Archiwa tagu: tabletki

Zgadzam się, że lekarz też musi jeść śniadanie, ale…

Ja jeszcze w kwestii służby zdrowia, bo wiecie jak to jest, kiedy wyjdzie się z domu i zaczyna się obserwować świat i oczywiście zachowania ludzkie. Zaczyna nam coś dolegać, bo coś się przyplątało. Nagle zaczynamy kaszleć, katar leci z nosa, a do tego pobolewa gardło, a za tym idzie, że i gnaty i jest to sygnał, że jesteśmy chorzy i zaczynamy źle się czuć.

Pierwsza myśl, to gdzie podłapaliśmy owe choróbsko, bo może mieliśmy kontakt z chorym gdzieś w sklepie, tramwaju, czy też innym miejscu ktoś nam te bakterie przekazał. Zastanawiamy się, bo może w powietrzu są jakieś wirusy i nas też to dopadło.

Szukamy domowych sposobów, aby rozpędzić chorobę, a więc leczymy się mlekiem z miodem, jemy czosnek i popijamy syropem z cebuli, ale jeśli to leczenie nie przynosi żadnych rezultatów, to niestety, ale musimy iść do lekarza.

Siedząc w kolejce do lekarza zauważyłam, że jesteśmy wobec choroby zupełnie bezradni i skazani na wiedzę lekarzy, którzy nas osłuchają, sprawdzą stan gardła i przepiszą odpowiednie leki, których nazw i działania kompletnie nie znamy, a więc siedzimy w długich kolejkach, aby tylko uzyskać pomoc. Siedzimy cierpliwie i skazani jesteśmy na tego jednego człowieka, który uczył się po to na lekarza, aby nieść pomoc.

Młodzi w długich kolejkach grzebią w telefonach, słuchają muzyki przez słuchawki i sprawdzają Facebooka, bo to jest znak nowych czasów. Starsi siedzą spokojnie i przyglądają się towarzyszom niedoli, Czasami z sobą porozmawiają, uśmiechną się i jakoś ten czas im leci. Jednak w kolejce czekają też malutkie dzieci, które do czasu są grzeczne i siedzą na kolanach swoich rodziców. Kiedy im się nudzi, to rodzice stają na rzęsach, aby zabawić dzieciaka i czymś zająć, a zmierzam do tego, że pod gabinetem pewnej lekarki czekały trzy mamy z maluchami, około trzech lat. Jak pisałam, maluchy zaczęły się lekko nudzić, a więc popłakiwały, mazały się i nie było im w smak, że muszą tyle czekać. Nagle z gabinetu wyszła kobieta z dzieckiem, a za nią lekarka, która przyjmowała w tym gabinecie. Kluczem zamknęła gabinet i nikomu nic nie mówiąc, udała się do pokoju socjalnego, gdzie nie skłamię, ale spędziła czterdzieści minut, kiedy pod jej gabinetem ta trójka maluchów miała szczerze dość czekania.

Spojrzałam na tabliczkę, ale tam nie ma ani jednego zdania, że lekarz ma przerwę śniadaniową i szczerze współczułam tym matkom z dziećmi, które dwoiły się i troiły, aby przetrwać oczekiwanie. Kiedy ja już wychodziłam z receptą, to w poczekalni nic się nie zmieniło, a więc pomyślałam sobie, że lekarz też jeść musi, ale w tym wypadku to chyba była jeszcze dłuższa drzemka i takie traktowanie tych dzieci, tak dzieci mnie bardzo zniesmaczyło.

Narzekamy na urzędników, że są rozleniwieni i niegrzeczni, ale ja pamiętam, że na śniadanie było przeznaczone 15 minut i bardzo często jadło się je między jednym petentem, a drugim, a tu spotkałam się z wysokim lekceważeniem człowieka przez ludzi, którzy powinni z racji wykształcenia mieć wyczucie sytuacji, ale chyba się czepiam i żądam jakiegoś etycznego zachowania.

