Archiwa tagu: tekst

Moje serce, to jest muzyk

Dzisiaj po włączeniu mediów, a bliżej Twittera, natknęłam się na straszną przemoc wśród rówieśników i to nagranie załączam na samym końcu tego wpisu.

Tak sobie myślę, że gdyby te dzieciaki posłuchały piosenki Gawlińskiego, o przyjaźni, braterstwie dusz, to może by się zastanowili:

„Tyle przyjaźni, tyle wspólnych tras

Tyle niewiedzy ile wiary

Nie było zdrady w nas

Czasami z Bogiem a czasami bez

Z fajnymi łobuziakam

i Szukałem śmierci-wiem

To był prawdziwy chrzest

Był czas

Muzyka była dla nas wszystkich jak bóg

Było szaleństwo dusz był czas

Muzyka była dla nas wszystkich jak bóg

Było szaleństwo dusz”

Tekst pochodzi z https://www.tekstowo.pl/piosenka,wilki,slo_ce_pokonal_cie_.html

Postanowiłam więc dzisiaj odpocząć od polityki, która robi się coraz brutalniejsza i to na Twitterze widać, aż nadto.

Piosenka Gawlińskiego od trzech dni gra mi w głowie i póki co nie mogę się uwolnić!

Ciekawa jestem, czy też tak macie, że kiedy się przyczepi jakaś melodia, słowa piosenki, to znacie, to dziwne uczucie, ale w sumie miłe.

Kiedy byłam dużo młodsza, to podkochiwałam się platonicznie w Gawlińskim, bo emanował takim magnetyzmem, który lubią kobiety, a i jego aparycja mi się podobała.

Tu w tym miejscu zajmę się drugą piosenką, którą też bardzo lubię, a śpiewa ją Sebastian Karpiel – Bułecka z zespołem ” Zakopower”, a i Sebastian jest bardzo przystojny.

Piosenka pt. „Boso” wpada w mi ucho już dawno i chciałbym Was spytać jak rozumiecie słowa tej piosenki – (tekst niżej), gdyż nie wszyscy dobrze ją interpretują.

Często jest ona śpiewana na weselach, że pan młody jak się ożeni, to pójdzie boso, bo żona go nieźle oskubie z kasy.

Śpiewają ją także ludzie, którzy pobrali kredyty we frankach i właśnie ten kredyt puścił ich w skarpetkach.

Niestety, ale słowa tej piosenki poruszają zupełnie inną kwestię i ciekawa jestem Waszego zdania, a ja w komentarzu wyjaśnię, bo dziś dopiero się dowiedziałam o czym jest ta piosenka.

Jak widzicie dzisiaj zero polityki i dobrze mi to zrobiło, a ja uważam, że w mediach – w niedzielę nie powinno być jej wcale, skoro PiS wciąż mówi, że niedziela powinna być dla rodziny, a sami ją w niedzielę uprawiają bezlitośnie.

„Nieużyty frak
Dziurawy płaszcz
Znoszony but
Zapomniany szal
Zaszył się w kąt
Niemodny już
Każda rzecz
O czymś śni
Odstawiona
Jeszcze chce
Modna być
Zanim cicho skona

I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso

Zagubiony gdzieś
Parasol, z nim
Czekam na deszcz
Zegar nie wie jak
Bez moich rąk
Ma życie wieść
W wielki stos
Piętrzą się
Odłożone
Każda chce
Żeby ją
Wziąć na druga stronę

I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso

Zamkną za mną drzwi (pójdę boso)
Nie zabiorę nic (pójdę boso)
Zamkną za mną drzwi (pójdę boso)
Nie zabiorę nic

I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
I dopiero gdy zawoła Bóg
To pożegnam wszystkie te rzeczy i znów
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso
Pójdę boso”

Źródło: Musixmatch

Autorzy utworu: Sebastian Karpiel / Mateusz Marian Pospieszalski / Bartlomiej Tomasz Kudasik

Reklama

III Dyktando Krakowskie: Oto tekst, z którym zmierzyli się uczestnicy! Trudny?

