Archiwa tagu: Mama

Wspomnienie!

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Kiedy przeglądam swojego Facebooka i zanim sprawdzę, co się dzieje na świecie i w kraju – włączam swoje wspomnienia zapisane danego dnia z tamtego roku i wcześniej!
18 stycznia 2019 roku, to był piękny słoneczny dzień, co widać jest na powyższym zdjęciu!
W tym dniu miałam dyżur z chorą Matką, która naprawdę już nie czuła się najlepiej i zapisałam sobie:
„Dyżur z chorą Mamą.
Podsypia, postękuje, cierpi!” 🙁
Kiedy z Nią byłam, to oczywiście doglądałam Ją i zwracałam uwagę na każdy Jej gest, mimikę na twarzy, potrzeby!
Obok łóżka Mamy miałam włączony komputer, bo kiedy spała, to śledziłam, co dzieje się na świecie, by po prostu zająć się czymkolwiek i wydaje mi się to naturalne, ale byłam zawsze blisko Niej!
Już wiedziałam, że to jest końcówka Jej życia, ale Ona tak bardzo nie chciała odchodzić i walczyła o każdy, swój oddech i była w tej chorobie bardzo dzielna!

 

Lubiła, kiedy był włączony telewizor, a więc był włączony, choć na 15 dni przed odejściem już naprawdę niewiele do Niej docierało!

1 lutego odeszła, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że jestem ostatnia z tego rodu, bo mam tylko na ten czas Męża, moje, dwie Córki i Wnuki!

Nie żyją bracia mojego śp. Ojca, ani prawdopodobnie ich żony!

Nigdy nie poznałam swoich kuzynów, mieszkających gdzieś tam w Polsce, bo nikt nie dbał o rodzinne więzi!

Teraz kolej na mnie!

Myślę o wykupieniu miejsca na cmentarzu i chcę być na tamtym świecie blisko swojego Męża, a nie blisko rodziców, którzy mnie skrzywdzili!

Obraz może zawierać: 1 osoba

Wspomnienie świąteczne!

Obraz może zawierać: 1 osoba, siedzi, ocean, niebo, plaża, na zewnątrz i woda

Za chwilę będzie dwa lata – [*]
Mama ma zmartwienie
Mama usiadła przy oknie.
Mama ma oczy mokre.
Mama milczy i patrzy w ziemię.
Pewnie ma jakieś zmartwienie…
Zrobiłam dla Niej teatrzyk,
A Ona wcale nie patrzy…
Przyniosłam w złotku orzecha,
A Ona się nie uśmiecha…
Usiądę sobie przy Mamie.
Obejmę Mamę rękami
I tak jej powiem na uszko:
„Mamusiu, moje Jabłuszko!
Mamusiu, moje Słoneczko!”
Mama uśmiechnie się do mnie
I powie: „Moja córeczko!”
Danuta Wawiłow
Nigdy mi nie powiedziała moja córeczko, bo była bardzo oszczędna w okazywaniu uczuć.
Przed śmiercią, kiedy się Nią opiekowałam powiedziała mi tylko, że jestem dobrą dziewczyną i to musi mi wystarczyć!
Prawie codziennie widzę Ją leżącą na łożu śmierci.
Kiedy odeszła, to głowa Jej lekko osunęła się na poduszce i już na twarzy nie było widać bólu i cierpienia.
Widać było wytęskniony spokój, a ja bałam się jej dotknąć, aby nie poczuć zimnego ciała i tak stałam i patrzyłam i nagle zdałam sobie sprawę z tego, że już nigdy nie odpowie na moje pytania – odeszła!
W kościele podczas ceremonii pogrzebowej stanęłam przed trumną i chciałam Ją pożegnać pocałunkiem.
Walnęłam się tak bardzo piersią o trumnę, że o mało nie zemdlałam z bólu!
Do dziś się zastanawiam, co to mogło oznaczać, bo może kolejne odrzucenie!
Mimo to, codziennie o Niej myślę i wspominam, bo była moją Matką – przecież!

Rodzić po ludzku!

Każda kobieta rodząc swoje dziecko, a potem następne dzieci, przeżywa ten moment bardzo mocno i jest to dla niej szczególnie ważna chwila w jej życiu!

Te chwile pamięta się do końca swojego życia i nieprawdą jest, że z czasem się zapomina poród, ból i tę opiekę sprawowaną na sali porodowej ze strony personelu!

Ja gdzieś tu pisałam, że rodząc Córkę w 1979 roku w czasie PRL-u zostałam potraktowana przez położne bardzo źle i tego nie zapomnę do końca swoich dni!

Dziecko przyszło na świat bardzo szybko, bo bóle zaczęły się o szóstej rano, a moje Dziecko urodziło się w okolicach południa – całe, zdrowe, wyczekane!

Dziecko mi szybko zabrano, że nawet nie widziałam Jej buźki, a mnie zostawiono na tej sali tuż przy nieszczelnym oknie na wiele godzin z basenem pod krzyżem!

To był grudzień i mieliśmy zimę stulecia, a ja leżałam zmarznięta przy tym oknie i nikt mnie nie doglądał.

Martwiłam się o dziecko, a tam z gabinetu pielęgniarek słyszałam wesołe głosy, bo któraś z nich obchodziła imieniny!

Zostawiono mnie jak jakiegoś psa pod płotem, a moje delikatne prośby, bym mogła być przeniesiona na salę zostały ignorowane.

Słyszałam – jeszcze trochę kochaniutka, bądź cierpliwa.

Kiedy w końcu przygotowano dla mnie łóżko, to po godzinie 19 -tej zziębnięta, drżąca z zimna zostałam przeniesiona na salę.

Dziecko przyniesiono mi dopiero na drugi dzień!

Gdybym miała ten rozum, który mam teraz, to bym założyła tym paniom sprawę w sądzie, bo bolący kręgosłup odczuwałam bardzo długo!

To był dla mnie horror, którego nie zapomnę!

Piszę o tym dlatego, że moja Córka, która 2 listopada przez cesarskie cięcie urodziła nam Wnusię – Natalię opowiedziała mi jak cudowną opiekę miała!

Rodziła w Szczecinie – w szpitalu pachnącym PRL -em, bo sprzęt, wyposażenie było z ubiegłego wieku, ale opieka była tak serdeczna i Córka czuła się fachowo zaopiekowana.

Co rusz wpadała położna, sprawdzała, czuwała, a kiedy malutka Natalka była wyciągana z brzucha mamy, to pielęgniarka trzymała Córkę  za rękę, dodając otuchy!

Pierwsze zdjęcie Wnusi też zrobiła pielęgniarka, a więc moja Córka nie będzie miała takiej traumy na jaką mnie skazano!

Każda kobieta rodząca powinna być otoczona serdeczną opieką ze strony personelu, bo każda ma prawo rodzic po ludzku!

Co słychać u Mamy i u Natalki?

Obie są już w domu i jej starsza siostra i brat przywitali Ją bardzo serdecznie i z entuzjazmem.

Ja i Mąż pokochaliśmy Ją od pierwszego zdjęcia, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że za naszego życia jest to ostatnia istotka,  którą witamy na tym świecie, bo i Córkom lata lecą!

Szybko się w realu nie zobaczymy, bo w naszej dalszej rodzinie są osoby w kwarantannie, a więc nie możemy się wspólnie narażać i tej małej kruszynki!

