Archiwa tagu: pomoc

Dobro przeplata się ze złem!

Najpierw napiszę o złu, bo za oknem już zaczynają się wybuchy petard i rac hukowych, a ten kto ma wrażliwego pieska w domu, to wie, co te zwierzaki przeżywają!

Dwa lata temu odeszła od nas sunia – 16 letnia i pamiętam, że u weterynarza  kupowaliśmy środki uspokajające, a bidulka przeczekiwała ten czas w brodziku ledwo żyjąc.

Bardzo była wrażliwa i pieski tak się boją, że nawet dochodzi do zawału serduszek naszych przyjaciół mniejszych.

Wdziałam na FB zdjęcie pieska, który rozbił szybę w oknie i strasznie się pokaleczył.

Tyle się mówi, abyśmy nie strzelali i nie robili pieskom traumy, ale niestety wciąż jest znieczulica i tak „walą” jeszcze po Sylwestrze, a pieski przeżywają grozę!

Uważam, że fajerwerki z okazji Sylwestra też powinny być zakazane, bo cierpi z tego powodu środowisko i biedne, ogłuszone ptactwo.

Zaraz będzie puszczane światełko do nieba WOŚP i to też powinno zginąć z przestrzeni!

Jest teraz tyle możliwości by pożegnać Stary Rok, bo choćby festiwale światła w oprawie muzycznej, ale na zmianę mentalności jeszcze długo poczekamy, bo ludzie lubią głośnie igrzyska.

Australia płonie i dopiero w obliczu takiej tragedii ludzie domagają się, by zaprzestać z fajerwerkami, bo dopiero pożary ludziom otwierają oczy – zaczynają myśleć pragmatycznie i ekologicznie!

Teraz napiszę o dobru!

Mieszkamy z Mężem ponad 30 lat w jednej klatce i nigdy nie było takiej integracji między lokatorami jaka jest teraz.

Wielu lokatorów przez te lata odeszło ze wspólnoty i pojawili się młodsi i o dziwo ci młodsi zintegrowali się ze starszymi.

Jakoś tak wyszło, że doskonale się rozumiemy i wspieramy i to jest cudowna sprawa.

Sąsiadka mieszkająca najwyżej – schorowana pani może liczyć na wniesienie jej zakupów!

Młodszy sąsiad z rodziną – świetny kucharz dzieli się jedzeniem, kiedy mu się zrobi za dużo.

Telefon o godzinie 21 – dzisiaj!

  • Mam za dużo pieczonych ziemniaczków i kuraków – przyjdź sąsiedzie i tak mamy obiad na jutro.

Na święta zapakowałam w pojemniki jedzenie z kolei ja i poczęstowaliśmy tym naszego sąsiada chorego na raka.

Pomogliśmy mu finansowo, by mógł wykupić okulary, bo choroba zabiera mu wzrok.

W naszej klatce nie marnujemy po prostu jedzenia i to jest cudowna współpraca.

Nie ma tu plotek, obgadywania, a jest po prostu sąsiedzka pomoc i troska.

Taki akcent udało mi się napisać na koniec roku!

Obraz może zawierać: jedzenie

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Uzdrowiciele mają moc?

Znalezione obrazy dla zapytania uzdrowiciel

Parę lat temu jeśli w rodzinie ktoś źle się poczuł, albo po prostu coś mu dolegało, to prócz wizyty u lekarza jeździliśmy do pewnej uzdrowicielki o imieniu Laura, która mieszkała w Barlinku.

Laura mieszkała bardzo skromnie i przyjmowała pacjentów w małym pokoju, a pacjenta sadzała na zwykłym stołku, aby być najbardziej blisko.

Nie miała żadnej strony w Internecie, a ludzie dowiadywali się o jej mocy z przekazywania z ust do ust i tak fama się rozeszła.

Zgłaszali się do niej ludzie z całej Polski i naprawdę miała dużo roboty oraz rzecz jasna pieniędzy.

Nikt nie wiedział, czy miała zarejestrowaną działalność i czy odprowadzała podatki, ale ludzi pragnących pomocy, to wcale nie obchodziło, bo Laura była bardzo przyjazna ludziom.

Kiedy cierpiałam na depresję, to sama u niej się zjawiłam, by mnie wzmocniła i nadała jakiś sens w życiu, ale niestety – ja odpychałam jej dotyk i zupełnie do mnie nie trafiła, a w duszy się śmiałam z jej praktyk.

Jej  leczenie polegało na dotyku i szukania na ciele miejsc ciepłych i zimnych, a potem omawiała z pacjentem jak dalej postępować, czego unikać i na co należy zwrócić uwagę!

Jednak stał się cud, bo podczas wizyty powiedziałam, że zaczęły mi wypadać niepokojąco włosy.

Wzięła mnie na tapetę i zrobiła mi intensywny masaż głowy i wyobraźcie sobie, że problem zniknął na długie lata.

Mój Mąż bywał u Laury częściej i bezgranicznie wierzył w jej moc!

Kiedy tylko tracił energię, to jechał do niej, by go jak to mówił  – doładowała.

Wracał naładowany, ale osłabiony oraz bardzo uspokojony i senny.

Po takim zabiegu musiał odpoczywać kilka godzin, a potem stawał się ożywiony i pełen energii.

Mąż w to wierzył, a ja jednak nie!

Kiedy moja Teściowa miała problemy z ciśnieniem i inne dolegliwości, to Laura także stawiała ją na nogi!

Laura po takich zabiegach także była bardzo zmęczona i robiła grafik kiedy będzie mogła na nowo przyjmować i udzielać ludziom pomocy!

Trzeba  było po prostu umawiać wizyty telefonicznie i naprawdę sporo czekało się w kolejce.

Trzy lata temu doszła do nas wiadomość, że Laura nie żyje.

Umarła podobno na raka i jaka to jest złośliwość losu, że sama sobie nie była w stanie pomóc.

Korzystaliście z takich terapii i macie podobne doświadczenia, że szukaliście pomocy nawet u uzdrowicieli?

Sąsiedzka pomoc!

 

Obraz może zawierać: drzewo, roślina, niebo, dom, na zewnątrz i przyroda

Pokazuję w jakim bloku mieszkam od ponad 40 lat.

Za balkonem mam dużo zieleni i naprawdę mieszaka się tutaj bardzo przyjemnie, bo drzewa i inne budynki oddzielają nas, mieszkańców od ulicy głównej, po której jeździ  dużo samochodów.

W bloku żyje 36 rodzin, a w każdej klatce po 12, a w mojej klatce przeważają seniorzy, gdyż młodych jest bardzo mało.

Spytałam Męża czy mogę napisać o naszej klatce i sąsiedzkiej pomocy?