Odbyło się w Krakowie III Ogólnopolskie Dyktando i dowiedziałam się, że w II Dyktandzie zwycięzca popełnił 19 błędów, a nam w szkole za trzy błędy stawiano niedostateczny ha ha .

Przeczytajcie tekst i sami przed sobą przyznajcie się, że nie jest łatwo pisać Dyktando, kiedy na co dzień takich wyrazów się nie używa.

Miłej lektury! 🙂

 

„Ekscytrzystka”, „ciemierzyca”, „hulajnóg”… To tylko kilka przykładów trudnych wyrazów, z którymi przyszło się zmierzyć uczestnikom III Dyktanda Krakowskiego. Zobaczcie cały tekst naszpikowany ortograficznymi pułapkami!

W dyktandzie nie zabrakło regionalizmów i zapożyczeń z języków obcych. Zmierzyło się z nim 500 osób. Jak by Wam poszło? Publikujemy cały tekst:

Koń by się uśmiał, czyli kariera telemarketera

Miałem zostać prężnym yuppie w start-upie, ale chimerycznej mojrze dałem się wziąć na hol i wylądowałem w call center wpośród zgrai podobnych do mnie korpowyrzutków. Za współtowarzyszy miałem hołubioną przez zarząd ekscytrzystkę z Hłudna, hożą super-Orawiankę z Chyżnego i pół-Czuwasza z Zawołża, chlubiącego się serią repotraży o Amu-darii. Naszym mentorem był druh Borzygniew, Pomorzanin ze Skórcza, który trenował taekwondo w Pelplinie nad Wierzycą. Przeszkolono nas w obskurnym ośrodku nad zalewem Chańcza w Kieleckiem. Przekonywaliśmy klientów, że stroniąc od sprzedawanych przez nas wyciągów z żegawki, ożanki, rzewienia, ciemierzycy, burzanki, żeń-szenia, a także jagód goji i nasion koli, uprawiają hazard, który może kosztować ich życie. Tymczasem narażaliśmy swoje, żywiąc się głównie nachos i lay’sami przepijanymi sprite’em. Marzyliśmy o brunchach w Starbucksie i świeżo parzonej café au lait, odkładając ziszczenie tych arcymrzonek ad Kalendas Graecas. Można by założyć, że to nas opisał w „Zwale” Sławomir Shuty. Po ponaddwuipółletniej harówce za biedapensyjkę powiedziałem: adieu! i przyjąłem angaż w „Życiu Krakowa”, ulokowanym pół na pół w pałacu Pod Baranami i Domu Norymberskim. Moim przełożonym był zhardziały łże-weganin z Trzebini, który rokrocznie w święto Trzech Króli na bagrach Przylasku Rusieckiego łowił płocie na mormyszkę, zwaną niby-kiełżem. Od razu zażądał, bym przepytał krakowian, jak chcieliby spożytkować budżet obywatelski. Każdy pisał, co mu się żywnie podobało, aż włos się jeżył na głowie, istny matriks. Internauta o nicku „Kustosz” zażyczył sobie, by na wpół wyburzony „Szkieletor” został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jakaś „Rachela” proponowała, aby w Rydlówce urządzić salon masażu, a nieopodal – stację samobieżnych hulajnóg. Z kolei „Batman”, który zażarcie się zarzekał,  że uratował z topieli rozżarzoną marzannę, postulował stworzenie na placu Inwalidów filii Muzeum Ofiar Przesądów i Zabobonu. Ktoś znowuż miał idée fixe, by do zoo ściągnąć yeti z Bhutanu, a Błonia krakowskie przekształcić w pole golfowe albo wznieść na nich wieżę Babel, identyczną jak na obrazie Bruegla. Byłożby tam centrum językowe z prawdziwego zdarzenia. Akcja nabrała takiego rozpędu, że gdym już wpółprzytomny, jakbym zażył co nieco absyntu z hyzopem, przechodził obok wieży ratuszowej, koń, czy raczej ochwacony muc, urwał się z zaprzęgu,  zbliżył do mnie stępem, szarpnął chrapami za połę wiatrówki i rżąc, uświadomił mi expressis verbis, że on też płaci podatki, życzy więc sobie, by w miejscu zwanym Na Gołdzie, gdzie ongiś odbył się hołd pruski, urządzić parcours/parkur dla koni, znużonych bezprzykładnym staniem pod kościołem Mariackim. Zamiast się uszczypnąć, usiadłem pod słynnym „Zwisem” przy stoliku z haworcją, vis-à-vis pana Piotra. Na jego oldskulowym kapeluszu harcowały trzy strzyżyki woleoczka. Przyjmował to z kamienną twarzą, życzliwie się uśmiechając. Już chciałem się wyżalić, gdy – uwierzcież mi, słowo honoru! – usłyszałem z jego ust: c`est la vie. Tego chybaby nawet Pani Lola z monologów Maja nie wymyśliła.

