Już w domu pachnie świątecznie. Już roznoszą się zapachy i tak fajnie na duszy się robi. Jestem szczęśliwa, że mąż mi pomaga i razem działamy jak wesoły tandem. Mąż robi zakupy z zaplanowanych i pomału idziemy do przodu. W międzyczasie robię jeszcze jakieś porządki, a doszlifuję przed samą Wigilią, aby było świeżo i świątecznie. Mamy śliczną, żywą choinkę, która także nadaje już klimat magii. Niektórzy nie cierpią świąt i mówią i piszą o tym, a ja lubię i już, choć stresuję się jak każda chyba kobieta. Póki co, wszystko idzie sprawnie i bez szaleństwa. Dzwoniła córka, jedna i druga, że na nasz adres będą przychodziły paczki dla dzieci i faktycznie mam już sporo pudełeczek i pudeł zgromadzonych dla wnucząt. Niestety, ale do końca nie będą wiedziały, co Mikołaj im przyniesie, bo wszystko jest u Babci, a więc w swoich domach nie mają czego szukać – zonk ha ha.
Choinkę ubrałam najpiękniej jak potrafiłam. Powiesiłam bombki, wszystkie duże, w różnych kolorach, ale najwięcej jest niebieskości i zieleni,przeplatanej czerwienią. Do tego dodałam złote gwiazdki i jest naprawdę piękna, a jak pachnie!
Kiedy sobie tak drepczę powoli i coś tam, coś tam robię, to oczywiście jak to w grudniu, przed świętami myślę sobie o przeszłości. Jak to bywało w tym moim domu, przez te lata. Zawsze starałam się, aby święta były wyjątkowe, ale jedne były wręcz koszmarne. Przed samą Wigilią pojechaliśmy do mojego Ojca, do DOS, gdzie go umieściłam, gdyż nie dawał sobie już rady sam. Pojechaliśmy i pytam, czy chciałby z nami spędzić święta. Droga daleka i zostawiliśmy dzieci same, co było koniecznością. To One bardzo zaangażowały się, aby godnie przywitać nieznanego prawie im Dziadka. Pamiętam, że wyraził chęć i z ochotą wsiadł do samochodu. Jechaliśmy z powrotem, pełni nadziei, że wreszcie, po latach usiądziemy razem do stołu. Schowałam w sobie wszystkie urazy i marzyłam, aby się udało, a moje dzieci bliżej poznały Dziadka. Kiedy byliśmy w domu, wpadłam szybko w wir ostatnich przygotowań i pościeliłam Ojcu miejsce do spania, aby wiedział i czuł się jak najlepiej. Wszystko już było gotowe, aby ustawiać na stole i tylko zasiąść i zacząć wspólną Wigilię. Mój Ojciec był bardzo małomówny i zauważyłam, że coś jest nie tak. Poszłam do jego pokoju, z pytaniem, co jest grane, a On, że chce wracać do DOP. Łzy mi ciekły po policzkach na zawołanie. Wiedziałam, że nie mam co z nim dyskutować. Sprawa była przesądzona i żadne argumenty już nie były przez Ojca mile słyszane. Zaczął się dusić w naszym małym mieszkaniu i ja to zauważyłam. To już nie był jego świat, a moje dzieci były mu obce i nie potrafił się z nimi zaprzyjaźnić. Nie potrafił już żyć na wolności i z pewnością i ja i mąż przestaliśmy go już obchodzić. To w DOS miał już swój poukładany świat, a i większą przestrzeń, swój pokój i to był jego dom. Poszłam na rozmowę do męża i wyjaśniłam, że musimy odwieźć Ojca. Nie usłyszałam żadnego sprzeciwu i już wiedziałam, że pakujemy Ojca i jedziemy go odwieść do siebie. Dzieci moje kochane znowu zostały same, a my wróciliśmy o 23 na ciepłą Wigilię, którą odgrzały nam nasze dzieci.