Na szczęście mamy elektronikę, która choć trochę nas sobie przybliża!

 

AKCJA RODZIĆ PO LUDZKU - Aktualne wydarzenia z kraju i zagranicy - Wyborcza.pl

Imieniny mojej śp. Mamy!

Obraz może zawierać: roślina, kwiat, drzewo i na zewnątrz

Byłam na cmentarzu, bo dziś Imieniny ma moja śp. mama.

Dziś obchodzimy w Polsce imieniny Haliny – dla mnie mamy, a dla moich dzieci – babci Halinki!

U mnie w zachodniej Polsce kropił deszcz, ale to mi nie przeszkodziło, aby odwiedzić mamę!

Najpierw poszłam do kwiaciarni i kupiłam drobne begonie w doniczce, bo mama zawsze lubiła kwiaty!

Minęło nie wiadomo kiedy, bo mamy nie ma już 16 miesięcy i tak stojąc na grobem rozmyślałam, tak jak się rozmyśla na cmentarzu!

Pamiętam, że kiedy mama zachorowała, to zdawałam sobie sprawę z tego, iż niewiele jej tego ziemskiego życia zostało, bo diagnoza była bez szans!

Kiedy leżała w szpitalu już z diagnozą, usiadłam do komputera i napisałam do niej list – taki od siebie.

Wręczyłam go mamie w szpitalu, ale przeczytała jedno zdanie i włożyła ten list do szpitalnej szafki i powiedziała, że jak wróci do domu, to go na spokojnie przeczyta.

Mnie zawsze się lepiej pisało, aniżeli rozmawiało i dlatego postanowiłam przelać swoje wspomnienia na klawiaturę!

Myślałam, że ten list, to będzie taki zaczątek do wspomnień i sobie obie porozmawiamy, powspominamy, ale tak się nigdy nie stało.

Nawet nie wiem, czy przeczytała ten list, bo poczułam się dość głupio, że nie było odniesienia do żadnego zdania z mojego listu!

Tak po czasie sobie rozmyślam, że może, to jej było głupio, bo zostawiła mnie bez niczego, tak jakbym nie istniała, a ja po prostu ją kochałam!

Opiekowałam się nią na ile mi zdrowie pozwalało i najbardziej cierpię z tego powodu, kiedy odeszła – taka już uwolniona od bólu – nieruchoma, a ja już nie miałam szansy na zadanie jej choć jednego pytania!

Ten obraz nieruchomej pozostanie we mnie do końca moich dni!

Śni mi się od czasu do czasu i śni mi się tak, jakby nigdy mnie nie kochała, bo w moich snach jest dla mnie okrutna i zła!

W jednym śnie zatrzasnęła przede  mną drzwi, a w drugim zerwała mi szafki w łazience, aż poleciał tynk!

Gdybym nie miała Męża, Dzieci i Wnucząt, to bym została na tym świecie sama – samotna jak pies!

Będę ją jednak wspominała, tak dokładnie jak jest w moim liście!

„Mamo, ja wszystko pamiętam jak bardzo starałaś się wychować nas na porządnych ludzi, ale może od początku opowiem Ci, co pamiętam:

Babie Doły, rok 1959 bodajże, kiedy ja, jako szkrab uciekałam Ci z domu nad morze i złaziłam po stromych wydmach, albo znajdywałaś mnie w lesie na jakiś drzewie, bo już wówczas lubiłam chodzić swoimi drogami ku Twojej udręce.

Pamiętam, że uszyte przez Ciebie porcięta, rwałam na gwoździach i potem bałam się do tego przyznać, a także jak przychodziłam zakrwawiona, posiniaczona, a Ty jechałaś na pogotowie, aby mi te szramy zaszyli.

Pamiętam, gdy opowiadałaś o czasach wojny i jak byłaś głodzona jako dziecko, przez swoją macochę, a potem jak zaczęłaś pracować w wieku 14 lat, jako mała dziewczynka w szwalni i  przekradałaś się  po ulicach wojennej Łodzi.

Jak Niemcy przychodzili i robili w domu przeszukania, a Radogoszcz poszedł z dymem pochłaniając pracujących tam ludzi.

Po przeprowadzce do Ustki, pamiętam jak gotowałaś bieliznę w kotle i strasznie się oparzyłaś, a Ojca w domu nie było długie miesiące i wszystko było na Twojej głowie, a ja właśnie poszłam do pierwszej klasy, a Ty w wolnych chwilach robiłaś nam zabawki – takie mebelki dla lalek.

Pamiętam, że po położeniu nas spać, pisałaś w kuchni wiersze w niebieskim zeszycie, albo długo rozmawiałaś z Ojcem, który przyjechał, a był w domu gościem z racji swojej pracy.

Pamiętam, że często płakałaś w czasie tych rozmów, a do tego opiekowałaś się bratem Ojca, który nie miał się gdzie podziać, a potem zwalił Ci się na głowę brat następny, bo też nie miał się gdzie podziać i to wszystko na Twoją biedną głowę.

Potem następna przeprowadzka i Ojciec już w domu, ale czasami sobie myślę, że lepiej nam było bez niego.

Wieczne awantury i alkohol i tak minęło 17 lat, w których walczyłaś jak lwica o nasz dom, pracując jednocześnie.

Pamiętam, jak pomagałaś mi robić do szkoły zadania z plastyki i wszystko potrafiłaś. Nie był Ci obcy młotek, gwóźdź, malowanie, remonty, ponieważ nie mogłaś liczyć na nikogo, bo byłaś jedynaczką. 

Nastał dzień, że trzeba było z domu uciekać, bo poziom awantur przybrał apogeum.

Wyszłyśmy z domu z paroma ciuchami do zupełnie mi obcych ludzi. Chciałaś mnie z siostrą uchronić przed psychicznym znęcaniem się, abyśmy wszystkie nie zwariowały.

Mieszkanie poza domem przez pół roku i znowu wszystko było na Twojej głowie. Dorastałyśmy, uczyłyśmy się i trzeba było nas ubrać, zakupić podręczniki, zeszyty i sama na to wszystko pracowałaś i długo by wymieniać i pisać o Twojej dobroci, cierpliwości i pracowitości, a do tego nigdy się nie załamałaś.

Zawsze Cię podziwiałam, zawsze byłaś dla mnie wzorem i wybacz, że kiedy odeszłam z domu i założyłam swoją rodzinę, było mnie mniej w Twoim życiu, ale wówczas to ja musiałam zadbać o swoją rodzinę i wychować swoje dzieci na porządnych ludzi.

Zadanie wykonałam i teraz Mamo jestem myślami bliżej Ciebie, bo mam teraz na to czas. Dziękuję Ci Mamo za wszystko i kłaniam Ci się w wielkiej atencji”.

Matka

przypominam sobie
twoje oczy

twoje włosy
twoją twarz

twoje ręce
twoją postać

twoją mowę
twoje milczenie

twoje spojrzenie
w dal

tuż przed
twoją śmiercią

Wiedeń, 31 XII 1985

tłum. Joanna Nasiukiewicz

Z tomu „Lebenszeichen. Gedichte/Znaki życia. Wiersze”, 2003

 

Szkoła Podstawowa im. Ojca Św. Jana Pawła II w Gorzycach - www ...

Nie byłam idealną matką!

Obraz może zawierać: kwiat i roślina

W taki dzień jakim jest „Dzień Mamy” zawsze robię swoje, osobiste podsumowanie.