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/raporty/raport-jez-polski-ortografia/fakty/news-iii-dyktando-krakowskie-oto-tekst-z-ktorym-zmierzyli-sie-ucz,nId,2373806#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

Nikt w sieci nie pisze tak mocnych tekstów na obecną rzeczywistość!

Za zgodą mojego znajomego z FB – pisarza Andrzeja Rodana, wklejam jego tekst traktujący o obecnej rzeczywistości politycznej  w Polsce.

Andrzej Rodan pisze jak jest – bez owijania w bawełnę. 

Andrzej Rodan pisze i nie boi się pisać!

Ja tak nie potrafię opisywać tego, co dzieje się w Polsce i przewidzieć, co stać się może w związku z tak prowadzoną polityką w kraju.

Ja wiem, że wielu się nie podoba, co pisze Andrzej Rodan, ale ja go czytam i przede wszystkim zgadzam się z nim, bo Andrzej obserwuje scenę polityczną i potrafi to ubrać w zdania!

„GANG KRASNALA (część kolejna), czyli porady dla Domu Wariatów im. Krasnala Balbiny.
ANDRZEJ RODAN człek gorszego sortu tako rzecze: jeszcze raz przypominam ci mój malutki kochaniutki konusie szwoleżerze mazowiecki na białym kucyku (albo kocie), ty Gomułko naszych czasów – zanim 500 + się opamięta, – zanim rozliczą was z obietnic wyborczych, – zanim urządzicie następne seanse nienawiści, – zanim wyskrobiecie kolejną złą ustawę, – zanim twój Gang Krasnala doprowadzi Polskę do ruiny, – zanim doprowadzisz swoich gamoni-dupowłazów do upodlenia, zeszmacenia się i zrobisz z nich donosicieli, głosicieli żałosnej propagandy, a do końca, drogi Krasnalu, zhańbisz marionetkową Broszkę i tragikomicznego Maliniaka, który sam o sobie mówi: niezlomny (ha, ha, ha), – zanim wyprowadzisz Polskę z Unii Europejskiej w ramach Dobrej Zmiany, – zanim wygonisz wszystkich o odmiennym kolorze skóry, – zanim zmienisz ordynację wyborczą na taką, która zapewni gangowi rządy do końca świata i jeden dzień dłużej, – zanim zamienisz Polskę w państwo wyznaniowe, – zanim w porozumieniu z Kościolem urządzisz Piekło Kobiet, – zanim zaczniesz dodruk pieniędzy i zaciągniesz kolejne miliardowe pożyczki, – zanim zaczniesz aresztowania inaczej myślących od ciebie, – zanim zniszczysz praworządność, sądownictwo, demokrację, konstytucję i zawłaszczysz państwo, SPIESZ SIĘ! Powiadam ci: Balbina, spiesz się!
Bo ciemny lud gorszego sortu wyjdzie na ulicę i poszuka groteskowego “Naczelnika Państwa” i wsadzi go do właśnie robionego przez komisję smoleńską (ha ha ha) modelu Tutki
Ty się Balbina, kurwa, nie opierdalaj tylko po zakończeniu Światowych Dni Młodzieży oraz szczytu NATO – wprowadź STAN WOJENNY i będzie w kraju spokój! Czołgi na ulice! Watahy “narodowców” (naziole-łysole) do boju! Lance do boju, szable w dłoń, Polaków gorszego sortu goń, goń, goń… Świat jest nasz, dziewczęta w górę kiecki! Jedzie ułan mazowiecki (na białym kucyku, albo kocie). Jedzie Dupa w siodle, czoło w chmurach. Kraj jest Gangu Krasnala, ciesz się więc dzielny mazowiecki szwoleżerze (na białym kucyku, albo kocie) teraz masz protekcję w Belwederze… 
I tak ci szczerze radzę z głębi mojego chłopięcego wrażliwego serduszka delikatnego jak pasztet ze słowiczych języczków!
Na zdjęciu błogosławię gang i życzę zdrowia, bo niebawem dużo zdrowia będzie wam potrzebne, wy moje żałosne, tandetne, prześmieszne, kłamliwe, kieszonkowe bohatery z Domu Wariatów im. Krasnala Balbiny! 
UDOSTĘPNIJCIE zanim będzie za późno, bo ciemności kryją ziemię!”

