Archiwa tagu: niechęć

Nie pojawiła się nigdy miłość do dziecka

Iza zaszła w ciążę mając zaledwie siedemnaście lat. Ot, tak się stało, że zapoznała chłopca i jakoś tak wyszło, że nie zabezpieczyli się i poszli na żywioł, kiedy nie było w domu rodziców Izy.

Kiedy się zorientowała, że ten pierwszy raz okazał się wpadką,ogarnęła ją wielka panika., bo jak to powiedzieć chłopakowi, a co najważniejsze, co powiedzą jej rodzice, którzy marzyli, aby Iza skończyła szkołę i poszła następnie na studia. Chcieli, aby ich jedynaczka była lekarzem, albo jeszcze lepiej prawnikiem. Inwestowali w nią i nagle taki psikus im zrobiła, że wszystkie ich plany poszły w łeb.

Myślała, że usunie dziecko i nikt się nie dowie. Już szperała w Internecie, kto by się zajął tym jej kłopotem, który do niczego nie był jej potrzebny. Czuła wielką złość do siebie i do chłopaka, który nie uważał i zrobił jej takie kuku. Płakała w nocy, ale tak by nikt niczego się nie domyślał i robiła plany jak zdobyć pieniądze na pozbycie się dziecka.

Matka Izy zaczęła się czegoś domyślać, bo nagle przestały znikać podpaski w łazience, a jej córka jakby zmarniała i pobladła. Zauważyła, że bywały poranki, że  Iza wymiotuje i zaczęła ją baczniej obserwować.

Iza została przyciśnięta do muru przez matkę i w końcu się przyznała, że od pięciu tygodni nie miesiączkuje i test wykrył, że absolutnie jest w ciąży. Prosiła, aby matka pomogła pozbyć się tej niechcianej ciąży, bo ona chce się dalej uczyć, a nie wpadać na starcie w pieluchy.

Matka wyciągnęła z Izy, kto jest ojcem dziecka i poszła do rodziców chłopaka, ale po paru zdaniach usłyszała, że skoro jej córka dała sobie zrobić dziecko, to sama jest sobie winna i to jest jej problem. Usłyszała, że ojciec dziecka na razie ma się uczyć i nie będzie żadnym ojcem, a jeśli się okaże, że to jest jego dziecka, to oni, jako rodzice będą płacili alimenty, ale od ich syna, to wara!

Kiedy Iza upominała się, że chce pozbyć się ciąży, jej matka kategorycznie jej tego zabroniła, bo z racji na wiarę nie chciała słyszeć o aborcji. Tak więc Iza była w potrzasku, bo matka kazała jej bezwzględnie urodzić to dziecko i koniec.

Brzuch Izy z każdym miesiącem rósł i w końcu jej ojciec się zorientował. W domu wybuchło piekło. Ojciec oskarżał matkę Izy, że wychowała ją na ladacznicę, a matka prosiła, by przyjął do wiadomości, że zostaną dziadkami i muszą stanąć na wysokości zadania, aby pomóc córce ze wszech miar, ale ojciec był wściekły jak zraniony lew, ale w końcu się uspokoił i pogodził z losem.

Iza przerwała naukę w szkole, bo wstydziła się swojego, coraz większego brzucha i tak siedząc w domu oczekiwała na rozwiązanie. Nie było jej lekko, bo ominęły ją imprezy z rówieśnikami i jej świat młodzieżowy się kompletnie zawalił. Nie raz wyła z rozpaczy, że ojciec dziecka nie interesuje się nią i została z tym balastem całkiem sama i odcięta od świata. Nie cierpiała swojego stanu i w lustrze zaczęła dostrzegać wielkiego wieloryba, co jeszcze bardziej doprowadzało ją do rozpaczy.

Matka ją uspokajała, że po rozwiązaniu, powoli wszystko wróci do normy, a teraz najważniejsze jest, aby przygotowywała się do rozwiązania, bo za chwilę położą jej maleństwo na piersi i będzie musiała zmienić swoje dziewczęce myślenie i stać się prawdziwą matką.

Iza urodziła w terminie siłami natury. Poród przebiegł bardzo sprawnie, co zdziwiło nawet lekarzy, że jako pierwiastka, tak wspaniale sobie poradziła.