O poranku jeszcze spałam dobrym i spokojnym snem, kiedy zadzwonił domofon.

Drzwi otworzył Mąż i przyjął od Poczty Kwiatowej piękny bukiet dla mnie od Córki mieszkającej w Szczecinie i w dobie pandemii była to dla mnie ogromna przyjemność, bo się nie spodziewałam.

Potem przyszła moja druga Córka, która mieszka w tym samym mieście i jako kobieta zapędzona wręczyła mi za duży prezent.

Dostałam krem do twarzy na dzień i na noc, czekoladki, żel do mycia ciała, oraz szampon, a także owocową herbatę i kawałek pysznego ciasta.

Przy kawie i herbacie zjadłyśmy po rogaliku z marmoladą i tak nam minął cudowny czas na rozmowie i ja tego czasu nie zapomnę do końca swojego życia.

Tak sobie siedzę i rozmyślam jaką, to ja byłam matką dla swoich dzieci?

W pamięci mam, że byłam matką dobrą, ale i też dość surową, gdyż wymagałam od Córek może zbyt dużo, a może w sam raz.

Urodziłam Je tuż przed stanem wojennym w Polsce, kiedy w sklepach nie było nic.

Trzeba było o wszystko walczyć, a więc walczyłam, bo chciałam, aby nic Im nie brakowało.

Nie było czasu na sentymenty, a więc byłam matką zabieganą, ale zawsze pamiętałam, że moje dzieci, to mój największy skarb.

Ja byłam dość surowa, bo bardziej surowa niż ich Tata, który ze ścierką biegał po domu udając, że im wleje za nieposłuszeństwo, a one śmiały się w niebo głosy.

Ja potrafiłam, kiedy nie chciały zrobić porządku na biurku zwalić klamoty na podłogę i zamknęłam drzwi i sprzątnęły.

Zawsze chciałam, aby wyrosły na mądre i odpowiedzialne w przyszłości kobiety i to się udało.

Obie mają swoje rodziny i ja się do ich życia nie muszę wtrącać, bo same ogarniają swoje życie i póki co jestem spokojna o nie i o ich rodziny!

Przyznaję, że są bardzo różne, bo jedna to czysty Ojciec, a druga to ja i moim marzeniem jedynym przed śmiercią jest to, aby były sobie bliskie i pomocne mimo zupełnie innych temperamentów.

Wykonałam swoje zadanie jako matka i mam nadzieją, że wybaczą mi moje matczyne potknięcia, bo idealnych matek nie ma!

Pamiętam też czas, że kiedy pracowałam 6 dni w tygodniu, to w niedzielę rano Je kąpałam, darując im kąpiel w sobotę wieczorem.

Sadzałam je pod kołdrą w małżeńskim łóżku i podawałam im śniadanie do łóżka, a w telewizji leciała z telewizora „Pszczółka Maja”.

Ja w tym czasie mogłam szykować obiad niedzielny!

1 lutego 2019 roku zmarła moja Mama i wiem, że już nigdy nie będę mogła o nic Ją spytać, choć mam w głowie tyle pytań! [*]

Obraz może zawierać: 2 osoby, ludzie stoją, drzewo i na zewnątrz

 

Obraz może zawierać: 3 osoby, tekst

 

Obraz może zawierać: 1 osoba, tabela i w budynku

Święta Bożego Narodzenia i moje wspomnienia!

Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia, które ja traktuję także jako święta rodzinne.

Zasiądziemy więc do Wigilijnego stołu i w zadumie po pierogach, karpiu, zupie grzybowej i innych postnych daniach przejdziemy do rozdawania prezentów, a po euforii będziemy wspominać tych, którzy odeszli z naszego życia na zawsze.

1 lutego 2019 roku odeszła od nas Mama, która po dwuletniej, ciężkiej chorobie – po ogromnej walce spoczęła w grobie.

Przeszperałam swojego bloga i w wielu notkach pisałam o tym jak się Nią opiekowałam przez dwa, ciężkie lata.

Z powodu wspomnień wklejam wpis dotyczący opieki nad Mamą, a takich notek mam wiele, w których pisałam, ze czasami padałam na twarz i w konsekwencji sama znalazłam się w szpitalu z powodu arytmii serca.

Kiedy Mama była w szpitalu i po strasznej diagnozie napisałam do Niej list, a był to listopad 2016 roku!

To były bardzo trudne chwile, ale mam je na blogu i w każdej chwili mogę je czytać – ku pamięci!

Mój blog ma nazwę „Lustro codzienności” i w nim zamieszczałam notki w sprawie opieki nad umierającą Mamą i nie żałuję, że to udokumentowałam na wieczną pamiątkę, bo to były moje emocje dotyczące umierania mojej Matki!

Twierdzę, że nie zapisane ulatuje na wieczne zapomnienie.

Wieczór jest dla mnie, kiedy mogę coś skrobnąć na blogu, bo mam chwilę dla siebie i dla swoich myśli.

Piszę na blogu, że prawie  codziennie poświęcam czas dla mojej,  chorej na raka Mamie.

Mój codzienny dzień się przewartościował i od rana myślę, co by tu Mamie ugotować i zanieść ciepłe i świeże.

To jest burza mózgu, bo zależy mi na tym, że kiedy po szpitalu odzyskała apetyt, to powinna jeść zdrowo.

Był czas, że jej organizm niczego nie przyswajał, a więc to była droga przez mękę.

Kiedy się tak patrzyło, że się okropnie męczy, to był ogromny stres dla mnie.

Po szpitalu powoli stan się poprawia i dziś Mama mnie zaskoczyła.

Nie wiem skąd Ona czerpie siłę, że mimo boleści i strasznie mocnych leków, potrafi się sama z siebie śmiać.

Śmieje się z tego, że zrobiła się laska, bo waży tyle, ile ważyła jako panienka.

Śmieje się z tego, że przerzedziły się jej włosy, ale nie ma ani jednego „siwulca”, mimo 86 lat – to ewenement.

Śmieje się z tego, że dupka zrobiła się taka malutka i nie ma po czym poklepać.

Słuchając Jej w obliczu choroby jestem zaskoczona ogromną  siłą, aby przeżyć dzień i kolejne dni.

Wciąż sobie zadaję pytanie – skąd bierze taką radość życia w sobie?

Ale, ale –  dziś to mnie zaskoczyła ogromnie.

Nigdy nie śpiewała, nam dzieciom piosenki, którą pamięta ze swoich młodych lat, a kiedy zaśpiewała, to stwierdziłam, że to perełka w Jej głowie, którą się z nami nigdy nie podzieliła.

Zapamiętałam słowo – rogaliki i zaczęłam szperać w sieci. Znalazłam cudną piosenkę z lat młodości mojej Mamy.

Posłuchajcie i wiem, że tego utworu nie znacie.

Ja znam siebie, że kiedy zapadnie u mnie diagnoza – rak, to się totalnie rozsypię i nie będę tak mocna jak moja Mama.

 

Nie wiem, nie wiem
Jak to wytłumaczyć mam
Przecież, przecież
Ledwie parę godzin cię znam
Pewnie, pewnie
Moje słowa zdziwią cię
Może śmieszne
Trochę są zmartwienia me, bo chcę…

Rogaliki na śniadanie z tobą jeść
Wspólną szafę na ubranie z tobą mieć
Pantofle ranne dawać ci przed snem
I wychodzić na dwór z naszym psem
Razem głośno śmiać się w kinie – ja i ty
Razem łykać aspirynę w mokre dni
Mieć z tobą wspólny sufit, wspólny piec
Czego więcej można chcieć?

