Archiwa tagu: niepełnosprawność

Ludzkie dramaty!

Nasza, polska aktorka – Ewa Błaszczyk urodziła ponad 20 let temu bliźniaczki o imionach – Aleksandra i Marianna.

Pewnego dnia Aleksandra zakrztusiła się tabletką jako mała dziewczynka.

Stała się tragedia, bo doszło do nieszczęśliwego wypadku i Ola zapadła w śpiączkę i tak jest do dzisiaj.

Błaszyk wciąż poszukuje metody na wybudzenie córki, zgodnie z osiągnięciami naukowymi, ale od 20 lat nie zmienia się nic i Ola dalej jest poza świadomością.

W ciągu tych lat urosła, dojrzała fizycznie, ale niestety tylko tyle, a może aż tyle.

Ewa Błaszczyk niemal całe swoje życie poświęciła dla ratowania Oli, ale ludzie piszą, że gdzieś po drodze opieki nad chorą dziewczyną zgubiła kontakt z tą, która żyje i funkcjonuje jakby w osamotnieniu.

Nikt nie wie jak jest naprawdę i ja nie oceniam postępowania aktorki.

Ona wierzy, że córka któregoś dnia się obudzi, choć lekarze nie dają na to żadnej nadziei.

Ola nie jest podpięta pod żadne urządzenie podtrzymujące życie, a nawet gdyby się obudziła, to dalej będzie warzywem zdanym na innych.

Co robić w takiej sytuacji jeśli nie można jej odpiąć od maszyny, a proces eutanazji jest w Polsce zabroniony.

Sytuacja jest więc patowa i dobrze, że Ewa Błaszczyk jakoś zdobywa pieniądze, aby to ktoś opiekował się jej córką, a roboty przy takiej chorej jest bardzo dużo.

Wyobraźmy sobie, że takie dziecko ma matka z niską pomocą i po prostu nie byłoby jej stać na tak profesjonalną opiekę – co ona mogłaby zrobić, kiedy sama jest chora i ledwo ciągnie ten wózek.

Bogatsi w takiej sytuacji mogą starać się o eutanazję w innym kraju, gdzie to jest dopuszczalne, a w Polsce takie dylematy są nie do rozwiązania, czyli tacy rodzice mają związane ręce.

Może być tak, że Ewa Błaszczyk szybciej odejdzie z tego świata, a więc kto zajmie się jej córką wciąż żyjącą, bo chyba spadnie to wszystko na jej siostrę.

Gdybym była w takiej sytuacji, to też bym miała dylemat, czy rozstać się z własnym dzieckiem za granica, czy trwać i mieć wciąż nadzieję, a byłby to koszmar.

A jakie jest prawo w Polsce?

Ano takie, że rodzic opiekujący się dzieckiem z niepełnosprawnością nie może iść do pracy, by zwiększyć swój fundusz na opiekę.

19 listopada 2022 roku odbył się protest pod Pałacem Prezydenckim i tam ludzie dali sprzeciw wobec ich podłego traktowania:

Agnieszka Jóźwica na FB napisała!

Usiądź.

Zamknij oczy.

Wyobraź sobie, że wynajmujesz mieszkanie, bądź spłacasz kredyt, musisz jak każdy zapłacić za prąd, wodę… Musisz kupić jedzenie, ubranie, okazjonalnie zabawkę dla dziecka, jakiś lek na przeziębienie, książki do szkoły.

I wyobraź sobie, że to wszystko musisz pokryć z 2119 złotych. Na minimum dwie osoby. Ciebie i dziecko.

Ciężko?

To pomyśl, że to dziecko jest chore bądź z niepełnosprawnościami. Do tych wszystkich wydatków musisz doliczyć specjalistyczne leki (zwykle za conajmniej kilkaset złotych) , rehabilitację (180 złotych za godzinę), logopedę, psychologa… Do tego sprzęty :wózek inwalidzki, ortezy, balkonik, kombinezon… Wszystkie za kilka-kilkadziesiąt tysięcy złotych …

I nadal masz te 2119 złotych.

Da się?!

To pomyśl, że masz te wszystkie wydatki, dziecko z niepełnosprawnością, wariujesz wręcz od tego że żyjesz tylko i wyłącznie tematem chorób i terapii, marzysz by wyjść do ludzi, masz ambicje, pasje, wykształcenie…. I nie możesz pracować zarobkowo.

Możesz iść na studia. Nawet na dzienne.

Możesz robić kursy. Nawet stacjonarne.