Iza urodziła śliczną córeczkę, zdrową i silną dziewczynkę z najwyższą punktacją, która wzbudziła sporą sensację, gdyż mała miała długie, czarne włosięta i różniła się od innych noworodków.

Kiedy pielęgniarka położyła córkę Izy na jej piersi, aby zobaczyła swoje dziecko i się z nim przywitała, to Iza poczuła w sobie wielką złość i niechęć to tego, co było zawinięte w kolorowy kocyk. Chciała wykrzyknąć, aby zabrali to coś i nigdy jej tego już nie pokazywali. bo zbiera się jej na wymioty.

Przestraszyła się swoich myśli, bo czytała, że miłość do dziecka pojawia się jeszcze w brzuchu matki, albo natychmiast po urodzeniu, a ona chciała, aby jej córka umarła i przestała być w jej przestrzeni.

Poprosiła o psychologa, bo własne myśli ją przerażały, bo przecież nie może być taka, tam w środku zła. Usłyszała, że miłość pojawi się, że nawet nie będzie wiedziała, w którym momencie i często tak bywa, że hormony jeszcze szaleją, a może i wkradła się depresja poporodowa, a więc jest jak jest, ale to przejściowe.

Miłość nigdy się nie pojawiła, choć Iza swoją niechęć do dziecka mocno przed wszystkimi skrywała. Nikt nie wiedział, że nie kocha swojego dziecka, a wszystko, co przy nim robi, to jest z wielkiego przymusu i niechęci. Niechęci do kupek, niechęci, że musi dziecko karmić piersią, które jej krwawiły i bolały i za to też nienawidziła swojego dziecka.

Robiła wszystko przy małej jak nakręcony robot. Wychodziła z córką na spacer, ale tylko dlatego, aby samej odreagować swoją złość, którą skrywała Jednak coraz gorzej jej to wychodziło. Matka zauważyła zachowanie swojej córki i wciąż ją pocieszała, że to wszystko przejdzie i z pewnością pokocha dziecko i utwierdzała ją, że czasami się to zdarza, ale mija.

Nie minęło, bo Iza pewnego dnia spakowała swoje rzeczy i ukradkiem wymknęła się z domu i nigdy więcej do niego nie wróciła i do dziecka też nie.

Poznała w Internecie chłopaka, który grał na gitarze i miał swój zespół rockowy w Anglii i ściągnie Izę do siebie, ale pod warunkiem, że przyjedzie bez dziecka i tak też się stało.

Kiedy mąż Izy, rockmen zapił się na śmierć wróciła do kraju, ale nigdy nie chciała spotkać się ze swoją córką, którą wychowywała jej matka.

Zachorowała w samotności, bo zaczęła tracić wzrok, a lekarze rozkładali ręce. Wszyscy się od niej odwrócili. Matka nie szukała z nią kontaktu, a ojciec się jej wyparł. Egzystowała w biedzie, choć w towarzystwie przygarniętych kotów i psów, a kiedy musiała zdecydować się na dom opieki społecznej, rozwiesiła w miasteczku takie oto ogłoszenia:

Z powodu nieuleczalnej choroby

zmuszona jestem prosić dobrych ludzi

o przygarnięcie moich trzech kotów.

Sprawa pilna – tel. XXX

Nie pali się książek – czekam na propozycję

Wczoraj robiłam porządki w swoim księgozbiorze. Kilka pozycji zupełnie mi do niczego już nie potrzebnych oddam do biblioteki, bo po co mają się u mnie kurzyć i zajmować miejsce, skoro mogą się przydać komuś młodszemu, a chodzi o lektury z dawnych lat szkolnych.

Jednak jest taka pozycja, która mi zalega, której nie trawię,  a skoro jest skserowana, to raczej nie nadaje się do biblioteki, a chcę się jej koniecznie pozbyć i niech zejdzie mi z oczu raz na zawsze.

Przecież nie podrę książki i jej nie spalę, bo to nie są metody, które preferuję, gdyż każdą książkę szanować trzeba, choć nie zawsze zgadzamy się z autorem.