I, doprawdy, aż się boję
To taki dziwny fakt
Starczyło tylko raz popatrzeć w oczy twoje
A już marzę tak…

Rogaliki na śniadanie z tobą jeść
Wspólną szafę na ubranie z tobą mieć
W radościach i kłopotach razem być
I już więcej nie chcę nic
I już więcej nie chcę nic

I, doprawdy, aż się boję
To taki dziwny fakt
Starczyło tylko raz popatrzeć w oczy twoje
A już marzę tak…

Rogaliki na śniadanie z tobą jeść
Wspólną szafę na ubranie z tobą mieć
W radościach i kłopotach razem być
I już więcej nie chcę nic
I już więcej nie chcę nic

Wygenerowany tattoo: List do Mamy

Mamo, ja wszystko pamiętam jak bardzo starałaś się wychować nas na porządnych ludzi, ale może od początku opowiem Ci, co pamiętam:

Babie Doły, rok 1959 bodajże, kiedy ja, jako szkrab uciekałam Ci z domu nad morze i złaziłam po stromych wydmach, albo znajdywałaś mnie w lesie na jakiś drzewie.

Już wówczas lubiłam chodzić swoimi drogami ku Twojej udręce.

Pamiętam, że uszyte przez Ciebie porcięta, rwałam na gwoździach i potem bałam się do tego przyznać, a także jak przychodziłam zakrwawiona, posiniaczona, a Ty jechałaś na pogotowie, aby mi te szramy zaszyli.

Pamiętam, gdy opowiadałaś o czasach wojny i jak byłaś głodzona jako dziecko, przez swoją macochę, a potem jak zaczęłaś pracować w wieku 14 lat.

Jako mała dziewczynka pracowałaś w szwalni i  przekradałaś się  po ulicach wojennej Łodzi.

Jak Niemcy przychodzili i robili w domu przeszukania, a Radogoszcz poszedł z dymem pochłaniając pracujących tam ludzi.

Po przeprowadzce do Ustki, pamiętam jak gotowałaś bieliznę w kotle i strasznie się oparzyłaś, a Ojca w domu nie było długie miesiące i wszystko było na Twojej głowie.

Ja właśnie poszłam do pierwszej klasy, a Ty w wolnych chwilach robiłaś nam zabawki – takie mebelki dla lalek.

Pamiętam, że po położeniu nas spać, pisałaś w kuchni wiersze w niebieskim zeszycie, albo długo rozmawiałaś z Ojcem, który przyjechał, a był w domu gościem z racji swojej pracy.

Pamiętam, że często płakałaś w czasie tych rozmów, a do tego opiekowałaś się bratem Ojca, który nie miał się gdzie podziać.

Potem zwalił Ci się na głowę brat następny, bo też nie miał się gdzie podziać i to wszystko na Twoją biedną głowę.

Potem następna przeprowadzka i Ojciec już w domu, ale czasami sobie myślę, że lepiej nam było bez niego.

Wieczne awantury i alkohol i tak minęło 17 lat, w których walczyłaś jak lwica o nasz dom, pracując jednocześnie.

Pamiętam, jak pomagałaś mi robić do szkoły zadania z plastyki i wszystko potrafiłaś.

Nie był Ci obcy młotek, gwóźdź, malowanie, remonty, ponieważ nie mogłaś liczyć na nikogo, bo byłaś przecież jedynaczką. 

Nastał dzień, że trzeba było z domu uciekać, bo poziom awantur przybrał apogeum.

Wyszłyśmy z domu z paroma ciuchami do zupełnie mi obcych ludzi.

Chciałaś mnie z siostrą uchronić przed psychicznym znęcaniem się, abyśmy wszystkie nie zwariowały.

Mieszkanie poza domem przez pół roku i znowu wszystko było na Twojej głowie.

Dorastałyśmy, uczyłyśmy się i trzeba było nas ubrać, zakupić podręczniki, zeszyty i sama na to wszystko pracowałaś.

Długo by wymieniać i pisać o Twojej dobroci, cierpliwości i pracowitości, a do tego nigdy się nie załamałaś.

Zawsze Cię podziwiałam, zawsze byłaś dla mnie wzorem i wybacz, że kiedy odeszłam z domu i założyłam swoją rodzinę, było mnie mniej w Twoim życiu.

Wówczas to ja musiałam zadbać o swoją rodzinę i wychować swoje dzieci na porządnych ludzi. 

Zadanie wykonałam i teraz Mamo jestem myślami bliżej Ciebie, bo mam teraz na to czas. Dziękuję Ci Mamo za wszystko i kłaniam Ci się w wielkiej atencji.

Jutro znowu odwiedzę Cię w szpitalu. Złapię Cię za rękę i tak sobie posiedzimy. 

Kocham Cię.

Obraz może zawierać: 2 osoby, ludzie stoją, drzewo i na zewnątrz

Miała Matka córki!

 

Obraz może zawierać: 3 osoby, ludzie stoją, drzewo i na zewnątrz

Dalej grzebię w albumach i pochylam się nad każdym zdjęciem.

Dziś znalazłam zdjęcie ze spaceru dwóch sióstr ze swoją mamą.

Próbuję sobie przypomnieć, który to mógłby być rok i zdaje się, że to był koniec lat 80 – tych.

Na zdjęciu jest dużo miłości między siostrami i ich matką.

Bije z niego radość matki, że ma fajne córki i przyjaźń między trzema kobietami.

Zdjęcie zrobione było chyba z początkiem wiosny, gdyż w dłoniach trzymamy bazie do wazonu, tak jakby to  było tuż przed Świętami Wielkanocnymi.

Szkoda wielka, że tego zdjęcia nie podpisałam, a muszę grzebać w pamięci.

Widać ze zdjęcia, że jeszcze byłam obecna w sercu mamy, by za jakiś czas na 25 lat mnie wyautowano i zostawiono, czyli po prostu odrzucono.

Kiedy mama umierała, to ani razu nie nawiązała do tego, że mnie kochała i w zasadzie na koniec zadbała tylko o młodszą, swoją córkę.

Każdy z nas w swoim życiu doświadczył odrzucenia!

Mogłoby się to zdarzyć w przedszkolu, w dzieciństwie, w młodości i w końcu w dorosłym życiu,  w małżeństwie i ja tego odrzucenia doświadczyłam nie jeden raz, ale najbardziej boli odrzucenie przez matkę, a dopiero za tym jest zdrada w związku.

Mama umarła kilka miesięcy temu, a ja dowiedziawszy się o odrzuceniu łaziłam po ścianach, bo tak bardzo bolało.

Odrzuciła mnie najważniejsza osoba w moim życiu i już nie mam szansy spytać – dlaczego?

Kiedy się przeżywa odrzucenie, to bolą wszystkie członki w człowieku i odczuwa się ogromny ból ciała, tak jak po groźnym wypadku.

Tracimy nagle poczucie własnej wartości i ludzie tak opisują odrzucenie:

„Czuję się, jakby ktoś mnie pobił, dźgał nożem. Boli mnie całe ciało. Pękło mi serce – ból psychiczny często opisujemy za pomocą porównań stricte fizycznych. I okazuje się, że to nie tylko forma zwizualizowania cierpienia, a… realny opis doświadczeń. Odrzucenie boli. I do dosłownie.

