Archiwa tagu: poród

Rodzić po ludzku!

Każda kobieta rodząc swoje dziecko, a potem następne dzieci, przeżywa ten moment bardzo mocno i jest to dla niej szczególnie ważna chwila w jej życiu!

Te chwile pamięta się do końca swojego życia i nieprawdą jest, że z czasem się zapomina poród, ból i tę opiekę sprawowaną na sali porodowej ze strony personelu!

Ja gdzieś tu pisałam, że rodząc Córkę w 1979 roku w czasie PRL-u zostałam potraktowana przez położne bardzo źle i tego nie zapomnę do końca swoich dni!

Dziecko przyszło na świat bardzo szybko, bo bóle zaczęły się o szóstej rano, a moje Dziecko urodziło się w okolicach południa – całe, zdrowe, wyczekane!

Dziecko mi szybko zabrano, że nawet nie widziałam Jej buźki, a mnie zostawiono na tej sali tuż przy nieszczelnym oknie na wiele godzin z basenem pod krzyżem!

To był grudzień i mieliśmy zimę stulecia, a ja leżałam zmarznięta przy tym oknie i nikt mnie nie doglądał.

Martwiłam się o dziecko, a tam z gabinetu pielęgniarek słyszałam wesołe głosy, bo któraś z nich obchodziła imieniny!

Zostawiono mnie jak jakiegoś psa pod płotem, a moje delikatne prośby, bym mogła być przeniesiona na salę zostały ignorowane.

Słyszałam – jeszcze trochę kochaniutka, bądź cierpliwa.

Kiedy w końcu przygotowano dla mnie łóżko, to po godzinie 19 -tej zziębnięta, drżąca z zimna zostałam przeniesiona na salę.

Dziecko przyniesiono mi dopiero na drugi dzień!

Gdybym miała ten rozum, który mam teraz, to bym założyła tym paniom sprawę w sądzie, bo bolący kręgosłup odczuwałam bardzo długo!

To był dla mnie horror, którego nie zapomnę!

Piszę o tym dlatego, że moja Córka, która 2 listopada przez cesarskie cięcie urodziła nam Wnusię – Natalię opowiedziała mi jak cudowną opiekę miała!

Rodziła w Szczecinie – w szpitalu pachnącym PRL -em, bo sprzęt, wyposażenie było z ubiegłego wieku, ale opieka była tak serdeczna i Córka czuła się fachowo zaopiekowana.

Co rusz wpadała położna, sprawdzała, czuwała, a kiedy malutka Natalka była wyciągana z brzucha mamy, to pielęgniarka trzymała Córkę  za rękę, dodając otuchy!

Pierwsze zdjęcie Wnusi też zrobiła pielęgniarka, a więc moja Córka nie będzie miała takiej traumy na jaką mnie skazano!

Każda kobieta rodząca powinna być otoczona serdeczną opieką ze strony personelu, bo każda ma prawo rodzic po ludzku!

Co słychać u Mamy i u Natalki?

Obie są już w domu i jej starsza siostra i brat przywitali Ją bardzo serdecznie i z entuzjazmem.

Ja i Mąż pokochaliśmy Ją od pierwszego zdjęcia, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że za naszego życia jest to ostatnia istotka,  którą witamy na tym świecie, bo i Córkom lata lecą!

Szybko się w realu nie zobaczymy, bo w naszej dalszej rodzinie są osoby w kwarantannie, a więc nie możemy się wspólnie narażać i tej małej kruszynki!

Na szczęście mamy elektronikę, która choć trochę nas sobie przybliża!

 

AKCJA RODZIĆ PO LUDZKU - Aktualne wydarzenia z kraju i zagranicy - Wyborcza.pl

Reklama

Rodzić po ludzku, czy to tak wiele?

Poród dla każdej kobiety jest wielkim szczęściem, mimo bólu, gdyż oto nadeszła długo oczekiwana chwila powołania swojego dziecka na świat.  Każda kobieta inaczej to przechodzi i jedne kobiety rodzą szybko i bez powikłań, a drugie męczą się godzinami na salach porodowych jeśli oczywiście chcą rodzić siłami natury.

Jest wiele takich przypadków, że lekarz pilotujący poród decyduje o cesarskim cięciu i dobrze, że współczesna medycyna ma inne rozwiązanie niż za czasów słusznie minionych, kiedy to kobiety przeważnie rodziły siłami natury.

Poród dla kobiety nie powinien jednak być dla niej traumą, po której trudno się jej pozbierać. Czasami, a może często kobiety na porodówkach są bardzo źle taktowane i to się zdarza dużo za często.