Mąż się zgodził i nie widzi w tym nic złego, że pomagamy sąsiadowi chorym na raka, aby po prostu go wspomóc, bo pieniędzy on nie ma za wiele, choć pracował.

Kilkanaście notek  poniżej napisałam o pomocy sąsiedzkiej, ale nie wiedziałam, że czyta mnie siostra sąsiada i tak mnie na Facebooku ochrzaniła, że zajmuję się plotami, a więc wpis ukryłam, choć całkiem niepotrzebnie.

Nie wiedziałam, że mój blog ma taki zasięg, a po drugie we wpisie nie było ani grama kłamstwa, a napisałam jak jest!

Sąsiad ma trzy siostry i między tym rodzeństwem toczy się bój o mieszkanie, ale żadna z nich bratem się nie interesuje, a wszystko dlatego, że rodzice nie podzielili swego majątku równo między dziećmi.

Kiedy rodzice odeszli zaczęła się sądowa walka o schedę.

Niech chcę wnikać zbyt głęboko, bo to nie moja sprawa, ale zastanawia mnie to, że gdyby nie sąsiedzi, to sąsiad by padł z głodu!

Nie boję się już o tym pisać, bo nie zmyślam i nie koloryzuję, a piszę samą prawdę jak jest!

Bardzo często nawet gotuję więcej, aby zapakować sąsiadowi słoik zupy, czy też innego dania.

To samo robi mój drugi sąsiad, który jest świetnym kucharzem i także sąsiada nie omija.

Inny sąsiad zmieniał meble, a więc swoje dobre oddał choremu sąsiadowi.

Inna sąsiadka także wspomaga jak może i wiecie co?

Cieszę się, że mieszkam w klatce z ludźmi pełnych empatii, co przyznacie rzadko się teraz zdarza.

Mój Mąż bardzo często pożycza jakąś kwotę, by ten kupił sobie cokolwiek do jedzenia i opłacił światło i gaz, a jedna z sióstr na święta ofiarowała mu 100 złotych.

Siostry raczej nie pomagają, bo wszyscy są tak skłóceni, że przykro na to patrzeć.

Jakże często to rodzice skłócają swoje dzieci nie zdając sobie sprawy z tego, że walka o spadek je podzieli do końca życia.

Jestem tego ofiarą i skoro matka mnie nie uważała, że jestem jej dzieckiem, to naprawdę nie spieszy mi się na cmentarz, aby zapalić jej znicz!

 

Matkę się ma tylko jedną!

 

Obraz może zawierać: 1 osoba, stoi, drzewo, na zewnątrz i przyroda

Na zdjęciu jest moja Teściowa, czyli Mama mojego Męża.

Szczuplutka kobieta w wieku po 80-tce, którą opiekują się Jej Synowie, bo od kilkunastu lat jest wdową.

Często jest tak, że śpimy, a tu w nocy telefon od Teściowej, bo nagle skoczyło Jej ciśnienie.

Mój Mąż wówczas się ubiera, aby z Nią pobyć do chwili, kiedy leki zaczynają działać, a często zasypia u Mamy i zjawia się w domu o poranku.

Ma dwóch synów i każdy w miarę możliwości i wolnego czasu Matką się interesują, bo czują taką potrzebę, bo to w końcu jest ich Matka.

Bardzo często wożą Ją na badania do Szczecina, aby była pod opieką fachowych lekarzy, bo często prywatnie.

Teściowa choruje na serce, a więc te wizyty są dość częste i Teściowa może liczyć na swoje 60 – letnie dzieci.

Jeden z nich pilnuje, aby brała regularnie leki, a drugi wyciąga Matkę na spacery, kiedy tylko pogoda dopisuje.

Najczęściej spacerują wieczorem, kiedy na ulicach nie ma już ruchu samochodowego i powietrze się oczyszcza.

Mąż zabiera Ją także do lasu, aby sobie pospacerowała i oddychała świeżym, leśnym powietrzem.

Kiedy tylko może, to dzwoni i pyta jakie zrobić Jej zakupy, a także wozi na bazarek, by sobie sama kupiła warzywa i inne produkty.

Ja sama kiedy tylko mogę i jest taka potrzeba, pakuję dla Niej świeżą zupę, aby nie stała przy garach.

To samo robi moja Córka, która także przywozi Babci obiady ze szkoły, a wszystko dlatego, że Babcia nie ma już tyle siły, by gotować dla siebie.

Piszę to dlatego, że jestem dumna z mojego Męża, że dba o swoją rodzicielkę i jest Ona mu bardzo droga.

Jakże często jest tak, że rodzice są zostawieni sami sobie i nikt się nimi nie interesuje, a oni w swoich czterech ścianach są często samotni i bezradni.

Moja Teściowa ma wykupione mieszkanie, a w akcie notarialnym synowie mają zapisane po połowie, a więc nie będą musieli się włóczyć po Sądach – tak jak ja!

Moja Teściowa zostawi po sobie ład i porządek, kiedy moja Mama pozostawiła po sobie bałagan i mogę nie dożyć sprawy w Sądzie o zachwek, bo to trwa bardzo długo.

Mam czasami wrażenie, że byłam podrzutkiem, którego trzeba było wychować, ale na koniec odrzucić, bo chyba Mama miała tylko jedno dziecko!

Nie żyje się z taką myślą komfortowo, a żyje się jak zbity pies!

Znalezione obrazy dla zapytania matka

Niech żyje Jurek Owsiak!

 

Znalezione obrazy dla zapytania owsiak

Dziś oglądałam program na TVN-24 „Czarno  na białym” poświęcony Jurkowi Owsiakowi i Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy.

Reporterzy dotarli do trójki dzieci, które były leczone sprzętem zakupionym przez WOŚP i tak:

Lena przez 6 lat wychodziła z białaczki i wyzdrowiała.

Kacper zachorował na raka i wyzdrowiał.

I jeszcze pokazano innego chłopca, ale nie pamiętam imienia, który ma poważną wadę serca, ale żyje.

Wszystkie te dzieci, a teraz już nastolatki żyją dzięki Owsiakowi.

Wszystkie te dzieci, a jest ich oczywiście więcej żyją tylko dzięki sprzętowi zakupionego dla szpitali i dzięki tym ludziom, którzy wrzucają pieniądze do puszek, wolontariuszom i ludziom dobrej woli, którzy działają w fundacji Owsiaka.

Rodzice tych uratowanych dzieci nie mają słów, by móc Owsiakowi podziękować i dlatego w ramach wdzięczności kwestują i zbierają pieniądze.

Nie ma w Polsce szpitala, w którym nie moglibyśmy znaleźć urządzenia, czy też łóżka z naklejonym serduszkiem, jako darem dla szpitala od Fundacji.

Doskonale wiem jak smakuje hejt i doskonale wiem, że trzeba mieć cholernie twardą skórę, aby hejtowi się nie poddać i nie powiesić się, bo to bardzo boli.