Większość z nas została kiedyś odrzucona. Przez partnerkę/partnera, rodzinę, rówieśników, kolegów z pracy. Bez wątpienia potrafilibyśmy to opisać. Cierpienie, poczucie osamotnienia, dezorientacja, natłok myśli, lęk. I świadomość, że nikt nie potrafi nas zrozumieć, że trudno opisać, jaka walka właśnie odbywa się w naszej głowie. Tym emocjom często towarzyszą również objawy czysto fizyczne. Ból. Taki ból w klasycznym rozumieniu.”

Jak sobie radzić z odrzuceniem, a więc ja uciekam w sen i to mi pomaga.

Zawsze miałam problemy ze snem, a teraz podrafię spać nawet do południa, czemu dziwi się mój Mąż!

Doszłam do tego, że nie rozstrząsam już każdego dnia, tego, co mnie spotkało i nauczyłam się dbać o siebie.

Nie pozostaje nic innego, jak każdego dnia dbać o siebie i o poczucie własnej wartości.

To jest taka recepta, aby pod koniec życia starać się być szcześliwą.

Mam dobre Dzieci i kochającego Męża, a tamto niech szlag trafi.

Mam dach nad głową i mam co jeść i uważam, że pieniądze szczęścia nie dają, a dopiero zakupy!

Niech kupują ile się da,  ale moja mama ani razu nie pomyślała o tym, że jej starzejąca się córka może kiedyś potrzebować pieniędzy na lekarzy, choć opiekowałam się Tobą dwa, ciężkie lata!

 

 

Zawieszenie w czasie!

Po pogrzebie Mamy czuję się bardzo dziwnie i sama ze sobą gadam w głowie.

Nagle od dwóch lat zrobiło się tak dużo czasu, tylko dla siebie i muszę na nowo nauczyć się z niego czerpać, tak jak to było przed Mamy chorobą.

Na razie żyję w zawieszeniu ze swoją żałobą i nie biorę się za większe, domowe sprawy, a jedynie gotuję na bieżąco i ogarniam dom bardzo pobieżnie, gdyż chcę pozostać w zgodzie ze sobą i uporać się z wieloma pytaniami, szukając odpowiedzi.

Po pogrzebie wszyscy się rozpiechrzli i wrócili  do swojego życia, do pracy, do codziennych zajęć i tak powinno być.

Ja będąc na emeryturze muszę na nowo budować swój świat i wiem jedno, że w rodzinie powstała ogromna pustka i niczym jej już nie można załatać, a jest to odejście Mamy.

Śpię teraz dużo, bo prawie do 10-tej, bo tak mój organizm potrzebuje i już nie budzę się z lękiem, że muszę być gotowa do opieki nad Mamą.

Mogę sobie pozwolić na lenistwo – np. cały dzień w pidżamie dumając i medytując układając swoje myśli i dzień.

Widzę Mamę w trumnie, ale myślę, że ten stan kiedyś minie i nie będzie mnie ten widok prześladować.

Widzę Ją kiedy patrzę przez okno, a Ona lubiła się przechadzać – taka malutka z berecikiem na głowie, a czasami z laseczką.

Widzę Ją kiedy była jeszcze młodą kobietą i kąpała moją pierworodną, aby mnie tego nauczyć.

Takie obrazy będą się pojawiały we wspomnieniach, bo one nigdy nie odejdą z zamknięciem wieka od trumny.

Obejrzałam więc dzisiaj film polski – sławny film pt. „Kler” i zadałam sobie pytanie, co ten film ma niby zmienić w postrzeganiu draństwa w kościele, bo nie zmieni nic!

Ten film obejrzały miliony Polaków, a mimo to kościół ze swoją pedofilią będzie miał się świetnie!

Oglądałam lepsze filmy o tej tematyce, bo np. film „Wątpliwość” z rewelacyjną aktorką – Meryl Streep. Polecam, bo jest bardzo ambitne kino o trudnym temacie z bardzo dobrymi dialogami.

Przeczytałam też fragment z książki, którą napisała Michelle Obama o tym czasie, kiedy ona i jej mąż wchodzili w politykę i jak wcale im nie było łatwo.

Ogromnie lubię mądre kobiety i jestem pełna dla nich podziwu, a taką mądrą jest Michelle, która niewykluczone będzie się ubiegała o urząd Prezydenta USA, ale to pokaże czas.

Michelle Obama: Barack był pracoholikiem i nie mierzył sił na zamiary.
Tuż po ślubie Michelle chciała robić karierę, a jednocześnie marzyła o roli typowej żony i matki. W tym czasie Barack miał już opinię „wysokiego, sympatycznego pracoholika”, który musiał słono zapłacić za niedotrzymanie jednej umowy.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora publikujemy fragment książki Michelle Obamy „Becoming. Moja historia”, która ukaże się w Polsce 13 lutego.

Rozdział 12.

(…)

Po powrocie ze spędzonego w Kalifornii miesiąca miodowego Baracka i mnie czekała zarówno dobra, jak i zła wiadomość. Tą pierwszą był wynik listopadowych wyborów, który zapowiadał falę dobrych zmian. Bill Clinton wygrał ze znaczną przewagą, po zaledwie jednej kadencji odsuwając od władzy prezydenta Busha. Carol Moseley Braun także odniosła zdecydowane zwycięstwo i została pierwszą afroamerykańską senatorką. Baracka szczególnie ucieszyła wieść, że frekwencja okazała się rewelacyjna: sam Project VOTE! zarejestrował ponad sto dziesięć tysięcy nowych wyborców, a szeroko prowadzona kampania na rzecz udziału w wyborach także przyczyniła się do zwiększenia liczby głosujących.

Po raz pierwszy od dekady ponad pół miliona czarnoskórych wyborców z Chicago poszło na wybory i dowiodło, że ma moc zbiorowego wpływania na politykę. Był to jasny komunikat dla prawodawców i przyszłych polityków, w który po śmierci Harolda Washingtona część ludzi, jak się zdawało, przestała wierzyć: głosy Afroamerykanów się liczą. Ignorowanie ich czy lekceważenie ich potrzeb i problemów będzie kosztownym politycznym błędem. Również sama afroamerykańska społeczność otrzymała sygnał, że się liczy, a postęp jest możliwy. Te wydarzenia napawały Baracka otuchą. Choć praca, którą wykonał, była wyczerpująca, nauczył się dzięki niej wiele o złożonym systemie politycznym miasta. Upewnił się też, że posiada zdolności organizacyjne pozwalające mu na podjęcie większych wyzwań. Współpracował z liderami inicjatyw oddolnych, zwykłymi obywatelami i wybranymi urzędnikami, jakimś cudownym sposobem dopinając swego. Kilka gazet odnotowało niezwykły wpływ działań Project VOTE! Dziennikarz z czasopisma „Chicago” opisał Baracka jako „wysokiego, sympatycznego pracoholika”, twierdząc, że pewnego dnia sam powinien wystartować w wyborach, co Barack po prostu zbył wzruszeniem ramion.