Niektóre milczą na temat złego traktowania i jeśli urodzą zdrowe dziecko, to po paru dobach wypisane ze szpitala z dzieckiem – zapominają, albo nie chcą tego rozdrapywać. Wolą oddać się całkowicie swojemu dziecka i znikają ze swoimi złymi wspomnieniami tak ja ja, ale o tym za chwilę!

Od kilku dni media trąbią o rodzącej kobiecie w Starachowicach, która między łóżkami – na podłodze rodziła swoje martwe dziecko. Nikt z personelu jej nie pomógł, choć na oddziale położniczym nie było ważniejszych do ogarnięcia porodów. Pielęgniarki, salowe, a następnie przywołana lekarka nie udzieliły jej żadnej pomocy.

Co jest ważniejszego dla personelu, który bierze pieniądze za swoją pracę, oprócz ratowania ludzkiego życia?

Co robiły w tym czasie, kiedy ta biedna kobieta wiła się w bólach przez 5 godzin?

Dlaczego nikt nie zareagował na prośby jej męża, że dzieje się coś strasznego, a jego żona jak pies rodzi w cywilizowanym zdawałoby się szpitalu?

Dramat nie do opisania i zrozumienia, że w XXI wieku dzieją się tak dantejskie sceny.

Dziś w mediach była konferencja, na której Dyrektor Szpitala gorzko się tłumaczył i obwieścił, że zwolnił na pysk ileś tam osób, ale co z tego, skoro kobieta tej traumy nie wymaże ze swojej pamięci do końca życia.

Szkoda, że jej mąż nie zrobił drastycznych fotek, kiedy jego żona wiła się z bólu na szpitalnej podłodze, ale mam nadzieję, że ktoś im pomoże uzyskać wysokie odszkodowanie jako zadośćuczynienie za pogwałcenie człowieczeństwa w polskim szpitalu, który głosi rodzenie bez bólu.

Tak mnie na historia wstrząsnęła i automatycznie włączyły mi się wspomnienia z mojego porodu drugiego dziecka, a było to tak:

12 grudnia 1979 r.
O godzinie 12.20 urodziłam moją drugą Córeczkę.
Dziecko zostało mi zabrane, a mnie pozostawiono na sali pod nieszczelnym oknem.
To była ostra zimna, a mnie przykrytą tylko prześcieradłem
i trzymano do godziny 19 na jakimś metalowym garnku. 
Kiedy pytałam dlaczego tak długo muszę leżeć na tej sali i czy z dzieckiem jest wszystko w porządku – usłyszałam tylko, że zaraz, zaraz i mam być cicho!
Pielęgniarki miały jakieś imieniny i nie miał kto przygotować dla mnie łóżka. Dlatego trzymano mnie tak długo pod zimnym oknem w kusej koszulinie, a ja zmarzłam jak pies w budzie podczas ostrej zimy!
Dlatego bardzo rozumiem tę kobietę, którą potraktowano jak psa w szpitalu w Starachowicach.
Nie dość, że jej dziecko było martwe, to jeszcze spotkała ją taka znieczulica.
Na porodówkach chyba najbardziej ta znieczulica się objawia i to kobieta, kobiecie szykuje taki los!

Kurtyna! Tak było, tak jest i tak będzie – twierdzę, bo kobieta jest gorszym gatunkiem od wieków!

I tu zadam jeszcze pytanie, czy w polskich szpitalach na każdym szczeblu już panuje klauzula sumienia i ci w Starachowicach bali się odpowiedzialności za martwy płód tej kobiety?

Nigdy rodzice nie wiedzą, jakie geny przekażą swojemu dziecku!

Ola i Jan od trzech lat starali się o dziecko. Kiedy tylko test nie wykazywał ciąży, to Ola popadała w obłędną rozpacz, bo przecież na karku miała już po trzydziestce.

Jan ją pocieszał, ale z każdą jej rozpaczą sam zaczął wątpić, że kiedykolwiek doczekają się swojego upragnionego dziecka. Mieli wszystko, bo duży dom, dobrą pracę, a jednak tęsknili za maleństwem, które dopełniłoby ich szczęścia.

Ola się leczyła, ale jakoś marnie to wszystko wychodziło i już myśleli o adopcji, a nawet przez myśl przechodziła im surogatka, choć to nielegalne.

Kiedy już całkiem stracili nadzieję, to pewnego poranka Ola  pobiegła do toalety i wymiotowała, bo tak źle się poczuła. Myślała, że się czymś zatruła, ale kiedy nie pojawiła się następna miesiączka, czym prędzej pobiegła kupić test i czym prędzej go zrobiła.

