Archiwa tagu: plotka

Z sieci – niech leci :)

 

Prokurator wezwał na świadka staruszkę i zadał jej jedno pytanie. Odpowiedź go zszokowała!

 

Poniższa historia wydarzyła się w jednym z tych małych miasteczek, gdzie wszyscy się znają. Podczas rozprawy sądowej, prokurator wezwał pierwszego świadka – pewną staruszkę.

– Pani Nowakowska, zna mnie pani? – spytał.
– Oczywiście! Znam pana, od kiedy był pan dzieckiem i szczerze mówiąc, jestem zawiedziona, co z pana wyrosło. Kłamie pan, zdradza żonę, manipuluje pan ludźmi i obgaduje ich za plecami. Myśli pan, że jest taka grubą rybą, a tak naprawdę jest pan tylko płotką. Krótko mówiąc: tak, znam pana.

Niezwykle.pl

Prokuratora aż zamurowało. Nie wiedząc, co ma teraz zrobić, wskazał na adwokata i spytał:

– A czy zna pani tego człowieka? 
– Oczywiście, znam pana Szymańskiego od kiedy był brzdącem. Jest leniwy, zajadły i ma problem z alkoholem. Jego kancelaria ma fatalną reputację. No i nie zapominajmy, że zdradził partnerkę z trzema różnymi kobietami – w tym z pańską żoną! Tak, znam go dobrze.

Adwokat był cały czerwony na twarzy, wyglądał, jakby zaraz miał dostać zawału. Sędzia poprosił obu mężczyzn do siebie. Kiedy podeszli, nachylił się i wyszeptał:

– Jeśli któryś z was spyta ją, czy mnie zna, to przysięgam, że skażę was na dożywocie!

http://niezwykle.pl/niezwykle/1,144981,18986706,staruszka-przed-sadem.html?utm_source=sharebtn&utm_medium=share&utm_campaign=sharebtn

W małych miasteczkach też się dużo dzieje!

W małych miasteczkach jak wiadomo ciężko jest z pracą, a jeśli pracę się jakimś cudem dostanie, to radość jest ogromna. Pani Helenka dobiegała już do pięćdziesiątki i kiedy otrzymała pracę w punkcie informacyjnym Miasta i Gminy to skakała z radości, że oto znów znajdzie się wśród ludzi, którym zawsze lubiła pomagać.

Miała w sobie wiele empatii, brzydziła się plotkami, ale była zawsze miłą osobą i uśmiechniętą i w tej małej społeczności bardzo lubianą. Cieszyła się, że sobie wreszcie dorobi do marnej renty i wesprze rodzinny budżet, bo choć mąż też pracował, ale dzieci się uczyły i zawsze te parę groszy więcej było potrzebne.

Bardzo szybko opanowała swoje obowiązki, a musiała nauczyć się obsługi kserokopiarki, a także opanować wszystkie połączenia telefoniczne w urzędzie oraz  do innych instytucji. I tak dzień za dniem uczyła się to wszystko spamiętać, aby odpowiednio pokierować petentami, którzy często byli zagubieni i potrzebowali pomocy. Musiała się szybko wszystkiego nauczyć, ponieważ pragnęła być profesjonalnym pracownikiem i aby jej przełożona nie miała do niej żadnych uwag.

To pani Helenka pierwsza codziennie była w pracy i to ją pierwszą widziano na wejściu, kiedy przychodzili pozostali pracownicy, często jeszcze zaspani i to ona z uśmiechem wręczała im klucze do gabinetów  życząc miłego dnia.

Praca jej polegała na odbieraniu telefonów, a było ich dziennie dziesiątki, oraz kserowaniu dokumentacji urzędowej, a także  informowaniu petentów dokąd mają się zgłosić i gdzie mogą załatwić swoje sprawy. Często pomagała im przy wypełnianiu druków, z którymi nie radziły sobie osoby starsze i tak w takim kołowrotku mijał jej czas, ale nie narzekała. Często było tak, że osiem godzin, non stop stała przy kserokopiarce i kserowała dokumenty, mapy geodezyjne i wiele ustaw na sesje. Robiła komplety dokumentów i je segregowała oraz spinała, aby każdy z radnych miał swój osobisty komplet.

Pracowała z całych sił najlepiej jak potrafiła i nikomu się nie skarżyła, choć często z pracy wychodziła kompletnie skonana i zmęczona, ale mimo tego każdego poranka była znów pierwsza w pracy.

