Archiwa tagu: macierzyństwo

Macierzyństwo wczoraj i dziś!

Obraz może zawierać: w budynku

Mam taki kolaż, który zrobiłam w gotowej ramce jakieś 30 lat temu.

Często na niego patrzę i tak sobie myślę, jakie było to moje macierzyństwo?

Zawsze chciałam mieć rodzinę, taką dobrą, lepszą od rodziny jaką stworzyli moi rodzice.

Zawsze sobie mówiłam, że będę dobrą matką, a mój Mąż lepszym ojcem dla swoich dzieci.

Oboje byliśmy poharatani przez rodziców, a zwłaszcza ojców i dlatego marzyła  mi się rodzina bez blizn, co różnie, niestety było.

Nie ma chyba małżeństwa na świecie, którym się układa jak po różach, bo niestety, ale zdarzają się kataklizmy i musimy wszyscy przez to przejść i chwała tym, którym się udaje.

Matką starałam się być na 100%, choć wiem, że popełniłam po drodze masę błędów jak każda matka zresztą.

Kiedyś może od swoich Dzieci my rodzice usłyszymy jakieś żale  i uwagi i weźmiemy to  na klatę, to tylko to już można zrobić.

Moje dzieci mają już swoje rodziny, dzieci i one też popełniają błędy, choć starają się swoje dzieci wychowywać książkowo, kiedy ja takich porad wychowawczych nie miałam i wychowywałam je intuicyjnie.

Znalazłam na Facebooku poniższy wpis o zmęczonej mamie, która płacze w ukryciu, bo jest  wyczerpana –  pełna obaw i się obwinia, czy jest dobrą matką.

Zaczęłam grzebać w pamięci, aby sobie przypomnieć kiedy płakałam z powodu dzieci.

Płakałam kiedy był Stan Wojenny, a ja nie miałam dla swoich dzieci nawet budyniu, kisielu, herbatników, jajka.

Nie miałam czym nakarmić  swoich dzieci, bo w sklepach stał tylko ocet.

Drugi raz płakałam, kiedy moja druga Córka zachorowała i znalazła się w szpitalu, bo lekarze zapisywali zbyt dużo antybiotyków i dziecko zachorowało na anemię.

Kochałam i kocham swoje dzieci, choć pamiętam, że byłam dość szorstką matką, bo musiałam trzymać się grafiku.

Budziłam je o 5 rano, by je nakarmić i odstawić do przedszkola oddalonego sporo od domu, a sama musiałam się stawić punktualnie w pracy na godz. 7.oo

My matki PRL- u nie miałyśmy łatwo, bo w każdej ciąży pracowałam do ostatnich dni, a mimo to, podołałam i nigdy nie żałowałam, że jestem matką!

Nie wyłam do księżyca, że mam dość!

Teraz trochę czytam w Internecie, że młode mamy są przemęczone, sfrustrowane macierzyństwem, choć mogą iść na zwolnienie od pierwszych dni ciąży.

Mają w sklepach wszystko, co potrzebują i nie muszą prać,  gotować pieluch, przecierać zupek, polować w sklepach niemal na wszystko.

Mimo to są zmęczone rolą matki i to jest chyba znak czasów, że wszystko powinno być łatwe i przyjemne, a jeszcze do tego psychologowie mieszają matkom w głowach!

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba i w budynku
DO ZMĘCZONEJ MAMY…

„Do zmęczonej mamy, która chowa się na kilka minut pod prysznicem, żeby trochę popłakać… Do mamy, która ukrywa się w łazience, bo potrzebuje kilku minut spokoju, kiedy z jej oczu płyną łzy. Do mamy, która jest tak zmęczona, że nie może już nic więcej zrobić i oddałaby wszystko za chwilę spokoju. Do mamy, która płacze cicho w pokoju, bo nakrzyczała na dzieci bez powodu i teraz ma poczucie winy.

Do mamy, która desperacko usiłuje wcisnąć się w dżinsowe spodnie, bo chce wyglądać ładnie i poczuć się lepiej. Do mamy, która zamawia pizzę na kolację, bo znowu nie miała czasu, żeby zrobić kolacji, tak jak się tego spodziewała.

Do mamy, która czuje się samotna, nawet kiedy nie jest sama.

Jesteś wartościowa. Jesteś ważna. Jesteś wystarczająco dobra.

To tylko etap, wymagający czas dla wszystkim mam. To wszystko okaże się jednak tego warte. Teraz jest ciężko. To trudne na wiele różnych sposobów dla każdej mamy. Nie zawsze o tym rozmawiamy, ale wszystkie walczymy. Nie jesteś sama. Dajesz z siebie wszystko.

Te małe oczy, które Cię obserwują, uważają Cię za idealną, myślą, że więcej niż doskonała. Te małe ręce, które proszą byś wzięła je w ramiona, myślą, że jesteś najsilniejszą osobą na świecie i możesz podbić świat.

Te małe usta, które jedzą to, co gotujesz, uważają, że jesteś najlepsza. Te małe serca, potrzebują Twojego, nie chcą nikogo oprócz Ciebie. Jesteś dla nich wystarczająca, jesteś więcej niż wystarczająca, mamo. Jesteś cudowna!

Źródło: The Mum Source”

W tej notce jestem wredna i bezwzględna, ale może jestem starej daty i dlatego!

 

Kiedy urodziłam moją pierwszą Córkę, a był to dzień 12.05.1976 roku, to chyba jak każda Matka byłam lekko przerażona, czy dam sobie radę.

Pierwsze miesiące nie były łatwe, bo jako młoda dziewczyna musiałam swoje życie przestawić i podporządkować tej małej istotce, którą powołaliśmy na świat.

Czasy nie były łatwe, bo w kraju coś się zaczęło już burzyć politycznie i coś się szykowało, ale jeszcze sklepy w miarę były zaopatrzone. Nie zdawałam sobie jeszcze sprawy, że w podziemnej Polsce szykują zmianę ustroju.

Nie wiele do społeczeństwa docierało, bo nie było  Internetu i telefonii komórkowej, a cenzura blokowała wszystko i nie każdy miał w domu telefon stacjonarny, a telewizja ukrywała bardzo wiele.

12.12.1979 roku urodziłam drugą Córeczkę, a mąż po wyjściu z wojska, natychmiast zaczął pracę na zmiany i mijaliśmy się. Ja wstawałam każdego ranka o 5 godzinie, aby przygotować dzieci do żłobka i przedszkola. Wstawałam, szykowałam każdej jedzenie, bo dzieci nie szyły na służbę głodne. Potem je budziłam i często musiałam je na śpiocha jeszcze ubrać i po kolei zasuwałam do placówek. Następnie biegiem do pracy, aby się nie spóźnić. Zawsze zrobione włosy i makijaż, co robiłam perfekcyjnie szybko, bo tak sobie ułożyłam swój grafik, że nie było mowy o jego zmianie, czy też folgowaniu moim codziennym, porannym zajęciom. 

Wówczas zaczęłam pisać pamiętnik wieczorami, a raczej, to były zapiski z tego, co przeżywam w związku z macierzyństwem.

Pisałam rzecz jasna w zeszycie, bo przecież wówczas nikt nie słyszał, co to jest blog, a więc kiedy dzieci już spały, bardzo krótko wpisywałam do zeszytu swoje myśli i tu dam najdłuższy mój wpis, jaki popełniłam, a potem jakoś przestałam zapisywać swoje emocje – może szkoda!

A więc:

13 grudnia 1981 rok:

Jest wieczór, a ja siedzę na tym zeszytem i płaczę. Generał Jaruzelski ogłosił w Polsce stan wojenny i moje dzieci nie obejrzały ulubionego „Teleranka”. Jestem wystraszona, bo męża mi zmobilizowali, a ja widzę przez okno uzbrojonych żołnierzy w mroźną zimę. Nie wiem kompletnie co dalej?  Boję się strasznie, bo wygląda to wszystko przerażająco i nic nie wiem.

Jak żyć, kiedy kraj jest ogarnięty niepokojem, a gdzieś tam jeżdżą czołgi?  Nie można nigdzie wyjść bez dowodu tożsamości. Nie nie można do nikogo zadzwonić i nie wiem gdzie jest mój mąż i kiedy wróci do domu.

Wiem, że trzeba żyć dalej. Wiem, że muszę poradzić sobie dla moich dzieci. Wiem, że zrobię dla nich wszystko, bo to są moje dzieci i muszę je chronić!

Nie mogę za bardzo na kimkolwiek polegać, a więc muszę być silna. Kolejki! Jedziemy z mężem na wioskę, bo tam jest świeży chleb i kupujemy dla całej rodziny. W męża i mojej pracy rzucają coś, a więc bierzemy, co dają, a więc jakieś ubranka dla dzieci, jakąś wędlinę, budyń, a nawet kieliszki do wina, choć na diabła nam one.

Teść budzi mnie o piątej rano, bo rzucają masło i ser amerykański na dziecięce książeczki. Stoimy, a zimno jak diabli, ale jaka satysfakcja przy kasie, że mam to!

Jestem zmęczona, wykończona, ale daję radę, bo może doczekam czasów, że moim dzieciom będzie lepiej, lżej. Stoję w kolejkach po buty dla dzieci, ale rzucili tylko dla dorosłych. Buty przynosi mąż, bo rzucili u niego w pracy – za małe!