Pacjent zabił drugiego pacjenta – to jest możliwe w Polsce

Pewnego jesiennego dnia Maria poczuła się bardzo źle. Nagle w pracy zakręciło się jej w głowie i omal nie zemdlała. – To pewnie ten stres, pomyślała sobie. Jej szef wciąż miał do niej jakieś uwagi, choć tak bardzo się starała, aby swoje obowiązki wykonywać jak najlepiej potrafiła. Co chwilę wzywał ją do siebie do gabinetu i rugał za każdą literkę nie tak postawioną. Często zdarzało się, że zwracał jej uwagę przy innych pracownikach, a oni nie mogli się nadziwić, dlaczego stosuje na niej tak bezpośredni mobing. Była wykończona i każdego poranka zastanawiała się ile jeszcze zniesie. Nie radziła sobie ze snem i szła do pracy wykończona i zdenerwowana.

Musiała pracować, bo przecież miała na utrzymaniu dwoje małych dzieci, a mąż jej myślał tylko jak by tu urwać się z domu i zabaniaczyć z kumplami, aby wieczorem zjawić się  i  robić jej tysiące wymówek, że wszystko jest nie tak.

Trwała w tym związku już ładne parę lat i wciąż miała nadzieję, że on się zmieni i poprawi, bo tak jej obiecywał, kiedy był trzeźwy. Padał wówczas na kolana i błagał ją o wybaczenie, kiedy coraz częściej wspominała o rozwodzie.

Mijały więc lata, a problemów jej przybywało, zamiast ubywać. Nagle zachorowało jej młodsze dziecko, a lekarze nie wiedzieli co mu dolega. Szukali przyczyny, a ona potrzebowała coraz więcej pieniędzy na rehabilitację swojego dziecka. Czasami zakrywała twarz, aby się wypłakać sama ze sobą, bo liczyć mogła tylko na siebie.

Nerwy Marii były napięte jak postronki i każdego dnia borykała się z szefem w pracy i z swoimi osobistymi problemami. Nie chciała się poddać i codziennie wstawała z myślą, że da radę przeżyć dany jej kolejny dzień, bo przecież do jasnej cholery kiedyś musi się to zmienić.

Poszła do lekarza, który zapisał jej tabletki na uspokojenie i zaczynała każdy dzień od tabletki i łyka wody. Czuła się po nich znacznie lepiej i dodawały jej one sił, tak, że góry mogła przenosić. Po zażyciu tabletki odczuwała wielki, wewnętrzny spokój i przypływ sił witalnych.

I znowu minęło parę lat między wizytami u lekarza, który wypisywał jej te tabletki, a potem pędziła szybko do apteki, aby je natychmiast wykupić, bo dbała o to, aby je mieć zawsze przy sobie. Nie wyobrażała sobie już bez nich życia. One dodawały jej skrzydeł i dzięki nim mogła przeprowadzić sprawę rozwodową i uwolnić się od męża pijaka.

Ale wszystko, co piękne kiedyś się kończy, bo przecież zasłabła w pracy i wysłano ją na zdrowotny urlop, aby odpoczęła i nabrała sił. Kiedy zjawiła się u swojego lekarza, okazało się, że już nie pracuje i na jego miejsce jest inny. Usłyszała, że więcej tych magicznych tabletek jej nikt nie przepisze i musi koniecznie stawić się w szpitalu na detoks, aby odtruć organizm od chemii, jaką przyjmowała przez wiele lat.

– Sama nie da sobie pani rady, usłyszała i wręczono jej skierowanie do szpitala psychiatrycznego.

Nie miała wyjścia i kiedy wróciła do domu była tak roztrzęsiona, że z ledwością wykonała telefon do siostry, aby ta przyjechała pomóc jej się spakować i przypilnowała dzieci podczas jej pobytu w szpitalu. Nie było łatwo, gdyż nie miała zbyt dobrych stosunków ze swoją siostrą, ale nie miała innego wyjścia.

Do szpitala zawiózł ją szwagier, który postawił jej bagaże przed dyżurką szpitala i zaraz odjechał. Musiała radzić sobie sama. Ktoś ją zarejestrował, a ktoś inny przegrzebał jej bagaże, zabierając jej wszelkie metalowe przedmioty, lusterko, suszarkę do włosów i powyjmował wszelkie paski – tak dla bezpieczeństwa. Podano jej byle jaką pidżamę i zaprowadzono do pokoju z kratami.