Dlaczego chcę pozbyć się tej książki? Opowiem od początku więc:

Swego czasu, bo może to był rok 2010, zaczęłam prywatnie pisać z autorką tej książki, która ukryła się pod pseudonimem „Aleksandra”. Opisała w tej książce dzieje swojego, jakże skomplikowanego życia. Fabuła  rozpoczyna się w samolocie i autorka zupełnie obcej osobie, towarzyszce podróży opowiada od początku, co spotkało ją w życiu. Opowiedziała, że była więźniarką obozu, a potem jak zawierała kolejne związki i opisywała swoje kolejne miłości i tu wątków erotycznych nie brakuje. Opisała swoją pracę w czasach słusznie minionych i jak rodziła kolejne dzieci, a potem opuściła Polskę. Naprawdę wciągająca historia, którą pochłaniałam swego czasu nad brzegiem morza nie zważając na pogodę, bo byłam osadzona w leżaku i czytałam tak namiętnie, że horyzont morza, którego nie widziałam, a który uwielbiam, a jednak książka owa bardziej mnie pochłonęła i czytałam ją z rozdziawioną buzią, że nie zauważałam, że wyszło słońce.

Minął rok od przeczytania tej fascynującej opowieści, a autorka wciąż udzielała się na forum seniora, na którym była moderatorem, potem jej to odebrano, a potem znów przyznano. Po drodze owa autorka zniszczyła kilka osób za przyzwoleniem administracji, bo jak tytuł książki brzmi, że „Kot zawsze spada na cztery łapy”, tak autorka książki zawsze się wymigała od odpowiedzialności, choć grała ostro i bezwzględnie. Ja tam nie wiem jakie koneksje ta pani miała i ma wciąż  z administracją forum seniora, ale wszystko jest jej wybaczane. Ja tam nie wiem kto finansuje to forum w jakimś tam momencie, ale ta pani wciąż jest na fali, mimo, że wiele osób z forum przez nią płakały.

Autorka książki i mnie w pewnym momencie zaatakowała stosując perfidne metody na forum, choć jest możliwość wyjaśniania spraw na priv, to wolała ostrymi tekstami popisać się otwartym tekstem na forum, by przypodobać się jej podobnym! To było tak perfidne zagranie i bez klasy, że wyrobiłam sobie pogląd na osobę, która ma dwie twarze!

Czytamy książki i wolimy, aby ich autor był człowiekiem z klasą. Czytamy książki i wyobrażamy sobie jakim człowiekiem jest autor, a ja tu mam kawa na ławę, że autorka to perfidna manipulatorka, która karmi się cudzym nieszczęściem, a jak jej przygrzeje w tej Hiszpanii, to wymyśla brednie na temat danej osoby i dlatego szukam osoby, która chce się zmierzyć z jej historią, choć sądzę sporo naciąganą i wymyśloną. Książek się nie pali. Książek się nie niszczy i dlatego szukam osoby, która by chciała zapoznać się z historią kobiety, która zwiała z Polski do ciepłego kraju i stamtąd się mądrzy na temat naszej polityki, naszego premiera i prezydenta. Chwali się swoją zasobnością portfela i wykształconymi dziećmi w liczbie 7. Nie rozumie, że my tu w Polsce, emeryci ledwo wiążemy koniec z końcem i zaprasza polskich emerytów na wczasy w ciepłe kraje, ale jak z tego wynika, to syty nie zrozumie głodnego. Zupełne nie zrozumienie naszych realiów, ale to niech jej będzie. My tu marzniemy, a ona spaceruje po ciepłej plaży i gadaj tu z taką ha ha. Jest tylko jedno pytanie, dlaczego obywatelka świata zwiała z naszej Ojczyzny. Dlaczego nie chciała się zmierzyć z naszymi realiami, a teraz gęga i gęga jak nie kot, a kwoka, głupia i nie na czasie!

Mój adres jest w formularzu kontaktowym i chętnie wyślę pozycję, która mnie drażni i nie życzę sobie mieć jej w swoim księgozbiorze. Wyślę na swój koszt i czekam na kontakt.

 Ta pozycja parzy mnie w dłonie i wywołuje odruch wymiotny.

Polacy, lubmy się bardziej

Nim się sny poetów ziszczą,
nim się wina dzban utoczy,
zanim szczęściem nam zabłyszczą
umęczone nasze oczy,
nim nas głupcy brać przestaną
na wypranych słów taniochę,
ludzie, gdy wstaniemy rano,
lubmy się trochę!