Michelle i Barack Obamowie

Źródło: Obama-Robinson Family Archive

Była też jednak zła wiadomość: ten wysoki, sympatyczny pracoholik, którego właśnie poślubiłam, przeoczył termin oddania książki. Tak bardzo pochłonęło go rejestrowanie wyborców, że zdołał złożyć tylko część maszynopisu. Po powrocie do domu agent Baracka poinformował nas, że wydawca unieważnił umowę i Barack musi zwrócić zaliczkę w wysokości czterdziestu tysięcy dolarów.

Jeśli go to przeraziło, nie okazał przede mną paniki. Ja sama wdrażałam się właśnie do nowych obowiązków w ratuszu, które obejmowały znacznie więcej zebrań z zarządem planowania przestrzennego, a mniej pikników z seniorami niż na poprzednim stanowisku. Choć nie pracowałam tak długo jak w kancelarii, codzienny zgiełk sprawiał, że wieczorami byłam wymęczona i niezbyt chętna mierzyć się z problemami w domu. Wolałam raczej nalać sobie lampkę wina, odłączyć zwoje mózgowe i oglądać telewizję na sofie. Jeśli obsesyjne zaangażowanie Baracka w Project VOTE! czegoś mnie nauczyło, to tego, że nie powinnam się martwić kłopotami mojego męża, bo przejmowałam się nimi bardziej niż on sam. O ile mnie chaos pobudzał, o tyle Baracka wręcz rozsadzał. Był niczym żonglujący talerzami cyrkowiec – jeśli robiło się zbyt spokojnie, odbierał to jako sygnał, by zwiększyć tempo. Zorientowałam się, że notorycznie bierze na siebie za dużo zobowiązań i angażuje się w kolejne projekty, nie mierząc sił na zamiary. Zgodził się na przykład zasiąść w zarządzie kilku organizacji non profit i wykładać na część etatu na University of Chicago w nadchodzącym semestrze wiosennym, a jednocześnie planował zatrudnić się w kancelarii w pełnym wymiarze godzin.

Pozostawała jeszcze sprawa książki. Agent zapewniał, że zdoła sprzedać tytuł innemu wydawcy, o ile Barack szybko skończy pierwszą wersję tekstu. Ponieważ jeszcze nie zaczął pracy na uczelni, a kancelaria, która i tak czekała już od roku, by go zatrudnić na pełny etat, zaaprobowała takie rozwiązanie, wymyślił idealny sposób wybrnięcia z kłopotów: będzie pisał w odosobnieniu i z dala od codziennego zgiełku w jakiejś odległej chatce, gdzie zdoła skupić się wyłącznie na jednej sprawie. Był to ekwiwalent całonocnego pisania eseju zaliczeniowego na ostatnią chwilę w koledżu, tyle że ta praca miała mu zająć kilka miesięcy. Zaczął rozwijać tę wizję pewnego wieczora jakieś sześć tygodni po naszym ślubie, po czym spuentował ją wiadomością, że jego matka wyszukała mu idealny domek. Tak naprawdę to już go dla niego wynajęła. Był tani, cichy i stał przy plaży. W Sanurze. Czyli miasteczku na indonezyjskiej wyspie Bali piętnaście tysięcy kilometrów ode mnie.

Źródło: Obama-Robinson Family Archives

To brzmi trochę jak kiepski dowcip, prawda? Co się stanie, gdy samotnik indywidualista ożeni się z towarzyską, kochającą życie rodzinne kobietą, która nie znosi samotności? Odpowiedź brzmi chyba tak samo jak rozwiązanie prawie każdego małżeńskiego problemu, nieważne, kim się jest i jak wyglądają szczegóły, trzeba się jakoś dostosować do sytuacji. Skoro małżeństwo jest na zawsze, to właściwie nic innego nie pozostaje.

I tak na początku 1993 roku Barack poleciał na Bali, by spędzić prawie pięć tygodni sam na sam z własnymi myślami i pracować nad manuskryptem książki Odziedziczone marzenia. Spadek po moim ojcu. Zapełniał starannym pismem żółte kartki notesów i klarował swoje idee podczas codziennych powolnych spacerów wśród palm i szumu fal. Ja tymczasem zostałam w domu i po dawnemu żyłam nad mieszkaniem matki przy Euclid Avenue, a kolejna ołowiana chicagowska zima lakierowała drzewa i chodniki warstwą lodu. Szukałam sobie zajęć, widywałam się z przyjaciółmi, wieczorami chodziłam na treningi. Podczas regularnych spotkań z ludźmi w pracy i w mieście używałam czasem dziwnego nowego określenia: „mój mąż”. Mój mąż i ja chcielibyśmy kupić dom. Mój mąż jest pisarzem i kończy książkę. Było to dziwne i cudowne. Przywoływało wspomnienie nieobecnego przy mnie człowieka. Bardzo tęskniłam za Barackiem, ale starałam się racjonalnie wyjaśnić sobie tę sytuację. Rozumiałam, że choć dopiero co się pobraliśmy, taka przerwa była chyba najlepszym rozwiązaniem.

Barack zabrał chaos związany z pracą nad książką daleko od domu, aby tam go opanować. Być może zrobił to przez wzgląd na mnie, żeby mi ten bałagan nie przeszkadzał. Musiałam pamiętać, że wyszłam za niesztampowego myśliciela. Radził sobie ze swoimi problemami w najrozsądniejszy i najskuteczniejszy sposób, jaki przyszedł mu do głowy, nawet jeśli z pozoru wyglądało to na tropikalne wakacje czy miesiąc miodowy z samym sobą (jak go nazywałam w momentach szczególnie doskwierającej samotności), na który wybrał się zaraz po miesiącu miodowym ze mną.

Michelle i Barack Obamowie

Źródło: Callie Shell, Aurora Photos

Ty i ja, ty i ja, ty i ja. Uczyliśmy się dostosowywać, na zawsze splatać w jedno trwałe „my”. Nawet jeśli byliśmy tymi samymi ludźmi co dawniej, tą samą parą od lat, obecnie mieliśmy nowe etykietki i musieliśmy sobie poradzić z nową tożsamością. On był moim mężem. Ja – jego żoną. Oznajmiliśmy to sobie nawzajem i całemu światu w kościele. Wydawało się, że zakres naszych zobowiązań wobec siebie wzrósł.

Dla wielu osób, w tym dla mnie, słowo „żona” nie jest czymś błahym. Ma historyczne konotacje. W oczach ludzi dorastających jak ja w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych żony jawiły się jako pewien gatunek białych kobiet z telewizyjnych sitcomów – radosnych, ufryzowanych i spiętych gorsetem. Siedziały w domu, rozpieszczały dzieci i zawsze miały na kuchence naszykowany obiad. Czasem nalewały sobie sherry albo flirtowały ze sprzedawcą odkurzaczy, ale na tym wszelkie podniety się kończyły. Na ironię zakrawał fakt, że oglądałam te programy w naszym salonie przy Euclid Avenue, gdy moja pracująca w domu matka bez słowa skargi przygotowywała kolację, a gładko ogolony ojciec odpoczywał po dniu pracy. Związek moich rodziców był równie tradycyjny jak te w telewizji. Barack żartuje sobie nawet czasem, że moja rodzina przypominała czarną wersję Leave It to Beaver, serialu o idealnej amerykańskiej rodzinie, z udziałem Robinsonów z South Side, równie statecznych i nieskazitelnych co telewizyjni Cleaverowie z Mayfield, choć, rzecz jasna, biedniejszych – niebieski kombinezon miejskiego pracownika, mojego ojca, zastępował tu garnitur pana Cleavera. Barack robił to porównanie z nutką zazdrości w głosie, ponieważ jego dzieciństwo przebiegało zupełnie inaczej, aczkolwiek także stało w kontrze do głęboko zakorzenionych stereotypów na temat Afroamerykanów, którzy ponoć mieszkają głównie w rozbitych rodzinach i nie są zdolni do realizacji typowych dla klasy średniej marzeń o stabilnym życiu spełnianych przez naszych białych sąsiadów.