5 lat szykan Marii Pałac zamieszkałej w Krakowie i pomówień, spraw na Policji, ale jestem, choć nigdy nie zapomnę.

Hejt  nauczył mnie tego, że trzeba mimo ataków być dobrym człowiekiem i dawać z siebie w sieci i w realu dobre świadectwo o sobie, bo to osoba hejtująca jest zwykłą świnią, psychopatą, niezrównoważoną osobą, która w życiu prywatnym jest niedowartościowana, nieszczęśliwa i samotna.

Jurek Owsiak grał ponad 20 lat z Telewizją Publiczną i współpraca układała się wspaniale.

Kiedy PiS doszedł do władzy Jurek Owsiak zaczął grać z TVN-em i nagle telewizja pisowska zaczęła go hejtować, a ludzie blisko PiS opluwają go systematycznie.

Jurek ma mocną skórę, ale kiedy jakaś paniusia zarzuciła mu w swoim filmiku plastusiowym złodziejstwo na rzecz Hanny Gronkiewicz Waltz i kiedy na scenie podczas puszczania światełka do nieba – zabito Prezydenta Gdańska, to Owsiak się poddał!

Nie zagryzł go bloger „Matka Kurka” i nie zagryźli go inni, ale zagryzł go ten, jakże obrzydliwy mord na Prezydencie Gdańska.

Jurek Owsiak przez tydzień się miotał, czy wrócić i pod wpływem prawie całej Polski postanowił kolejny raz, że się nie podda i stanie na czele Fundacji i to już jest nóż w serce tym wszystkim miernotom, które rano patrzą w lustro i widzą miernoty – panie matka kurka, któremu w życiu nic się nie udało.

PiS rządzi już trzy lata i w ciągu tego okresu mieli sposobność wsadzić Owsiaka do pierdla, a więc się pytam dlaczego Jurek Owsiak nie siedzi za malwersację, kradzież, zabór, wzbogacenie się nielegalne – hę cieniasy polityczne.

Dokument „Czarno na białym” wyraźnie pokazał jak odbywają się przetargi na sprzęt ratujący życie i ile osób bierze w tym udział i powiem wam, że nigdy nie uda wam się wsadzić Jurka do kicia – walcie się – bo wszystko jest transparentne.

Jarosław Kaczyński w 2018 roku trochę przeleżał w szpitalu, bo coś tak miał z kolanem i myślicie,  że nie był badany sprzętem Orkiestry?

Nie pluł i nie złorzeczył i takich jest wielu, którym choroba zajrzała w oczy, a są to żenujący hipokryci.

Niech Orkiestra gra do końca świata i o jeden dzień dłużej!

Siema!

Brak dostępnego opisu zdjęcia.

Mój motywator na każdy dzień brzmi! – „Jeśli padłaś, to się podnieś. Popraw koronę i zasuwaj”

Mniej więcej tak to było i jest!

Czysta matematyka:

12 x 30=360

W listopadzie minął rok od diagnozy, z której się dowiedziałam, że Mama jest chora na raka!

360 razy w tym czasie wspięłam się po schodach – na trzecie piętro, aby dotrzeć do chorej Mamy.

Codziennie pokonuję 90 schodów dla mnie za wysokich i nie boję się opieki nad Mamą, bo sobie z tym jakoś radzę, ale boję się tych, cholernych schodów.

Nie mam pojęcia kiedy minęło te 360 ich pokonywania, bo kiedy się już wskrabię, to zapominam, że je pokonałam i cieszę się, że serce nie odmówiło mi kolejny raz!

Kiedy Mama zachorowała, to cała Rodzina była wystraszona i nie wiedziała jak się w tym wszystkim zachować.

To naturalna reakcja, która dotyka każdego – kto znajdzie się w tak przykrej sytuacji.

Jednak z czasem osfajamy się z diagnozą i wypracowujemy w sobie bodźce obronne i stajemy się mocniejsi oraz uodparniamy się, gdyż musimy być silni!

Towarzyszymy choremu w codziennej walce o jeszcze jeden dzień i cieszymy się, że jesteśmy pomocni i potrzebni.

Opieka nad takim chorym wyssysa z nas energię, bo przeżywamy z chorym jego boleści i walkę o to, aby tak nie bolało.

Jeśli nie wiecie jak się zachować w stosunku do chorego, to na blogu wklejam mały poradnik. Może się komuś przyda, bo ja wiem o tym, że w tej chorobie trzeba zachować się przyzwoicie.

Mam swój ulubiony motywator na każdy dzień, a brzmi on tak: „Jeśli padłaś, to się podnieś. Popraw koronę i zasuwaj”.

 

Choroby nowotworowe coraz częściej dotykają naszych bliskich oraz osoby z naszego otoczenia. Mimo to, wciąż rozmawia się o nich mało – najczęściej szeptem lub ze wstydem. Tematyka raka wprowadza rozmówcę w zakłopotanie, stanowi tabu, jest czymś, co łatwiej przemilczeć. Warto to zmienić! Czy ktoś z Twoich bliskich choruje na nowotwór? Chciałbyś wiedzieć, jak mądrze towarzyszyć mu w chorobie i jak spróbować pomóc? Oto kilka praktycznych wskazówek jak rozmawiać z chorym na raka.

 

Jak rozmawiać z chorym na raka?

– bądź. Diagnoza choroby nowotworowej to bardzo trudny czas dla bliskiej Ci osoby. Ważne zatem, by nie zostawiać jej z tym samej. Bądź przy niej, choćby tylko milcząc

. – pytaj. Zastanawiasz się, jak możesz pomóc osobie chorej? Zapytaj ją o to. Ona przecież najlepiej wie, czego potrzebuje. Jak zapytać? Najlepiej wprost: „Jak mogę Ci pomóc?“, „Co mogę dla Ciebie zrobić?“.

– oferuj pomoc. Być może osoba chora nie chce nikogo obciążać sobą, mimo że potrzebuje pomocy. Jeśli masz ochotę być z nią, nie czekaj, aż sama Cię o to poprosi (proszenie dla osób chorujących często jest trudne). Przejmij inicjatywę, dzwoń, oferuj swoją pomoc, gotowość i wsparcie na różnych płaszczyznach.

– bądź szczery/a. Nie udawaj, że Ci łatwo, jeśli tak nie jest. Nie mów choremu, że „wiesz co czuje“ i że „będzie dobrze“, bo nie wiesz, jak będzie. Zawsze mów prawdę i słuchaj z uwagą. Spokojna i empatyczna rozmowa działa uspokajająco. Istotne jest pozwolenie chorującemu na wyrzucenie z siebie tego, co czuje i myśli.