Muszę mieć ten tekst na blogu. Tylko dla Pań w kwiecie wieku :)

Jestem kurą domową. W dodatku lekko nieświeżą – parę lat temu niezbyt radośnie obchodziłam pięćdziesiątkę.

Mój marny nastrój nie wynikał z faktu, że się postarzałam.

Nie denerwują mnie zmarszczki, lubię moje okrągłości, a do lustra zaglądam obecnie o wiele chętniej niż kiedyś. Bo dawniej pokazywało mi Kopciuszka, który marzył o tym, by założyć balową suknię i chociaż przez chwilę pobyć kimś innym, a dziś widzę siebie i lubię tę dojrzałą kobietę na drugim brzegu lustra.

 

Było mi przykro, bo mąż już od kilku lat usiłował usadzić mnie przed telewizorem,

w ciepłych bamboszach, a mnie się marzyło, że wreszcie będzie pięknie. Dzieci odchowane, finanse w miarę stabilne, coraz mniejsze ryzyko niechcianej ciąży – wreszcie można poszaleć (ze względów zdrowotnych nie mogłam stosować hormonów, a pan i władca nie będzie przecież lizał cukierka przez papierek, więc prezerwatywy won!).

Tyle lat przeżyłam, tak bardzo się starałam i gdzie ten szalony, wyśniony seks? Gdzie te orgazmy nieokiełznane?

 

Drogie młode i piękne! Jeśli myślicie, że po czterdziestce nic wam się nie będzie chciało, a po pięćdziesiątce tylko wnuki wam będą w głowach, to muszę was rozczarować. Kiedy zaczęłam wkraczać w premenopauzę, to był totalny zawrót głowy. Burza hormonalna, jak w okresie dojrzewania, tylko inna świadomość i pomysły na realizację. Poczułam takiego pałera, że wybrałam się i na warsztaty tantryczne, i na studia podyplomowe. No! Kierunek? A jakże: edukacja seksualna. I to był strzał w dziesiątkę. Nie dałam się dłużej życiu oszukiwać, ani ustawiać się w kolejce po szczęście!

 

Chociaż byłam typowym produktem typowej rodziny.

W domu nie rozmawiało się o uczuciach, a co dopiero o seksie! Do trzynastego roku życia, kiedy to dostałam pierwszą miesiączkę, nie miałam bladego pojęcia, że coś takiego istnieje.

 

Miałam czternaście, może piętnaście lat, kiedy bardzo skrępowany tata, z kilkoma atlasami anatomicznymi pod pachą, podjął niewdzięczną próbę uświadomienia mnie. Myślę, że dla obojga było to traumatyczne przeżycie – jedyna rozmowa z ukochanym ojcem, kiedy nie patrzyliśmy sobie w oczy i wstydziłam się do niego przytulić.

