A to było tak:
W latach siedemdziesiątych w małym miasteczku się pobrali. Na uroczystość w Urzędzie Stanu Cywilnego przybyli najwięksi oficjele tutejszej Milicji Obywatelskiej. Ona ubrana skromnie, ale bardzo elegancko. Była śliczną dziewczyną z burzą czarnych włosów, upiętych w najmodniejszy kok. On, wysoki brunet w mundurze ze sznurem, zapięty na ostatni guzik, prezentował się jak malowany. Pasowali do siebie i tworzyli prześliczną parę.
Po życzeniach i lampce szampana wręczono im od milicyjnych gości – sokowirówkę. Na tamte czasy to był ekstra prezent, z którego najbardziej cieszyła się ona.
Czas na wesele, a więc w wynajętym lokalu grała orkiestra w mundurach i wszyscy doskonale się bawili. Młodzi grajkowie nie mogli się nadziwić, że panna młoda jest taka śliczna i to powiedzieli matce panny młodej. Taka była dystyngowana i taka inna od innych pań młodych.
Potem nastąpiła proza życia. On pracował w prewencji na zmiany, a więc często w nocy nie było go w domu. Nie sprawdzała go i ufała bezgranicznie. Czasami prosiła, aby przyjechał w czasie służby i ją przytulił, aby sen miała spokojny.
Urodziła mu dwoje dzieci w przerwie trzech lat. Dziewczynki rosły zdrowo, a ona zajęta domem i dziećmi nie zauważyła, że on kąpie się i stroi przed każdą nocną służbą. Przecież to takie naturalne, że chce być świeży na swoich służbach, by koledzy nie posądzili go o niechlujstwo.
Zaczął pracować więcej i więcej, ale dla niej był to znak, że skoro pracuje więcej, to się stara i przyniesie większe pieniądze.
Przyszedł do domu dobrze wypity i kiedy ona na niego czekała już w łóżku robiąc mu wyrzuty, że nie powinien pić w pracy, wyciągnął pistolet i lufę skierował w jej stronę.
– Zabiję cię, bo jesteś zrzędliwą babą – i w tym momencie pistolet się rozsypał mu w dłoniach, a więc uszła z życiem. Wezwała milicję, ale przyjechali jego kolesie i sprawie ukręcono łeb.

Pił coraz więcej i tłumaczył, że to z powodu stresu w pracy. Rozumiała i znosiła to wszystko, bo wciąż go kochała.
Dowiedziała się, że na tych nocnych służbach zmajstrował jednej, takiej dziecko. Okazało się, że pani była szeroka w kroku i chętnie przyjmowała w swoim domu milicjantów, którzy dowozili w nocy alkohol swoimi służbowymi sukami. Balangom nie było końca, a ten dom, tej pani wsławił się w mieście jako przystań milicjantów.
Zrozumiała, że dlatego chciał ją zastrzelić, aby iść do kochanki i rozpocząć nowe, rozrywkowe życie. Stała mu na drodze do nowej miłości i szczęścia, a więc chciał się jej pozbyć.
Tamta urodziła mu córkę, ale nie odszedł, gdyż nagle puknął się w łeb, że ta jego kochanka to latawica i dawała jego kolegom też. Błagał o przebaczenie, ale stres go zjadł na tyle, że dostał zawału serca i opuścił żonę i kochankę. Kwiaty nosi na grób tylko żona, bo kochanka bawi się dalej.
Kilkanaście lat po tym Katarzyna też wyszła za mąż, ale już za policjanta. Wszyscy ją ostrzegali, że policjant, to cholernie zła partia, bo to jest specyficzna grupa zawodowa, która kompletnie nie nadaje się, by rodzinę zakładać. Nie słuchała i wierzyła, że jej się uda i koleżanki bredzą i jej zazdroszczą tak przystojnego mężczyzny.
Poznali się na domówce jej koleżanki i od razu wpadli sobie w oko. Przetańczyli ze sobą całą noc i przegadali. Była wniebowzięta, że mając około trzydziestki wreszcie trafiła na tak interesującego faceta.
Po roku wzięli ślub i otrzymali służbowe mieszkanie. On jeździł na akcje, bo pracował w kryminalnym. Wiele widział i szczycił się wśród kolegów tym, iż był najbardziej skutecznym. Był dobry w swojej robocie, ale to była praca bardzo stresująca, a więc często zbierali się w zakamarkach komisariatu i chlali na umór, a Komendant udawał, że nic nie widzi. Tolerował to, bo chłopakom należy się odskocznia i kiedy przyszła na skargę, że jej mąż pije na terenie, obiecał, że wezwie go na rozmowę, ale raczej nie wezwał, bo jej mąż chlał coraz więcej, pod przykrywką własnego szefa.
Kiedy robiła mu wymówki i biła się o jego godność, ten przychodził i od progu walił ją pięścią w twarz. Twierdził, że ma się zamknąć i nie fikać, bo nie takie numery on w pracy widział i ma być posłuszną.
Przychodził do domu i okładał ją ile wlezie. Miał pretensje o wszystko i choć nie mieli dzieci, to ona służyła mu za worek treningowy za przyzwoleniem kolesi z pracy, którzy udawali, że nic się nie dzieje.
Chowała przed światem te swoje siniaki i tak przeżyła z nim dziesięć lat. Nie mogła dobić się sprawiedliwości, bo wszyscy wiedzieli, że ją bije, ale wszyscy chronili świetnego policjanta.
Pewnego razu nie wytrzymała i uzbroiła się w kuchenny nóż i wbiła go mu prosto w serce. Nagle stała się wolna od przemocowca i agresora, ale sąd postanowił, że zamordowała męża, nie dając jej cienia na obronę. Odsiaduje karę 25 lat za kratami za to, że jej mąż ją chciał zaszczuć i zrobił z niej ofiarę ciężkiej pracy w policji.
Podsumowanie: Praca jak praca, ale kochane kobiety – nigdy nie wychodźcie za policjantów, gdyż jest to najbardziej stresogenna grupa zawodowa, nie radząca sobie z emocjami i od lat siedemdziesiątych nic się nie zmieniło i nie zmieni. To jest grupa, wypasionych osiłków, którzy idąc w tę służbę uważają, że wszystko im wolno i zatracają się w swojej władzy, raniąc, bijąc, maltretując, bo sami nie radzą sobie z alkoholem, kochankami, kłamstwami, a najbardziej ze sobą!
Jeśli się mylę, to sorry.