Archiwa tagu: samobójstwo

A kiedy życie przytłacza!

Przed chwilą moje miasto obiegła wiadomość, że blisko mnie mężczyzna targnął się na swoje życie przez powieszenie.

Zorientowała się żona i w porę go odcięła wzywając  karetkę pogotowia.

Z mojego okna widziałam niebieskie sygnały karetki pogotowia!

W szpitalu pewnie mężczyzna przejdzie odpowiednie badania, a potem rutynowo zostanie skierowany do szpitala psychiatrycznego na obserwację, bo to tak zazwyczaj działa!

Każda próba odebrania sobie życia jest inna i z innych pobudek i jak podają statystyki w ostatnich latach w Polsce,  ludzi targających się na swoje życie jest coraz więcej!

Niezależnie od wieku ludzie chcą sobie odebrać życie w przypadkach dla nich wydających się jako beznadzieje.

Ile razy przechadzamy się ulicą i nie widzimy tego, co w danym człowieku drzemie – nie domyślamy się, że ten ktoś cierpi katusze i ma swojego życia dość.

Nie jestem psychologiem, ale wiem, co sprawia, iż ludzie nie widzą swojej dalszej egzystencji na tej ziemi!

Przyczyny są różne, bo depresja, molestowanie w domach, bieda i ubóstwo osób starszych, ciężka, nieuleczalna choroba, brak pracy, brak dachu nad głową, schizofrenia i inne choroby o podłożu psychicznym, odrzucenie, niskie poczucie wartości, zastraszenie, zdrada itd.

Jakże często w rodzinach nie dostrzegamy, że ktoś bardzo cierpi i nawet kiedy widzimy, to nie wiemy jak takiej osobie pomóc, albo nie chcemy się wtrącać!

Ludzie targający się na swoje życie wybierają przeróżne metody i jakże często szukają sposobów w sieci!

Mnie najbardziej przeraża targnięcie  przez powieszenie, bo tą pętlę trzeba umieć zawiązać.

Najbardziej humanitarną wydaje mi się połknięcie tabletek i po prostu zaśnięcie na wieki!

My ludzie dopiero nad grobem mamy  wyrzuty sumienia, że mogliśmy zrobić więcej, a do tragedii by nie doszło być może!

Tyle jest nieszczęścia na naszej ziemi i oto kolejna, wielka tragedia, w której zginęli ludzie z powodu zaniedbań.

Być może nikt z tych ludzi nie miał myśli samobójczych, a jednak ich dopadła pogoń za wielkimi pieniędzmi!

Ubolewam nad Bejrutem i wierzę, że to nie był zamach terrorystyczny!

[*]

We wtorek w Bejrucie doszło do gigantycznej eksplozji na terenie portowych magazynów. Prezydent Libanu Michel Aoun poinformował, że przyczyną wybuchu był pożar w składzie materiałów wybuchowych.

Jak podaje Agencja Reutera, prezydent Michel Aoun poinformował, że w porcie w Bejrucie eksplodowało 2 750 ton azotanu amonu (saletry amonowej), używanego m.in. do produkcji nawozów, ale też ładunków wybuchowych. Niebezpieczny związek chemiczny miał być przechowywany w porcie bez odpowiedniego zabezpieczenia przez około sześć lat. Głowa państwa określiła takie działania jako „nieakceptowalne”. Na środę Aoun zwołał specjalne posiedzenie gabinetu.

Lokalne media, na które powołuje się agencja Reutera, donoszą, że przyczyną pożaru, który doprowadził do wybuchu, mogły być prace spawalnicze prowadzone na terenie magazynów. Na razie nie potwierdzono jednak oficjalnie tej wersji.

Premier Libanu Hassan Diab zdecydował, że środa 5 sierpnia będzie dniem żałoby w całym kraju.

Wybuch w Bejrucie – blisko 4 tys. ofiar

Na terenie portu oraz w okolicy, gdzie doszło do zniszczeń na skutek eksplozji i pożaru, prowadzona jest przez cały czas akcja ratunkowa. W środę rano bilans ofiar wzrósł – agencja Reutera donosi o blisko 4 tys. rannych i co najmniej 78 ofiarach śmiertelnych. Wciąż przeszukiwane są zgliszcza i gruzy, dlatego spodziewane jest odnajdywanie kolejnych ofiar.

Jak poznać osoby z naszego otoczenia, które chcą popełnić samobójstwo?

 

A życie kołem się toczy!

Wyjrzałam dzisiaj przez okno i zauważyłam, że moja ukochana wierzba się już zazieleniła.

Ujrzałam małe, soczyste, zielone listki i to się stało dosłownie z dnia na dzień, kiedy temperatura poskoczyła do 16 stopni!

Zrobiłam więc poniższe zdjęcie i zawsze jak patrzę na tę wierzbę, to przypomina mi się bardzo smutna historia z nią związana.

Jakieś 10 metrów dalej rośnie jej siostra i obie zostały posadzone na oko licząc –  jakieś 35 lat temu.

Posadził je mój sąsiad wówczas jeszcze młody człowiek!

W moim bloku mieszkało w następnej klatce bardzo udane małżeństwo.

Mieli dwóch synów, a kiedy dorośli, to wyprowadzili się i tych dwoje radziło sobie mając już swoje lata i siebie!

Mąż  zawsze prowadził żonę pod rękę, gdyż miała problemy z chodzeniem z powodu tuszy.

Wszędzie razem na zakupy i do kościoła i widać było po nich, że są małżeństwem szczęśliwym.

Czas płynął  bardzo szybko i pewnego dnia on zmarł, zostawiając żonę samą na tym świecie, bo dzieci były daleko i te wierzby!

Ona nie radziła sobie zupełnie bez męża, a także targała nią tęsknota i w miasto poszła straszna wiadomość.

Napełniła wannę ciepłą wodą i w niej poderżnęła sobie gardło nożem i tak odeszła.

Jej syn przyjechał w celu organizacji pogrzebu matki, ale pamiętam, że stał na balkonie i odpalał papieros od papierosa.

Nie potrafił znieść tego, a ja tak patrząc na te drzewa za każdym razem przypominam sobie tę tragedię.

Piszę o tym dlatego, że każdy z nas potrzebuje wsparcia od ukochanej osoby, a kiedy go brakuje, to kończy się to różnie.