Nim na czoła włożym wieńce,
zanim przejrzą ślepe kuchnie,
nim weźmiemy się za ręce,
nim dokoła radość buchnie,
nim mentora nadętego
zajmą kalambury płoche,
ludzie, w środku dnia szarego
lubmy się trochę!

Nim w dziecinną się grzechotkę
zmieni kpiarski kaduceusz,
nim się zrobi miny słodkie
na kolejny jubileusz,
nim szarlotkę się upiecze
i zaprosi pannę Zochę,
ludzie, w swojski nasz odwieczerz
lubmy się trochę!

Pocieszajmy tym lubieniem
skołowane nasze główki,
nie próbujmy go zamieniać
na zaszczyty czy złotówki,
ty nas, drogo życia, prowadź,
a my, twym pokryci prochem,
aby idąc, nie zwariować –
lubmy się trochę!

Tak pisał Wojciech Młynarski, abyśmy się tak zwyczajnie lubili trochę, no tak na co dzień w sklepie, u lekarza, na spacerze, albo na wczasach. A ja sobie tak z obserwacji wiem, że my Polacy się po prostu nie lubimy. Owszem, czasami się zdarzy, że ktoś do kogoś się uśmiechnie na ulicy, albo przepuści w drzwiach, ale to są jednak jakoś ostatnio rzadkie przypadki.

Niedawno znajoma spytała mnie, jak ludziska w mieście witają Nowy Rok, no tak po sąsiedzku najbardziej ją interesowało. Czy ludzie wychodzą przed blok i wiwatują na przyjęcie nowego. Czy składają sobie życzenia itd.

Odpisałam, że się nie praktykuje takiego rodzaju sąsiedzkiego zachowania, bo to byłoby za piękne , kiedy w poszczególnych klatach ludzie się często po prostu nie znają i gdyby nie nazwiska na domofonach, to byłaby pełna anonimowość i jakże często nie wiemy, kto chrapie nam za cienką ścianą. Tacy jesteśmy pozamykani i jakże często sąsiedzi są skłóceni ze sobą, że na dzień dobry odpowiadają pod nosem i szybko zamykają drzwi.

Dawniej pożyczenie soli, czy cukru nie stanowiło problemu, bo zawsze było można zapukać po sąsiedzku i zostać poratowanym, a teraz, ej, lepiej nie gadać.

Tacy jesteśmy na co dzień, ale jest jedna pocieszająca reakcja, że kiedy wybija godzina 24, w każdym mieście jest taki miejski plac, na którym zbierają się ludzie, zaopatrzeni najczęściej w bąbelki i pod wpływem tych bąbelków, można dostać zupełnie przypadkowego całusa od nieznanej osoby i to mi się podoba, że chociaż w takich momentach umiemy podzielić się z innymi swoją radością.

Także miłe jest, że kiedy trzeba komuś pomóc w niedoli, także potrafimy się skrzyknąć na forach i portalach społecznościowych i działamy cuda na rzecz wołającego o pomoc, jak w przypadku skradzionego ostatnio wózka niepełnosprawnej Tosi. To buduje mnie wewnętrznie, że są w nas jeszcze takie fajne uczucia i potrzeba niesienia pomocy.

Jesteśmy uczuleni na naszą historię i niech nikt nie próbuje jej podważać, ponieważ wzbudza się w nas narodowa tożsamość i to także buduje. Jednak tak w codziennym życiu postrzegani jesteśmy za ponuraków i smutaczy, a najbardziej za narzekaczy na wszystkich i wszystko. Szkoda, że mamy taką narodową cechę i tak wszystko bierzemy na poważnie i jakbyśmy coraz mniej się lubili. Jakże życie byłoby lepsze, gdybyśmy potrafili się ze sobą porozumiewać bez sarkazmu i podtekstów. Jakże często musimy komuś dowalić, aby swoją frustrację przelać na kogoś innego. Ja tak nie chcę i dlatego w nadchodzącym roku postaram się brać życie bardziej na wesoło, a kiedy będzie mi źle, to będzie źle, tylko mnie.