Możesz pracować charytatywnie. Nawet w kilku miejscach.

Ale nie możesz dorobić 100 zł za przetłumaczenie online, siedząc przy łóżku dziecka, tekstu z polskiego na angielski. Nie możesz podjąć pracy na umowe o dzieło za 200zł wykonując ją nocami gdy dziecko śpi. Nie możesz iść na 1/8 etatu pracując zdalnie z komputera w poczekalni, gdy Twoje dziecko jest na terapii.

Nie możesz. Bo okradasz Państwo.

2119 złotych ma zdaniem Rządu pokryć 100% zapotrzebowania finansowego opiekuna i podopiecznego z niepełnosprawnościami. Ba. Jeśli dzieci z niepełnosprawnościami jest dwoje czy troje, opiekun nadal dostaje 2119 złotych. Ma to wystarczyć na wynajem, kredyt, jedzenie, leki, rehabilitację, ubranie, zabawki, pomoce edukacyjne.

Jest inflacja. Mamy kryzys.

Czy my krzyczymy ‚dajcie więcej’???

Nie. My krzyczymy ‚dajcie nam zarobić’. Błagamy, by ktoś nam pozwolił (!) pracować i dostawać wynagrodzenie.

Kiedy Marysia ma zajecia z logopedą, jej mama może przetłumaczyć kilka stron książki. I w ten sposób dorobić.

Kiedy Kazio jest w przedszkolu specjalnym 3 godziny dziennie, jego mama może napisać artykuł w jednym z portali internetowych. I dostać wynagrodzenie.

Kiedy Zuzia śpi po dawce mocnych, wyciszających leków, jej mama może po cichutku obok łóżka robić czapeczki na szydełku. I sprzedawać.

Czy to znaczy, że mogą zrezygnować ze świadczenia pielęgnacyjnego czyli szumnego ‚wynagrodzenia’ 2119 zł? Nie.

Bo nie pójdą na 8h do pracy. Mają dziecko wymagające szczególnej uwagi.

Ale mogą dorobić w miesiącu, kiedy dziecko śpi, ćwiczy, jest w przedszkolu… 100,200,1000 zł. Mogą czuć, że są potrzebne do czegoś więcej niż karmienie PEGiem i odsysanie wydzielny. Mogą choć na chwilę swe myśli skierować na inne od choroby tory.

Mogą?

Nie mogą.

Urodziły, czy chciały czy nie chciały. Bo Państwo troszczy się o każdy płód.

Teraz wegetują. Bo na porodówce zainteresowanie Państwa się kończy. Teraz człowieku walcz sam.

W biedzie. Samotności. Odizolowaniu. I z poczuciem, że do końca życia będziesz już tylko opiekunem osoby z niepełnosprawnością.

Dlatego błagam. Zróbmy hałas.

Sobota. Warszawa. 14.00. Pod Pałacem Prezydenckim.

Ja będę, a Ty?!

❗PODPISZ PETYCJĘ!!!!!!! POMÓŻ OPIEKUNOM OSÓB Z NIEPEŁNOSPRAWNOŚCIĄ

https://naszademokracja.pl/…/pozwolcie-nam-isc-do-pracy…

Dzieci niepełnosprawne!

Zdjęcie jest mojego autorstwa i na nim pokazuję nasz piękny pod względem architektury szpital w jesiennej oprawie.

Ale ja nie o tym.

Otóż dzisiaj rozmawiałam z moją Córką, która pracuje w szkole jako psycholog dzieci z różnymi niepełnosprawnościami i nie jest to lekka robota.

Dzieci są różne, bo z różnymi ułomnościami i do każdego trzeba podchodzić indywidualnie.

Jedno jest pewne, że dzieci w tej szkole są zaoopiekowane i czują się w niej bezpiecznie.

Obserwuję Facebooka tej szkoły i widzę ile wysiłku i opieki nad tymi dzieciakami poświęca się cała grupa nauczycieli i ile wkłada w to serca.

Organizuje się dla nich wycieczki, konkursy i naukę danego zawodu i te dzieci są nagradzane za postępy, ciesząc się z każdego wyróżnienia, dyplomu, bo czują, że są widziane i doceniane.

Chodzą słuchy, że chcą w Polsce zlikwidować takie szkoły, a dzieci niepełnosprawne miałby zostać przeniesione do szkół ogólnodostępnych, gdzie uczą się dzieci zdrowe.

Co prawda Czarnek mówi, że nie mają zamiaru likwidacji szkół specjalnych, ale jak wiadomo musi być coś na rzeczy, skoro środowisko nauczycieli jest zaniepokojona, a także rodzice tych dzieci.

Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze rzecz jasna.

Jeśli do tego dojdzie, to te dzieci zostaną wykluczone i będą nękane przez dzieci zdrowe.

Wczoraj poznałam nowe określenie, a brzmi ono – bullying, co oznacza znęcanie się.

To jest takie zjawisko, że 50% uczniów poddane jest hejtowi i znęcaniu się nad nimi w przeróżny sposób.

I teraz sobie wyobraźmy, że dzieciak z ułomnościami rwie sobie włosy na oczach dzieci zdrowych.

Natychmiast wkraczają rodzice dzieci zdrowych, że sobie nie życzą i co wówczas?

Dzieci uczące się w szkołach za PRL-u nie znały tego zjawiska – tak okrutnego.

Żyliśmy w czasach bez Internetu i telefonów, a swoją agresję spaliśmy na boiskach sportowych i nie skakaliśmy sobie do oczu.

To było dzieciństwo zupełnie inne, a teraz młodzi ludzie – uczniowie sprawiają innym ból, co prowadzi do depresji i myśli samobójczych i mało kto jest w stanie tym dzieciakom pomóc, a często jest za późno.

Znęcania się nade mną doznałam tylko raz, kiedy koleżanka siedząca za mną w ławce dawała mi kuksańca za lepszy stopień i tylko to mnie spotkało w szkole podstawowej i nigdy w dalszej nauce.

Teraz dzieci są wobec siebie strasznie okrutne i nie potrafię tego zrozumieć, a co będzie, kiedy do szkół trafią dzieci ułomne – będzie jatka.

Wiem jedno, że ten nierząd nakazuje rodzić dzieci z chorobami letalnymi, a potem skazuje dzieci ułomne na samotność i ostracyzm – to są ludzie okrutni – politycy okrutni.

Tu jest artykuł o zamiarze likwidacji szkół dla dzieci niepełnosprawych:

https://wiadomosci.onet.pl/kraj/szkoly-specjalne-czy-zostana-zlikwidowane-edukacja-wlaczajaca/49y1hll

Oto dzieci ze szkoły mojej Córki – wesołe, zaopiekowane:

Asystentka seksualna!

Asystentka seksualna dla osób niepełnosprawnych, to jest temat tabu i kompletnie nigdzie nie jest poruszany, bo jak to – w kraju tak katolickim zajmować się tematem seksu!

Przecież taka Godek, Pawłowicz, Witek, Szydło i cała ta zakłamana ferajna, dostałaby zawału, gdyby ktoś chciał ten temat przedstawić w formie ustawy w Polsce.

Oni nie lubią słowa seks, ale za to płody uszkodzone interesują ich bardzo i ekshumacje oczywiście.

Lubią zakopywać, a potem wykopywać jak ostatnio Rydza – Śmigłego, bo oni lubią ten smród wydobywający się z grobów – to tak na marginesie.

Tymczasem żyją między nami osoby niepełnosprawne, chore, z różnymi defektami i nikt o tych ludziach w tym kraju nie myśli – o ich potrzebach – seksualnych także, a może przede wszystkim.

Oni także czują i chcą doświadczać bliskości, a często są w tym temacie po prostu opuszczeni i zapomniani.

Każdy z nas jako człowiek i także każde zwierzę, bo tak ten świat jest ułożony odczuwa instynkt i pociąg w stosunku do drugiej płci i chce być kochany – zauważony, zaopiekowany.

Do napisania tej notki skłoniło mnie obejrzenie reportażu Martyny Wojciechowskiej „Kobieta na krańcu świata”

Martyna dotarła do pewnej kobiety z Czech – kiedyś striptizerki, a teraz asystentki seksualnej, która po wielu przeszkoleniach zajmuje się osobami niepełnosprawnymi i pomaga im rozładować napięcie seksualne, a raczej ich tego uczy!

Nie – nie współżyje z nimi, ale poprzez swoje metody otwiera tych ludzi na sprawy seksu i pomaga zapoznać się ze swoimi potrzebami i ich rozładowywaniem.

W wielu przypadkach jest tak, że asystentka seksualna sypia ze swoim podopiecznym, czy podopieczną i jest na to zgoda państwa, a także pobiera opłatę za usługę!

Za te usługi dostaje także wsparcie finansowe państwa, bo ta działalność jest zalegalizowana w wielu krajach UE i na całym świecie, ale nie w Polsce.