Jedni są mocni psychicznie i sobie radzą ze stratą, a inni się poddają.

Idą Święta Wielkanocne i w takich momentach się spotykamy przy wspólnych stołach, ciesząc się sobą!

Jestem ciekawa jak to będzie wyglądało w tym roku, kiedy koronawirus się rozprzestrzenia i może w nas uderzyć najbardziej w czasie świąt, a to już za niecały miesiąc!

Nie wiadomo jakie będą rządowe zalecenia, bo może być tak, że nadal mamy zostać w domach unikając dużych zbiorowisk.

Czy będziemy się spotykać za pomocą portali społecznościowych i video?

Każdego ranka się budzę z nadzieją, że to się skończyło do chwili włączenia mediów!

Ten stan zawieszenia sprawia, że coraz bardziej tęsknię do świątecznych spotkań, ale zapowiadają, że pandemia dopiero się rozkręca!

We Włoszech podczas doby umiera 500 osób!

Obraz może zawierać: drzewo, roślina, niebo i na zewnątrz

Moje miasto w okresie kwarantanny – smutno mi!

Obraz może zawierać: niebo i na zewnątrz

Historia małżeńska!

Weronika i Marek pobrali się w bardzo młodym wieku, gdyż zakochali się w sobie bez pamięci.

Skromny ślub, bo nie mieli pieniędzy, a potem ich rodzice wybudowali dla nich skromny domek, w którym zamieszkali i zaczęli go dla siebie urządzać.

Domek stał w urokliwej okolicy blisko lasu i pięknego jeziora i chętnie razem po nim spacerowali, łowili ryby w jeziorze i celebrowali swoją miłość często z kieliszkiem wina patrząc wysoko na gwiazdy przy rozpalonym ognisku!

Weronika była piękną kobietą, bo dość wysoką o dużych, brązowych oczach i wielu ludziom mogłoby się wydawać, że tych dwoje jest rodzeństwem, bo tak idealnie do siebie pasowali.

Nie wychodzili czasami z łóżka, bo tak ich rozpalała namiętność i oboje myśleli, że ta miłość przetrwa długie lata, aż do śmierci.

Z tej miłości najpierw na świecie pojawiła się śliczna córka, a za trzy lata syn, który był bardzo podobny do ojca, jak zdarta skóra z niego.

Ona miała zajęcie, bo wychowywała dzieci, kiedy Marek pracował  w geodezji, a ona w tym czasie uprawiała przydomowy ogródek, aby dzieci jadły tylko zdrowe warzywa z jej ogrodu.

Ich życie kwitło i tych dwoje się nigdy nie kłócili, a sporne sprawy załatwiali przez spokojną i wyważoną rozmowę.

Kiedy dzieci podrosły, to Weronika także poszła do pracy i była pracownikiem biurowym w dziale księgowości i naprawdę dobrze zarabiała.

Szczęście rodziny kwitło, bo oni mieli pracę, a dzieci uczyły się świetnie, choć ich życie seksualne przygasło, bo mijali się często w drzwiach z powodu różnych godzin pracy.

Mijały lata nie wiedzieć kiedy i ich dzieci wyfrunęły z domu na swoje, a oni zostali tylko we dwoje.

Czas tak szybko przeleciał, że oboje przeszli na emeryturę i wiedli życie tylko we dwoje, gdyż dzieci z racji swoich obowiązków coraz rzadziej odwiedzali rodziców, którzy mieli już po 60-tce.

Nagle Marek się rozchorował i zaczynał mu dokuczać kręgosłup, a więc lekarz wystawił mu skierowanie do sanatorium w celu rehabilitacji!

Żona bardzo dokładnie go spakowała, aby niczego mu nie brakowało w walizce.

Maż na pożegnanie obdarzył ją buziakiem i pojechał.

To był początek jesieni, a więc ona na spokojnie zbierała z ogrodu warzywa i owoce i wpadła w ich przetwarzanie na zimę.

Postanowiła też, że będzie się rozpieszczała dłużej sypiając, a także przygotowała sobie sporą porcję książek do przeczytania w ulubionym fotelu!

Czuła się szczęśliwa, że po wielu latach harówki w końcu ma czas tylko dla siebie i się dopieszczała ufając całkowicie mężowi.

Ani razu nie przeszła jej przez głowę zła myśl, bo przecież on nie mógł jej skrzywdzić.

Zbliżał się jego powrót i akurat była ich 40 rocznica ślubu!

Upiekła pyszną szarlotkę, którą on uwielbiał i także schłodziła sampana, by wspólnie uczcić ich rocznicę.

Wyglądała niecierpliwie przez okno,czy już on wraca.

Wrócił i niedbale postawił walizkę w korytarzu i od progu oznajmił jej, że się zakochał i odchodzi.

Na początku nie rozumiała jego słów i wzięła to jako żart!

Spakował jeszcze trochę swoich rzeczy i całując ją w usta rzekł, że musi zmienić coś w swoim życiu, a potem zamówił taksówkę i odjechał!

Ona się tak załamała, że znalazła się u psychiatry, by pomógł jej przetrwać!

Przyjechały dzieci, aby ją wyrwać z tej rozpaczy, ale do niej nic nie docierało.

Leżała pół roku w łóżku, brała leki, które nie przynosiły żadnej ulgi, gdyż stwierdziła, że przegrała swoje życie!

Pewnego dnia on wrócił do niej i przepraszał mówiąc, że to była pomyłka, że tamtej chodziło tylko o pieniądze i został wykorzystany!

I znowu to była jesień, a ona wzięła wszystkie swoje leki i szurając na ścieżce pośród jesiennych liści siadła na kładce i pod wpływem leków wpadła do głębokiej i zimnej wody i się utopiła!

 

Znalezione obrazy dla zapytania: kbieta nad jeziorem

Chce się wyć!

Znalezione obrazy dla zapytania symon hołowni

Jak to leciało?

Kaczyński grzmi na ostatniej prostej przed wyborami, że wara od polskich dzieci, bo rodzina, to mamusia, tatuś i dziecko!

Skąd ma ten model rodziny, gdy jego bratanica jest w trzecim związku i każde dziecko jest innego tatusia! Taka to jest ta pisowska hipokryzja pana posła szarego, który ma Polaków za durniów.