– mów, co czujesz. Nie udawaj, że z łatwością przychodzi Ci rozmawianie na dany temat, jeśli tak nie jest. Mów o swoich lękach, obawach, odczuciach. Może się okaże, że osoba chora oczekuje właśnie takiej szczerości, a nie kolejnego „bohatera“ u swojego boku. – pozwól sobie i choremu na wyrażanie emocji. To ważne dla osób chorujących, by móc wyrzucić z siebie męczące i złe emocje. Już sama sytuacja choroby potrafi być bardzo trudna, nie obciążajmy się dodatkowo kumulowaniem negatywnych emocji.

– daj sobie czas na odnalezienie się w nowej sytuacji i przyzwolenie na to, że nie wiesz, co dokładnie robić. Najważniejsza w tej sytuacji jest Twoja gotowość. Spróbuj otworzyć się na swojego przyjaciela, bardzo możliwe, że sam będzie chciał Cię poprowadzić przez najlepszą drogę towarzyszenia mu.

Czego nie należy robić podczas opieki/rozmowy z osobą chorą na raka?

– nie wyręczaj chorego, nie zabieraj mu jego autonomii. Mimo, że choroba może ograniczać sprawność, pozwól Twojemu bliskiemu na niezależność. Chory oczekuje normalności. W jego życiu i tak wystarczająco dużo już się zmieniło.

– nie dawaj rad i nie pouczaj. Nie wiesz, co jest dobre dla Twojego przyjaciela i nie jesteś na jego miejscu. – nie mów, że „wszystko będzie dobrze“. To oczywiście naturalne, że chcesz, aby tak było. Nie możesz jednak mieć pewności, że tak będzie, a nie należy kłamać.

– nie lekceważ choroby. Chorzy nie lubią komentarzy „nie wyglądasz na chorego“, mogą to odebrać, jako kwestionowanie ich choroby.

– nigdy nie lituj się nad chorym. Większość pacjentów jest na to bardzo wyczulona.

– nie udawaj, że wszystko jest w porządku. Bo nie jest. Mów o swoich uczuciach i o tym, co jest dla Ciebie ciężkie. Nie traktuj złości chorego osobiście. Ma prawo do wykrzyczenia swojego bólu i smutku. Pozwól mu na to. Choroba jest bardzo trudnym momentem, często zatem towarzyszy jej agresja, bezsilność i złe emocje. Pamiętaj, że najważniejsza w byciu z osobą chorą na raka jest szczerość. Jej brak bardzo łatwo wyczuć. Udając, grając i nie mówiąc prawdy oraz tego, co faktycznie czujesz – tworzysz barierę między Tobą a chorym. To powoduje narastanie poczucia osamotnienia, frustracji, zagrożenia i smutku.

zobacz więcej na: https://www.zwrotnikraka.pl/jak-rozmawiac-z-chorym-na-raka/ |

Kościół to wreszcie z siebie wydusił!

Polski song w sprawie uchodźców!

https://www.youtube.com/watch?v=3Xtgz9sGB7M

Biskupi w Boże Ciało: o wierze, kłamstwie, uchodźcach i wolnej niedzieli.

Abp Stanisław Gądecki, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski: Świat niewiary to także nasz świat

Podążając w procesji Bożego Ciała, dajemy wyraz tej wierze, która została nam przekazana – począwszy od czasów biskupa Jordana – przez ten wielki ponad tysiącletni łańcuch dziejów Kościoła w naszej Ojczyźnie. Jesteśmy integralną częścią tego ciągu dziejów, i podobnie jak nasi przodkowie tak i my chcemy przekazywać dalej tę wiarę, „aby świat uwierzył”.

[Niewierzący] nie tylko nie poznają Prawdy w sensie intelektualnym, ale przede wszystkim nie doświadczają Jej. Nie widzą ani nie znają Ducha Prawdy. Sprzeciwiają się Bogu i nienawidzą Chrystusa.

Świat niewiary to nie jest wyłącznie świat ateizmu, czy bałwochwalstwa. Jest to także nasz świat, świat ludzi wierzących, którzy pogrążeni są w złu.

Przypominanie o tych sprawach jest dzisiaj konieczne także z powodu kryzysu prawdy, jaki przeżywamy. We współczesnej kulturze często występuje tendencja do przyjmowania za jedyną prawdę tej, która jest związana z techniką i nauką. Prawdziwe – uważamy – jest tylko to, co człowiek potraf doświadczyć i zmierzyć. Tylko to, co jest widzialne i dotykalne.

Dzisiaj wydaje się, że jedyną prawdą pewną jest tzw. prawda naukowa, którą możemy się podzielić z innymi. Tymczasem wiedza naukowa, choć niezwykle ważna dla życia człowieka, sama w sobie nie wystarcza. Potrzebujemy nie tylko chleba materialnego, ale także miłości, sensu, nadziei, solidnego fundamentu, które pomogłyby nam żyć z sensem także w czasach kryzysu, w ciemnościach, w trudnościach związanych z codziennymi problemami. A to właśnie daje nam wiara.

Wiara nie jest zwykłą intelektualną zgodą człowieka na szczególne prawdy dotyczące Boga. Ona jest aktem, przez który – w sposób wolny – powierzam się Bogu, który mnie kocha. Na Krzyżu Jezus z Nazaretu, Syn Boży ukazuje nam, jak daleko posuwa się ta miłość – aż do daru z siebie, aż do całkowitej ofiary. Wiara jest uwierzeniem w tę miłość Boga, która nie słabnie w obliczu niegodziwości człowieka, w obliczu zła i śmierci, ale jest zdolna do przekształcania wszelkiej formy zniewolenia, dając możliwość zbawienia.

Abp Wojciech Polak, prymas Polski: Eucharystia nikogo nie wyklucza

Eucharystia zawiera naprawdę wszystko, co jest życiem człowieka i jego zbawieniem. W Niej jest wszystko, co nam jest naprawdę w życiu potrzebne. Ona jest przecież darem przekraczającym nasze najśmielsze oczekiwania i pragnienia. Eucharystia jest także sercem naszego życia wiary. Jest sercem, które nas ożywia. Jest sercem, które napełnia nas radością. Jest sercem, które prawdziwie łączy. Eucharystia jest więc sakramentem jedności. Sakrament ten nikogo nie wyklucza.

Nie niesiemy w monstrancji jakiejś magicznej mocy, reklamowanego produktu, który będzie panaceum na wszelkie trudne sytuacje i ludzkie problemy. Niesiemy Boga, którego obecność pod postacią chleba – a więc także obecność w nas, gdy Go przyjmujemy – jest nie tylko wielką łaską i darem, ale również ogromnym zobowiązaniem, by teraz poprzez życie i wiarę ukazywać Go innym.