U nas wstyd o tym rozmawiać, bo jak pisałam jesteśmy krajem średniowiecznym i o żadnej erotyce tu się nie będzie rozmawiać, a już o potrzebach niepełnosprawnych, to już wcale.

W Polsce wygląda to tak, że rodzice, opiekunowie dziecka niepełnosprawnego, chcąc mu pomoc sami zamawiają lub zawożą te osoby do prostytutek i tak to w Polsce działa!

PiS brzydzi się niepełnosprawnością

 

Kiedy w 2015 roku, PiS w kampanii krzyczało słowami Szydło, że w budżecie są pieniądze na wszystko, to oczywiście elektorat to kupił i uwierzył prócz mnie!

Kiedy Szydło machała niebieską teczką, że jest kasa na 500+, to ludzie to kupili, a kiedy faktycznie te pienądze wpływały na konto, to elektorat był wniebowzięty, bo zaczęło się faktycznie lepiej żyć rodzinom polskim.

Polska stała się jak Eldorado, bo nagle można było sobie pozwolić na wczasy z dziećmi, kupić im ulubione zabawki i ubrania.

Nie szkodzi, że to 500+ nie spowodowało wzrostu dzietności, a wiele matek zrezygnowało z pracy, ale ważne było to, że  500+ to taki wabik, by głosować na PiS w następnych wyborach.

Przykro mi, ale 500+ się opatrzyło, a więc PiS daje kolejne 300+,aby nie stracić w sondażach.

Niedawno była dyskusja nad tematem aborcji i PiS nakazuje kobietom polskim rodzić dzieci bez mózgu, albo z mózgiem na wierzchu. Każe rodzić dzieci bez kończyn, albo ze źle rozmieszczonymi narządami wewnętrznymi.

PiS nie przyjmuje do siebie, że zgwałcona dziewczynka, która zachodzi w ciążę nie ma prawa do jej usunięcia.

PiS nakazuje, aby rodzić nawet wtedy, kiedy ciąża zagraża życiu matki.

Dziś przysłuchiwałam się rozmowie Minister Rafalskiej z matkami dzieci niepełnosprawnych, które urodziły mimo wszystko.

Te matki na swoje niepełnosprawne dzieci dostają dodatek pielęgnacyjny w wysokości 153 złote.

Te matki zdesperowane usłyszały, że trzeba czasu, bo budżet, bo napięty i takie tam.

Ja się pytam ile czasu jest potrzebne na to, aby rządzący dostali gigantyczne nagrody w wysokości 80 tysięcy – dwie doby?

Ja sie pytam dlaczego PiS wydaje kasę, na kolekcję Czartoryskich i dlaczego tyle się płaci za gamonia z Żoliborza.

Na dzieci niepełnosprawne – kłopot wielki jak seniorzy – kasy brak!

Hipokryci i mam nadzieję, że niepełnosprawne dzieci te słupki pociągną w dół!

Pani Kaju Godek, gdzie kobieto jesteś, kiedy straż marszałkowska nie wpuszcza tych matek w Sejmie i ich niepełnoprawnych dzieci do WC?

Niepełnosprawność = normalność!

Jestem dumna z mojego starszego Dziecka, bo zdecydowała się od 1 września 2017 roku rozpocząć pracę w szkole dla dzieci z lekkim upośledzeniem i niepełnosprawnością. Jest to Ośrodek Szkolno – Wychowawczy im. Kawalerów Orderu Uśmiechu w naszym województwie – zachodnio – pomorskim,

Praca jest inna niż w Gimnazjach i specyficzna, bo dzieciaki nie są łatwe i wymagają dużej uwagi i troski.

Jednak daje sobie doskonale radę i cieszę się, kiedy widzę na zdjęciach jak wspaniałe to są dzieci.

Oczywiście nie mogę mieć wyobrażenia ile uwagi potrzebują, ale na szczęście są tacy ludzie, którzy poprzez swoją pracę poprawiają los tych dzieci. Jest całe grono pedagogiczne, które dba o to, by dzieci rozwijały się w dobrych, szkolnych warunkach.

Córka do pracy dojeżdża i tu trochę się obawiam o nią, ale nie trzeba kusić losu negatywnymi myślami matki.

Dzieci w szkole się nie nudzą, bo troskliwe ciało pedagogiczne dba o to, aby zajęcia były urozmaicone i wartościowe.

Na poniższych zdjęciach „ukradzionych” z FB można obejrzeć relację z „Andrzejek” zorganizowanych dla dzieci przez ich szkolnych opiekunów.