Kiedy dzisiaj o poranku włączyłam telewizor i usłyszałam, że ten rząd nie będzie wspierał Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży, to zachciało mi się wyć – dosłownie łzy mi płynęły po policzkach, a głos mi się załamał i zabrakło mi oddechu!

Potrzebowałam czasu, aby ochłonąć!

Rozumiecie o co mi chodzi?

Otóż w Polsce rośnie zastraszająco liczba samobójstw wśród dzieciaków i ten telefon jakże często był ostatnią deską ratunkową!

Jakże często ten jedyny tatuś i mamusia tworzą domową patologię i dzieci z takich rodzin są poranione i nie mają znikąd pomocy!

Jakże często są one gnębione w szkołach przez rówieśników za wygląd, za ubiór, za intelekt i orientację seksualną!

Jakże często spada na nich hejt w sieci, z którym nie potrafią sobie poradzić i ty Kaczyński śmiesz ględzić, że wara od polskich dzieci?

To wam w tym rządzie wara od polskich dzieci, którzy zabroniliście w szkołach edukacji seksualnej, bo religia jest ważniejsza.

Młodzi ludzie więc nie mając zielonego pojęcia o seksie płodzą dzieci  w wieku 12 lat.

Wara wam od polskich dzieci, kiedy gwałcą i molestują ich księża, a z waszej strony nie ma żadnej reakcji!

Mogę przeżyć upolitycznienie sądów, prokuratury, policji itd., ale nie jestem w stanie godzić się na rezygnację z młodych ludzi, jakże często zagubionych we współczesnym świecie!

Nie macie prawa takiego, by młody człowiek, wchodzący w dorosłe życie, chorujący na depresję musiał czekać miesiącami na miejsce do psychiatry, czy też do szpitala na leczenie!

Rozwaliliście szpitale psychiatryczne, bo w nich czekają na młodych łóżka na korytarzach i nie ma w nich lekarzy i obsługi, bo na wszystko jest brak kasy!

Co zrobiliście z dziećmi każąc im się uczyć w szkołach do godziny 19, bo przecież taką zrobiliście im reformę szkolnictwa.

Takie przeciążenie młodych ludzi prowadzi do depresji i zaburzeń, ale wy wyjecie – wara od naszych dzieci!

Gdybym na swojej drodze spotkała zagorzałego pisowca, który na nich zagłosuje, to bym mu plunęła prosto pod nogi!

  • Dzwoni dziewczynka na  telefon zaufania i mówi, że ojciec ją molestuje.
  • Dzwoni i mówi, że popełni zaraz samobójstwo, bo nie może tego znieść.
  • Telefon zaufania prowadzi z nią rozmowę, aby jak najdłużej być z nią na linii,
  • a w tym samym czasie namierza się jej telefon i wysyła pod adres karetkę i policję w celu zapobieżenia nieszczęściu i w  wielu przypadkach to się udaje!

I znowu trzeba będzie robić społeczną zbiórkę na funkcjonowanie Telefonu Zaufania o czym pisze Szymon Hołownia!

Wpis Hołowni o obecnej sytuacji w Polsce hitem internetu!

Szymon Hołownia znany jest z akcji charytatywnych, które prowadzi m.in. na swoim facebookowym profilu. Tym razem zorganizował zbiórkę pt. „Rząd nie dał na telefon ratujący nasze dzieci, więc zbierzemy sami”. Nie zabrakło z jego strony mocnych słów pod adresem obecnego rządu. Dlaczego zbieram pieniądze – pyta Facebook? Zbieram, bo trafia mnie szlag. Wspaniała fundacja prowadząca wspaniałą rzecz – telefon zaufania dla dzieci i młodzieży (116 111), działający 7 dni w tygodniu (od 12.00 do 2.00), na który codziennie dzwoni średnio prawie dwadzieścia dzieciaków chcących popełnić samobójstwo (i mnóstwo innych mających problemy z samooceną, akceptacją, agresją w grupie, z rodziną, które – jeśli się nie dodzwonią, nie znajdą pomocy, mogą też pójść w stronę samobójstwa). Ten numer uratował życie setkom z nich (w ciągu dekady – 1538 interwencji w rodzaju: na miejsce jedzie policja i karetka a psycholog z telefonu trzyma dziecko na linii). – zaczął popularny dziennikarz. 

Otóż na ten telefon po raz kolejny nie znalazły się pieniądze w budżecie rządu (a konkretnie MEN). Wniosek konkursowy fundacji został odrzucony, bo zabrakło mu 2,75 pkt, a uzasadnienia są po prostu idiotyczne. I to się dzieje w Polsce, która jest na drugim miejscu w Europie gdy idzie o liczbę samobójstw dzieci. I w której psychiatryczna opieka dzieci i młodzieży na skutek zaniedbań państwa zaraz przestanie istnieć. Na durne grające ławeczki, na wożenie się samolotami do Rzeszowa, objazdowy teatr Poety po kraju, dotacje na kolejne toruńskie deale, i propagandowe kampanie – to mają. Na to, by wesprzeć absolutnie każdego, kto chce (i umie) zrobić cokolwiek, żeby najsłabsi spośród nas – dzieci, nie wytrzymujące tempa, jakie narzuca dziś świat nas, dorosłych – środków brak. – kontynuuje Hołownia.

Dla mnie sprawa jest prosta: wspólnota jest tak silna, jak najsłabszy we wspólnocie. I jeśli państwo, które podobno teraz ma mnóstwo pieniędzy, bo pokonało mafie VAT-owskie i w ogóle jest okres dobrobytu i esktazy, a nie ma na najsłabsze dzieci, to ja bardzo chętnie to państwo wyręczę, bo – z całym szacunkiem – ale wyobrażam sobie Polską politykę bez tych, którzy dziś puchną od władzy, nie wyobrażam zaś sobie Polski bez żadnego z tych dzieciaków, które nie będą mogły się jutro dodzwonić na ten telefon, a pojutrze ich już z nami nie będzie.

Dość jęczenia. Zmieńmy dziś ten chory kraj stawiając rzeczy, które stoją na głowie, znów na nogi. Pokażmy, że możemy. I zacznijmy od tego właśnie. Od naszych dzieciaków. Kto do mnie dołączy? – zakończył.