Kiedy zobaczyła dwie kreski, to wpadała w taką euforię, że tańczyła po pokoju ze szczęścia i powiadomiła czym prędzej męża i wszystkich znajomych i rodziców, bo szczęście rozrywało jej duszę i chciała, aby cały świat się z nią cieszył.

Ciąża przebiegała książkowo i Ola nie musiała brać żadnych zwolnień, bo czuła się świetnie, a wymioty minęły i nie miała żadnego wstrętu do jedzenia, nic z tych rzeczy.

Oboje wpadli w wir zakupów i urządzali pokoik dla malucha, a już wiedzieli, że będą mieli synka. Zastanawiali się nad imieniem. Jan chciał by był mały Heniu, po dziadku, a Ola wolała Franka, też po swoim dziadku, który był dla niej najlepszym dziadkiem na świecie.

Stanęło więc na Franku, a Ola kupując ubranka dla swojego dziecka, wpadała w euforię i każde ubranko całowała i nie mogła doczekać się porodu.

W szpitalu zastrzegła sobie, że chce rodzić siłami natury i nie ma być żadnej cesarki. Chciała czuć, że rodzi swoje wytęsknione dziecko i po trzech godzinach urodziła ślicznego i zdrowego Franka, swojego synka ukochanego.

Kiedy położyli jej maleństwo przy piersi od razu je pokochała  i czuła się matką najszczęśliwszą na świecie.

Ola wzięła urlop wychowawczy, aby Franka mieć na matczynym oku w jego najważniejszych latach rozwoju. Uczyła go wszystkiego i kochała jak wariatka. Była bardzo troskliwą mamą i dawała mu moc miłości.

Kiedy Franiu skończył trzy lata, uznali, że czas go wypuścić w świat i mały zaczął chodzić do najlepszego przedszkola. Wszytko było dobrze, ale opiekunki zgłaszały, że Franio woli bawić się z dziewczynkami i razem z nimi ubiera i czesze lalki, a chłopcami w grupie się wcale nie interesuje.

Nie zmartwiło to Oli wcale, bo jeśli tak wybiera, to widocznie taki jest, że woli być z dziewczynkami i wcale nie darła z tego powodu szat.

Jednak i w domu zauważyła, że nie bawi się zabawkami, jakie Jan mu kupował, a były to samochody policyjne i strażackie, a wolał przytulać miękkie misie i maskotki kolorowe.

Jednego dnia pojechała z Frankiem do super marketu i w stoisku z ubrankami Franek się uparł, by kupiła mu sukienkę i różowe buciki. Kiedy powiedziała, że owszem kupi mu ubranko, ale to będą spodnie, to Franek się rozpłakał i w spazmatycznym szlochu rzucił się  na podłogę. Kiedy go uciszyła, to oznajmił jej, że chce lalkę do zabawy i niech tatuś mu już nie kupuje żadnych samochodów, bo on nie lubi i nie będzie się tym nigdy bawił.

Oli zapaliła się lampka, że jej syn jest inny i źle się czuje w swojej skórze. Nie rozpaczała i kiedy Jan oponował i się wściekł, że jego syn jest babą, to Ola brała go w obronę z całych sił i tłumaczyła, że ma go zaakceptować, takim jakim jest.

Przyszedł czas, że Franek musiał już iść do szkoły, do pierwszej klasy i za żadne skarby nie chciał ubrać chłopięcej garderoby, a więc Ola miała schowaną sukienkę i tak ubrała swojego syna na przywitanie szkoły.

Kiedy Jan to zobaczył, to o mało nie uderzył Oli i oznajmił, że jeśli tak wyśle syna do szkoły, to on się wyprowadzi, bo spali się ze wstydu, że ma w domu dziwoląga.

Wyprowadził się faktycznie, a Ola ubierała swoje dziecko w damskie ciuchy i wcale z tego powodu nie cierpiała, bo pragnęła by Franek, a raczej Franka była szczęśliwym dzieckiem.

Jan mieszkał sam, ale strasznie tęsknił za Olą i wiedział, że jego syn, a może córka, cierpi katusze z powodu swojej inności. Nie mógł tego znieść, że jego dziecko jest z tego powodu szykanowane.

Odważył się i pewnego dnia i też ubrał się w sukienkę i damskie buty. Zrobił sobie makijaż i poszedł pod szkołę Franciszki, aby ją odebrać, czym wzbudził salwy śmiechu i niezrozumienia. W ten sposób chciał wyrazić, że rozumie i solidaryzuje się ze swoim dzieckiem.