Nie byłabym sobą, gdybym nie pojechała politycznie:

W nowej pisowskiej ordynacji wyborczej zostanie ludziom niepełnosprawnym zabrane głosowanie korespondencyjne i to jest hańba!

 A oto jakże piękny hymn tej szkoły:

 

I.

Dzień słoneczny żegluje po niebie,
Uczeń żyje szkołą swą.
Twoja szkoła chce liczyć na ciebie,
Przecież żyjesz razem z nią.

Ref.:
Wszędzie praca, w którą spojrzysz stronę,
W oknach kwiaty białe i czerwone.
A dokoła, jak Polska szeroka,
Płoną słońca szkolnych serc!

II.

Kawalerów Orderu Uśmiechu,
Szkoła takie imię ma.
Szukaj dobra, radości w człowieku,
Nam przyświeca prawda ta.

Ref.:
A nasz sztandar dumnie nam powiewa,
Bądźmy silni, mocni tak jak drzewa.
A dokoła, jak Polska szeroka,
Będzie płynąć nasza pieśń!

 

 

 

 

 

 

 

Aby dostrzegać i kochać, trzeba mieć serce!

– Nie ożenię się z tobą i sama jesteś sobie winna, że poszłaś ze mną do łóżka. – Jesteś sobie sama winna i nie myśl, że ożenię się z kuternogą – usłyszała.

Joasia miała siedemnaście lat, kiedy zakochała się w koledze z klasy. Długo wzdychała w ukryciu do niego i budziła się i zasypiała z jego imieniem w głowie.

Rodzice nie wiedzieli, że ich córka już się w kimś podkochuje i mimo jej niepełnosprawności liczyli na to, że córka pójdzie na studia i może będzie lekarzem, albo prawnikiem.

Zgodzili się, aby pojechała z koleżankami i kolegami na zlot, a ona tam przespała się ze swoim wyśnionym, ukochanym, wymarzonym.

Zorientowała się, że jest w ciąży i nie wiedziała jak o tym powiedzieć rodzicom. Bała się strasznie ich reakcji, bo przecież pokładali w niej takie wielkie nadzieje.

Milczała więc, ale poszła do swojego ukochanego i oznajmiła mu, że będą mieli dziecko, ale ten zaśmiał się jej w twarz i powiedział, że niech sobie sama bachora chowa, albo skombinuje kasę na aborcję i załatwi jej lekarza.

Załamała się, że tak ją potraktował i postanowiła, że mimo wszystko urodzi to dziecko, bo nie wyobrażała sobie, aby pozbyć się balastu.

Najbardziej jednak ją zabolało, że nazwał ją kuternogą, a podczas namiętnych chwil całkowicie mu to nie przeszkadzało.

Joasia przeszła bardzo poważną chorobę w dzieciństwie i faktycznie jedna noga nie szła w parze z drugą i to był jej wielki kompleks, ale myślała, że ten chłopak tego nie widzi i kocha ją taką jaką jest.

Pomyliła się i zamknęła się w sobie. Matka zauważyła, że coś jest nie tak. W toalecie nie znikały podpaski, a więc obserwowała córkę i w  końcu zorientowała się, że jest w ciąży.

Kiedy córka opowiedziała jak do tego doszło, to matka o mało nie wylądowała w szpitalu na serce, a ojciec nie chciał jej widzieć w domu.

Kupili jej małą kawalerkę i po zrobieniu w niej remontu natychmiast córki pozbyli się z domu.

Zdecydowali, że skoro sobie to zrobiła, to niech sama sobie radzi, ale zobligowali, że będą ją finansować, bo musi mieć na jedzenie i na pieluchy.

Zostawili ją całkiem samą i kiedy urodziła, to natychmiast ją odwieźli do jej mieszkania i musiała sama nauczyć się opieki nad córeczką, którą urodziła.

Było jej bardzo ciężko, bo nie miała zielonego pojęcia jak opiekować się tak malutkim dzieckiem, a matka kompletnie się od niej odcięła. Płakała nie raz z płaczącym dzieckiem i nie przespała wielu nocy, ale nigdy nie przeklęła swojego losu.

Pokochała córkę wielką miłością i była wciąż przy niej. Sąsiedzi postrzegali tą młoda matkę jako najlepszą na świecie i bardzo podziwiali, że sama daje sobie tak świetnie radę.

Mijały lata i Joasia wraz z córeczką wciąż mieszkały same. Ojciec od czasu do czasu przychodził, ale matka nigdy. Nie kochała swoje wnuczki i miała wciąż żal do córki.