Czy więc my, przez naszą obecność i nasze życie, jesteśmy tymi, którzy mówią i ukazują innym obecność Jezusa? Czy Jego moc, Jego miłość, Jego przebaczenie, Jego łaska, Jego otwarcie na drugiego człowieka, Jego wyjście do biednych i ubogich, do odtrąconych przez ludzi, do uchodźców i przybyszów, jest teraz również i naszą postawą? On żyje w nas, a my z Nim i przez Niego. Czy jednak żyjemy tak, jak On?

Kard. Kazimierz Nycz: Zaczynajmy od przygarniania z ulicy

Chcemy być Kościołem dla wszystkich ludzi dobrej woli, zwłaszcza gdy przychodzą pokusy osłabienia jedności, bądź niebezpieczeństwa podziałów i wykluczenia.

Słowa Jezusa: „aby byli jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty mnie posłał” to też jest misja, z jaką Bóg nas posyła dziś na ulicę. Procesja do Pana, procesja z Panem, jest równocześnie procesją ku sobie nawzajem. Aby w takiej procesji ku sobie nawzajem uczestniczyć szczerze, potrzeba pokonywać uprzedzenia, ograniczenia, wszelkie blokady i zawsze iść za Nim i z Nim.

Jezuita Karl Rahner pisał: „Poprzez procesję Bożego Ciała mówimy sobie, że jesteśmy pielgrzymami, którzy nie mają tutaj trwałego miejsca. Procesja jest świętym ruchem ludzi, rzeczywiście ze sobą związanych, łagodną falą spokoju i majestatu, pochodem z kornie złożonymi dłońmi, a nie gorzko zaciśniętymi pięściami. Pochodem, który nikomu nie zagraża, nikogo nie wyklucza i błogosławi nawet tym, co stoją zdziwieni i patrzą, niczego nie pojmując. Jest to ruch, co niesie ze sobą wszystko, co święte i wieczne, który ma w sobie pokój i jedność. A idzie z nimi Pan dziejów”.

Ewangelie czytane i rozważane przy każdym ołtarzu pomagają nam zrozumieć istotę kultu Eucharystii, wręcz istotę chrześcijaństwa, której nie można zamknąć tylko w oderwanej od życia pobożności. Do tej istoty należy misja, ewangelizacja, świadectwo. Do tej istoty należy życie chrześcijańskie w duchu Ewangelii i udział w przemianie świata, zawsze rozpoczynanej od siebie. To dlatego w procesji wchodzimy w środek codziennego życia człowieka i w środek ludzkich problemów. Mocnym symbolem tej obecności w środku ludzkich spraw są tegoroczne ołtarze, z tłem różnych monstrancji używanych przez wieki w Kościele i na Boże Ciało. Przecież nie chodzi tylko o promowanie sztuki sakralnej, ale o pokazanie jak Chrystus w Eucharystii towarzyszy Kościołowi w czasach dawnych, ale też kapłanom w obozie koncentracyjnym w Dachau oraz całkiem współcześnie.

Nie przez przypadek słyszymy podczas procesji ewangelię o rozmnożeniu chleba. Odczytujemy ją nie tylko jako zapowiedź Eucharystii, ale konkretne zaproszenie do dzielenia się chlebem z tymi, którzy go nie mają, bądź mają go znacząco mniej niż my. Chleb, tak jak to rozumiał patron roku św. brat Albert, kiedy mówił: „trzeba być dobrym jak chleb”, jest symbolem tego, co mamy do zrobienia jako uczniowie Chrystusa. On, św. brat Albert, podobnie jak inni, Matka Teresa z Kalkuty, nie zaczynali od ewangelizacji i praktyk pobożnych. Zaczynali od przygarniania z ulicy, od im dania chleba, schronienia, szukania dróg powrotu do społeczeństwa. To była skuteczna droga przywracania godności, a także droga ewangelizacji.

Abp Henryk Hoser: Profanacja ewangelii jest faktem codziennym

Wiara, religia to nie jest tylko sprawa prywatna, która celebrujemy przy zamkniętych drzwiach swoich wewnętrznych pomieszczeń, ale to jest również fakt publiczny; to jest również element, który kształtuje i powinien kształtować społeczeństwo.

Nikt od stołu Bożego nie powinien odchodzić głodny. Eucharystia jest największym skarbem Kościoła. Spożywanie tego chleba jest gwarancją życia wiecznego; bez niego życia wiecznego osiągnąć nie sposób.

Warto sobie uświadomić, jak bardzo jesteśmy w oddaleniu od właśnie tej prawdy, która ma nas budować, a nie rujnować; że kłamstwo stało się faktem społecznym coraz bardziej zajmującym przestrzeń naszą duchową, jak również umysłową.

Kłamstwa używa się bardzo świadomie, jest ono perfidne, ubrane często w pozory prawdy. Poprawność polityczna należy również jakże często do kłamliwych postaw, które musimy rozpoznać na czas, by jej nie ulegać i za nią nie iść. W przestrzeń medialną wpuszczane są fałszywe wiadomości po to, żeby stały się narzędziem walki, najczęściej walki o władzę i pieniądze.

Nic zatem dziwnego, że Kościół broni Eucharystii, broni przed świętokradztwem, broni przed profanacją. Ta obrona jest konieczna dlatego, że świętokradztwo, profanacja ewangelii jest faktem codziennym; jest faktem również publicznym; jest faktem podtrzymywanym przez pewne nurty. Nie sposób nie wspomnieć o obrazoburczych, profanacyjnych sztukach teatralnych, które stały się ostatnio modne.

Kultura areligijna jest kulturą zanikową, jest kulturą marnienia i podlenia; i to historia nam już niejednokrotnie udowodniła.

Musimy z tym walczyć, gdyż kłamstwo jest m.in. uderzeniem w jedność narodu. Nie dziwmy się, że jesteśmy świadkami, często bezsilnymi, takiego teatru kłamstw, histerycznych coraz bardziej, które nas bulwersują i które nie dają nam drugiej ważnej, potrzebnej cechy społecznej, jaką jest zaufanie.

Tracimy zaufanie między sobą; do tych, którzy występują na scenie publicznej; którzy odgrywają różne sztuki; którzy powodują teatralizację naszego życia i którzy lekceważą prawdę, lekceważą człowieka, jego godność; depczą to, co jest najwyższe i ściągają na bardzo niskie poziomy.

Abp Marek Jędraszewski: Niedziela Boża i nasza

Nie wolno nam lekceważyć trzeciego przykazania Dekalogu, które nakazuje „Dzień święty święcić”. Jest to sprawa, która dotyczy nie tylko osób wierzących, ale całego naszego społeczeństwa. Chodzi bowiem o to, aby w imię solidaryzmu społecznego wszystkim zapewnić możliwość niedzielnego odpoczynku, który pozwala na godne przeżycie niedzieli w kręgach rodzinnych i przyjacielskich. Wiele dzieci cierpi z tego powodu, że ich rodzice nie mają dla nich czasu nawet w świąteczne dni.