Minęło parę lat i w związku z przeprowadzoną kuracją i operacją mieli w domu ukochane dziecko, które z chłopca zmieniło się w dziewczynkę.

Zaczęli szperać w przeszłości i z podań rodzinnych wynikało, że dziadek Oli – Franek też czuł się bardzo źle w swoim ciele, ale nigdy tego nie ujawnił oficjalnie.


Babcia pisze o macierzyństwie, bo sama pamięta swoje

Dziś słuchałam rozmowy młodych mam, które opowiadały o swoim macierzyństwie i związanych z tym obowiązkami. Te mamy wróciły szybko do pracy, a więc są teraz na dwóch etatach, bo opieka nad dzieckiem to niestety jest etat na długie lata, a więc pędzą do pracy, realizują się zawodowo, aby wrócić do domu by realizować się rodzicielsko. Dom, praca i  zadają sobie pytanie, gdzie w tym wszystkim jest to miejsce – tylko ja?! Nie ma drogie młode mamy i zapomnijcie o sobie na dłuższy czas, może tak do czasu, kiedy dziecko osiągnie pełnoletność? Dojrzewanie u współczesnej młodzieży, co prawda jest przyspieszone, ale rodzicami jesteśmy do końca naszych dni i zawsze będziemy bezpośrednio, lub pośrednio wmanewrowani w życie swoich dzieci i nie ma to tamto, zawsze będziemy drżeli o swoje potomstwo.

Ja pamiętam ze swojego macierzyństwa taki etap, o którym chyba nikomu nie mówiłam. Kiedy po urodzeniu swojej pierworodnej nastał czas już w domu, że trzeba było systematycznie karmić, przewijać, prać i znów karmić itd., dopadła mnie dziwna niemoc, że siedziałam i płakałam nad swoim losem. Byłam przerażona, że nie dam sobie rady i przeraziłam się tą rutyną. Nie wiedziałam, co mi jest, bo po pierwsze nikogo w swój stan nie wtajemniczyłam, a po drugie byłam młodą, niedoświadczoną matką. Teraz to ja już wiem, że to się nazywa depresja poporodowa, ale wówczas musiałam uporać się sama ze sobą i udało się mi dość szybko pozbierać i zabrałam się do roboty. Piszę to po to, aby uświadomić wszystkim kobietom, że macierzyństwo, zwłaszcza we wczesnym stadium, nie zawsze jest takie radosne jak w reklamach i  kolorowych gazetach oraz poradnikach. Niestety, ale bywa czasami ciężko i dobrze jest o tym komuś powiedzieć, aby mieć wsparcie. Nie wolno zataić przed nikim swojego stanu i przede wszystkim nie wstydzić się, że jest nam źle i nosimy w sobie tak wiele wątpliwości. To bardzo ważne, aby ojciec dziecka wiedział o tym, że depresja dopadła jego żonę. Trzeba szukać ratunku, nawet u specjalisty i nie wolno tego stanu lekceważyć.

Piszę o tym dlatego, że mnie udało się opanować szybko swój podły stan, ale jest bardzo wiele młodych kobiet, zostawionych tylko sobie  i nie wiedzą, że dopadła je depresja po porodzie, a potem mamy tak wiele nieszczęść związanych z uśmiercaniem swoich dzieci, bo gdzieś, ktoś nie zauważył, że matka sobie nie radzi z emocjami. Trzeba bacznie przyglądać się i w razie wątpliwości, wyciągnąć pomocną rękę.

A tak ogólnie, to macierzyństwo jest fajne, a najciekawsze jest, kiedy wszystko wspaniale się układa. Kiedy my jesteśmy zdrowe, mamy wspaniałego męża, który się włącza w wychowanie dziecka. Kiedy nie brakuje niczego, a przede wszystkim, kiedy w rodzinie jest miłość i zrozumienie. Gorzej jest, kiedy jeden z tych elementów się zachwieje i zabraknie stabilności w związku. Kiedy wydarzy się takie nieszczęście, które złamie książkową rodzinę. Dla mnie rodzina była zawsze najważniejsza, bo w rodzinie widziałam siebie i zawsze będę zdania, że nic nie buduje tak człowieka, jak rodzina i spełnienie się w niej, bo nie pieniądze i wielki majątek, a rodzina jest najważniejsza. I trzeba pamiętać, że rodzina, rodzina nie cieszy gdy jest, lecz kiedy jej ni ma, samotnyś jak pies – bywajcie szczęśliwi 🙂