i już w młodym wieku miał całkiem niezłe stanowisko. „Czy mogło mi się trafić coś lepszego?” – zawiesza to pytanie w powietrzu. Wzięli ślub i wyprawili huczne wesele. Co prawda jego rodzice nie byli zbyt szczęśliwi wybranką (kiepska partia), ale nie stawali na ich drodze do szczęścia. Za to rodzice Agi nie mogli się nadziwić, że ich zupełnie przeciętna córka tak ustawiła sobie życie. 

Wspólne życie
„Daj spokój, seks zawsze był słaby. Bardzo długo wmawiałam sobie, że mam zbyt wygórowane oczekiwania. Przecież nie miałam odniesienie, to był mój pierwszy partner. Było… poprawnie, ale bez szału. Jakoś te dwie córki zrobiliśmy, więc wiesz – jakiś seks był” –wspomina Agnieszka. Opowiada, że kochali się sporadycznie, dosłownie kilka razy w roku, najczęściej to ona inicjowała zbliżenia. On interesował się zupełnie innymi sprawami – piął się po szczeblach kariery, wyjeżdżał służbowo, inwestował, zmieniał samochody. Zarabiał i utrzymywał cały dom. 

„Zawsze był dla mnie dobry. Spełniał wszystkie moje zachcianki, był miły i szanował mnie. Czy mnie kochał? Nie zastanawiałam się nad tym, był dobrym człowiekiem dla mnie i dla innych. Nie miałam mu nic do zarzucenia. A to, że unikał kontaktu fizycznego? Cóż, może taki miał temperament? Tak to sobie właśnie tłumaczyłam. Ale generalnie składałam ręce do Boga, że taki dobry facet mi się trafił” – opowiada.

Grom z jasnego nieba

Któregoś dnia wrócił do domu roztrzęsiony i załamany, już od progu wiedziała, że coś niedobrego się stało. „Zdenerwowałam się, bo pierwszy raz zobaczyłam go w takim stanie. Zawsze był taki spokojny i opanowany” – w tym momencie na jej twarzy maluje się potworny smutek. Była wtedy w 8 miesiącu ciąży z drugim dzieckiem. Siedział chwilę i wpatrywał się w ścianę, potem powiedział, że Adam w ciężkim stanie trafił do szpitala. „Adam? Jaki Adam? W ogóle nie wiedziałam o kim on mówi. To współpracownik, kolega, klient, brat ojca? Nie, wydusił z siebie, że Adam to jego partner” – wspomina. 

Usiadła z wrażenia. Właściwie cud, że nie urodziła. W sekundę wszystko zaczęło jej pasować. Ten brak ochoty na seks, te częste wyjazdy. Ale mimo wszystko nie sądziła, że w kłamstwie żyła od początku, ponieważ Adama poznał na początku ich małżeństwa. Tej nocy nie położyli się spać, do samego rana rozmawiali. „Powiedział mi, że od zawsze wiedział, że jest gejem, ale bał się z tym ujawnić. Postanowił wziąć ze mną ślub, bo wydawałam mu się odpowiednią kandydatką. Myślał, że to dobre rozwiązanie, że może mu się odmieni” – opowiada z lekkim żalem. 

Układ
Agnieszka postąpiła inaczej niż zrobiłaby to każda inna kobieta. Owszem, czuła wstręt do siebie i do niego, ale nie trwało to długo. Prawda jest taka, że doceniała to, co przez te wszystkie lata dla niej zrobił. Był dobrym ojcem i przecież nienajgorszym partnerem. Stwierdziła, że tak tego nie zostawi, bo coś jej się należy za to życie w kłamstwie. „Powiedziałam, że ma się wyprowadzić. Że nie chcę już żyć z nim, ale również nie chcę rozwodu. Byłam tuż przed porodem, co miałam zrobić? Poza tym był dobrą partią. Wymyśliłam plan, dość absurdalny, ale jak widać skuteczny.”