Źródło: Facebook.com Szymon Hołownia

Znalezione obrazy dla zapytania telefon zaufania

Wyznaczyć sobie datę śmierci!

Znalezione obrazy dla zapytania samobójstwo tabletki

Kiedy się tak siedzi godzinami z chorą Mamą i obserwuje, czy jeszcze żyje, czy oddycha.

Kiedy jesteś na telefonie i każdy dźwięk przeraża, że może właśnie umarła.

Kiedy budzisz się ze strachem takim, że serce chce od rana wyskoczyć z piersi.

Kiedy opada stres i nagle wszystkie członki wiotczeją i nagle chce się spać, bo napięcie spada.

Kiedy się tak siedzi obok chorej, to do głowy napływa setki pytań o tym czy chciałabym tak leżeć miesiącami i być zdaną na pomoc rodziny, Córek, hospicjum

Dlaczego hospicjum, a no dlatego, że każdy ma swoje życie, swoje zmartwienia i dlatego mogę zostać oddana w obce ręce.

W opiekę nad moją Mamą włączone jest pięć osób i się wymieniamy, ale przez te 28 miesięcy padamy na twarz – zmęczeni i okradzeni z własnego życia – zrezygnowani, ale walczymy, choć łykam prochy na serce.

W pewnym momencie znika współczucie dla chorej, bo przecież ile można, a co dzieje się w innych przypadkach, kiedy opieka spada tylko na jedną osobę – lepiej sobie nie wyobrażać, a jeśli jest osobą pracującą, to jest wielki dramat.

Jestem na antydepresantach i postanowiłam z każdego opakowania zatrzymać dla siebie, na przyszłość – listek z tabletkami na wszelki wypadek, abym miała wyjście.

Może uda mi się zebrać nawet 100 sztuk!

Nie zniosę jak moja Mama tego bólu, bo mam bardzo na ból – niską odporność.

Nie zniosę sadzenia kup w pampers, aby moje Dzieci to robiły i tej całej ceremonii, aby mi ulżyć morfiną!

W Polsce nie ma żadnej pomocy dla rodzin obarczonych opieką nad śmiertelnie chorymi i to rodziny są obarczone przeżywaniem w odchodzeniu, opieką, kiedy nie ma się sumienia oddać bliskiego do hospicjum.

Nikt nie poleci opiekunki na godziny, aby rodzina mogła odpocząć i złapać oddech, a te opiekunki trzeba szukać we własnym zakresie.

Moja Mama, to stara,  przedwojenna osoba  – zahartowana, ale to, co wyrabia z tym apetytem na życie jest już przesadą i sama nie wiem, czemu to służy i co chce nam wszystkim udowodnić?

Nasze życie jest podporządkowane bycia z Nią, ale padamy na pysk i nie okłamujmy się, ale czekamy na koniec.

Umierała kilka razy, a na drugi dzień była żywa jak żywczyk, a nam opadały kopary.

Jeśli zachoruję na raka, to nie przyjmę chemii wzorem mojej Mamy, którą chemia by dawno zabiła.

Wezmę te tabletki i odejdę w cichości, robiąc przestrzeń rodzinie, która odetchnie, że nie zabiorę jej cennego życia, bo życie jest piękne, a rodzina nie będzie obarczona kupami w pampers.

Sama wyznaczę sobie datę śmierci i piszę o tym śmiertelnie poważnie.

Choruje na nowotwór, sama wybrała datę śmierci. „Rak nie zrobi ze mnie niewolnicy”

Kiedy u 29-letniej Brittany Maynard zdiagnozowano raka mózgu, dawano jej kilka lat życia. Prognoza się jednak zmieniła – lekarze powiedzieli, że przeżyje pół roku. Chora jednak postanowiła inaczej. – Umrę pierwszego listopada – powiedziała Maynard, która walczy, by nieuleczalnie chorzy mogli zadecydować, kiedy chcą umrzeć.

W poniedziałek na YouTube zostało zamieszczone wideo, w którym 29-letnia Maynard opowiada swoją historię i mówi o planowanej dacie śmierci. – Po miesiącach badań, nadszedł bolesny moment dla mnie i mojej rodziny. Dowiedziałam się, że nie istnieje żadna metoda leczenia, która mogłaby uratować moje życie – mówi.

Diagnoza jak wyrok

U kobiety w styczniu zdiagnozowano raka mózgu. Na początku lekarze dawali jej kilka lat życia, jednak po szczegółowych badaniach okazało się, że jej stan się pogarsza i przeżyje najwyżej pół roku. – Rak się rozwija, zaczyna doprowadzać do bólu, którego nic nie jest w stanie uśmierzyć. Mam młode, zdrowe ciało, ale nowotwór zaczyna je zjadać. Musiałabym iść do hospicjum na kilka tygodni, może nawet miesięcy, a moja rodzina musiałaby oglądać moje cierpienie – mówi.

Trudna decyzja

By zrealizować swoje plany, Brittany razem z mężem i rodziną przeprowadziła się z Kalifornii do stanu Oregon, w którym dopuszcza się stosowanie środków przyspieszających śmierć.

Kobieta datę śmierci zaplanowała na 1 listopada, kilka dni po urodzinach swojego męża. Zaznacza jednocześnie, że nie jest to samobójstwo, że bardzo chciałaby żyć, ale nie ma dla niej lekarstwa. – Czuje ulgę, wiedząc, że mam możliwość umrzeć na własnych warunkach i chcę, aby inni w podobnej sytuacji również mieli tę opcję – mówi.

– Rak nie zrobi ze mnie niewolnicy – podkreśla. Głosy poparcia i sprzeciwu

Wideo z wyznaniem chorej na raka 29-latki zostało wyświetlone już ponad 6,5 mln razy. I jak zwykle bywa przy tak kontrowersyjnych tematach – wzbudziło zainteresowanie mediów, a także pobudziło do zagorzałej dyskusji zwolenników i przeciwników stosowania leków pozwalających przyspieszyć śmierć.

Bioetyk Arthur Caplan uważa, że przypadek Brittany Maynard ma potencjał, aby zmienić sposób, w jaki wielu ludzi – zwłaszcza młodych Amerykanów – postrzega ten problem. – Wielu z nich śledzi teraz tę historię i zastanawia się, dlaczego ich stan nie dopuszcza możliwości skorzystania z takich leków. Decyzja Brittany ma duży wpływ na to, co będzie się dalej działo w sprawie legalizacji tych środków – powiedział.