Horror, ale daję radę i nie mam marzeń, że bym się gdzieś wybrała z koleżankami, aby się zresetować. Nie mam marzeń, abyśmy z mężem gdzieś wyjechali, tylko we dwoje, bo niby jak, skoro w kraju zawierucha.

Jestem szczęśliwa, że kupiłam biszkopty dla dzieci, a one cieszą się, że mają jakąś odmianę. Jestem szczęśliwa, kiedy uda się kupić jakiś owoc i jestem szczęśliwa, że mimo wszystko dzieci chowają się zdrowo.

Jestem szczęśliwa, że mam je i zrobię wszystko, bym była dla nich autorytetem i aby nigdy nie musiały się za mnie wstydzić, bo robię dla nich wszystko, co możliwe w tych parszywych czasach!

****

A teraz Matki piszą blogi i jest ich bardzo wiele w sieci i proszę porównać jak zmieniło się postrzeganie macierzyństwa (wpis poniżej). Nie czepiam się, ale chcę zaznaczyć, że każda kobieta, która decyduje się na macierzyństwo musi! Musi się liczyć z wyrzeczeniami, a więc koniec i kropka. Dzieci nie pchają się na świat i trzeba założyć twardy pancerz, aby dać z siebie wszystko, aby je mądrze wychować!

Żadna z tych narzekających mam,  nie chciałaby zamienić pamperów na pieluchy tetrowe, gotowane w zwykłym mydle i je potem wypłukać z tego mydła. Żadna by nie chciała polować na warzywa, aby ugotować domową zupę dla dziecka, bo jest teraz wszystko w słoiczkach  – gotowe. Jest gotowe mleko, kaszki, grysiki i Bóg wie, co jeszcze?

Wniosek z tego taki, że każda z tych młodych kobiet, skoro zdecydowała się na macierzyństwo, to powinna wiedzieć, że to jest ten koszt młodości trochę straconej, ale jeśli mądrze przeżyją swoje macierzyństwo, to zostanie Im z nawiązką zwrócone w postaci miłości dzieci.

I jeszcze jedno. Miałam jedyną książkę, która mi podpowiadała jak żywić, jak ubierać dziecko, a teraz w sieci są blogi, fora, Facebook i sama nie wiem co jeszcze. Zauważyłam, że młode kobiety i tak błądzą jak we mgle i to jest strasznie smutne. Dużo stękają! Trzeba swoje macierzyństwo wziąć na klatę i cieszyć tym, że dzieci są zdrowe. Nie jesteście pępkiem świata do diaska i manna z nieba nie spada! Na wszystko trzeba zapracować!

Czytam w sieci wynurzenia zmaltretowanych matek, które mają pretensje do wszystkich i wszystkiego, ale nie do siebie za źle zorganizowany czas, a brak logistyki i Bóg wie do czego jeszcze. Jak świat, światem, to Matka wydaje dziecko na świat i większość wychowania i ogarnięcia na niej spoczywa, bo mężczyzna może, ale nie musi, bo zależy na jakiego faceta się trafi.

Przestańcie walczyć o karmienie dziecka w miejscach publicznych, bo ja sądzę, że jest to tak intymna czynność, że powinna być pod czas niej tylko matka i dziecko, a nie kamery, obserwatorzy, ciekawscy, bo to Wy powinnyście chronić swoją prywatność, a więc przestańcie szaleć w przestrzeni publicznej, bo nie uchodzi!

I tak na ostatek, to psychologowie mącą kobietom w głowach swoimi receptami, poradami i robią tym kobietom sieczkę w głowie i pozbawiają kobiecej intuicji i wyczucia. Politycy zaś mamią dodatkiem 500 zł, na każde drugie dziecko, ale jeśli one wierzą w te obiecanki, zamiast liczyć na siebie, to  są okropnie naiwne. Nie ma nic za darmo na tym świecie. Nic!

Oto wynurzenia biednej Matki Polki – współczesnej!

„Dobra matka

Stosy brudnych naczyń na całej długości kuchennych blatów. Koty kotłujące się po podłodze, żywe na tyle, by potrafić przeturlać się na drugą stronę pokoju. Rozlane herbatki. Paprochy tworzące nieznane konstelacje na niebie z paneli podłogowych. Zabawki nie od parady, od pary też nie. Pojedyncze kapcie, ubrania ściągane i wciągane kilka razy dziennie. Kapciuszki, rajstopki, opakowania po chusteczkach. Kawałek wyplutego chleba pod krzesłem, pod stołem zaś rodzynki. Makaron przyklejony do wszystkich możliwych mebli. Misie, gumisie, koparki. Kremy, miski i garneczki. Piłki, folie i kawałki wymiętego papieru.
A w tym wszystkim pośrodku matka.
Dresy wypchane tak, że wyglądają jakby chodziła na zgiętych kolanach. Tłusta cebula na głowie. Zarośnięte brwi i makijaż składający się z fachowo wtartego kremu bb – tylko albo aż. Plamy od zupy pomidorowej, smarków i kredek na koszulce wyciągniętej ze skotłowanego prania, którego rosnące kupy monumentalnie nie powstydzą się dorównywać piramidom w Egipcie.
Ona wciąż tam stoi. Tam. Pośrodku. I choćby świat się wokół walił, choćby była wykończona, niewyspana, w złym humorze lub po prostu miałaby ochotę chwycić torebkę pod pachę, odwrócić się na pięcie i wyjść… będzie tam stała.
Tak wygląda każdy dzień.
Macierzyństwo jest piękne. Lecz jest cholernie trudne. Męczące. Wykańczające.
Przynależąc do kilku grup o tematyce rodzicielskiej, coraz częściej natykam się na zwierzenia mam napawające smutkiem i poszukiwaniem wsparcia. Mówią o bezsilności, braku czasu dla siebie, braku sił i energii, utracie cierpliwości. Zastanawiają się czy są dobrymi matkami, bo przecież tyle i ciągle krzyczą. Pytają co mogą brać na uspokojenie, bo nie dają rady. Opowiadają o symptomach świadczących o depresji. Często nie mają czasu na wizyty u specjalistów a nazwy leków podpowiadają im inne forumowiczki. Chętne zresztą podzielić się i receptą. Zdołowane, zapłakane w najpiękniejszym ponoć momencie życia. Ironia losu ?
Brak wsparcia ze strony bliskich, którzy albo nie widzą problemu albo równie często nie zdają sobie sprawy z jego rozmiarów, nie pomaga. Zewsząd napływają informacje o spełniających się szczęśliwych piastunkach ogniska domowego, które wzbudzają poczucie wstydu u nieszczęśliwej kobiety i pogłębiają przykre myśli na swój temat – wszystko ogarniają, piękne, wymalowane, wypacykowane, w świetnie dopasowanych i wyprasowanych ciuchach, zawsze uśmiechnięte, matki idealne a przepraszam nie matki, nigdy matki – mamusie.
Niesamowite jest to zjawisko, ponieważ mam wrażenie, że kobiety/matki bardzo się jednak wspierają i są wobec siebie wyrozumiałe jak nikt inny a jednak gdzieś tam powstaje rywalizacja – którą kreuje śmiem stwierdzić społeczeństwo. To jest chore.
Zaprosiłam we wtorek na kawę koleżankę. Była u mnie pierwszy raz a ponieważ dzieci zaprowadziłam do żłobka, mogłam na szybko ogarnąć i siebie i dom. Nawet oko tuszem potraktować. I tak rozmawiamy sobie w najlepsze gdy ona mówi, że na co dzień bez makijażu chodzi bo czasu na nic nie ma ale dziś się pomalowała bo do mnie, bo ja taka zawsze … (idealna?):) Ja zrobiłam identycznie, dokładnie to samo co ona. Makijaż mam od święta, pełny oczywiście. Nie wspominając o stole bez kurzu, nieobecności brudnych naczyń i braku zabawek na każdym możliwym metrze kwadratowym podłogi. Fajnie jak jest czysto, lecz z tym już dawno się pożegnałam.Najważniejsze jest żeby umieć się przyznać do tego, że nie jest się robotem. Trudne ? Że nie ogarniamy połowy zaplanowanych rzeczy choć walczymy o każdą zawzięcie. Że musimy wybierać między sprzątnięciem pokoju a upieczeniem ciasta czy zrobieniem obiadu – ja zawsze wybieram gotowanie. I nauczyć się żyć w nowych warunkach. Odpuścić kiedy mają przyjść znajomi a my walczymy z nawracającym jak perpetuum mobile bałaganem. Goście z dziećmi zrozumieją, bez dzieci – nie wiadomo, aczkolwiek im też się w końcu dzieci urodzą, wtedy zrozumieją. Odpuścić przepraszanie za bałagan, które weszło w krew jak mantra. Bo za co przepraszać ? Za czas poświęcony dzieciom zamiast łazience ?Matki potrzebują pomocy. Potrzebują wsparcia i zrozumienia. Potrzebują wypłakania się i przytulenia. Potrzebują wyjść z domu i odpocząć. Potrzebują pobyć same. Potrzebują chwili ciszy. Potrzebują czterech ścian. Potrzebują pomarzyć. Potrzebują posiedzieć na kiblu. Potrzebują wziąć dłuższy prysznic i mieć chwilę na ogolenie nóg. Potrzebują siebie. Potrzebują pogadać ze swoimi myślami. Potrzebują.Przeraża mnie jak ogromna panuje znieczulica. Kobiety szukają wsparcia w obcych ludziach, w anonimach z internatu. A co z ich gniazdem ? Przecież tworzą rodzinę. Czy nie w rodzinie powinny doszukiwać się pomocy ? Gdzie są mężowie, rodzice ? Gdzie są przyjaciele? Czy nie widać, że przestała odbierać telefony i rzadziej odpisuje na sms ?  Nie widać, że ma smutek w oczach i głos jakby się miała za chwilę rozbeczeć ? A może zamyka się w łazience i siedzi na toalecie udając wiadomo co, by ukryć kilka łez bezsilności ? Gdzie jesteście ludzie ? Pracujecie, zarabiacie, macie swoje problemy, swoje życia. Wiem, rozumiem. Aczkolwiek nie daje mi to spokoju. Gdzie jest państwo ? Grupy wsparcia powinny walić drzwiami i oknami. Mąż może poświęcić godzinę dzieciom lub wyciągnąć naczynia ze zmywarki. Przyjaciółka ugotować zupę, bo matka często nie ma czasu nawet dojeść obiadu. Serio ! Nawet kawę pije na raty, zimną zazwyczaj. A może zakupy jej zrobić skoro i tak jedziesz do Tesco ?Kobieta, która jest w domu, która po części zrezygnowała z siebie i ze spełniania przynajmniej na jakiś czas swoich marzeń powinna być wynoszona na piedestały a nazywa się ją kurą domową, której się ani nie szanuje ani nie docenia. A jedyną osobą, która to rozumie jest inna kura domowa. Smutne to, niewdzięczne i upokarzające. Tak bardzo zależy nam na mądrych, silnych, zdrowych i szczęśliwych dzieciach a matki, które mają największy wkład w start swoich pociech pozostawia się same sobie. Radźcie sobie kobiety. Każdy o tym wie, lecz jakimś dziwnym trafem część niechcący zapomniała, że szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. Gdzie w tym logika ? Jak znerwicowana, zestresowana, przytłoczona nadmiarem obowiązków matka ma wychować szczęśliwe dziecko i zapewnić mu jak najlepszy start w dorosłość ? Zrobi to. Ale jakim kosztem ?„Prawdziwa matka umie przyznać, że egzamin z macierzyństwa łatwiej oblać, niż zaliczyć…
Śpij spokojnie prawdziwa matko. Jeśli masz wątpliwości, czy jesteś dobrą mamą, to znaczy, że nią jesteś”.
                                                                                                           Jodi Picoult