Podejmując to ważne zagadnienie, pragniemy z całą mocą przyłączyć się dzisiaj do tych wielorakich głosów, które jednoczącą się we wspólnym wołaniu: „Niedziela Boża i nasza”. Niedziela będzie naprawdę nasza, jeśli – jako ludzie wierzący – uczynimy wszystko, aby przede wszystkim była ona Boża.

Musimy być i czuć się odpowiedzialnymi za życie każdego człowieka – w tym za życie dzieci jeszcze nienarodzonych, które żyją pod sercami swych matek i które oczekują przede wszystkim od nich serca przepełnionego miłością. Odnosi się to także do tych dzieci, które są dotknięte biologicznymi wadami. W imię eugeniki nie wolno nikogo pozbawiać życia! To sprawa nie tylko wrażliwości społecznej, ale państwa, które musi jednoznacznie stanąć w ich obronie, a rodziców tych dzieci wspierać w ich trudach rodzicielskich i wychowawczych.

Abp Wiktor Skworc: Zaproszenie – również do migrantów i uchodźców

W liturgii uroczystości Ciała i Krwi Pańskiej wyraża się sposób istnienia, relacja Kościoła do świata. Procesja Bożego Ciała to nie widowisko, nie manifestacja, a ręka Kościoła z chlebem na dłoni, wyciągnięta do wszystkich, zaproszenie skierowane do każdego człowieka, do migrantów i uchodźców również.

Każdy musi się przyczyniać do rozwoju dojrzałej kultury otwartości, która ma na uwadze jednakową godność każdej osoby i należytą solidarność z najsłabszymi, domaga się uznania podstawowych praw każdego migranta. Do władz publicznych należy sprawowanie kontroli nad ruchami migracyjnymi, z uwzględnieniem wymogów dobra wspólnego. Przyjmowanie migrantów winno zawsze odbywać się w poszanowaniu prawa, a zatem – gdy to konieczne – towarzyszyć mu ma stanowcze tłumienie nadużyć.

 http://laboratorium.wiez.pl/2017/06/15/biskupi-w-boze-cialo-o-wierze-klamstwie-uchodzcach-i-wolnej-niedzieli/

Jest w nas wciąż samo dobro i empatia!

Już pisałam na moim blogu, że nasze miasto i społeczność pomaga bardzo pozytywnemu Mężczyźnie w zbiórce pieniędzy na strasznie drogi lek, w celu walki z rakiem.

Nasz bohater, tak bohater, bo trzeba być bohaterem, aby mieć tyle silnej woli, by z tą wstrętną chorobą się zmierzyć!. 

Nasz bohater ma na imię Artur i jest Ojcem dwójki dzieci.

Nasz bohater nie poddaje się i walczy o każdy grosz z pomocą dobrych ludzi, aby pogonić chorobie kota i wyzdrowieć.

Piszę o tym dlatego, że ukazało się na stronie „Siepomaga” jego świadectwo choroby. 

Panu Arturowi są potrzebne pieniądze, aby kontynuować dalsze leczenie, gdyż nasze państwo tego leczenia nie refunduje i odbiera chorym szansę na wyleczenie. Tak nie powinno być i tu otwiera się scyzoryk w kieszeni.

Może jeśli przeczytacie, to, co Pan Artur napisał o swojej walce, to i Wam włączy się empatia.

Proszę w swoim imieniu też, gdyż znam Pana Artura i razem z Mężem kibicujemy mu w tej, jakże ciężkiej walce.

Pan Artur dzisiaj zamieścił swoją prośbę i tylko przez parę godzin wpłacono ponad 40 tysięcy!

W ludziach wciąż drzemie dobro i chęć pomagania! Jeszcze nie wszystko umarło w Nas!

Droga jest każda złotówka!

https://www.siepomaga.pl/arturszuba

Tam w lustrze to niestety ja

ZBIÓRKA NA CEL: ZAKUP LEKU CETUXIMAB – OSTATNIEJ SZANSY NA POKONANIE RAKA

 

Kiedy patrzę w lustro, widzę obcego człowieka. Spogląda na mnie wychudzony, łysy facet. Te same co zawsze, czarne ciuchy są teraz za duże, a cera zniszczona. Starzec. Tylko gdzieś głęboko w oczach widać resztkę dawnego mnie, tę cząstkę, której nie zdążył zabić rak. Tę cząstkę, która tak bardzo chce żyć…

Zawsze wszędzie było mnie pełno. Własny zespół, wydana książka, dziesiątki zorganizowanych wydarzeń. W ciągłym biegu, ale szczęśliwy, bo zawsze miałem przy sobie tych, którzy są dla mnie najważniejsi — ukochaną dziewczynę, dzieci i przyjaciół — tych wszystkich dobrych ludzi napotkanych gdzieś po drodze. Tych, z którymi grałem, pracowałem, albo poznałem na koncertach ukochanej Republiki.

Zdrowie zaczęło mi się sypać jakieś dwa lata temu. To była czyjaś impreza urodzinowa. Mnóstwo ludzi, muzyka, tylko ze mną coś nie tak. Zamiast dobrej zabawy niepokój, bo na obolałej szyi węzły chłonne urosły do rozmiarów piłki. Zupełnie nagle, nie wiadomo dlaczego. Dzień później poszedłem do lekarza, który nie widział powodów do niepokoju, a ja cierpliwie czekałem, aż węzły chłonne ponownie się zmniejszą i nie drążyłem tematu. W zasadzie było mi to na rękę, bo który facet lubi chodzić po lekarzach? Łatwiej było uwierzyć w to, że nic mi nie jest i że samo przejdzie.

Przejść jednak nie chciało. Chodziłem jak gdyby nic z napuchniętą szyją, aż w końcu do laryngologa wygoniła mnie matka, kiedy byłem w moim rodzinnym Choszcznie. Zabawne, tak jakbym znów był dzieckiem… Lekarz od razu odesłał mnie na biopsję. Diagnoza, którą usłyszałem, była najgorszą z możliwych, z gatunku tych, których boją się nawet najtwardsi. Od środka zjadał mnie rak. Węzły chłonne to był już jeden z kilku przerzutów. Nowotwór zaatakował także moją wątrobę, żołądek i kości. Najgorsze było to, że nikt z lekarzy nie wiedział, gdzie choroba tak naprawdę się zaczęła, co było punktem wyjścia dla próbującego mnie zabić nowotworu. Bałem się, cholernie się bałem. Nie pierwszy raz w życiu, ale po raz pierwszy tak całkowicie. Bałem się bólu, bałem się tego, co dalej z zespołem i rozgrzebaną płytą, bałem się o pieniądze, a nade wszystko bałem się o dzieci. O to jak długo będę mógł się jeszcze nimi cieszyć i jak one poradzą sobie beze mnie. Walka z nowotworem to nie tylko mierzenie się z jego fizycznymi objawami. To także, a może przede wszystkim, walka z własnymi lękami.