Ja sama w dzieciństwie wolałam The Mary Tyler Moore Show i z fascynacją pochłaniałam wszystkie odcinki. Mary miała pracę, modne ciuchy i świetne włosy. Była niezależna, zabawna i w przeciwieństwie do innych pań z telewizji mierzyła się z ciekawymi problemami. Prowadziła rozmowy, które nie dotyczyły dzieci czy domu. Nie pozwalała Lou Grantowi sobie rozkazywać i nie miała obsesji na punkcie znalezienia męża. Emanowała z niej młodzieńcza werwa, choć zarazem była dojrzała. W czasach na długo przed internetem, kiedy świat prezentowano nam prawie wyłącznie za pośrednictwem telewizji, takie sprawy miały znaczenie. Dla inteligentnej dziewczyny o kiełkującym przekonaniu, że nie chce ograniczyć się do roli pani domu, Mary Tyler Moore była boginią.

Michelle i Barack Obamowie

Źródło: Official White House Photo by Chuck Kennedy

A teraz, w wieku dwudziestu dziewięciu lat, żyłam w tym samym mieszkaniu, w którym wtedy oglądałam telewizję i jadłam posiłki przygotowane przez cierpliwą, bezinteresowną Marian Robinson. Dostałam bardzo wiele – wykształcenie, poczucie własnej wartości, arsenał ambicji – i zdawałam sobie sprawę, że to głównie zasługa matki. Nauczyła mnie czytać, nim poszłam do zerówki, pomagała mi literować słowa ze stron książeczek Dick and Jane, kiedy siedziałam skulona niczym kocię na jej kolanach w bibliotece. Gotowała nam pełnowartościowe posiłki, domagając się, byśmy zjedli brukselkę i brokuły. Uszyła mi nawet suknię na bal maturalny, na litość boską! Obdarowywała nas nieustannie i wszystko nam oddała. Własną tożsamość zbudowała wokół rodziny. Dziś już rozumiałam, że godziny spędzone na opiece nade mną i Craigiem były godzinami, których nie poświęciła sobie.

Jednak za wspaniałe dary, które otrzymałam w życiu, płaciłam teraz cenę, jaką był komfort psychiczny. Wychowano mnie tak, bym była pewna siebie, nie uznawała żadnych granic i wierzyła, że mogę osiągnąć dosłownie wszystko, czego zapragnę. A pragnęłam wszystkiego. Bo, mówiąc słowami Suzanne, czemu nie? Chciałam żyć wystrzałowo i robić karierę jak Mary Tyler Moore, a jednocześnie skłaniałam się ku ustabilizowanej, pełnej poświęceń i na pozór bezbarwnej roli typowej żony i matki. Chciałam mieć zarówno życie rodzinne, jak i zawodowe, lecz zarazem jakoś sprawić, by jedno nie stłamsiło drugiego. Miałam nadzieję, że pójdę w ślady matki, a zarazem, że będę od niej zupełnie różna. Samo rozważanie tych spraw było dziwne i mieszało
mi w głowie. Czy mogę mieć wszystko? Czy faktycznie tego chcę? Nie miałam pojęcia.

(…)

Powyższy fragment pochodzi z książki Michelle Obamy „Becoming” (wyd. Agora), która ukaże się w Polsce 13 lutego.

Źródło: Materiały prasowe

Moja Mama odeszła!

 

Obraz może zawierać: 3 osoby, uśmiechnięci ludzie, ludzie siedzą i w budynku

Przez 85 lat moja Mama nie chorowała poważnie nie licząc zapalenia wyrostka robaczkowego i długo po tym, poważnej infekcji układu moczowego.

W młodszym wieku miała operację tarczycy i to chyba wszystko, co związane było ze służbą zdrowia.

Serce jak dzwon!

Myślała, że jest mocna i niezniszczalna, bo w zasadzie taka była, aż zjawił się rak -niespodziewanie.

Do końca, nawet leżąc już w łóżku broniła się z całych sił przed śmiercią i wciąż myślała, że się jej nie da i ona Jej nie pokona, bo przecież tyle razy dała radę.

Będąc już w agonii nagle się podniosła i złapała moją Córkę za sweter, aby dać kolejny raz sprzeciw zbliżającej się śmierci.

Nie chciała odchodzić za żadne skarby i tak bardzo się tego bała, że pielęgniarka widząc jej proces odchodzenia powiedziała, że czegoś takiego nigdy w swojej pracy nie widziała.

Zawsze czułam, że Ona odejdzie w jakąś ważną datę dla rodziny, albo w jakieś ważne święta w kalendarzu.

Była chora i myślałam, że może odejdzie w Wigilię, a potem, że może w Nowy Rok.

Potem, że może w swoje urodziny, albo w moją rocznicę ślubu, ale nie!

Odeszła w urodziny mojej Wnusi, bo tak zawsze pilnowała dat, aby nie zapomnieć o nikim i zrobić choć malutki prezent ze swojej niewielkiej emerytury.

Te ostatnie dwa lata Jej choroby upłynęły mi dosłownie na „pstyk” i nawet nie wiem kiedy dosłownie.

Wszystkie dni zlały się w jakąś całość, tak jakby w jeden dzień i nie pamięta się, co było przedtem i ile razy odgrzewało się dla Niej obiad i ile razy podało pić, zmieniło się pampersa.

Stanęłam tak dziś nad Nią, kiedy już nic nie czuła i się zapadłam w sobie, bo zdałam sobie sprawę z tego, że już nigdy nie zaniosę Jej  ulubionego rosołu!

Wiem jedno, bo siebie znam, że będę pamiętała tę chwilę, kiedy stało się, że już nigdy  nie porozmawiamy o polityce, którą się interesowałaś żywo i nigdy już nie zjesz mojej galarety,  którą chwaliłaś.

Zawsze Ciebie kochałam, choć obie byłyśmy oszczędne w wynurzeniach, bo słowo kocham prawie nie padało z żadnej ze strony.

Przez te dwa lata przeczołgałaś nas wszystkich i wystawiłaś na próbę i nas bardzo zmęczyłaś i do końca swojego życia będę się zastanawiała po co?

Koniec, finito i jakoś trzeba się pozbierać i jakoś trzeba żyć dalej, choć wiem, że nie jeden raz z policzka spłynie łza.

Żegnam Ciebie moja ukochana Mamo!

 

 

Mama czekała na wiatr, co rozgoni

Ciemne skłębione zasłony

Stanęła dzisiaj na „RAZ!”

Z Bogiem – twarzą w twarz. 

11.50 / 01.02.2019 [*]

Obraz może zawierać: co najmniej jedna osoba, niebo, drzewo, roślina i na zewnątrz

A kiedy rodzice odchodzą.

Podobny obraz

Kto mnie czyta, to wie, że mam umierającą Mamę, która właśnie w otoczeniu bliskich za chwilę odda ostatnie tchnienie.