Zostawił jej dom, wyprowadził się do swojego partnera. Dalej są małżeństwem. Dzieci są pod jej opieką, ale mąż widuje się z nimi kilka razy w tygodniu. Agnieszka nie ma nic przeciwko, ponieważ jest dobrym ojcem. Miesięcznie przesyła na jej konto dużą sumę pieniędzy – dla niej i córek. Załatwił jej też świetną pracę, bo zażądała tego. Zawarli układ – oficjalnie są małżeństwem, ona towarzyszy mu na firmowych bankietach, on zapewnia jej byt i prestiż „bycia żoną człowieka na stanowisku”. Tylko co na to dzieci?

Nikt tego po niej się nie spodziewał!

Pani Antonina należała już do wiekowej społeczności malutkiego miasteczka. Pracowała w szpitalu jako pielęgniarka przez wiele, długich lat i była bardzo lubianą osobą w miasteczku. Zawsze uśmiechnięta do ludzi i bardzo pomocna z pokładami wielkiej empatii.

Kiedy przeszła na emeryturę dorabiała sobie jeszcze jako szatniarka w miejscowym domu kultury, gdzie pracowała kiedy odbywały się jakieś uroczystości.

Los tak chciał, że mąż pani Antoniny szybciej pożegnał się z tym światem i została sama w dwupokojowym mieszkaniu. Owszem miała dwoje dzieci, ale przecież wiadomo, że dzieci z domu odchodzą i zakładają swoje rodziny i tak też było z dziećmi pani Antoniny.

Kto ją znał, to wiedział, że miała swój stały rytm dnia i o poranku z koszykiem szła do sklepu mlecznego i kupowała dla siebie świeże pieczywo, a często ją widziano w dużych sklepach, gdzie robiła większe zakupy, bo zawsze gotowała dla siebie obiad.

Kiedy miała wolny czas, to lubiła posiedzieć  na ławce w parku, by porozmawiać z innymi paniami w jej wieku, aby nie czuć się taką samotną kobietą. Lubiła ludzi i zawsze była radosna  i mimo wieku wciąż  pełna życia.

Nikt niczego nie zauważył, aby działo się z nią coś złego, bo na nic się nie skarżyła i nie utyskiwała, że czuje się samotna, czy też chora. Nie było po niej widać oznak depresji, czy też jakiegoś załamania. Ona tryskała humorem i zarażała nim inne osoby będące w jej otoczeniu i nie było widać, że dusza jej płacze.

Nagle gruchnęło jak grom z jasnego nieba i rozeszła się wiadomość lotem błyskawicy po małym miasteczku.

Pani Antonina skończyła ze sobą w sposób skuteczny i znaleziono ją powieszoną we własnym mieszkaniu. Jej koleżanki z ławki straciły na chwilę oddech, no bo jakże tak można ze sobą skończyć i stawiały sobie pytanie – dlaczego?

Niby z pozoru jesteśmy, my starsi ludzie szczęśliwi w tych swoich małych światach. Niby nie skarżymy się, że czegoś nam w życiu brakuje. Niby nie opowiadamy jak bardzo czujemy się samotni i pokazujemy na zewnątrz uśmiechnięte twarze niczym złym nie zmącone umysły. Niby nie epatujemy tym, że z naszym zdrowiem już jest coś nie tak, a jednak w wielu przypadkach ludzie starsi nie potrafią poradzić sobie ze swoimi bolączkami. W Polsce rośnie skala samobójstw, to krzywą na wykresie zapełniają też ludzie starzy, którym w pewnym momencie życie już zbrzydło. 

Jest to na wpół prawdziwa historia jaka się wydarzyła w malutkim miasteczku, choć ofiara faktycznie ze sobą tak skończyła, a setki ludzi nie może pojąć jak  pani Antonina potrafiła zawiązać ten sznurek tak sprytnie i skutecznie!