Wszystko było by dobrze, ale do czasu. Jej przełożona potrafiła do niej przyjść trzy razy dziennie i zawsze miała jakieś uwagi, co do jej pracy. Wymyślała coraz to nowe zadania dla pani Helenki i obarczała ją dodatkowymi obowiązkami, choćby takimi, że kazała jej zliczać w zeszycie zużycie papieru do ksero i pod koniec dnia składać jej sprawozdanie. Kiedy kserokopiarka się zaczęła psuć i papier się zakleszczał w dziesiątkach miejsc, krzyczała na nią, że popsuła maszynę i to jest wina pani Helenki, choć serwis protokołem stwierdzał, że z tej maszyny już wiele się nie wyciągnie ze względu na zużyte części i maszyna psuć się będzie, albo trzeba zakupić nową.

Przełożona jednak stała przy swoim i za każdy przestój obarczała winą panią Helenkę, która niejednokrotnie ze łzami w oczach, na kolanach wyciągała z maszyny dziesiątki zepsutych kartek, aby tylko praca posuwała się dalej i bez zarzutu.

To był mobbing na pani Helence, która zaczęła przychodzić do pracy na drewnianych nogach, bo nigdy nie wiedziała, co wymyśli tego dnia jej przełożona i zaczęła się jej po prostu bać.

Kiedy wylała swoje frustracje na Pani Helence, wracała do swojego gabinetu, pełnego gości, którzy przychodzili do niej na godzinne kawki i ciasteczka, a z tego gabinetu dochodziły śmiechy i drwiny z pani Helenki, że jest taką nieudacznicą i złą pracownicą, co dobijało panią Helenkę, gdyż zupełnie na to nie zasługiwała i takie ośmieszanie jej było dla niej strasznie przykre.

O dziwo inni pracownicy byli w stanie zrozumieć, że ksero się psuje i czekali do momentu, kiedy przyjedzie serwis i je podciągnie, ale przełożona tego nie rozumiała i wrzeszczała na panią Helenkę, że opóźnia robotę i źle pracuje. Pani Helenka spokojnie jej tłumaczyła, ale do jej przełożonej to nie docierało i obarczała ją za to, że naraża urząd na koszty związane z serwisem. 

Pani Helenka sama nauczyła się w końcu zmieniać tonery w kserokopiarce i modliła się, aby pracowała bez zarzutu, a w ciągu dnia często nie miała czasu na wypicie kawy, czy herbaty nie mówiąc już o normalnym zjedzeniu śniadania, bo takiej przerwy przełożona jej nie udzieliła, a więc piła i jadła w biegu. Jednak wszystko przecież ma swój kres i koniec i pewnego dnia pani Helenka do pracy nie przyszła, ponieważ nie miała siły wstać z łóżka, bo tak była wykończona nerwowo.

Już nigdy do tej pracy nie wróciła, gdyż znalazła się na oddziale psychiatrycznym, a potem otrzymała rentę, gdyż mobbing odcisnął na niej wielkie piętno, bo zaczęła bać się ludzi i przestała wychodzić z domu. Nerwica i depresja leczone przez lata i wielki żal wyeliminowały ją z życia publicznego, ale po czasie ochłonęła i miała się całkiem dobrze, choć nie było już mowy, aby kiedykolwiek miała podjąć jakąkolwiek pracę.

Pewnego dnia zadzwoniła do niej koleżanka, która wciąż w tym urzędzie pracuje, ale niedługo już przejdzie na emeryturę i powiedziała jej w te słowa:

– Helenko, usiądź, cobyś nie spadła z fotela. – Mam dla ciebie kapitalnego niusa i myślę, że poprawię ci humor na cały dzień!

– Wiesz co?  Wczoraj przyszła policja do urzędu i zwinęli tę twoją oprawczynię, a wiesz za co? – Korupcja kochana, korupcja i malwersacja – 70 tysięcy  złotych, a więc szykuje się w urzędzie niezła chryja, bo będzie dochodzenie i kopanie w dokumentacji. Burmistrz się wściekł, a ludzie niektórzy siedzą jak myszy pod miotłą, bo będzie sypanie koleżanek i ciekawe, która będzie następna, bo to musiał być łańcuszek ha ha.

Pani Helenka choć nigdy nikomu w swoim życiu nie życzyła źle, to poczuła wielką satysfakcję, że oliwa zawsze na wierzch wypływa, ale nagle wróciły do niej obrazy z byłej pracy w postaci wspomnień o tej jakże niesprawiedliwej i butnej kobiecie, która o mały włos nie wysłała ją na tamten świat.

Finito i kurtyna!

Plotki wychodzą na świat, gdy chce im się pić!

Wyjrzała przez okno, a tam było tak pięknie. Ani jednej chmurki na niebie. O nie, nie będę siedziała w domu w taką pogodę. Czas wyjść i się dotlenić – pomyślała. Ogarnęła po weekendzie mieszkanie, a potem się stosownie do pogody ubrała. Włożyła książkę do torebki i wyszła z domu. Postanowiła, że posiedzi na ławce nad jeziorem i wystawi buzię do słońca, bo bardzo była zmęczona już zimą i związaną z nią szarością.

