Archiwa tagu: pościel

Pracowite nasze babki i matki!

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Jestem obserwatorką i nawet będąc na świeżym powietrzu za przyczyną, że mam malutki balkon, to coś mi tam zawsze wpadnie w kadr aparatu foto.

Dziś zauważyłam, że na świeżym powietrzu suszy się czyjeś paranie.

Tak fajnie sobie majtało poruszane przez lekki wiaterek i napewno po zdjęciu będzie ślicznie pachniało świeżością zefirku i słońca.

U nas przy każdym bloku  – na trawnikach wkopane są słupki, na których zawiązuje się sznurki i można wieszać ubrania i pościel.

Niestety, ale to już jest naprawdę rzadki widok, bo prawie każdy z nas ma pralkę – automat, który tak wiruje, że wieszamy pranie na domowych suszarkach, albo na balkonach.

Pamiętam czasy, kiedy moja Mama piorąc lnianą pościel najpierw ją prała we „Frani”, a potem gotowała w kotle i raz się bardzo mocno oparzyła w rękę.

Potem to trzeba było wypłukać, krochmalić i po wysuszeniu oczywiście wyprasować.

Naprawdę to była ciężka robota i sama pamiętam, że też tak robiłam w pralni jaką mieli lokatorzy bloku w piwnicy.

Pranie więc nieraz trwało bardzo długo, bo kobiety miały w genach, że przyzwoita pościel, to taka na blachę, bielusieńka i pachnąca krochmalem.

Pamiętam swoją radość, kiedy kupiliśmy pierwszy automat – rosyjską „Wiatkę” i kiedy nauczyłam się ją obsługiwać, to siedziałam przed bębnem i gapiłam się jak to tam się pranie wiruje.

To było ogromne ułatwienie – tym bardziej, że pościel lnianą zastąpiły inne tkaniny jak kora i nie trzeba było tego krochmalić i nawet prasować.

Wystarczyło porządne złożenie i to wszystko.

Współczesne kobiety często mówią, że zrobiły pranie, a to nie jest prawda, bo automat robi pranie i trzeba tylko je potem rozwiesić.

Gdyby spytały się swoich babek i matek jak kiedyś to wyglądało, to by im tylko współczuły, gdyż kiedyś to była cała ceremonia i tamte kobiety miały też dzieci, a jednak to ogarniały.

Reklama

Czy spadek przynosi szczęście w rodzinie?

Dzień dobry, mimo, że pół dnia mamy za sobą.

Opowiem pewną historię bardzo dobrze mi znaną.

To był początek lat 80 – tych, zaraz po zakończeniu stanu wojennego. Polska wkraczała w demokrację, uwolniwszy się z pod systemu socjalistycznego. Wszyscy mieliśmy wielkie nadzieje i zaczynało się w naszym kraju powoli zmieniać.

Z Ameryki, na stare lata postanowiła wrócić pewna stara kobieta, gdyż po latach spędzonych na obczyźnie zatęskniła za Polską. Kupiła wielki dom w Milanówku, w zasadzie to taki mały dworek, osadzony w głębi ogrodu. Taki, że z głównej ulicy mało go było widać, gdyż przesłonięty był okazałymi drzewami. Nazwijmy starszą panią – Marią. Otóż wyjechała ona do tej Ameryki w latach trzydziestych, zostawiając w Polsce dwóch synów. Zostawiła ich na pastwę klasztorów, w których zostali wychowani. Jeden z nich podobno zginął w Powstaniu Warszawskim, a drugi po wojnie wyjechał na Ziemie Zachodnie, gdzie się ożenił i zamieszkał. Nazwijmy go Karol, a jego żonę Stanisławą, tak dla niepoznaki.

Nagle, niespodziewanie Karol otrzymał wiadomość, że po tylu latach odszukała go matka, która nagle przypomniała sobie, że ma syna w Polsce. Oczywiście było wielkie spotkanie, ale ja nie byłam przy tym, a więc nie wiem jak owo spotkanie wyglądało. Czy były łzy szczęścia, czy też wylewanie żali.