Wybitnie nie mój tekst

Przeczytałam tekst, bardzo kontrowersyjny i wklejam go na mojego bloga.

Niech każdy wyrobi sobie opinię na jego temat:

Kim jest Fiolka Najdenowicz?

„Polska wokalistka bułgarskiego pochodzenia Violetta „Fiolka” Najdenowicz urodziła się 25 grudnia 1963 roku. W wieku 11 lat wraz z rodziną przeprowadziła się z Bułgarii do Polski. Zanim Najdenowicz zajęła się rozwijaniem kariery muzycznej, pracowała w radiowej „Trójce” prowadząc audycję „Zapraszamy do Trójki”. To właśnie wtedy, Marek Niedźwiecki wymyślił dla niej pseudonim „Fiolka”. 

W wieku 22 lat zaczęła grać z zespołem Voo Voo. Odbyła z nimi trasę koncertową po Związku Radzieckim i Szwecji. Po 3 latach założyła zespół Balkan Electrique. Współpracowała również z zespołami Army of Lovers, Tubylcy Betonu, Wilki oraz Closterkeller. W 2000 Najdenowicz wydała swój pierwszy i ostatni solowy album „Fiolka”. Potem na wiele lat zniknęła z polskiego show biznesu. 

W wywiadach Fiolka przyznaje się do dwóch operacji plastycznych: usunięcia „worków pod oczami”, którego dokonał doktor Sankowski oraz odessania drugiego podbródka, który był zmorą wokalistki od dzieciństwa. Otwarcie mówi również o przejściu na buddyzm.”

http://www.mowimyjak.pl/newsy/kto-jest-kim/fiolka-najdenowicz-kim-jest-co-osiagnela,49_68834.html

 

 

Fiolka Najdenowicz „Brak instynktu”

Pani Terlikowska i pani Dykiel wypowiedziały się ostatnio publicznie co sądzą o osobach bezdzietnych. Ubawiło mnie to po kokardy, choć panią Dykiel lubię bardzo.

Zawsze, gdy czegoś doświadczam, staram się dociec przyczyny tego zjawiska. Wiele razy zadawałam sobie pytanie, dlaczego macierzyństwo mnie odrzuca i dlaczego tak strasznie mnie drażnią opowieści o damach, które przewijają niemowlęta na restauracyjnym stoliku, na oczach wszystkich?

Dlaczego pukam się w czoło, gdy widzę, jak kobieta karmi piersią publicznie swoje pięcioletnie dziecko ? Na to pytanie potrafię odpowiedzieć. Po prostu nie podoba mi się, gdy ktoś uskutecznia czynność która wydaje mi się intymna w miejscu publicznym. Nie lubię również, gdy para się całuje i obmacuje lubieżnie w metrze, albo na ulicy. Głupio się wtedy czuję i nie wiem, co mam ze sobą zrobić.

Ale wróćmy do macierzyństwa. Cała ta fizjologia, która dotyczy porodu i połogu wydaje mi się po prostu strasznie obrzydliwa i nieestetyczna. Sam poród, wiadomo, przepychanie fortepianu przez lufcik – zawsze napawał mnie przerażeniem, podobnie jak karmienie piersią. Nienawidzę zapachu mleka, gdy tylko go poczuję – zbiera mi się na wymioty. Świadomość, że z cycków miałoby mi lecieć mleko, a cycki mam przecież pod nosem – budzi we mnie wstręt i odrazę.

Zadałam sobie kolejne pytanie: dlaczego?

Odpowiedź może być tylko jedna. Jestem kompletnie wyprana, wyjałowiona z instynktu macierzyńskiego. Są takie kobiety i żadna pani Terlikowska, ani urocza pani Dykiel tego nie zmieni. Nawet Sejm!

Na koniec pozwolę sobie zacytować jedną moją bardzo inteligentną znajomą, która skomentowała próbę przeforsowania w Sejmie przez niektóre środowiska całkowitego zakazu aborcji:

„Przykra dla mężczyzn prawda o dzieciach jest taka, że one się rodzą kiedy ich matki się na to zgodzą. Nie ma innego sposobu. Te wszystkie prawa wkładające kobiety do klatek, żeby uniemożliwić im odmowę życiu są rozpaczliwą próbą przejęcia władzy nad tym co mężczyznom niedostępne. Nikt nie zmusi kobiety do urodzenia dziecka którego ona nie chce. Bo tak zdecydowała. Można próbować namawiać ją do urodzenia, można stwarzać jej warunki, ale jak nie zechce, to żadnego życia nie będzie. Trzeba być matołem, żeby tego nie wiedzieć. Opresyjnym, ślepym duchowo matołem. Można też za to nienawidzić kobiet i dawać temu wyraz, tworząc opresyjne dla nich prawo. A usta mieć pełne frazesów o świętości życia. Przykro myśleć, co się zrobiło polskim kobietom w wieku rozrodczym tym prawem. Myślę, że więcej dzieci się przez nie nie rodzi, bo przy nielegalnych czy zagranicznych skrobankach – nie ma rozmów z psychologiem, telefonów zaufania, nie ma czasu na namysł, zmianę decyzji. Ta sfera życia kobiety została zdelegalizowana i stabuizowana. I to nie jest błaha sprawa, tylko dlatego, że dotyczy kobiet”

Dodam tylko, że kompletnie nie przemawia do mnie argument, jakoby po urodzeniu dziecka instynkt  sam się pojawiał. A co jeśli się nie pojawi? Znam takie przypadki. Pierwszy z brzegu: Brigitte Bardot. Urodziła, oddała na wychowanie. A przecież żadna z niej patologia, ani alkoholiczka.

 http://www.sophisti.pl/felietony-i-porady/fiolka-najdenowicz/brak-instynktu/

Tekst z sieci, który budzi różne emocje!

Czy można nie kochać własnego dziecka? „Byłam matką bez serca. Instynkt macierzyński to mit”

Podobno jest wrodzona, bezwarunkowa, silniejsza niż wszystko. Miłość matki do dziecka. Tylko, że niektóre kobiety jej nie czują. Przynajmniej na początku.

 

Nazwijmy ją Marysia. 39 lat. Dziewięcioletnia córka, nazwijmy ją Lena. I mąż, nazwijmy go Adam.

Z notatek Marysi. 2006 rok, luty:
Pieprzony mit, że miłość macierzyńska to dar, który dany jest każdej z nas. Jestem bezkształtną kulą nadwagi. Jestem rozstępem, jestem bólem pachwin, kręgosłupa, niemocą, zdycham. Dziewiąty miesiąc.Matka: „Ale się zapuściłaś. Ja w ciąży przytyłam tylko siedem kilogramów.