Z kolei Matt Walsh, dziennikarz „The Blaze”, jest „przerażony wizją debaty publicznej na temat dostępu do środków przyspieszających śmierć”. – Nie chce myśleć, że moje dzieci będą dorastać w kulturze, która otwarcie pozwala na samobójstwo. Jeśli uważasz, że to godne i odważne dla chorego na raka, który decyduje się zabić, to ciekawe, co mówisz o tych, którzy decydują się z tym żyć – zapytał Walsh.

https://www.tvp.info/17213869/choruje-na-nowotwor-sama-wybrala-date-smierci-rak-nie-zrobi-ze-mnie-niewolnicy

Sen o moim Ojcu

 

Dzień dobry. 🙂

Miałam sen. Śnił mi się mój Ojciec, który popełnił samobójstwo w 1997 r.

Śniłam o nim pierwszy raz w ciągu swojego życia, a może nie pamiętam, ale ten sen był mocny, wyrazisty i chyba zapamiętam go do końca swoich dni.

Pamiętam jak mój Ojciec w latach socjalizmu, jako oficer Ludowego Wojska Polskiego piął się ku górze po szczeblach wojskowej kariery.

Ileż to ja miałam lat? Chyba siedem, a może osiem. Pamiętam kiedy Ojciec wracał do domu po miesiącach nieobecności i z Mamą siedzieli w kuchni, kiedy wydawało im się, że ja śpię i niczego nie słyszę i nie rozumiem. Pewnie, że wszystkiego nie rozumiałam, ale jako mała dziewczynka czułam, że dzieje się coś złego!

Rozumiałam, że coś jest nie tak, bo Mama płakała.

Zapamiętałam z dzieciństwa nazwisko Kiszczak.

Nie wiedziałam co to znaczy, ale podczas stanu wojennego powróciło do mnie to nazwisko.

Nie rozliczałam go ze stanu wojennego, bo moja wiedza była nijaka, Nie miałam czasu wgłębiać się, czy zabił tych ludzi pod kopalną, czy wydał wyrok na tych ludzi. Nie mam prawa osądzać, bo Kiszczak nigdy nie został ukarany za swoje czyny, a ja nie jestem wyrocznią, gdyż o tego są sądy!

Po latach spytałam Mamę i dowiedziałam się, że Kiszczak awansował mojego ojca do Warszawy, a potem poszło coś nie tak i go z tego stanowiska zdegradował.

I tu zaczęła się gehenna mojej rodziny. Ojciec nie potrafił się odnaleźć po złamanej karierze wojskowej i zaczął pić.

Pił i dręczył rodzinę, co spowodowało, że moja Mama, chcąc chronić dzieci rozwiodła się z moim Ojcem i na szczęście.

Nie radził sobie samotnie i trafił do domu opieki społecznej. Był tam 8 lat. Odwiedzałam go jadąc z mężem  ponad 150 kilometrów w jedną stronę.

Dom był na wysokim poziomie, zarządzany bardzo mądrze przez wspaniałego dyrektora i dobrze wyszkolony personel, a jednak go nie upilnowali i skoczył z okna, a w szpitalu zmarł.

I tu wracam do mojego snu, bo śniło mi się, że z całych sił trzymałam go, aby nie skoczył z tego okna, a On i tak to zrobił.

Zmierzam do tego, że w naszym mózgu latami drzemią nasze demony. Staramy się wybaczyć, zapomnieć, w cholerę pogonić złe, a to i tak jest zapisane w jakimś ułamku naszych zwojów mózgowych i tam tkwią.

Nasze mózgi są lepsze od wszechobecnego Internetu. Wystarczy tylko kliknąć w odpowiednią szufladkę i wysypują się wspomnienia z życia, które gdzieś się tam zapisują. Pod naszą kontrolą, albo mimowolnie od czasu do czasu dają nam znać, bo w naszym mózgu zapisane jest wszystko.

Było, nie był generał Kiszczak żył jeszcze 20 lat po śmierci mojego Ojca, a jego żona w swojej książce napisała, że jej mąż był bohaterem, który uratował Polskę. Ciekawa jestem ile jeszcze po drodze zniszczył karier zawodowych!

Nikt tego po niej się nie spodziewał!

Pani Antonina należała już do wiekowej społeczności malutkiego miasteczka. Pracowała w szpitalu jako pielęgniarka przez wiele, długich lat i była bardzo lubianą osobą w miasteczku. Zawsze uśmiechnięta do ludzi i bardzo pomocna z pokładami wielkiej empatii.

Kiedy przeszła na emeryturę dorabiała sobie jeszcze jako szatniarka w miejscowym domu kultury, gdzie pracowała kiedy odbywały się jakieś uroczystości.

Los tak chciał, że mąż pani Antoniny szybciej pożegnał się z tym światem i została sama w dwupokojowym mieszkaniu. Owszem miała dwoje dzieci, ale przecież wiadomo, że dzieci z domu odchodzą i zakładają swoje rodziny i tak też było z dziećmi pani Antoniny.

Kto ją znał, to wiedział, że miała swój stały rytm dnia i o poranku z koszykiem szła do sklepu mlecznego i kupowała dla siebie świeże pieczywo, a często ją widziano w dużych sklepach, gdzie robiła większe zakupy, bo zawsze gotowała dla siebie obiad.

Kiedy miała wolny czas, to lubiła posiedzieć  na ławce w parku, by porozmawiać z innymi paniami w jej wieku, aby nie czuć się taką samotną kobietą. Lubiła ludzi i zawsze była radosna  i mimo wieku wciąż  pełna życia.

Nikt niczego nie zauważył, aby działo się z nią coś złego, bo na nic się nie skarżyła i nie utyskiwała, że czuje się samotna, czy też chora. Nie było po niej widać oznak depresji, czy też jakiegoś załamania. Ona tryskała humorem i zarażała nim inne osoby będące w jej otoczeniu i nie było widać, że dusza jej płacze.

Nagle gruchnęło jak grom z jasnego nieba i rozeszła się wiadomość lotem błyskawicy po małym miasteczku.