Po kilku miesiącach Karol otrzymał wiadomość, że jego matka nagle zmarła w tym Milanówku, a więc ponownie pojechali na pogrzeb, a także po spadek – tak sobie myśleli. Jednak po przybyciu zorientowali się, że już ktoś maczał rączki i wyniósł z domu wiele cennych rzeczy. Maria, ta amerykanka wiele przywiozła dóbr z tej Ameryki, jakich my w biednej Polsce nie widzieliśmy na oczy. Kryształy, pełne kufry przepięknej bielizny, ręczników i kolorowej, gatunkowej pościeli. Dywany, meble, żyrandole stanowiły obiekt pożądania, łącznie ze świecidełkami, biżuterią, bibelotami. W tamtych czasach, co dech w piersiach zapierało, stała sobie nowiutka pralka – włoski automat i wiele, wiele innych rzeczy, do których świeciły się oczy. Ale najważniejszy był ten dom, stojący w dużym, pięknym ogrodzie.

Dwie ciężarówki wypchane maksymalnie dobrami, pojechały na ziemie zachodnie, a dom został wystawiony na sprzedaż, gdyż Karol i Stanisława nie chcieli zamieszkać w Milanówku. Chcieli bogaci wrócić do siebie i oczywiście im się to udało, gdyż dom znalazł bardzo szybko nabywcę.

Bogaci, bo na tamte czasy ponad milion z dobrym kawałkiem to było coś. Wygrać w Toto – Lotka, taką sumę było marzeniem każdego, ale Karol i Stanisława nie musieli skreślać kuponu już.

Co zrobić z tymi pieniędzmi nie bardzo oboje wiedzieli, ale ich życie zmieniło się na lepsze. Nagle jeden z synów zaczął się budować, a brat Stanisławy też chciał postawić dom. Rozpoczęły się szybkie prace z zakupem materiałów budowlanych i robota szybko się rozkręciła. Brat Stanisławy kupił także sobie samochód, a Karol kupił samochód synowi, ale tylko jednemu, choć miał ich dwóch. Ten drugi syn, to jakby się dla Karola nie liczył i diabli wiedzieć czemu. Może to jakaś tajemnica rodzinna.

Stanisława, jak na bogaczkę przystało, zaczęła się wreszcie stroić, co budziło okoliczną zazdrość, a Karol aby pochwalić się, że jest bogatym człowiekiem, szedł do knajpy i pokazywał kumplom jakie pierścionki są w jego posiadaniu.

Oczywiście w rodzinie nastąpił rozłam, bo ktoś coś dostał, to znaczy mu skapnęło, a ktoś inny został co najmniej pominięty. Nikt nie przyznawał się, jaka sumka mu skapnęła. Pierwszy syn wystawił wspaniałą, piętrową chatę, a brat Stanisławy bardzo podobną. Tylko ten drugi syn został zepchnięty ze swoją rodziną do bloku.

Obserwując tę sytuację po latach, to Karol umarł, a Stanisława żyje teraz sobie bardzo skromnie, bo nie wiedzieć czemu i kiedy ta kasa się tak szybko ulotniła. Bogaci ludzie, a jednak biedni. Nie potrafili zainwestować pieniędzy tak, aby one im na stare lata procentowały. Na koncie zostało zero, a może jednak w tych domach są te pieniądze zainwestowane – a kto to wie!

Stanisława obecnie żyje bardzo skromnie, gdyż wszelkie dobra, wartościowe rzeczy podarowała najczęściej lekarzom i zostało z tego co kot napłakał. Pewnego razu zadzwoniła do tego syna, który figę dostał, że potrzebuje telefon w dużym wyświetlaczem i głośnomówiący. No więc ten pominięty syn, poleciał do sklepu na poszukiwania takiego telefonu. Kupił jej. Kiedy Stanisława potrzebuje jechać do lekarza, a zdarza się to bardzo często, to ten pominięty syn, wiezie starą matkę. Takich sytuacji jest wiele, że stara matka dzwoni z prośbami do pominiętego syna, bo ten co dostał, raczej nie ma dla niej czasu!