***

„Tylko w 2014 roku liczba osób próbujących popełnić samobójstwo wyniosła 7,7 tys. To więcej o blisko półtora tysiąca, niż w roku ubiegłym.

danych opublikowanych na łamach dziennika „Rzeczpospolita” czytamy, że bardzo niepokojąco wygląda liczba skutecznych samobójstw. Obecnie ich liczba w ciągu miesiąca wynosi pół tysiąca.

Co popycha ludzi do desperackich kroków?

informacji policji wynika, iż w bardzo szybkim tempie rośnie liczba samobójstw popełnianych przez osoby starsze – najczęściej z powodów finansowych.

„Rzeczpospolita” przybliżyła w artykule bardzo niepokojące statystyki policji. Okazuje się, że tylko w ubiegłym roku, życie odebrało sobie ponad 6 tys. osób.

„Czyli niemal 2 tys. więcej niż w 2012 r. Jednak wszystko wskazuje na to, że rosnący trend się utrzyma, a obecny rok będzie jeszcze gorszy” – czytamy w „Rz”.

Województwa, które przodują w tragicznej statystyce, to: śląskie, łódzkie i świętokrzyskie. Najwięcej samobójców jest wśród mężczyzn, bowiem stanowią oni 80 proc., odbierających sobie życie.

Najczęściej samobójcy decydują się na śmierć przez powieszenie.”

http://http://wgospodarce.pl/informacje/17416-w-polsce-doslownie-nie-da-sie-zyc-liczba-samobojstw-z-biedy-rosnie

To tylko łoś, tak mówisz – Tylko łoś. A ja Ci powiem, że łoś to czasem więcej jest niż człowiek

Wszyscy krzyczą z plakatów i bilbordów wyborczych – „Wybierz mnie, to ja sprawię, że będzie się wam lepiej żyło, bo mam program wyborczy doskonały. Wybierz mnie i koniecznie postaw krzyżyk przy moim nazwisku, bo jak czarodziejską różczką sprawię, że Polska, albo powiat, czy też gmina zamieni się w krainę mlekiem i miodem płynącą”.

Aż tu nagle samochód potrąca łosia, a sprawca ucieka i nie powiadamia nikogo o wypadku. Zbiega z miejsca i udaje, że nic się nie stało i całkiem spokojnie sobie śpi. Ten człowiek nie poczuwa się do żadnej odpowiedzialności i zostawia ranne zwierzę na poboczu.

Łoś resztkami sił doczłapał się do lasu, ale ten las to teren prywatny i tam pada, zaklinowując się między drzewami przez 4 dni i tu zaczyna się polska „spychologia”, bo nagle nikt nie poczuwa się, aby zwierzęciu pomóc i zaczyna się odbijanie piłeczki od starosty do burmistrza. Nagle obserwujemy niemoc urzędniczą, bo tu chodzi o kasę, której nie mają, aby zwierzaka przetransportować w celu ratowania mu życia.

Nie ma pieniędzy, a chodziło o kwotę 2 tys. Nie ma pieniędzy, bo muszą być w urzędach na najlepszą kawę i ciasteczka dla urzędasów podczas sesji i innych posiedzeń. Muszą być pieniądze na wielkie wiązanki kwiatów z okazji imienin i urodzin, a może i nawet dla miejscowego księdza, który zjawia się, by poświęcić nową inwestycję. Musi być kasa na nowe mebelki i najlepsze komputery, aby urzędnikowi w biurze było ciepło i przyjemnie.

Tak to wygląda drodzy Państwo – niestety i dopiero kiedy wkracza zwykły, szary Obywatel, który nie ma serca w de…, to jest ratunek, że ranny łoś z tego wyjdzie i stanie na nogi.

Pan Franciszek, który zaopiekował się rannym zwierzakiem stał się dla mnie „miernikiem” polskiej bezduszności urzędniczej i z tego wynika, że sloganami wyborczymi możemy podetrzeć sobie de…

Jakie to smutne!