Pani Antonina skończyła ze sobą w sposób skuteczny i znaleziono ją powieszoną we własnym mieszkaniu. Jej koleżanki z ławki straciły na chwilę oddech, no bo jakże tak można ze sobą skończyć i stawiały sobie pytanie – dlaczego?

Niby z pozoru jesteśmy, my starsi ludzie szczęśliwi w tych swoich małych światach. Niby nie skarżymy się, że czegoś nam w życiu brakuje. Niby nie opowiadamy jak bardzo czujemy się samotni i pokazujemy na zewnątrz uśmiechnięte twarze niczym złym nie zmącone umysły. Niby nie epatujemy tym, że z naszym zdrowiem już jest coś nie tak, a jednak w wielu przypadkach ludzie starsi nie potrafią poradzić sobie ze swoimi bolączkami. W Polsce rośnie skala samobójstw, to krzywą na wykresie zapełniają też ludzie starzy, którym w pewnym momencie życie już zbrzydło. 

Jest to na wpół prawdziwa historia jaka się wydarzyła w malutkim miasteczku, choć ofiara faktycznie ze sobą tak skończyła, a setki ludzi nie może pojąć jak  pani Antonina potrafiła zawiązać ten sznurek tak sprytnie i skutecznie!

***

„Tylko w 2014 roku liczba osób próbujących popełnić samobójstwo wyniosła 7,7 tys. To więcej o blisko półtora tysiąca, niż w roku ubiegłym.

danych opublikowanych na łamach dziennika „Rzeczpospolita” czytamy, że bardzo niepokojąco wygląda liczba skutecznych samobójstw. Obecnie ich liczba w ciągu miesiąca wynosi pół tysiąca.

Co popycha ludzi do desperackich kroków?

informacji policji wynika, iż w bardzo szybkim tempie rośnie liczba samobójstw popełnianych przez osoby starsze – najczęściej z powodów finansowych.

„Rzeczpospolita” przybliżyła w artykule bardzo niepokojące statystyki policji. Okazuje się, że tylko w ubiegłym roku, życie odebrało sobie ponad 6 tys. osób.

„Czyli niemal 2 tys. więcej niż w 2012 r. Jednak wszystko wskazuje na to, że rosnący trend się utrzyma, a obecny rok będzie jeszcze gorszy” – czytamy w „Rz”.

Województwa, które przodują w tragicznej statystyce, to: śląskie, łódzkie i świętokrzyskie. Najwięcej samobójców jest wśród mężczyzn, bowiem stanowią oni 80 proc., odbierających sobie życie.

Najczęściej samobójcy decydują się na śmierć przez powieszenie.”

http://http://wgospodarce.pl/informacje/17416-w-polsce-doslownie-nie-da-sie-zyc-liczba-samobojstw-z-biedy-rosnie

Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki!

Mariola była wysoką kobietą w wieku blisko czterdziestki, a w wieku dwudziestu lat zakochała się w przystojnym panu, ale starszym od niej o całe 20 lat. Zakochała się w nim bez pamięci i nie przeszkadzała jej zupełnie ta różnica wieku. Pasowali do siebie, bo ona postawna kobieta, której niczego w urodzie nie brakowało, a on szpakowaty, postawny i wysportowany pan.

Na samym początku małżeństwa mieli duży dom, bo on go odziedziczył po swoich rodzicach. Dom z wielkim i zadbanym ogrodem na obrzeżach miasta, a więc ostoja spokoju, w której Mariola od razu poczuła się jak u siebie.

Mąż Marioli dobrze zarabiał, gdyż miał swoją szkołę tenisa ziemnego i szkolił w niej młodzież marzącą o sukcesach sportowych, a więc przez wiele godzin nie było go w domu, ale pieniądze z tego były bardzo dobre, a z upływem czasu coraz lepsze, że w zasadzie Mariola nie musiała pracować.

Urodziła syna pięknego, dużego i zdrowego, a za rok powiła drugiego synka i tak im się rodzina powiększyła. On szalał z radości, że dała mu takich chłopaków i już widział ich na korcie jako zdolnych chłopców, którzy kiedyś pociągną jego biznes.

Mijały lata i synowie rośli na zdrowych i przystojnych mężczyzn. Urodę odziedziczyli po wysokich rodzicach i to Mariola ich w zasadzie wychowywała, bo mąż był wiecznie zapracowany, ale kiedy wracał zawsze miała dla niego w kuchni coś smacznego, bo Mariola była świetną gospodynią i w kuchni czarowała cuda, a kuchnię miała wyposażoną we wszystko, bo to było jej królestwo. Dogadzała rodzinie robiąc wspaniałe przetwory na zimę i potrafiła ugotować niemal wszystko. Miała taki w sobie dar kulinarny i cieszyła się kiedy może dogadzać swoim mężczyznom życia.

Nie pracowała, ale wychowywała chłopców i doglądała ogrodu, który był niesłychanie zadbany i wiele sąsiadek jej zazdrościło, że ma taki estetyczny zmysł, bo Mariola miała duszę artystyczną i wielkie wyczucie smaku, a więc wszystko co robiła, to robiła z wielkim sercem i zaangażowaniem, bo taka była Mariola.

Mąż pewnego dnia jej zakomunikował, że źle się czuje, a lekarz zaproponował mu sanatorium dla podratowania zdrowia, gdyż ma stresującą pracę i dobrze by było, aby się odciął od pracy i zażył kilku zabiegów dziennie, co miało mu wrócić siły witalne.

Mariola z radością go spakowała, a więc odprasowała i ułożyła wszystko w walizce i odwiozła na dworzec, aby mąż miał te trzy tygodnie na podratowanie swojego zdrowia, bo wiek swój miał, a więc jako wyrozumiała żona nie stawiała żadnych sprzeciwów.

I tak przez osiem lat, każdego roku mąż Marioli jeździł do wód, a ona z utęsknieniem na niego zawsze czekała, aż pewnego dnia zabrała się za gruntowne porządki w domu, kiedy chłopcy byli w szkole. Musiała się czymś zająć, więc postanowiła, że zrobi porządki w komodach i wszystko ogarnie, tak, by miało to ręce i nogi.

Przekładała, wyrzucała, układała, aż nagle wpadł jej w ręce notatnik męża, który był schowany w szufladzie rzadko otwieranej.