Maria: Kobiety marzą o dziecku. Nie marzyłam. Marzyłam o naszym mieszkaniu z Adamem, kanapie, podróżach, kinie, bliskości. Naszym życiu. W spokoju. Z dala od rodziców, którzy mnie ranili. Przyzwyczaiłam się do pytań. „A dlaczego wy jeszcze nie?”. „Będziesz żałowała”, „Staracie się, tak?”. Co odpowiadać na takie pytania. Ile tekstów o tym było, ile wyznań. Wciąż to samo.

 

Ale Adam marzył o dziecku. I wprost mówił: „Dla mnie rodzina to dzieci”. Namawiał mnie na macierzyństwo pięć lat. Mówił: „Proszę, pokochasz, zrozumiesz”. Mówiłam: „Nie czuję tego, jestem pusta”. Obiecywał: „Będę kochać za nas dwoje”. Nie szantażował mnie. Nie bałam się, że odejdzie. Kochałam mężczyznę, który pragnął dziecka. Któregoś dnia pomyślałam: „Miłość to dawanie. Dlaczego chcę go pozbawić tego, czego pragnie?”.

O Lenę staraliśmy się prawie rok. Seks pozbawiony spontaniczności, monitoring cyklu, duphaston po którym moje piersi rosły i zamieniały się w dwa gigantyczne, bolesne arbuzy. W końcu zaszłam w ciążę. I na początku się cieszyłam. Bo dawno nie widziałam, żeby mój mąż był tak szczęśliwy.

Z notatek Marysi, marzec:
Przyjeżdżamy z Leną do domu. W nosidełku stawiamy ją na podłodze. „Niech obwąchają ją zwierzęta, muszą ją poznać” cieszy się Adam. A ja myślę: Boże, to już zawsze. On robi mleko, ja próbuje wywołać laktację. Sutek rozciągany przez laktator. Moja kobiecość, której nie ma. I wspomnienie studenta medycyny, który podczas obchodu sprawdza, jak mam zszyte krocze: „ładnie się goi” stwierdza. Chce mi się wymiotować. Czy moja wagina jeszcze kiedyś kogoś podnieci – myślałam. Źle mi.

Maria: Matki zwykle wspominają mleczny zapach niemowlęcia, uśmiech, maleńkie rączki. Ja nie czułam nic. Rodziłam ponad dobę. Potem chciałam tylko spać. Patrzyłam na maleństwo zawinięte w niebieskie śpioszki. Płakałam jak głupia. I czułam obcość. Do przyjaciółki pisałam: „Obcość. Nie chciałam”. Tłumaczyła, że to depresja poporodowa, chwilowa niechęć. Ale ja nie czułam niechęci. Czułam odpowiedzialność. Pocięta, obolała, wstałam Ją przewijać. „Proszę się ogarnąć” rzuciła sucho pielęgniarka. Więc się ogarniałam. 

Obcy świat. Biologia. Moja zależność. A ja robiłam karierę, pracowałam nad ciałem. Kontrola była dla mnie najważniejsza. Straciłam ją. W swoim oczach byłam nikim. Plus ogromne poczucie winy, że nie kocham. Że jestem tylko odpowiedzialna. Nie ma pasji, wzruszenia, łez. Dlaczego nikt o tym nie mówi? Czy tylko ja to czułam?

Z notatek Marysi, marzec 2007:
Wolę milion spotkań z ludźmi, milion służbowych zadań. Rutyna mnie zabija, nuży, niszczy. Rozpadam się. Gaworzenie, karmienie. Przeżyłam rok w niebycie. Karmienie, pranie, sprzątanie, prasowanie ubranek. Nie mam w sobie miłości. Mam świadomość, że może w ogóle nie umiem kochać. Dziecko boleśnie uświadamia ci każdy twój brak, każdą nieumiejętność. Nie możesz uciec przed bliskością, odpowiedzialnością.

Maria: Część mnie nienawidziła Adama. Był idealny. Cierpliwy, dobry. Lepszy ode mnie. Czterogodzinne spacery z dzieckiem, zabawy, kochanie, przewijanie. Druga część go podziwiała. Chciałam być taka jak on. Wrzeszczałam: „Dla ciebie liczy się tylko ona”. „Nieprawda liczycie się wy” mówił. Była śliczna, słodka, urocza. Karmiłam ją piersią, bo w końcu wypracowałam sobie tę laktację. Byłam więc matką porządną. Uwierz, byliśmy na zewnątrz idealną rodziną. Ale ja marzyłam o innym życiu. Mieliśmy wspaniałą nianię. „Ona jest taka czuła” mówiłam sobie. O 19.00 podjeżdżałam pod dom. Patrzyłam w okno Leny. Zapalone światło czy zgaszone? Gdy było zapalone, włączałam muzykę i siedziałam w aucie. Czekałam, aż ona zaśnie. Żeby nie musieć znosić jej płaczu i fochów. Czułam wstyd. Ale mój komfort był dla mnie ważniejszy. Ale lubiłam przytulać się do niej, gdy spała.

Fot. 123RF

Z notatek Marysi, 2010:
Spotkania z Psycholog. Mówię, że nie kocham chyba Leny, że chcę uciec. Że już chyba nie kocham Adama. Bo rodzina, to coś kompletnie nie dla mnie. „A jak było z mamą? A dlaczego właściwie ma pani dziecko? Jak pani sobie wyobrażała życie?.

Maria: Jak w świecie, gdzie kobiety są zdradzane i zostawiane, gdzie panuje kult Matki-Polki można wyznać: to ja jestem ta zła, niedobra, ta niepotrafiąca. Nienawidziłam: placów zabaw. Gadek przy piaskownicy, bawienia się w pasku, huśtania, robienia babek, uśmiechania się i wymyślania historii. „Mamooooo….” Lena mnie ciągnęła za sobą. „Jeszcze tylko godzina, dwie” myślałam sobie. Bawiłam się z nią, robiłam babki, ale nudziłam się tak, jak nigdy w życiu. „Byłyśmy trzy godziny na placu zabaw” mówiłam Adamowi. I myślałam: „Teraz weź ją, żebym nie zwymiotowała. Żebym pożyła, poczytała książkę, obejrzała film, przez chwilę była sobą. Najbardziej męczyło mnie, że muszę być wciąż gdzieś dla innych. W pracy cudowna szefowa, która rozumie innych, w domu dobra żona co zrobi obiad i naleśniki, i dobra mama, która bawi się w kucyki Little Pony. I ciągłe poczucie, że to nie ja, nie mój świat, nie moje życie. Bo przecież mieliśmy mieć z Adamem siebie. I wolność.

Z notatek Marysi 2013: 
Świat jest pełen rodzin, jest pełen dobrych matek, kobiet, które powinny mieć dzieci, bo są wspaniałe. Kobiet dla których macierzyństwo jest świadomym wyborem i innych, które świadomie mówią: „Nie”. Gdyby nie mój mężczyzna też bym powiedziała: „Nie” Czasem myślę czy Lena czuje, że jestem obok, choć bardzo się staram, żeby tak nie było.

Maria: Matka nie idealna to niekoniecznie matka, która nie przytula i nie mówi „kocham”. To czasem matka perfekcyjna, przytulająca, czuła. Taka staram się być. A potem czuję narastającą furię i złość. I myślę: „Nie nadaję się na matkę. Nie znoszę swojej córki”. Jest taka jak ja. Zbuntowana, gniewna, niezależna. Nie mam do niej cierpliwości. 

Z gabinetu psychologa:
– Jakie było pani pierwsze wspomnienie z matką? 
– Jak mnie zbiła smyczą za to, że pogryzł mnie pies.
– To znaczy?
– Mogłaś uważać, sieroto! Musiałaś się pchać do tego psa. – krzyczała. A potem mnie zbiła smyczą po twarzy.
– Ile pani miała lat?
– Sześć.
– Czy naprawdę uważa pani, że da się przelewać z pustego w próżne? Kochać tak po prostu, gdy nas nie kochano?

Maria: Umieść mnie gdzieś po środku. Nazwij wyrodną, albo nazwij niekochaną, która z czasem zrozumiała co to jest miłość do dziecka. Bo z czasem zrozumiałam. Miłość to troskliwość, bo martwię się o Lenę. Miłość to uwaga, bo słucham co opowiada o szkole, wiem z kim się przyjaźni. Bo to czułość– którą jednak dla niej mam. 

Ale tak, nie kochałam jej na początku. Tak, teraz kocham bardzo.

Ile nas takich jest? Nie wszystkie powinnyśmy mieć dzieci. Jestem tego pewna, jak niczego na świecie. Nie namawiajcie nas do tego.

Macierzyństwo poganiane, to nie jest dobry pomysł

Fundacja „Mama i Tata” wypuściła kampanię, która poruszyła cały Internet i wiele kobiet zabrało głos w jej sprawie. Oburzonych kobiet, które ta kampania dotknęła, a które nie są mamami, a ich zegar biologiczny wskazuję, że jest już za późno na rodzenie dzieci.

W kampanii kobieta wypowiada się, że zdążyła w swoim życiu być w Tokio i Paryżu i w tym czasie zrobiła karierę zawodową i wyremontowała dom, ale nie zdążyła zostać matką i bardzo tego żałuje.