Była przerażona, bo pokój był bardzo smutnym miejscem z odrapanymi poręczami łóżka. Kazali jej się rozpakować i położyć do  i tyle ich widziała wszystkich.

Spała przez trzy dni, z przerwami na byle jakie posiłki, na które wcale nie miała ochoty. Od czasu do czasu słyszała z innych pokoi okropne wycie i stękanie  chorych pacjentów. Czuła się jak w klatce, niepotrzebna nikomu.

Na czwarty dzień lekarz przeprowadził z nią wywiad i zapisał jakieś lekarstwa, którymi ją karmiono trzy razy dziennie. Leżała na tym swoim łóżku i nie była w stanie logicznie myśleć. Nie mogła ani leżeć, ani chodzić i czuła, że brakuje jej tych dawnych tabletek. Zupełnie się rozsypała i taka trzęsąca nie miała znikąd pomocy.

Kiedy zgłosiła do pielęgniarki swoje okropne samopoczucie usłyszała, odpowiedź, że sama sobie jest winna i musi to wszystko teraz przetrzymać i odpokutować. Za kilka godzin od zgłoszenia, inna pielęgniarka podała jej tajemniczy zastrzyk w taki sposób, że zdrętwiała jej cała noga.

Świat walił się Marii na głowę, a w głowie miała tysiące niespójnych myśli. Chciała spać, ale nie mogła. Chciała jeść, ale wymiotowała. Nie miała siły nawet umyć swojego rozdygotanego ciała – nikt jej w niczym nie pomógł. Nikt nie zapytał jak się czuje. Była jak ten niepotrzebny balast , podobny do innych, beznadziejnych przypadków. Nie chciało jej się żyć!

Kiedy był obchód, któremu przewodniczył szanowany profesor psychiatrii w towarzystwie dziesiątki studentów, czuła się jak królik doświadczalny. Żadnej reakcji, żadnej pomocy i nawet nie próbowała  się skarżyć, że wciąż źle się czuje. Raz tylko usłyszała od profesora, że musi wziąć się w garść i jak najszybciej wracać do pracy, bo obudzi się z ręką w nocniku. Po tych słowach zamilkła i zwinęła w bezradności jak ślimak w skorupce. Była bezradna i załamana i nie tak to sobie wszystko wyobrażała.

Za dobre sprawowanie dostała awans na wyższe piętro i wówczas oddano jej telefon komórkowy. Dano jej pozwolenie na spacery i wyjścia do sklepiku. Na sali były cztery inne kobiety. Chorowały na różne zespoły depresyjne i jedyną ich rozrywką były wyjścia do palarni i spacery po długim korytarzu. Nie działo się nic więcej, oprócz wydawania leków przez leniwe pielęgniarki, które wolały siedzieć w kantorku i mieć święty spokój. Czuło się na oddziale, że pacjenci to zło konieczne, które trzeba karmić i utrzymywać za państwowe pieniądze. Czuła się intruzem, który dzięki własnej, silnej woli dochodziła do jako takiej równowagi.

Lekarz oznajmił jej, że szykuje ją do wypisu, a ona miała żal, że przez wiele tygodni nie podano jej ani jednej kroplówki, aby wypukać z organizmu chemię zażywaną przez wiele lat. Nikt z nią poważnie nie rozmawiał, a rzucono ją pośród najcięższych, niewyleczalnych przypadków. Pośród ludzi zagrażających innym pacjentom, wyjących z bólu i rozpaczy. Nie jeden raz bała się przebywać na tm oddziale, bo widziała ludzi zdolnych do wszystkiego.

Kiedy pewnego dnia z programu telewizyjnego dowiedziała się, że na oddziale psychiatrycznym pacjent zamordował drugiego pacjenta, to wiedziała, że jest to możliwe, gdyż szpitale tego typu w kraju, to najbardziej zaniedbana strefa w polskiej służbie zdrowia. Pacjenci chorzy i mniej chorzy wrzucani są do jednego worka, wymieszani jak ziemniaki i nie posortowani. Pokutuje wciąż przekonanie, że należy bać się takich chorych i wpycha się ich do najgorszych nor, szczędząc dla nich państwowych pieniędzy, nie mówiąc już o psychologicznym wsparciu, którego praktycznie nie ma!