Zaczęła przeglądać ten notatnik i w jej oczach objawił się nie jej mąż, a jakiś inny mężczyzna. Znalazła podwójne bilety do teatru, rachunki z restauracji na dwie osoby i jakieś inne paragony na zakup perfum i bielizny osobistej.

Zaczęła szukać w pamięci kiedy to mąż kupił jej perfumy Chanel nr 5, których nie znosiła i kiedy to ją obdarował bielizną, którą zawsze kupowała sobie sama, albo zaprosił ją do teatru i sobie nic takiego nie przypomniała, a więc szybko wzięła kąpiel, ułożyła włosy i zrobiła makijaż i drżącymi rękoma otworzyła garaż i wyruszyła w podróż do tego sanatorium, gdzie wypoczywał jej mąż.

Jechała osiem godzin bez przerwy, mając przed oczyma te wszystkie znalezione papierki i kiedy była na miejscu, od razu na recepcji poprosiła o nr pokoju swojego męża legitymując się oczywiście, że jest żoną i kiedy zapukała do pokoju myślała, że to wszystko, to tylko sen.

Otworzyła jej nieznana jej kobieta jakby w jej wieku, tylko o wiele niższa, z pięknym biustem, korpulentna i zadbana w zwiewnej haleczce, a kiedy Mariola wtargnęła siłą do pokoju zobaczyła swojego męża na łóżku przykrytego niedbale prześcieradłem i już Mariola wszystko wiedziała.

Dostała szału i zaczęła mocno krzyczeć i zrobiła karczemną awanturę, aż wezwano karetkę, bo Mariola zemdlała i konieczna była pomoc lekarza.

Zawieziono ją do szpitala, gdzie otrzymała leki na uspokojenie i kilka zastrzyków na wyciszenie. Mąż ją w tym szpitalu odwiedził z kwiatami i kalał się i postanowił powiedzieć jej całą prawdę, że zdradzał ją z tą kobietą od ośmiu lat i razem spędzali chwile w sanatorium, a także spotykali się kiedy tylko mogli. Prosił ją o wybaczenie i płakał nad jej łóżkiem, bo niby wciąż ją kocha nad życie, a tamta kobieta to tylko taka odskocznia od wszystkiego.

Mariola po tym wyznaniu straciła zmysły i kompletnie zamilkła. Psycholog nie potrafił do niej dotrzeć, ani dzieci, ani nikt. Zasklepiła się w swojej rozpaczy i nie odzywała się do nikogo, aż padła decyzja, że Mariola wylądowała w szpitalu psychiatrycznym w celu zdiagnozowania jej stanu, a także próby doprowadzenia jej do w miarę normalnego funkcjonowania.

Mąż odwiedzał ją w tym szpitalu, gdzie leżała po lekach zbolała i zwinięta w kłębek przez całe dnie i noce. Przywoził jej owoce, kwiaty i najlepsze jedzenie i kajał się, by tylko mu wybaczyła, ale nie wierzyła w ani jedno jego słowo.

Kiedy poczuła się lepiej, trafiła na psychoterapię, gdzie wyrzuciła swój cały ból. Otrzymała wsparcie innych, zranionych kobiet, które utwierdzały ją w przekonaniu, że warto jeszcze raz zaufać, bo widzą, że mąż się stara. Płakała przez cały czas, a psycholog  radził jej, aby faktycznie zaufała, bo wciąż mówiła, że kocha męża nad życie i nie wyobraża sobie bez niego istnienia.

Mijały miesiące psychoterapii i Mariola czuła się coraz mocniejsza i kiedy przyjechał, by ją po wielu miesiącach terapii zabrać do domu, wsiadała do samochodu uśmiechnięta i czule wszystkim dziękowała za pomoc i wsparcie. Widziano ją, że była szczęśliwa, że teraz wszystko już będzie tylko dobrze. Machała z samochodu tym, którzy ją wspierali i uśmiechała się.

Minął rok kiedy Mariola wróciła do domu i do swoich dzieci, które bardzo matkę wspierały, ale po cichu nienawidziły ojca za to, co zrobił ich matce. Chłopcy odsunęli się od ojca i mieli do niego żal nie do zmazania, ale Mariola jak dawniej próbowała na nowo scalić rodzinę, aby było tak jak dawniej.

Pewnego dnia mąż Marioli oznajmił, że musi jechać na szkolenie sportowców do miejscowości oddalonej o 800 kim. Ponownie go spakowała, ale za kilka godzin pojechała za nim. Okazało się, że ponownie spotkał się w hotelu z czarującą czarnulką i tego było już dla niej za wiele.

Wracając roztrzęsiona i zamroczona uderzyła w barierkę w moście i spadła z impetem to rzeki. Śmierć nastąpiła w wyniku uderzenia i utonięcia.

Kiedy mąż Marioli dowiedział się o wypadku, był prawie natychmiast. Po pogrzebie zostawił synom list, że osobiście odpowiada za śmierć ich matki i powiesił się w pobliskim lesie.

Minęło trochę czasu, a synowie przejęli dochodowy biznes ojca, ale nigdy nie zanieśli kwiatów na jego grób, ani nie zapalili jednego znicza!

Przemoc w szkole – nie lekceważ żadnych sygnałów!

12 letnia Ania była bardzo dobrą uczennicą. Należała do kategorii uczennic cichych i spokojnych, a do tego bardzo dobrze ułożonych. Nie sprawiała żadnych wychowawczych problemów, ani rodzicom, ani tym bardziej nauczycielom. Uczyła się pilnie, bo uczyć się lubiła, a często sama sięgała po materiały, które nie należały do podstawowego programu. Wypożyczała w bibliotece książki poszerzające jej wiedzę i to procentowało, gdyż zapytana na lekcji, odpowiadała na szóstkę, wtrącając do odpowiedzi dodatkowe wiadomości z geografii, historii, czy innego przedmiotu. Rodzice byli z niej bardzo dumni, ale nie koleżanki z klasy!

Koleżanki z klasy nie lubiły tej kujonki, co to pozjadała wszystkie rozumy i postanowiły ją odpowiednio sprowadzić na ziemię. Ania była dla nich solą w oku, bo niby taka mądra jest i zadziera nosa – ten mol książkowy nie będzie im podnosiła poprzeczki i zbierała wszystkie pochwały od nauczycieli.