Nie wiedzieli nawet, że Joasia posłała swoją siedmioletnią córkę do szkoły muzycznej, gdzie mała uczyła się gry na skrzypcach i miała ogromny talent, a Joasię roznosiła duma, że dała radę.

Zbliżał się konkurs muzyczny i córka Joasi została zaproszona do udzielenia koncertu w grupie muzycznej.

Joasia z drżeniem w sercu zaprosiła na ten koncert swoich rodziców, którzy po jego wysłuchaniu stwierdzili, że ich córka zrobiła tak wiele, a oni zostali okrzyknięci wspaniałymi dziadkami i gratulowano im wnuczki oklaskanymi na stojąco.

Było im wstyd!

Niepełnosprawność, to nie koniec świata :)

To była taka malutka wioseczka w Beskidach. Daleko od wszystkiego, jakby za górami za lasami, stało sobie dwadzieścia domków, tworzących pewną społeczność, która trzymała się razem, gdyż jej mieszkańcy musieli liczyć tylko na siebie. Robili więc listę zakupów, aby jednym wyjazdem do miasta zaopatrzyć wszystkich w potrzebne artykuły. Tutaj szli spać zaraz po zachodzie słońca i tu budzili się z pianiem koguta. Cicha społeczność, która zawsze walczyła, aby przetrwać. Trochę uprawiano tutaj ziemię i trochę hodowano zwierzęta, aby mieć, co do garnka wrzucić. Byli w zasadzie szczęśliwi, bo żyli z dala od miejskiego zgiełku i za żadne skarby by tego nie zamienili. Żyli tak z dziada, pradziada i hołubili ten swój maleńki skrawek na ziemi. Kochali to miejsce i tutaj się rodzili i tutaj umierali, ale oczywiście zakładali rodziny, pojmując za żony panny z drugiego domu, uważając, że tak jest najlepiej, bo po co przyprowadzać obce panny, skoro swoja już wie, jak tutaj się żyje.

Nie było między nimi specjalnych zatargów, o nic, a jeśli się pojawiły, to starszyzna to rozwiązywała i wszystko wracało do normy. Kochali się i szanowali, jak nigdzie indziej na ziemi.

Pewnego dnia na świat przyszła maleńka Ania. Dano jej imię po Ani z Zielonego Wzgórza, bo akurat jej mama przeczytała kiedyś tę książkę i tak jej się spodobała, że postanowiła, że jeśli kiedyś zrodzi córeczkę, to tak ją właśnie nazwie.

Anię urodziła się w domu, przy pomocy akuszerki i poród przebiegał bez żadnych komplikacji. Aneczka rosła zdrowo, ale w pewnym momencie zorientowano się, że Ania nie mówi i nie słyszy. Tak, urodziła się jako głucho – niema i jeśli taka się urodziła, taką ją wszyscy przyjęli i zaakceptowali. Przychodziła do niej pani nauczycielka, aby nauczyć ją czytać i pisać. Pani nauczycielka przyjeżdżała z miasta i miała doświadczenie z takimi dziećmi, a Ania była bardzo pojętną dziewczynką i szybko nauczyła się czytać i pisać, ale na tym jej edukacja się zakończyła, bo rodzice uznali, że to powinno jej wystarczyć. Nie chcieli jej gonić w świat, bo sami byli z ledwością edukowani, ale Ani to nie wystarczyło.

Zaczęła czytać książki, które były w domu, a nie było tego wiele, a więc ktoś tam przywoził jej książki z miejskiej biblioteki. Pochłaniała wszystko bez składu i ładu, a najbardziej lubiła czytać latem pod wielkim drzewem, kiedy pasły się konie i krowy. Miała takie drzewo, wielkie i rozłożyste, które latem chroniło ją przed upałem. Kiedy była zima, siadała przy piecu i pochłaniała książki, a najbardziej interesowały ją pozycje historyczne i autobiograficzne, a pamięć miała niebywałą i szybko kodowała w głowie nazwiska i daty. Nie mogła mówić i nie słyszała, ale za to pamięć jej nie zawodziła.

Pewnego razu w jakieś gazecie przeczytała, że jest konkurs na felieton o codzienności ludzi nie będących nikomu znanymi.  O codzienności w różnych warunkach społecznych i ekonomicznych i Ania napisała ten felieton, w ukryciu, aby nikt nic nie wiedział. Podała to komuś, kto jechał do miasta, aby kupił znaczek i wysłał jej pracę.