Musiałam ze dwa dni pomyśleć o tej kampanii, aby sobie to wszystko poukładać, bo zadałam sobie pytanie, czy takie kampanie mają jakiś sens? Czy czasem nie uderzają w serce tych kobiet, które dzieci mieć nie mogą. Dałyby  wszystko, aby mieć swoje potomstwo niezależnie od ceny jaką trzeba zapłacić za leczenie bezpłodności przez wiele, długich lat i wciąż bez powodzenia. Ile kobiet idzie na kompromis z in vitro i są skłonne zapłacić każde pieniądze, by dziecko pojawiło się na świecie. Ile łez wypłakanych każdego miesiąca, kiedy test określa tylko jedną kreskę, a nie wyśnione dwie. Ile par leczy się po 15 lat, aby na świecie pojawił się ukochany bobas.

Wstały rano te kobiety, włączyły komputer, a tam hula kampania, żeby nie przegapić macierzyństwa i tu uważam, że fundacja owa kompletnie je zraniła, bo nie wolno tematu brać tylko z jednej strony.

Mamy takie czasy, że młode kobiety faktycznie rezygnują z wczesnego macierzyństwa, bo szkoły, bo studia, bo brak pieniędzy i perspektyw, a więc najpierw trzeba się dorobić czegokolwiek, a potem myśleć o rozmnażaniu.

Czasy się zmieniły, bo ja urodziłam swoje dzieci do 26 roku życia i pracując je wychowywałam przy pomocy żłobków i przedszkoli bo musiałam pracować. Moje córki swoje dzieci rodziły po 30 roku życia, bo się uczyły długo, a potem dopiero wyszły za mąż. Nie naciskałam, aby było to szybciej, bo czas rodzić dzieci. Owszem, trochę się niepokoiłam, bo zegar cyka, ale zdążyły i są teraz szczęśliwymi mamami. Tak samo było z ich koleżankami, że najpierw szkoła, a dopiero potem rodzina, a więc w dzisiejszych czasach wygląda to wszystko inaczej, tak mi się wydaje.

Pamiętam, że urodziłam swoje pierwsze dziecko i mieszkaliśmy na początku u mojej Mamy, a po ośmiu miesiącach dopiero udało się uzyskać mieszkanie. Nie było łatwo, ale byłam silna, bo byłam młoda. Czasami rozmawiam z moimi Córkami, które widzą, że macierzyństwo zbyt późne, to już nie te siły, kiedy ma się 20 lat i zgadzam się z nimi, bo czas robi swoje.

Myślę, że takie kampanie robią więcej złego niż dobrego, ponieważ każda kobieta, która czuje w sobie instynkt macierzyński sama wie, co począć ze swoim życiem. Po co poganiać kobiety, które często świadomie rezygnują z macierzyństwa. Jesteśmy tylko ludźmi i każdy z nas jest inny.

Dochodzi do tego też fakt, że kobiety, które wyemigrowały np. do Anglii rodzą chętniej, ponieważ jest tam lepsza opieka socjalna i na porodówkach są traktowane z czułością. U w kraju, to różnie bywa, gdyż szpitale i porodówki nie wszystkie spełniają swoją rolę i często rodzące kobiety wychodzą z tych porodówek poranione psychicznie i tu czas na nową, lepszą  politykę rodzinną.

Dla mnie osobiście odważną matką okazała się aktorka Małgorzata Kożuchowska, która zrobiła karierę i w wieku 42 lat zdecydowała się na późne macierzyństwo, tylko kiedy jej dziecko pójdzie do szkoły, to ja swoje prawie wydawałam za mąż i tu owa kampania, w tym punkcie ma rację i tylko w tym punkcie.

Ciekawa jestem jak wspominacie swoje macierzyństwo? 🙂 

Nie pojawiła się nigdy miłość do dziecka

Iza zaszła w ciążę mając zaledwie siedemnaście lat. Ot, tak się stało, że zapoznała chłopca i jakoś tak wyszło, że nie zabezpieczyli się i poszli na żywioł, kiedy nie było w domu rodziców Izy.

Kiedy się zorientowała, że ten pierwszy raz okazał się wpadką,ogarnęła ją wielka panika., bo jak to powiedzieć chłopakowi, a co najważniejsze, co powiedzą jej rodzice, którzy marzyli, aby Iza skończyła szkołę i poszła następnie na studia. Chcieli, aby ich jedynaczka była lekarzem, albo jeszcze lepiej prawnikiem. Inwestowali w nią i nagle taki psikus im zrobiła, że wszystkie ich plany poszły w łeb.

Myślała, że usunie dziecko i nikt się nie dowie. Już szperała w Internecie, kto by się zajął tym jej kłopotem, który do niczego nie był jej potrzebny. Czuła wielką złość do siebie i do chłopaka, który nie uważał i zrobił jej takie kuku. Płakała w nocy, ale tak by nikt niczego się nie domyślał i robiła plany jak zdobyć pieniądze na pozbycie się dziecka.

Matka Izy zaczęła się czegoś domyślać, bo nagle przestały znikać podpaski w łazience, a jej córka jakby zmarniała i pobladła. Zauważyła, że bywały poranki, że  Iza wymiotuje i zaczęła ją baczniej obserwować.

Iza została przyciśnięta do muru przez matkę i w końcu się przyznała, że od pięciu tygodni nie miesiączkuje i test wykrył, że absolutnie jest w ciąży. Prosiła, aby matka pomogła pozbyć się tej niechcianej ciąży, bo ona chce się dalej uczyć, a nie wpadać na starcie w pieluchy.

Matka wyciągnęła z Izy, kto jest ojcem dziecka i poszła do rodziców chłopaka, ale po paru zdaniach usłyszała, że skoro jej córka dała sobie zrobić dziecko, to sama jest sobie winna i to jest jej problem. Usłyszała, że ojciec dziecka na razie ma się uczyć i nie będzie żadnym ojcem, a jeśli się okaże, że to jest jego dziecka, to oni, jako rodzice będą płacili alimenty, ale od ich syna, to wara!

Kiedy Iza upominała się, że chce pozbyć się ciąży, jej matka kategorycznie jej tego zabroniła, bo z racji na wiarę nie chciała słyszeć o aborcji. Tak więc Iza była w potrzasku, bo matka kazała jej bezwzględnie urodzić to dziecko i koniec.

Brzuch Izy z każdym miesiącem rósł i w końcu jej ojciec się zorientował. W domu wybuchło piekło. Ojciec oskarżał matkę Izy, że wychowała ją na ladacznicę, a matka prosiła, by przyjął do wiadomości, że zostaną dziadkami i muszą stanąć na wysokości zadania, aby pomóc córce ze wszech miar, ale ojciec był wściekły jak zraniony lew, ale w końcu się uspokoił i pogodził z losem.

Iza przerwała naukę w szkole, bo wstydziła się swojego, coraz większego brzucha i tak siedząc w domu oczekiwała na rozwiązanie. Nie było jej lekko, bo ominęły ją imprezy z rówieśnikami i jej świat młodzieżowy się kompletnie zawalił. Nie raz wyła z rozpaczy, że ojciec dziecka nie interesuje się nią i została z tym balastem całkiem sama i odcięta od świata. Nie cierpiała swojego stanu i w lustrze zaczęła dostrzegać wielkiego wieloryba, co jeszcze bardziej doprowadzało ją do rozpaczy.

Matka ją uspokajała, że po rozwiązaniu, powoli wszystko wróci do normy, a teraz najważniejsze jest, aby przygotowywała się do rozwiązania, bo za chwilę położą jej maleństwo na piersi i będzie musiała zmienić swoje dziewczęce myślenie i stać się prawdziwą matką.

Iza urodziła w terminie siłami natury. Poród przebiegł bardzo sprawnie, co zdziwiło nawet lekarzy, że jako pierwiastka, tak wspaniale sobie poradziła.

Iza urodziła śliczną córeczkę, zdrową i silną dziewczynkę z najwyższą punktacją, która wzbudziła sporą sensację, gdyż mała miała długie, czarne włosięta i różniła się od innych noworodków.

Kiedy pielęgniarka położyła córkę Izy na jej piersi, aby zobaczyła swoje dziecko i się z nim przywitała, to Iza poczuła w sobie wielką złość i niechęć to tego, co było zawinięte w kolorowy kocyk. Chciała wykrzyknąć, aby zabrali to coś i nigdy jej tego już nie pokazywali. bo zbiera się jej na wymioty.

Przestraszyła się swoich myśli, bo czytała, że miłość do dziecka pojawia się jeszcze w brzuchu matki, albo natychmiast po urodzeniu, a ona chciała, aby jej córka umarła i przestała być w jej przestrzeni.

Poprosiła o psychologa, bo własne myśli ją przerażały, bo przecież nie może być taka, tam w środku zła. Usłyszała, że miłość pojawi się, że nawet nie będzie wiedziała, w którym momencie i często tak bywa, że hormony jeszcze szaleją, a może i wkradła się depresja poporodowa, a więc jest jak jest, ale to przejściowe.

Miłość nigdy się nie pojawiła, choć Iza swoją niechęć do dziecka mocno przed wszystkimi skrywała. Nikt nie wiedział, że nie kocha swojego dziecka, a wszystko, co przy nim robi, to jest z wielkiego przymusu i niechęci. Niechęci do kupek, niechęci, że musi dziecko karmić piersią, które jej krwawiły i bolały i za to też nienawidziła swojego dziecka.