Na przerwach Ania nie miała życia, bo kiedy przechodziła korytarzem, była specjalnie potrącana przez koleżanki z klasy, a z czasem dołączyli się do szykan też chłopcy. Szczypali i szturchali ją i nie szczędzili niewybrednych epitetów.

Potem dobrali się do jej strony na Facebooku i tam, pod zdjęciami wstawianymi przez Anię szydzili z jej wyglądu i obśmiewali jej jeszcze dość płaski biust. W końcu Ania musiała zamknąć swój profil, gdyż było jej bardzo przykro z powodu spadającej fali nienawiści ze strony rówieśników.

Kiedy Ania przebierała się w szatni, nagrano to i wrzucono do sieci, aby ją upokorzyć i kiedy się o tym dowiedziała, nie miała siły rano iść do szkoły, bo paraliżował ją ogromny lęk, wymieszany ze wstydem, ale to nie koniec, bo…

kiedy korzystała ze szkolnej toalety, też ją nagrano jak siusia, a potem papierem toaletowym się podciera. Filmik został też wrzucony o sieci i tego już dla Ani było za dużo.

Powiedziała o tym swojej mamie, że jest w szkole zaszczuta i chyba będzie musiała zmienić szkołę, gdyż dłużej tego nie wytrzyma. Po interwencji matki Ani w szkole odbyła się pogadanka, że tak nie można się zachowywać i nakazano usunięcie filmików z sieci i na tym się skończyło i Anię przeproszono.

Interwencja podziałała na kilka dni, a potem rozpętało się piekło, kiedy chłopcy na stołówce szkolnej, coś Ani wrzucili do kompotu i kiedy Ania poczuła się źle w drodze do domu, tracąc zupełnie świadomość – zaciągnęli ją do parku i zgwałcili, a po fakcie zostawili taką leżąca w krzakach.

Kiedy się ocknęła i ogarnęła, na trzęsących się nogach, zrozpaczona i zbrukana, poszła na tory i rzuciła się pod jadący z wielką prędkością pociąg!

Podobne piekło w szkole przeżywał 13 letni Pawełek. Pawełek był trochę grubszy od swoich kolegów i dlatego był kopany przez rówieśników z klasy, którzy wyzywali go od grubych i śmierdzących świń. Najbardziej śmiali się z niego na lekcjach Wuefu, kiedy Pawełek z trudnością wykonywał polecenia nauczyciela od gimnastyki. Pokonanie kozła, czy też bieg dystansowy, albo skok w dal, wywoływały u innych uczniów salwę śmiechu i był wytykany palcami, że taki tłuścioch i nieudacznik jest z tego Pawełka.

Szturchano go na przerwach i podszczypywano, nie dając mu spokoju i z tej przyczyny Pawełek każdą przerwę spędzał zamknięty w toalecie, aby się usunąć z pola widzenia i mieć święty spokój. 

Kiedy przychodził o domu, zamykał się w pokoju i płakał, uważając, aby nie zauważyła tego mama, która samotnie go wychowywała. Był dobrym i wrażliwym chłopcem, który kochał swoją mamę i nie chciał sprawiać jej dodatkowych kłopotów. Milczał i nikomu się nie skarżył.

Kiedy wracał ze szkoły, trzech potężnych drabów, którzy byli braćmi jego kolegów z klasy, zmasakrowali Pawełka w ciemnej bramie, tak, że z ledwością się pozbierał. 

Nie wytrzymał i po powrocie do domu połknął wszystkie tabletki jakie były w apteczce jego mamy. Kiedy mama jego przyszła do domu, było już za późno. Wezwany lekarz stwierdził zgon, a za śmierć Pawełka nikt nie poniósł kary!

Piszę o tym dlatego, że nie udawajmy, iż przemocy w szkole nie ma, a gdzieś w sieci przeczytałam, że szkoły wiedzą, że jest przemoc w ich placówkach, ale zamiatają ją pod dywan, bagatelizując, aby się tylko nie wydało i nie skrzywiło tak cennej opinii dyrekcji i nauczycieli, ale może ktoś napisał nieprawdę?

Depresja nie rozróżnia bogactwa i sławy od pospolitego życia!

Piękny poranek dzisiaj wstał w zachodniej stronie Polski. Wstałam wypoczęta, gdyż upał znacznie zelżał i jest w końcu taka temperatura, jaką uwielbiam. Nie za gorąco i nie za zimno – miodzio. Poranna kawa, trochę krzątaniny o poranku i otwieram komputer, a tu czeka na mnie niemiła wiadomość. Świetny aktor postanowił skrócić sobie swój żywot i targnął się na swoje życie. Kto by pomyślał, że ten aktor, takiego formatu nie poradził sobie ze swoimi demonami. 

Tak sobie myślę, że jakże bardzo musiała go boleć jego dusza, że mimo wielkiego talentu, sławy i pieniędzy pod dostatkiem, a także udanego życia rodzinnego – nie wytrzymał i miał dość życia i dość swoich słabości. Był na terapii, która nic mu nie dała – w czerwcu, a miesiąc sierpień podpowiedział, że już dość tej męczarni.

Mijamy często cudze drzwi i wydaje nam się, że za tymi drzwiami jest tylko samo szczęście i zgoda, oraz zdrowie. Jednak jakże często za tymi drzwiami istnieje samo zło, albo żyje ktoś, kto okrutnie cierpi. Nie wiemy, co za tymi drzwiami się rozgrywa, a kiedy staje się nieszczęście, zastanawiamy się dlaczego tego nie widzieliśmy i nie zauważyliśmy. Może byśmy mogli jakoś pomóc?

Aktor miał kochającą rodzinę, która za pewnie wiedziała o ogromnym jego bólu duszy i z pewnością wspierała jak mogła, ale mimo to, czasami jesteśmy bezsilni w walce i wspieraniu chorej osoby.

Depresja i używki wymieszane, stały się bombą zegarową, którą sam aktor odbezpieczył.

Już nie cierpi, a nam pozostały jego wspaniałe role i filmy i musi nam to wystarczyć już!

Kiedy moje wnuki podrosną, a ja będę żyła, z pewnością podsunę im jego filmotekę 🙂