Być może przetrwa tę noc, a o poranku wejdziemy wszyscy w żałobę i organizowanie pogrzebu.

Nie rozpaczam póki co, bo już nie mogłam patrzeć na jej mękę i zmaganie się z chorobą, ale pewnie dopadnie mnie rozpacz, kiedy będzie po wszystkim, a w głowie zacznie się analizowanie tej przykrej sytuacji i będę musiała się bronić przed różnymi emocjami.

Kiedy odchodzi Matka, to umiera w nas jakaś czątka i coś się na zawsze skończy i nic z tym nie da się zrobić, a jedynym wyjściem będzie pogodzenie się z odejściem.

Nie mam siły więcej pisać, bo jestem rozedrgana, niespokojna i w domu palą się świece, aby dać wyraz temu, że całym sercem ją żegnam – na zawsze.

Jakże różne są stosunki z matkami i polecam poniższy artykuł znaleziony w sieci, mówiący o tym jak bardzo bywają skomplikowane relacje między córkami, synami z matkami, ojcami, rodzicami.

Polecam i może ktoś się do artykułu odniesie, a może wspomni o swojej mamie i relacjach z nią.

Czy jesteś cokolwiek winna matce, które cię nie kochała?

Córki, które doświadczyły zdrowego przywiązania w dzieciństwie, od mam odpowiadających na ich potrzeby, wyrastają na kobiety dostępne emocjonalnie, czułe, ufne, spontanicznie, pozostające w kontakcie z emocjami.

Córki, które nie doświadczyły bezpiecznej więzi z mamami, będą dorosłymi niedostępnymi emocjonalnie, odrzucającymi innych, niezdolnymi do spontanicznych reakcji emocjonalnych (odpowiedzialnych za budowanie bliskości). Mogą nabyć te umiejętności w toku terapii. Nadal stoją przed dylematem, czy podtrzymywać relację z matką, która nie była zdolna obdarzyć miłością i celowo rani.

Niekiedy córka próbuje chronić się myślą, że może jej matka w ogóle nie jest zdolna do okazywania uczuć, ale często okazuje się, że potrafi to, na przykład w relacji z synem.

Wiele córek niekochających matek nie tylko musi sobie poradzić z brakiem ich miłości, wsparcia i akceptacji, ale też z presją społeczeństwa na podtrzymywanie relacji, która stoi w sprzeczności z prawem do chronienia siebie przed jej destrukcyjnym wpływem.

Zerwanie relacji z własną matką jest piętnem, z którego córki są surowo rozliczane i z miejsca oceniane jako winne, niezależnie od tego, jak wiele okrucieństwa doświadczyły i jak wiele razy próbowały pojednania. Nikt nie wierzy, jak naprawdę wygląda ta relacja, ponieważ matki przy ludziach zachowują się zupełnie inaczej niż sam na sam z córkami. Jeśli nie rozmawiasz z własną matką, inni z miejsca wydają werdykt: coś z tobą jest nie tak, bo nikt normalny się na to nie decyduje. Zawsze świadczy to o tobie, nigdy o matce. Dlatego osoby z najbliższego otoczenia będą wywierać presję na dorosłej córce, by utrzymywała kontakt z matką, jakby podtrzymywanie tej więzi było jedynym słusznym i zdrowym wyborem.

Nawet kobiety, które zdecydowały się zerwać więź, często stoją przed ponownym dylematem spotkania, gdy matka jest umierająca.

O swoim doświadczeniu opowiada pisarka i terapeutka Peg Streep, która przez ostatnich 10 lat przed śmiercią jej matki, nie miała z nią kontaktu, a gdy zadzwonił brat, że to ostatnia chwila na pożegnanie, musiała stoczyć kolejną wewnętrzną walkę…

„Pewnego poranka, w lutym 2001, zadzwonił brat: „Mama umiera. Pomyślałem, że może chciałabyś przyjechać i się z nią po raz ostatni zobaczyć.” Nie widziałam się z nią, ani nie rozmawiałam przez ostatnie 10 lat, nie wiedziałam nawet, że jest chora.

„Czy chciała się ze mną zobaczyć, to z jej inicjatywy ten telefon?” – zapytałam. Brat zamilkł, odchrząknął i odpowiedział: „Nie.”

„Czy kiedykolwiek wspominała o mnie przez ostatnie miesiące, lata?” Zapytałam. Brat znów zamilkł, po czym odpowiedział: „Nie.” Po chwili dodał: „Pomyślałem, że może, mimo wszystko chciałabyś się pożegnać. To jej ostatnie chwile, jest nieprzytomna.”

Podziękowałam mu za telefon, życzyłam powodzenia i powiedziałam, że muszę to przemyśleć i do niego oddzwonię.

Zadzwoniłam do przyjaciół, krewnych, terapeutki i wszyscy doradzali: „Powinnaś jechać. Jesteś jej to winna, ponieważ cię urodziła, a takie spotkanie pozwoli ci zamknąć pewien etap.”

Moja terapeutka, którą podziwiałam, była kategoryczna, mówiąc mi, że mogę sobie nigdy nie wybaczyć, jeśli nie pojadę. Przyjaciele przekonywali, że poczuję się dobrze sama ze sobą, dokonując tego aktu ostatecznego obowiązku wobec matki. Nawet, jeśli moja matka była wobec mnie okrutna, takim gestem udowodnię, że w sprawach fundamentalnych, nie jestem ani trochę jak ona.

Wszyscy starali się być pomocni, mili i życzyli mi, bym była zadowolona ze swojego wyboru. Wiem, że mieli dobre intencje. Ale żadne z nich nie miało takiego dzieciństwa jak ja, ani takiej matki i nie mogli mnie zrozumieć.

Scena jaką ujrzałam w swoich wyobrażeniach, daleka była od zakończeń rodem z Holywood. Zobaczyłam siebie stojącą przy jej łóżku, mówiącą do niej, i jak podczas każdej innej rozmowy, okazałaby się niezdolna, by mnie wysłuchać, choć tym razem z innej przyczyny, finał byłby boleśnie znajomy. Stałabym tam ze łzami w oczach, zadając to samo od lat pytanie: „Dlaczego mnie nie kochałaś?”

Tym razem jej milczenie rozciągnęłoby się na wieki. A mała dziewczynka wewnątrz mnie znów zachowałaby nadzieję i modliła się z całego serca, że tym razem mama okaże jej miłość.

Nie pojechałam i nigdy tego nie żałowałam. Zignorowałam rady wszystkich, wybrałam z całą świadomością kosztów, jakie przyjdzie mi ponieść.

„Ludzie są wolni w podejmowaniu decyzji, ale nie są wolni od konsekwencji tych decyzji.”

To nie jest historia, którą ktokolwiek chce usłyszeć, ale jest to historia, która musi być usłyszana, w obliczu wszystkich historii przebaczenia i pojednania. Każda z tych historii świadczy na swój sposób o tym, co się dzieje, gdy matka nie potrafi kochać swojej córki.”

Marta Szyszko

fragmenty książki: „Mean Mothers. Overcoming the Legacy of Hurt” Peg Streep.

mean-mothers

http://niedoskonalamama.pl/jestes-cokolwiek-winna-matce-ktore-cie-kochala/mean-mothers/

Brak dostępnego opisu zdjęcia.