Robiła wszystko przy małej jak nakręcony robot. Wychodziła z córką na spacer, ale tylko dlatego, aby samej odreagować swoją złość, którą skrywała Jednak coraz gorzej jej to wychodziło. Matka zauważyła zachowanie swojej córki i wciąż ją pocieszała, że to wszystko przejdzie i z pewnością pokocha dziecko i utwierdzała ją, że czasami się to zdarza, ale mija.

Nie minęło, bo Iza pewnego dnia spakowała swoje rzeczy i ukradkiem wymknęła się z domu i nigdy więcej do niego nie wróciła i do dziecka też nie.

Poznała w Internecie chłopaka, który grał na gitarze i miał swój zespół rockowy w Anglii i ściągnie Izę do siebie, ale pod warunkiem, że przyjedzie bez dziecka i tak też się stało.

Kiedy mąż Izy, rockmen zapił się na śmierć wróciła do kraju, ale nigdy nie chciała spotkać się ze swoją córką, którą wychowywała jej matka.

Zachorowała w samotności, bo zaczęła tracić wzrok, a lekarze rozkładali ręce. Wszyscy się od niej odwrócili. Matka nie szukała z nią kontaktu, a ojciec się jej wyparł. Egzystowała w biedzie, choć w towarzystwie przygarniętych kotów i psów, a kiedy musiała zdecydować się na dom opieki społecznej, rozwiesiła w miasteczku takie oto ogłoszenia:

Z powodu nieuleczalnej choroby

zmuszona jestem prosić dobrych ludzi

o przygarnięcie moich trzech kotów.

Sprawa pilna – tel. XXX

Dziś idę na łatwiznę – art. z „Wysokich Obcasów” – Matki w Finlandii

Wydaje mi się, że ten art. świetnie mi tu pasuje, ponieważ staram się poruszać na blogu różne tematy. Matki w Polsce pewnie zagryzają zęby, że innym matkom w świecie lepiej się żyje i posiadanie dzieci, to czysta przyjemność, skoro państwo o te matki dba. Mnie, jako seniorkę także taki model się podoba, kiedy czytam, że macierzyństwo nie wszędzie jest drogą przez mękę i z ledwością wiązanie końca z końcem, a także miotaniem się między  karierą zawodową, aby mieć na wychowanie dzieci, a spokojnym odchowanie swojego potomstwa.
Mam nadzieję, że autorka tego tekstu nie koloryzuje. Zapraszam do zapoznania się z tekstem, bo dla polskich matek jest to swego rodzaju wsadzenie kija w mrowisko.
„Jako matce opiekującej się dwuletnim dzieckiem w domu przysługuje mi prawo do wynagrodzenia. Miły gest poprawiający samopoczucie. Tak często polskie mamy mówią o sobie: nic nie robię, siedzę w domu z dzieckiem. W Finlandii to nie nazywa się „nic”
To zabawne, ale kiedy zaglądałam na stronę „Wysokich Obcasów”, przez dość długi czas nie skojarzyłam, że akcja „Polki bez granic” może dotyczyć mnie samej. Od dziesięciu lat żyję za granicą. Najpierw sześć lat w Stanach, teraz już blisko cztery w Finlandii. Ale i wcześniej nosiło mnie po świecie. W czasie studiów wzięłam rok dziekanki, żeby zostać „operką” w Niemczech. Później wyjechałam na sześć miesięcy do USA i na trzy do Irlandii.Każde z dwojga moich dzieci przyszło na świat w innym kraju. Nigdy nie żyły w Polsce. Córeczka mówi biegle po angielsku, synek pewnie niedługo zacznie po fińsku. A mimo to na co dzień nie zastanawiam się, czy jestem emigrantką, czy expatką. Myślę, że w naszym współczesnym, nowoczesnym, demokratycznym i zachodnim świecie nie ma już czegoś takiego jak emigracja. W dobie internetu, Skype’a, tanich linii lotniczych, braku granic w Europie, jesteśmy wszyscy bardzo blisko.Przyjazd do Helsinek był dla mnie, dla nas, jak wejście w ciepłe i wygodne kapcie. Tu wszystko jest tak proste, tak dopasowane do człowieka, że zagubienie się w tym państwie i społeczeństwie jest niemal niemożliwe. Nawet brak języka nie przeszkadza, ponieważ wszyscy mówią po angielsku. Na początku często porównywaliśmy to nowe fińskie życie do dawnego, amerykańskiego.

W USA byłam przede wszystkim dziennikarką, potem zostałam mamą. W Finlandii jestem przede wszystkim mamą, tu urodziłam nasze drugie dziecko.

Jak to jest być mamą w tym nordyckim kraju?

Komfortowo. Krótko po otrzymaniu stałego pobytu dowiedziałam się, że jako matce opiekującej się dwuletnim dzieckiem w domu przysługuje mi prawo do wynagrodzenia. Przecież jeśli poszłabym do pracy, moim dzieckiem zajmowałaby się przedszkolanka. A tak ja wykonuję tę pracę sama. Miły gest poprawiający samopoczucie. Tak często polskie mamy mówią o sobie: nic nie robię, siedzę w domu z dzieckiem. W Finlandii to nie nazywa się „nic”. Oczywiście takie samo prawo ma ojciec dziecka, ale tu w praktyce jednak mamy dłużej zostają w domu. Miejsce pracy trzymane jest przez trzy lata.

Każde dziecko ma też zagwarantowane miejsce w przedszkolu. Jeżeli rodzice wybiorą prywatną placówkę, państwo i miasto dofinansowują koszty, i jest to znowu około 400-500 euro miesięcznie. Innym ukłonem w stronę rodziców jest prawo do bezpłatnego korzystania z komunikacji miejskiej, jeżeli podróżuje się z dzieckiem w wózku. Mamy nie muszą też czuć się zamknięte w domu z dzieckiem.

W Helsinkach od stu (!) lat istnieje sieć parków zabaw (leikkipuisto). Są to duże place zabaw z budynkiem, w którym mieści się świetlica, sala zabaw, kuchnia, toaleta. Pracują tam opiekunowie, często organizowane są zajęcia dla maluchów. Popołudniami pełnią też funkcję świetlic dla dzieci szkolnych. To tu chętnie przedpołudnia spędzają mamy z maluchami. Latem w każdym takim parku punkt dwunasta jest wydawany obiad dla dzieci. Bezpłatnie. Trzeba tylko przynieść własny talerz i sztućce. Przychodzą tłumy dzieciaków, jest wspólne śpiewanie i zabawy plenerowe.

Fińskie mamy są cierpliwe i spokojne. Nigdy nie byłam świadkiem krzyczenia na dziecko. Ale i dzieci poprawnie się zachowują. Być może udziela się im ten spokój. Finowie chyba w ogóle są cierpliwi. Nie widzę irytacji na twarzach, kiedy tramwaj się spóźnia – a bywa, że nie jest na czas, albo kolejka do kasy jest zbyt długa. Kierowcy prowadzą spokojnie i powoli, nikt się nie ściga. Może to efekt mandatów, których wysokość jest zależna od dochodów. Są też skromni, co widać w ich ubiorze, modzie i fińskim designie: prostym, skromnym, użytkowym i bardzo praktycznym. Designie, który uwielbiam w każdej postaci. Za półtora roku będę mogła coś powiedzieć o fińskiej szkole, jak nasza córka zacznie edukację. W Helsinkach i Espoo działa parę publicznych szkół anglojęzycznych. Nauka jest darmowa, fiński program nauczania, jest też wykładany fiński jako drugi język.

Na razie nasze dzieci są w przedszkolach. Starsze w angielskim (prywatnym), młodsze w fińskim (publicznym). Nie bardzo znam polskie realia, ale tu jest jak w domu. Przedszkole mojego dwuletniego synka to dwanaścioro dzieci i trzy wychowawczynie, które często mają jeszcze do pomocy osobę dochodzącą. Ostoja spokoju. Dają ciepło i bezpieczeństwo swoim małym podopiecznym. Przedszkole córki jest już dużo większe, ale panuje tam atmosfera przyjacielskiego spotkania. Nauczycielki są zawsze do dyspozycji, uważne, ciepłe, serdeczne. Każda ma pod opieką około ośmiorga dzieci. A dzieciaki nie chcą wracać do domu.”

Autorka prowadzi bloga kiitoshelsinki.blogspot.com 

Rodzić trzeba z głową!

Urodziłam dwoje dzieci z pełną odpowiedzialnością. Jako matce zależało mi bardzo i mojemu mężowi, aby móc zapewnić im to minimum, aby je nakarmić, ubrać i oczywiście wykształcić w przyszłości. Po to się rodzi dzieci, aby po sobie coś fajnego zostawić, a także mieć kogoś do kochania. 

Dla mnie dzieci to największa wartość, jaką po sobie zostawię. Nie kariera zawodowa, która jakaś tam była, ale gdy przestałam pracować, nagle wszyscy zapomnieli, że kiedyś byłam w tym zakładzie pracy, czy urzędzie. Nagle urywają się telefony od koleżanek z pracy i człowiek zostaje sam na tej emeryturze, ale dzieci nie zapominają i dlatego warto je mieć, gdyż od nich telefon nigdy nie milknie, jeśli nie mają czasu wpaść do starszych rodziców.