Po miesiącu otrzymała gratulacje i wiadomość, że oto stała się szczęśliwą posiadaczką komputera. Nie wiedziała z czym to się je – ta maszyna i bardzo się bała, że nie da sobie rady, aby to uruchomić i  tym się poruszać po sieci. Owszem, coś tam wiedziała, ale potrzebne były jej instrukcje.

Znalazł się taki Jurek, co to kazał jej kupić modem, by tak się połączyć, a potem powolutku pokazywał jej, jak ogarnąć tę maszynę, a ona znów szybko wszystko złapała w lot.

Weszła w świat sieci i czytała i czytała i szukała sobie pokrewnych osób. Szukała osób niepełnosprawnych, takich do niej podobnych i pewnego razu spotkała na forum Andrzeja.

Andrzej był poetą i publikował swoje wiesze na swoim blogu, a także na forum i był rozchwytywany, bo pod każdym wierszem było moc komentarzy. Jego blog także cieszył się ogromną popularnością i tak odważyła się ona do niego napisać, że jest zachwycona. Tak rozpoczęła się ich korespondencja, a Andrzeja zachwycił w Ani jej wielki zasób słów i to, że pisała do niego najwspanialsze mejle.

Postanowili się spotkać i o dziwo, Andrzej się nie przestraszył, że Ania jest głucho  -niema. Nie wystraszył się, że mieszka w takiej małej społeczności, a uznał ją za nie odkryty diament, wyjątkową, intelektualną perłę. Zakochał się bardzo szybko, bo poczuł pokrewną duszę i postanowił z nią się zestarzeć. 🙂

Ważne tematy zawarte w teledysku!

W moim magicznym blogu
wszystko się zdarzyć może. 
Same zmyślają się historie
sam się rozgryza orzech. 
W moim magicznym blogu
ciepło jest i bezpiecznie. 
Gościu znużony, gościu znudzony,
jeśli zabłądzisz kiedyś w te strony, 
zajrzyj tu do mnie koniecznie. 🙂

Kochani, mam w głowie wiele tematów na dzisiaj, ale jestem w biegu i nie mogę się zdecydować na ten jeden. Może do wieczora sobie to wszystko poukładam i na spokojnie napiszę, ale…

Chcę zwrócić Waszą uwagę, na nowy teledysk Margaret, naszej, polskiej, młodej piosenkarki, która odnosi już spore sukcesy. Śpiewa ona raczej w kierunku młodzieży i przez młodzież jest uwielbiana, ale ja starsza pani, zwróciłam uwagę na jej nowy teledysk, a to dlatego, że w nim zawarte są ważne problemy. Problemy życiowe i światopoglądowe, jakże często przemilczane specjalnie, albo niezauważane.

Zwróciłam uwagę na ten teledysk, bo na swoim blogu też poruszałam wiele razy te tematy, a więc opisuję sytuacje drażliwe i pomijane, a przecież one istnieją. Niepełnosprawność i inne orientacje seksualne, to są te kwestie, których najchętniej rządzący by nie poruszali, bo są niewygodne. Tolerancja wśród ludzi niestety, ale jest coraz bardziej krucha i nie rozumiemy, albo nie chcemy widzieć, że ludzie skrzywdzeni przez los też chcą być szczęśliwi i pragną spełniać swoje marzenia.

Ps. Jestem zawiedziona, że w dzisiejszym exspose Pani Premier – Ewa Kopacz pominęła właśnie te tematy – jak np. niepełnosprawność i inne życiowe problemy, schowane w czterech ścianach i tu zabrakło mi kobiecej wrażliwości. 😦 

https://www.youtube.com/watch?v=-fqbx6PoT6E

Oficjele boją się niepełnosprawności!

Nie boję się tego napisać, że oficjele boją się niepełnosprawności. Dlaczego tak twierdzę? Dlatego, że wszyscy walczą o te rodziny, które przez los zostały obdarzone chorym dzieckiem, ale boją się wyjść do tych ludzi i powiedzieć im prosto w oczy, że nie podoba im się taka forma walki o lepszy byt dla  ich dzieci. Dorota Zawadzka też walczy i nie podoba się jej forma protestu, bo dzieci leżą na zimnych posadzkach Sejmu, a jedna matka wypowiedziała się, że jej dziecko nie było myte od początku protestu, ale z pozycji wygodnej kanapy! Zamieściła taki oto wpis na swojej popularnej stronie na FB i się zaczęła jatka matek broniących i matek samotnie wychowujących dzieci, a także matek, które z ledwością wiążą koniec z końcem:
 