Aby dojść do jeziora i do swojej ulubionej ławeczki, musiała pokonać ok. pół kilometra. Doszła do parku, w którym ławki oddzielone są żywopłotem, a więc nie widać kto siedzi obok. Jest to dobre rozwiązanie, gdyż mogła poczuć się intymnie, nie widząc kto także wybrał się na spacer w tym samym celu.

Usiadła i rozejrzała się dookoła. Jest cudnie, a słońce padało prosto na jej twarz. Wzięła głęboki oddech, zachłysnęła się ciepłym powietrzem. Siedząc tak chwilę, postanowiła wyjąć książkę i oddać się lekturze. Zakładka była między 70, a 71 stroną. Zobaczę ile da mi się poczytać – pomyślała założywszy okulary.

Nagle usłyszała z za żywopłotu damski głos. Nie chciała podsłuchiwać, broń Boże, ale głos oddany do słuchawki telefonu komórkowego był donośny i nie można było udawać, że się nie słyszy słów kobiety z za żywopłotu.

– Słuchaj Danka, a wiesz, że ten Kazik, ten policjant, no wiesz, ten wysoki ma romans z tą Kaśką, co w mlecznym pracuje?

– No, żonaty jest, pewnie, że żonaty. No nie wiem, czy żona o tym wie, ale spotykają się regularnie w tym hoteliku, no wiesz, obok domu kultury, w tym maleńkim, gdzie na godziny można wynająć pokój. Bezczelny, co nie?

– Ale mam dla ciebie lepszą wiadomość, ten lekarz, co składał ci rękę, no ten przystojny taki, to ma romans z pielęgniarką. Żonaty jest i już huczy całe miasto.

– Że co? A pewnie, że żona nic o tym nie wie, bo żony dowiadują się ostatnie – nie wiesz o tym?

– No to sobie poplotkowałyśmy, bo wiesz, ja siedzę na ławce i tak z tobą rozmawiam, ale wpadnę na kawę, to ci więcej takich plotek przyniosę, bo wiesz, że u fryzjera można się wszystkiego dowiedzieć. Ale jaja, co nie? Ok, kończę, wstawiaj wodę na kawę, bo będę za pięć minut!

A więc jakoś nie mogła się po tym, co usłyszała, skupić już na książce, gdyż oddała się refleksji, iż jak to dobrze, że obecne jej życie toczy się trochę na uboczu i na co dzień nie musi być karmiona miejskimi plotkami, krążącymi od salonu fryzjerskiego do poczekalni u lekarza. Plotami krążącymi z prędkością światła, które żyją własnym, nie pisanym życiem. Pamiętała, że gdy pracowała, nie sposób było obronić się przed wszędobylską plotką, gdyż zawsze ktoś, gdzieś, w kuluarach gabinetów urzędowych się nimi karmił, na zasadzie – powiem ci coś ciekawego, ale pamiętaj, zostaw to tylko dla siebie i nie powtarzaj nikomu – akurat!

Tu wkleję słowa piosenki Maryli Rodowicz i Seweryna  Krajewskiego, świetnie oddające klimat małych miasteczek i wszechobecnej plotki!

Gdzie diabeł „dobranoc” mówi do ciotki, 
gdzie w cichej niezgodzie przyszło nam żyć, 
na piecu gdzieś mieszkają plotki, 

wychodzą na świat, gdy chce im się pić.

Niewiele im trzeba – żywią się nami, 
szczęśliwą miłością, płaczem i snem. 
Zwyczajnie – ot, przychodzą drzwiami, 
pospieszne, jak dym i lotne, jak cień. 

Gadu, gadu, gadu, gadu, gadu, gadu nocą, 
Baju, baju, baju, baju, baju, baju w dzień  

Gdzie wdowa do wdówki mówi: „kochana”, 
gdzie kot w rękawiczkach czeka na mysz, 
gdzie każdy ptak zna swego pana, 
tam wiedzą, co jesz, co pijesz, gdzie śpisz.

Gdy noc na miasteczko spada, jak sowa,
splatają się ręce takich, jak my 
i strzeże nas księżyca owal, 
by żaden z złych dni nie pukał do drzwi. 

A potem siadamy tuż przy kominku ([siadamy tuż przy kominku) 
i długo gadamy, że to, że sio… (na na na) 
Tak samo jak ten tłum na rynku ( jak ten tłum), 
pleciemy co kto, kto kiedy, gdzie kto… 

Gadu, gadu, gadu, gadu, gadu, gadu nocą, 
Baju, baju, baju, baju, baju, baju w dzień.