Pierwszej chemii nie zapomnę nigdy, bo takiego bólu wymazać z głowy się nie da. Myślałem, że umrę, że eksploduję. Czułem, jak rozprowadzane po organizmie razem z krwią chemikalia, zabijają każdą tkankę. Czułem się tak słaby, jak jeszcze nigdy w życiu. Miałem tylko nadzieję, że rak jest jeszcze słabszy…

Szybko okazało się, że chemioterapia to zbyt mało, że stosując wyłącznie ją, nie będę w stanie pokonać choroby. Potrzebowałem wspomagającego leczenia przeciwciałami hamującymi rozwój raka. Cudowny lek, który zaproponowali mi lekarze nazywał się Cetuximab i refundowany był tylko dla tych, którzy chorowali na raka jelita grubego. Ja, człowiek walczący z kilkoma przerzutami, ze wszystkich raków świata, tego jednego akurat nie miałem, zatem zgodnie z logiką biurokratycznej machiny, nie przysługiwała mi refundacja. Jeżeli chciałem żyć, musiałem zapłacić za leczenie z własnych pieniędzy. 

Myślałem, że to koniec. Leczenie było zupełnie poza moim zasięgiem. To wtedy, kiedy załamany czekałam już chyba tylko na śmierć. Kiedy zacząłem się godzić z tym, że to koniec, że nie dociągnę nawet pięćdziesiątki, przekonałem się o tym, jak wielu mam przyjaciół, dla jak wielu ludzi jestem ważny. Wiadomość o tym, że jestem chory, puściła w eter moja dziewczyna, a to, co stało się potem to było coś niesamowitego. Istna lawina pomocy, której nie zapomnę do końca życia. Aukcje, koncerty – przyjaciele robili wszystko, żeby tylko zebrać pieniądze na moje leczenie. Nawet klasa mojego 11 letniego syna zorganizowała charytatywny kiermasz, z którego dochód został przeznaczony na moje leczenie. Siedziałem w domu i śledziłem to wszystko, co się dzieje w internecie, nie mogąc uwierzyć w ogrom dobra, jaki mnie spotykał. Ja, dorosły facet, płakałem jak dziecko, ale tym razem nie z bólu, choć ten wciąż doskwierał. Płakałem ze wzruszenia…

W tym wszystkim chodziło nie tylko o pieniądze. Potrzebowałem ich, ale jeszcze bardziej potrzebowałem wiary w to, że jest po co walczyć, że dam radę, że jest dla kogo. Okazało się, że choć ciężko chorym, to jednak jestem szczęśliwcem, bo stoi za mną nie tylko rodziną, ale cała armia przyjaciół, muzyków, fanów Republiki — zespołu, który sam ukochałem i którego inni miłośnicy organizowali teraz dla mnie koncerty. Wiedziałem, że nie mogę umrzeć, że po prostu nie mogę tego zrobić tym wszystkim ludziom, że nie wolno mi ich zawieść.

Dzięki pomocy przyjaciół mogłem rozpocząć leczenie ostatniej szansy. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Okazało się, że lek działa dokładnie tak, jak przewidziano w laboratoriach. Co prawda wyglądałem coraz gorzej, bo skutkiem ubocznym są doprawdy dziwne reakcje skórne, ale kto by się tym przejmował, kiedy wszystkie wyniki wskazywały na to, że rak jest w odwrocie. Leczenie działo, ale szybko pochłonęło wszystkie zebrane pieniądze. Kiedy już wydawało się, że jestem na dobrej drodze, stanąłem przed widmem przerwania leczenia – tej jedynej drogi na to, by pozostać wśród żywych.

O miejscu, w którym dzieją się cuda, dowiedziałem się od kolegi. Kiedyś pewnie nie przyszłoby mi do głowy, że będę prosił o pieniądze obcych ludzi, ale nie mam wyboru. Wiem, że lek działa, że istnieje ratunek i mogę kupić sobie życie. Bez Waszego wsparcia nie dam jednak rady. Mam do zrobienia jeszcze tyle rzeczy, muszę wychować dzieci, nie mogę teraz odejść, po prost nie mogę…

Czy ja jestem konfesjonałem?

Usłyszałam dziś znamienne słowa od pewnej współpracownicy, z którą pracowałam bodajże 5 lat temu, ale o tym potem.

Było to tak, że pracowałyśmy w jednym dziale i pracowało nam się bardzo dobrze. Pani owa nie była moją szefową, ale w hierarchii biurowej była wyżej, choćby stażem pracy i doświadczeniem. Różniło nas  ponad 10 lat, ale w niczym, to nam nie przeszkadzało, aby praca układała się świetnie.

Często chodziłam do jej gabinetu, by podpisała sporządzone przeze mnie dokumenty i przybiła swoją pieczątkę, bym mogła dokumenty rozesłać po zainteresowanych petentach. Często też prosiła, bym ja coś jej napisała na komputerze i wydrukowała, bo Ona z komputerem nie za bardzo była.

Kiedy w wydziale były czyjeś imieniny,  jak to w biurze zazwyczaj się dzieje, że robi się chwilę przerwy na ciasto i dobrą kawę, a przy okazji rozmawiało się o sprawach niekoniecznie związanych z pracą, zawsze była miła i przyjazna.

Było nas w wydziale pięć kobiet i każda miała swoje zadania, ale jeśli któraś miała urlop, albo zachorowała, to nie było żadnego problemu, by ją zastąpić i wykonywać jej obowiązki przez ten czas.

Pracowało się w miłej i spokojnej atmosferze, bez focha i bez plotek, mimo, że wiedziałyśmy o sobie sporo. Jak to w życiu bywa, każda z nas miała jakieś kłopoty, a to z dziećmi, a to z finansami i tak dalej, ale nigdy nic nie wychodziło dalej.

Wspominam tamten czas bardzo dobrze, ale do pewnego momentu.

Moja Córka zaproponowała mi, abym z drugą Córką przyjechała do niej – do Paryża, gdzie pracowała. Chciała nam pokazać, to czarowne miasto i  kawałek zachodu i tu zaczęły się schody.

Miałam zaplanowany urlop jak to w pracy bywa, ale napisałam podanie o kilka dni urlopu poza grafikiem. Napotkałam na ścianę i jakiś dziwny mur i do dziś nie wiem dlaczego?

W końcu udało się wynegocjować i pojechałam. W Paryżu było cudnie, choć trochę towarzyszył nam deszcz, ale to nie przeszkodziło nam, aby pozwiedzać miasto i wjechać na wieżę E. Zachłysnęłam się Paryżem, choć nigdy więcej tam nie trafiłam, ale wciąż jest we mnie podziw i magia dla  Paryża.