 

Szukam w ludziach tego coś, tej poszukiwanej wrażliwości

Najpiękniejsi ludzie, których znam to ci, którzy znają smak porażki, cierpienia, walkę, stratę. Poznali swoją drogę do wyjścia z otchłani. Ci, którzy mają wrażliwość i zrozumienie życia, które wypełnia ich współczuciem, łagodnością i głęboko kochającą troską. Piękni ludzie nie biorą się znikąd. Mam szczęście, że dane było ich poznać.

Elizabeth Kubler-Ross

Jakże piękne są to słowa, które wbiły się dzisiaj we mnie. Jakże często kogoś poznajemy i ta osoba stanowi dla nas wielką zagadkę. Przysłuchujemy się, co ma do powiedzenia i przyglądamy się ciekawie, obserwując drobne gesty, mimikę i wsłuchujemy się w intonację głosu w wypowiadanych zdaniach. Jakże często przy pierwszej rozmowie natychmiast ta osoba staje się nam bliska, albo wręcz odwrotnie, nie chcemy z nią mieć nic więcej do czynienia, bo wszystko w tej osobie nas drażni.

Sądzę, że najpiękniejsi są ludzie, którym życie porządnie dało w kość i potrafili i chcieli się z tego pozbierać i pragnęli żyć dalej. To te doświadczenia i kopniaki od życia kształtują człowieka od  wewnątrz i go kształtują. Dostałam od życia wiele kopniaków i wiele razy rok po roku pojawiały się inne i inne, czasami słabsze, czasami nie do przeżycia. Bywało, że odechciewało się ciągnąć tego życia i w głowie pojawiały się niesamowite myśli, że już tego wszystkiego jest za dużo, że więcej nie wytrzymam. Wciąż mówiłam sobie, że nic złego nikomu nie zrobiłam, a los bezczelnie sobie mnie upodobał i nie jest tak, abym się nad sobą teraz litowała, ale tak było i nie kłamię nic, a nic, bo mam na to świadków. Padałam i się podnosiłam i wciąż próbowałam poskładać, posklejać, wypolerować, odnowić, reanimować. Wpadłam w taką wprawę, że wszyscy na około się dziwili, że dźwigam, ale były momenty, że nie dawałam rady. To były bardzo trudne momenty i teraz, kiedy wszystko jest naprawione, sama się sobie dziwię, że miałam w sobie tak wiele siły. Dmucham oczywiście na zimne, bo nigdy nie dane było mi się cieszyć wygraną. Nie wiem, z której strony mogę znowu dostać po łbie i ktoś, lub coś powie mi, że nie mam prawa cieszyć się za długo.

Do czego zmierzam, ano do tego, że wszystkie te moje przeżycia, mimo wszystko mnie ukształtowały i zgodnie z wyżej zacytowanymi słowami, twierdzę, że nie stałam się z powodu swoich przeżyć – jędzą, zołzą, babą nie do zniesienia. Wręcz odwrotnie, bo potrafię współczuć, przeżywać, cieszyć się z cudzych  sukcesów, a także pochylić się nad jakimś nieszczęściem. To moje życie nie odsunęło mnie od ludzi potrzebujących rady i pomocy i jeśli tylko mogę, pochylę się i pomogę, choćby dobrym słowem, bo wciąż staram się być dobrym człowiekiem, dobrą żoną, matką i babcią. Nie zmieni tego nikt, co jest we mnie i nikt nie sprawi, że przestanę słuchać ludzi z uwagą, a wnioski potrafię wyciągać bardzo trafnie i dlatego przy pierwszym spotkaniu obcej mi osoby, jestem w stanie ją polubić od pierwszej chwili, albo bez żalu odsunąć. To jest bardzo trudna sztuka, ale to się bierze z życiowego doświadczenia. Nie potrafię tylko ocenić człowieka, ze słowa pisanego, ale to już zupełnie inna bajka, może na kiedyś.