Jakiś czas temu, mama prosząca o pomoc dla swojego dziecka umieściła w sieci jego zdjęcie (było i tu). 
Pojawiły się komentarze, że dziecko ma drogie buty i jest kolorowo ubrane wiec PO CO IM POMOC?
Dziś w tym samym tonie, tylko jeszcze bardziej na żenującym poziomie…
Dyskutuję tam ale szlag mnie trafia…
Nie podoba mi się forma protestu, nie podoba mi się język protestujących, nie podoba mi się udział/obecność dzieci (w takiej formie) – co nie zmienia faktu że sprawa słuszna.
Ludzie są bezwzględni i dali nura do sieci i wykopali, że główna organizatorka protestu wyjechała z niepełnosprawnym dzieckiem do Chorwacji, aby pokazać swojemu dziecku inny świat. Wykop, wykopał i na biedą matkę wylało się szambo, bo niby skąd miała na to pieniądze.?  Ja nie wnikam skąd, bo tak łatwo sięga się do cudzych portfeli i rozlicza. Ja mam pretensję do tych ludzi, którym ów protest się nie podoba, w tej formie, ponieważ zbulwersowani tym protestem nie podnieśli się z kanapy i nie poszli do tych ludzi, aby zwrócić im uwagę, iż robią błąd używając jako narzędzia do walki swoje chore dzieci. No bo kto u nich był z tych ważnych, zasiadających w pierwszych ławach, wszędzie oficjeli – Nikt! Nie licząc polityków, którzy na sprawie zbijają kapitał polityczny. Nawet nosili im kanpki ciepłą herbatę. Owszem był przewodniczący Solidarności, aby podburzyć rodziców przeciwko rządowi i systemowi, ale nie przeszkadzało mu to, że dzieciaki bytują na korytarzu sejmowym. Pani kandydująca do EU, Henryka Krzywonos, również oburzona tym, że dzieci są w urągających warunkach, wypowiedziała się, że też nie uda się do Sejmu, aby zaproponować protest bez dzieci, ponieważ mogli by ją inni posądzić o robienie sobie reklamy, gdyż kandyduje.
I wiecie co mi przyszło do głowy? Nikt w tym naszym kraju nie zrobi nic za darmo, bo iść do tych rodziców i negocjować z nimi inną formę protestu, było by w czynie społecznym, a na ich konto by nic nie wpłynęło, a więc po diabła się narażać! Za darmo?
Ps. Kiedy Zawadzką spytałam, dlaczego nie próbowała rozmawiać w rodzicami i nie wybrała się do nich, skoro jej się nie podoba, to dlaczego nic nie zrobiła? Odpisała, że mam świeckie poglądy i to była odpowiedź ni przypiął ni przyłatał, Szkoda klawiatury!

Muszę wywołać uśmiech na twarzy dziecka

Wczoraj sobie pomyślałam, że trzeba zrobić w swoim  życiu coś szalonego, a jednocześnie dobrego. To, że już nie pracuję nie zwalnia mnie od marzeń i działania. Pomyślałam sobie, że niech to będzie coś malutkiego, wymyślonego przeze mnie, czyli ja wpadam na pomysł, a przy pomocy mojego męża będzie to zrealizowane.

Nie wiem ile dzieci w moim mieście jeździ na wózkach. Nie wiem, bo nie widać na ulicach takich dzieciaków, ale z pewnością są, ale stali się  niewidoczni, pewnie z różnych powodów, może nawet architektonicznych. U nas władze zadbały o podjazd do urzędu miasta, ale za to banki i inne instytucje są nadal i wciąż zamknięte na niepełnosprawność. Nie ma podjazdów, ale są za to wysokie krawężniki i nierówne chodniki. Może gdzieś tam w bloku meszka dziecko na ostatnim piętrze i nie ma sposobu, aby wydostać się z domu. Nie myślimy o tych dzieciach, a także o ludziach dorosłych, bo wszędzie napotykają schody.

No więc wracam do mojego pomysłu i już zgłosiłam mój pomysł do męża, aby na naszym placu zabaw  postawić huśtawkę dla dzieci na wózkach i będę upierdliwa do bólu, aby mój pomysł został zrealizowany, a huśtawka by mniej więcej tak wyglądała:

Może pojawi się uśmiech na twarzy jakiegoś dziecka i o to mi tylko chodzi. Negocjuję już z mężem i wiem, że się podejmie wyzwania, bo On też uwielbia robić dobre rzeczy.