No dobrze. Kiedy wróciłam, pochwaliłam się zdjęciami, bo trochę ich narobiłam. A to panorama miasta z wieży E, a to z mostu, a to podczas tańca salsy nad brzegiem Sekwany. Mam te zdjęcia do dziś i chętnie do nich wracam.

Wracając do tej pani, to przestała się do mnie odzywać i zaczęła traktować mnie obcesowo i strasznie służbowo. Od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Zawsze wracałyśmy z pracy razem do domu, bo szłyśmy w tym samym kierunku, aż nagle ten rytuał się skończył.  Ona wychodziła pierwsza, a ja po drodze widziałam jej plecy i tak było już zawsze, co zaakceptowałam i pogodziłam się z takim stanem rzeczy, choć było mi bardzo przykro.

W końcu nasze drogi się rozeszły, bo owa Pani przeszła na emeryturę i już się widywałyśmy bardzo rzadko. Potem ja odeszłam z pracy i w konsekwencji widziałyśmy się sporadycznie i tylko na dzień dobry, ale do dzisiaj.

Ktoś do mnie zapukał i kiedy otworzyłam drzwi, to mnie zamurowało.

– Czy mogę z tobą porozmawiać, tak po starej znajomości?

Zaprosiłam do domu rzecz jasna, choć poczułam od progu woń alkoholu.

Pomyślałam, że wypiła, aby dodać sobie odwagi, aby do mnie przyjść.

Zrobiłam kawę i usiadłyśmy, choć z początku byłam lekko sparaliżowana, bo nie spodziewałam się takiej wizyty i to kogo?

Od razu zauważyłam, że bardzo zeszczuplała i zmarniała. Twarz jej poszarzała, a włosy miała w nieładzie, co kiedyś było nie do pomyślenia, bo zawsze o siebie dbała.

– Przyszłam, bo nie mam już do kogo i wiesz, że mój mąż już odszedł z tego świata?

– Tak wiem i jest mi bardzo przykro z tego powodu – odparłam.

– Jestem w totalnej dupie ( jej słowa )!

– Pomagałam finansowo córce i synowi, a teraz ścigają mnie za kredyty, bo wzięłam dla nich, aby stanęli na nogi. – Obiecali stare konie, że poszukają roboty i zaczną spłacać, ale nic z tego i dalej piją i roztrwonili wszystko, a ja teraz nie mam na chleb.

Nie wiedziałam jak mam się zachować i podpowiedziałam, że może trzeba iść po pomoc do Opieki Społecznej skoro sprawy się tak źle mają!

– Wstydzę się strasznie, że mam takie dzieci. – Wstydzę się, że dopuściłam do takiej sytuacji i sama wciągnęłam się w dół bez wyjścia i wiesz co? – Chyba się powieszę, bo dłużej tego nie wytrzymam!

– Jesteś jedyną, której o tym powiedziałam, bo wszystkie inne się ode mnie odwróciły, kiedy sięgnęłam finansowego dna i nie proszę cię o żadne pieniądze, a tylko chciałam się wygadać! – Wybacz, że zawracam ci głowę i tylko ci powiem, że podziwiam cię, bo uratowałaś swoje małżeństwo, a dzieci zazdroszczą ci wszyscy w mieście i okolicach! – Jesteś szczęściarą!

Pożegnałyśmy się i tylko poprosiła, abym od czasu do czasu ją odwiedziła, a ja po jej wyjściu nie mogłam do siebie dojść!

Czy ja zawsze muszę być konfesjonałem, że jak bida do do Elki?

Przed chwilą napisałam mejla do Opieki Społecznej w moim mieście i uważam, że na tym moja rola powinna się skończyć, ale czy aby na pewno?

Mam mieszane uczucia, ale cóż więcej mogę zrobić dla kobiety, która kiedyś odwróciła się do mnie plecami z tak głupiego powodu?

Teraz już nie ma żadnych stosunków sąsiedzkich!

Kiedy byłam dziewczynką, to pamiętam, że w miejscu zamieszkania były bardzo poprawne stosunki sąsiedzkie. Ludzie jakoś byli siebie bliżej i chyba każda kobieta w moim wieku pamięta moment, kiedy nasze mamy szyły do sąsiadki obok, by pożyczyć szklankę cukru, albo mąki, bo akurat do czegoś zabrakło, ale nie było to na wieczne oddanie, bo pożyczka była zawsze honorowa.

Pamiętam, że w naszym bloku mieszkała dobra krawcowa, która tanio szyła dla sąsiadek sukienki i ubrania dla dzieciaków. Pamiętam panią która robiła cudnie na drutach i potrafiła wyczarować fajny sweterek dla dziecka, czy zimową czapkę.

To były czasy, że ludzie nie zamykali się na siebie i ze sobą po prostu rozmawiali. Ktoś rzucił hasło, że wie, gdzie kupić dobre i tanie ziemniaki, albo gdzie najlepiej kupić świeżutkie jajka. To była informacja wymienna z korzyścią dla wszystkich sąsiadek i mieszkańców.

Można było w wyjątkowej sytuacji poprosić sąsiadkę o przypilnowanie dziecka, albo w razie wyjazdu podrzucić klucze, by sąsiadka podlała kwiaty w domu i nikt niczego się nie obawiał i nikt niczego się nie bał.

Dzieciaki w wakacje z tego samego bloku, szalały na podwórkach do późnego wieczora, a kiedy chciało im się jeść, czy pić, to matki wisiały na oknach i po prostu tym sposobem dokarmiały dzieciaki wiecznie zaganiane za piłką, czy wiszące na trzepakach. Nikt nie bał się pedofila i nikt nie zakładał monitoringu, by pod blokiem i w bloku było bezpieczniej.

To były czasy, kiedy ludzie ze sobą rozmawiali i sobie ufali, a teraz?

Opowiem krótką historyjkę, jako przykład, że tamte czasy już nie wrócą:

Moja Mama uparła się, że sama kupi sobie dużą butlę wody, taką pięciolitrową, choć przeważnie rodzina jej donosi, ale się uparła.

Wchodząc po schodach, ta nieszczęsna butla wymsknęła się jej z rąk i poturlała się po schodach z wielkim hukiem, odbijając się o każdy stopień.

Nikt nie wyszedł, choć w klatce mieszkają przeważnie osoby już nie pracujące. Nikt nie wyszedł sprawdzić, że to może człowiek zleciał ze schodów i może potrzebuje pomocy, Nikt nie uchylił drzwi i nie wychylił nosa, by to sprawdzić.

To jest właśnie znak naszych czasów, a tamte, dobre lata przyjaźni sąsiedzkiej już idą w zapomnienie. Przykre.