Nie chciałam mieć nigdy trzeciego dziecka, bo z dwojgiem czasami było ciężko finansowo i trzeba było dobrze główkować, aby starczyło na rachunki i przede wszystkim na podstawowe potrzeby dzieci.

Myślę, że te 30 lat temu i tak było łatwiej, bo dzieci nie miały tak wiele pokus. Najczęściej bawiły się na podwórku z innymi dziećmi, a sklepy nie były tak zasypane kolorowymi zabawkami jak jest to obecnie. Widzę po swoich wnukach ile mają tych wszystkich kolorowych zabawek i przypominam sobie, że moje dzieci ich tyle nie miały, a jeśli, to były to proste zabawki z drewna, jak kolorowe klocki i do tego kilka lalek. Dzieci obecnie bawią się zabawką pięć minut, która za chwilę idzie w kąt, a moje dzieci bawiły się zabawkami bardzo długo. Tak to sobie kombinuję, ale do rzeczy.

Premier Tusk zapowiedział w ostatnim wystąpieniu w Sejmie, że będą jakieś dodatki dla rodzin wielodzietnych i chwała mu za to, choć nie wiem, czy uda mu się to wcielić w życie i o jakich kwotach tu mowa.

Uważałam zawsze, że będę miała tyle dzieci, aby było mnie stać je utrzymać razem z mężem i abym nigdy nie musiała wyciągać ręki do pomocy społecznej i abym nigdy nie oczekiwała na państwową mannę z nieba. To chyba by mi uwłaczało i daleka byłam, abym rodziła kolejne dziecko, kiedy w portfelu świeci pustkami.

Żyją obok nas rodziny wielodzietne, które nie mają często, co włożyć do garnka, aby nakarmić kolejne, przychodzące na świat dziecko. Nie mają na początku na pieluchy, potem na ubrania i książki i wiążą z ledwością koniec z końcem i oglądają się na pomoc ze strony instytucji do tego powołanych. Matka bez wykształcenia, a ojciec popijający, ale co rok to prorok i stawiam tu pytanie – dlaczego ludzie nie myślą, gdy w dzisiejszych czasach można regulować swoją płodność. Dlaczego ludzie nie interesują się antykoncepcją i powołują dzieci skazane na biedę? 

Nie mam nic do rodzin wielodzietnych i niech kobiety rodzą ich nawet dziesięć w swoim okresie rozrodczym, ale niech robią to z odpowiednim zabezpieczeniem finansowym, bo kiedy w domu jest bieda, to żyją w nim ludzie egoiści. 😦

Nadmienię, że wiara nie ma nic do świadomego rodzicielstwa – tak myślę!

Macierzyństwo, czy to teraz jest przymus?

Każda kobieta, która ma dzieci, pamięta ten moment, kiedy dziecko zostało poczęte i w jakich okolicznościach. Oczywiście pod warunkiem, że miała kobieta jednego partnera he he.

Jest to moment, którego się nie zapomina do końca życia i potem, kiedy rośnie brzuszek i odczuwa się pierwsze kopnięcie malucha. To są niezapomniane chwile w życiu każdej kobiety, bo kobiety są stworzone do macierzyństwa, tak po prostu jest i koniec. Oczywiście są kobiety, które nie widzą się w roli matki i zwyczajnie rezygnują całkowicie z macierzyństwa nie czując absolutnie instynktu macierzyńskiego, bo i tak bywa i nie zamierzam tutaj ich potępiać. Natury i predyspozycji do bycia matką, czy też nie, nie da się oszukać.

Piszę o tym, bo dla mnie moje dzieci są największym skarbem i życiowym osiągnięciem. To dla nich swoje życie poświęciłam i to z nich teraz jestem dumną matką. To ich życiowe osiągnięcia i ich rodzicielstwo cieszy mnie na co dzień. Nigdy im nie powiedziałam, że gdyby nie one, byłabym dalej w swojej karierze zawodowej, czy też zabrały mi jakiś tam kawałek mojej przestrzeni, a więc chyba nigdy nie dałam im odczuć, że są dla mnie ciężarem, a jeśli coś mi się wymknęło w jakiś emocjach, to wiedzą tylko One. 

Wychowanie dzieci, to jest obowiązek i decydując się na potomstwo kobieta powinna przewartościować swoje priorytety. Niestety, ale dziecko to obowiązek na całe życie i kiedy moje dzieci mają już blisko pod 40 -tkę, nadal są  moimi dziećmi i mam nadal prawo do ich kochania.

Moje dzieci przyszły na świat w latach 70-tych i ja byłam bardzo młodą dziewczyną, ale nadchodzącą rolę matki wzięłam na siebie bardzo poważnie. Nie odczuwałam nic, a nic, że coś mi ucieknie i coś stracę, a więc nie ubolewałam nad tym, że nie będę już mogła wychodzić z domu na jakieś tam zabawy, czy też stracę kontakt z koleżankami. Nie ubolewałam nad tym, że koło nosa przejdą mi jakieś wakacje, czy też wycieczki. Nie miałam poczucia, że coś mi umyka i nigdy się już nie powtórzy. Miałam swoje dzieci, męża i pracę i trzeba było to bezwzględnie brać na klatę i iść przez życie, najlepiej jak się umiało. Nie były to lekkie czasy, bo za progiem w Polsce czaił się stan wojenny i puste półki i gonitwa za produktami niezbędnymi dla moich dzieci. Ileż razy się zdarzyło, że nie można było nigdzie kupić zwykłych śpioszków, czy też innych rzeczy? ileż razy się zdarzyło, że nie było na czym ugotować zupy, by nakarmić czymś dziecko? Ileż razy stało się w nocy za czymś, co mieli rzucić do sklepu i nie wiedziało się, czy kupi się buciki dla dziecka, czy też nie? Ileż razy stało się po nocy, by kupić kostkę masła, czy kawałek amerykańskiego sera? Eh, można wymieniać i  wymieniać, a jednak kobiety tamtych czasów dawały radę i były bardzo dzielne – a teraz? 

Czytam dylematy współczesnych, młodych kobiet i włos się jeży na głowie i przecieram oczy ze zdumienia, bo jak zmieniły się standardy i postrzegania macierzyństwa, a zresztą przeczytajcie sami, moi drodzy czytelnicy! Może jestem przewrażliwiona tylko ja, bo jeśli większość tak postrzega rolę matki we współczesnym świecie, to, co z nami będzie?

„Nie chcę mieć dzieci! To straszne obciążenie, zobowiązanie na całe życie. Gdy urodzę, nigdy już nie pójdę na dyskotekę, nie będę miała czasu dla koleżanek i nie będę mogła wyjechać na Kretę popijać drinki przy basenie. Koniec ze spokojnym życiem we dwoje, będzie tylko dziecko i dziecko, oddalimy się od siebie z mężem, aż wreszcie on znajdzie kochankę i mnie zostawi. O nie, żadnych dzieci!”

Takie i podobne rozterki mają współczesne młode dziewczyny. Przed założeniem rodziny powstrzymuje je strach przed UTRATĄ WOLNOŚCI, a dziecko jawi im się jako wrzeszcząca, różowa kula u nogi. Gdy dzielą się z kimś swoimi obawami, słyszą, że są niedojrzałymi egoistkami i tylko im zabawy w głowie. Jedni radzą, by wyszaleć się na zapas przed ciążą, wtedy nie będzie tak bardzo żal utraconej swobody. Inni „pocieszają”, że po porodzie i tak nie ma się siły na żadne szaleństwa, a ci bardziej życzliwi i optymistycznie nastawieni do życia prorokują, że z chwilą pojawienia się na świecie małej istotki wszelkie przyjemności magicznie tracą znaczenie i w ogóle nie chce się nigdzie wychodzić, więc i tęskno do imprez ze znajomymi nie będzie.

A Kreta, baseny i drinki pod palmami? „Zawsze możesz zostawić dziecko z babcią, a sama jechać z mężem!” A z drugiej strony: „Cooooo? Takie małe dziecko chcesz zostawić bez mamy? Wyrodna ty, to po co w takim razie chciałaś mieć dziecko, jak teraz je porzucasz, matka MUSI SIĘ POŚWIĘCAĆ!”

Reasumując – jak było/jak jest u Was? smile Dziecko zabrało Wam wolność, musiałyście się męczyć, ograniczać, rezygnować i poświęcać? Po porodzie „samo przeszło” i już Was do szaleństw nie ciągnęło? A może udało Wam się połączyć życie towarzyskie, upojne chwile sam na sam z mężem i zwiedzanie świata z życiem rodzinnym? Jak otoczenie komentowało (bo że komentowało, to nie mam wątpliwości big_smile) Wasze wybory typu weekendowa impreza tylko dla dorosłych czy wyjazd na urlop bez dziecka? Jednym słowem – jesteście/byłyście matkami, czy posiadaczkami kuli u nogi? smile

 

 

 

 

Czy wszystkie kobiety nadają się na matki?

Kiedy dziecko przychodzi na świat, każda kobieta po porodzie czuje się szczęśliwa i spełniona, o ile oczywiście tego dziecka sama chciała. Następuje w życiu kobiety taki moment, że matką chce być i pragnie dać swojemu mężczyźnie cudownego potomka.

W czasie ciąży kobieta robi wszystko i dba o siebie przygotowując się psychicznie na nowe obowiązki, które zaważą na jej całym późniejszym życiu, bo dziecko to nie jest zabawka, że kiedy się znudzi, można odłożyć w kąt i o tym należy pamiętać planując przyszłe pokolenia.

Przeczytałam poniższy tekst i się wystraszyłam, że może pisać w ten sposób matka, która urodziła z pełną świadomością, a potem to wszystko ją przerosło. Zastygłam nieruchomo czytając, ale za chwilę przyszła mi taka refleksja, że podobnie przeżywałam swoje pierwsze macierzyństwo.

Mąż był w wojsku, kiedy siłami natury przyszła moja pierworodna. Kiedy mi ją przynieśli, taką malutką kruszynkę, ogromnie podobną do swojego taty, ucieszyłam się, że niczego jej nie brakuje. Ma dwie rączki, dwie nóżki, wszystkie paluszki i dużo czarnych włosków na głowie, a do tego różniła się od innych dzieci, bo odziedziczyła po ojcu śniadą cerę. Była taka śliczna i pamiętam do dziś, jak ją oglądałam i nadziwić się nie mogłam.

Ale w domu już było gorzej. Nie wiedziałam wiele o macierzyństwie, bo poradników było jak na lekarstwo i wiedzy nie było skąd czerpać. Miałam taką jedyną książkę, z której czerpałam co, kiedy i jak! Dużo pomogła mi moja mama, ale kiedy poszła do pracy, zostawałam z córką sama. Karmienie piersią odpadało, gdyż pokarm znikał jak kamfora, a więc przyszło mi karmić niebieskim mlekiem, jedynym, dostępnym. Kiedy córka płakała, ja płakałam razem z nią i często nie wiedziałam co robię źle, że mała płacze. Z tej mojej książki wyczytywałam kiedy podać pierwszy soczek i jak ugotować pierwszą zupkę. 

Pieluchy to inna bajka, bo się siedziało przy pralce, która codziennie prała sporą ilość pieluch tetrowych, nie to co teraz, że do kosza i po kłopocie. Kiedy mała zachorowała, czym prędzej pędziłam do lekarza nie zwlekając, bo byłam bardzo uczulona na tym punkcie. 

Każda kobieta wie ile jest pracy przy malutkim dziecku, choć dziś wydaje mi się, że w dobie nowoczesnych pieluch i gotowych zupek, macierzyństwo jest o wiele łatwiejsze, oczywiście jeśli dziecko jest zdrowe.

Kiedyś nikt nie wiedział, co to jest depresja po porodowa i dlaczego młode kobiety macierzyństwo przerasta. Kiedy byłam początkującą matką, pewnie i ja ją przechodziłam, ale nikomu się nie skarżyłam i nie wiedziałam, że i ja momentami, kiedy wychowywałam córkę – ją miałam. Może dlatego warto o tym mówić i mieć na oku każdą matkę, aby w porę jej pomóc, czy też wyręczyć w obowiązkach od czasu do czasu. Kobieta zamknięta w domu z dzieckiem może czuć się opuszczona i samotna i nie radząca sobie, bo macierzyństwo to trudna rola w życiu kobiety.

Ps. Z drugim dzieckiem już nie przeżywałam tak bardzo, bo doświadczenie zrobiło już swoje, a teraz oddajcie się lekturze i nie potępiajcie.

http://potworywozkowe.pl/2014/07/niechciane-macierzynstwo.html

„Muszę wstać, muszę wstać, muszę kurwa do niej wstać. Jej płacz jest tak cholernie męczący. Dlaczego ja nic do niej czuję? Dlaczego mam ochotę wyjść i ją tutaj zostawić? Niech sobie płacze, niech się drze jak chce. Dlaczego jej po prostu nie wezmę i nie nakarmię? Próbuję zagłuszyć jej krzyk swoim płaczem.

Ryczymy obie, dzień w dzień to samo, ten sam pieprzony scenariusz. Nikt nic nie wie, bo przecież nikomu się nie przyznam, że mam ochotę się zabić. Moja córka jest taka idealna. Jest tak idealnie grzeczna i w ogóle, cholera, nie płacze. Bo nie płacze, jak jesteśmy u teściów, u babci, jak jej ojciec jest w domu. Ja też jakoś wtedy nie ryczę, nawet staram się rysować uśmiech na swojej twarzy. Odgrywać szczęśliwą matką polkę. Tak, rzygam szczęściem. Przepraszam, ale nie mogę być szczęśliwa, nie dopóki ona tu jest.

Irytuje mnie wszystko. To, że znowu pielucha pełna, że dzisiaj musi wisieć cały dzień na cycu.  Że nie mogę nigdzie wyjść sama, bo ona nawet pieprzonej minuty beze mnie nie wytrzyma. Irytuje mnie mąż, bo nie robi kompletnie nic żeby mi pomóc. Nic. Wychodzi sobie na dwanaście godzin z domu i zostawia mnie z wszystkim samą. A potem wraca, uśmiecha się do niej i robi wszystko, żeby się nią nie zajmować. Wchodzę pod prysznic i udaję, że nie słyszę wrzasku. Że nie słyszę wołań męża. Pięć minut dla siebie. Pięć cholernych minut dla siebie. Przegryzam wargi, mam ochotę wrzeszczeć razem z nimi. Zanoszę się płaczem. Przecież tak łatwo o wypadek pod prysznicem…  Ale jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem na twarzy, wracam do swojej szczęśliwej rodzinki.

***

Pierwszej nocy w domu, po powrocie z małą ze szpitala, miałam sen. Przerażająco prawdziwy sen. Spałyśmy razem, ona wtulana do mojej piersi, w końcu nic mnie nie bolało. Zobaczyłam przed sobą męża z dużą poduszką. Zaczął przykładać mi ją do twarzy, dosięgała też buzi małej. Dociskał i dusił. Robił to bez żadnych emocji. Próbowałam się wyrwać, ale nie miałam siły, uciekało z nas życie. Czułam jak umieramy, czułam strach i ból. Obudziłam się przerażona, sprawdziłam co z córką. Ledwo łapałam oddech. Spała spokojnie w swoim łóżeczku.

***

Nie wiem kogo bardziej nienawidzę. Siebie, za to że dałam sobie zrobić dziecko. Męża, za to że mi je zrobił. Czy córkę, za to że jest. Papierosów też nienawidzę, za to że mnie mdli po każdej próbie wypalenia. A ja tak bardzo potrzebuję nikotyny! Wiem tylko jedno, że moja nienawiść musi zostać we mnie, gdzieś schowana w środku. Całymi dniami siedzę na kanapie, ona leży obok. Gapię się w puste ściany i modlę, się żeby ta cisza trwała wiecznie. Beznamiętnie spoglądam na jej twarz i widzę, patrząc na nią widzę, ile jeszcze będę musiała przejść. Ile jeszcze będę musiała poświęcić. Ile nocy będę musiała przepłakać. Patrzę na nią i chcę, żeby znikła.

Mijają tygodnie a ja mam wrażenie, że mijają lata. Dni się dłużą a ja coraz częściej siedzę w kącie i nie czuję nic. Żeby coś poczuć muszę sprawiać sobie ból, najczęściej drapiąc nogi do krwi. Tak jest właśnie najlepiej, bo nikt nie widzi i nie zadaje głupich pytań. Zresztą, ja mam większe rany w sobie. W mózgu, w sercu. Tam krwawię cały czas. Zastanawiam się jak by to było, gdyby mnie nie było, gdybym tak sobie znikła. Gdybym wyszła i nie wróciła. Nie było by ryku, zasranych pieluch i mojej obojętności. Byłabym wolna od niechcianego obowiązku.

I tak sobie wyszłam z domu,  z hukiem. Trzasnęłam drzwiami i pobiegłam do nocnego po marlboro lajty. Zaciągnęłam się najmocniej jak potrafiłam. Nie czułam nic prócz zimnego powietrza w płucach. Drugi, trzeci, czwarty, piąty raz, buch. Dalej nic nie czuję. Biegnę dalej, przed siebie. Na ulicach pusto, nie ma nikogo kto mógłby mnie zatrzymać, kto mógłby zobaczyć że jestem wrakiem. Zatrzymuję się dopiero na wiadukcie. Zapalam drugiego papierosa. Patrzę na jeżdżące w dole samochody. Strasznie szybkie samochody. Obserwuję je. Te światła. I naglę coś czuję, przez kilka sekund. Pierwszy raz od kilku miesięcy coś czuję. Chęć skoczenia. Tak, tam na dół. Na te rozpędzone auta. To tylko chwila, kilkanaście metrów. Przecież to tylko chwila i mnie nie ma.

Od dwóch godzin wiszę nad kiblem. Chcę mi się rzygać i nie wiem czy od tych pieprzonych papierosów, czy od emocji. W końcu czuję, coś czuję. I chcę już czuć, uczyć się tych emocji od nowa. Chcę kochać, móc ją pokochać. I żyć, w końcu zacząć żyć…

Opisałam pierwsze pięć miesięcy mojego macierzyństwa, nikt o tym nie wiedział, a przynajmniej nikt nie dał mi do zrozumienia, że wie. Trzy miesiące później zaczęłam pisać bloga, pewnie gdyby nie to, szybko popadłabym w ten sam schemat. Po roku od oprzytomnienia dowiedziałam się, że to była depresja.”