 

Matka, w ramach usiłowań bycia moją przyjaciółką, oznajmiła mi kiedyś (byłam już na studiach), że jakby mi się kiedyś takie nieszczęście przytrafiło (czytaj: ciąża pozamałżeńska), to ona da mi pieniądze na skrobankę, żeby się Boże broń, nikt nie dowiedział. Po tej rozmowie przeryczałam całą noc – zrozumiałam, że nie ważne, czego ja chcę albo co czuję, ważne, co ludzie powiedzą. Były to jeszcze te zamierzchłe czasy, kiedy wszyscy się skrobali w majestacie prawa i nikomu do głowy nie przychodziło, że można ciała kobiet uczynić frontem batalii politycznych, na pożytek szarej strefy i ciemnogrodu. A teraz? Macice na sztandary! Ba! Można było nawet stać się skrobankową bohaterką, tu zacytuję moją matkę: „Biedna ta Wandusia! Trzynaście razy się skrobała, taki ten Kazik niewyżyty. A i tak ją zdradzał.” Martyrologia, prawda?

 

Nie miałam pojęcia, jak wygląda mężczyzna w „gotowości bojowej”. Kiedy pierwszy raz znalazłam się w sytuacji intymnej, doznałam szoku. Jego penis był ogromny! O wiele za duży dla mojej delikatnej waginki, o wiele większy od wazonika, z którym straciłam dziewictwo. Wyrzuciłam go z domu! (To znaczy chłopaka, bo wazonik mam do dziś). On pewnie także doznał szoku…

 

Za to zupełnie straciłam głowę, gdy pewien dentysta, lat 80+, włożył mi jakąś paciaję do buzi, a potem łapy za dekolt. Skutecznie wdrukowano mi szacunek do starszych i podziw dla autorytetów. Do dziś zbiera mi się na torsje, jak sobie o tym przypomnę. Wstydzę się tego, że nie zareagowałam. Ale w tamtych czasach molestował kto chciał, jak chciał, kogo chciał i nikt nie robił z tego problemu, bo dzieci uczono obezwłądniającego szacunku dla starszych. Kiedy poskarżyłam się matce, po prostu mi nie uwierzyła.

 

Mimo wszystko nie straciłam entuzjazmu do tematów seksualnych i z kolejnymi chłopakami przećwiczyłam chyba wszystkie dziwne sztuczki ze „Sztuki kochania”. Do dzisiaj jestem pełna zdziwienia, że przy takich dzikich akrobacjach, nawet parę orgazmów zaliczyłam.

 

Potem był seks małżeński. Uff! Znów mi ciężko, bo chętnie bym zapomniała o tym, jak sympatyczny z początku facet, zmieniał się w promilowego potwora i gwałcił mnie w majestacie prawa. Tylko z miłości do dzieci zdobyłam się na rozwód, zamiast spłynąć Wisłą do Bałtyku. Rodzice mnie nie wspierali, uważali że nie powinnam tego robić dzieciom, tylko się dla nich poświęcić.

 

A potem miałam wrażenie, że zacięła się płyta i do znudzenia powtarza się ten sam wątek: najpierw wielka namiętność, oczekiwanie na trzęsienie ziemi, rosnące rozczarowanie i wzajemne pretensje. I tak „pięćdziesiąt lat minęło, jak jeden dzień…”

 

Zrozumiałam, że dalej tak nie mogę.

Poszłam nie tyle po rozum do głowy, co po wiedzę, do ludzi. Zadziałało!

Przede wszystkim dowiedziałam się mnóstwo o sobie i nauczyłam się, że dobry seks, to samoświadomość plus samoodpowiedzialność. A na naukę nigdy nie jest za późno. Ale nie będę tu truła, napisano przecież tony podręczników i poradników dobrego seksu.

 

W tych poradnikach, czy podręcznikach zastanowiło mnie jedno, a mianowicie podejście do seksualności osób starszych, upchniętej zwykle wstydliwie na samym końcu.

I to w czasach, kiedy społeczeństwo starzeje nam się na potęgę. Dziwne. Tak jakby po pięćdziesiątce nasza energia seksualna obumierała, czy też przekierowywała się np. na radosne sprzątanie domu, czy orgiastyczne uprawianie ogródka.

 

Słyszałam, że w przeciętnych rodzinach są dwa kryzysy związane z seksem. Pierwszy, kiedy rodzice dowiadują się, że ich dzieci już TO robią. Drugi – kiedy do dzieci dociera, że ich rodzice jeszcze TO robią.

 

Widać do autorów i wydawców tych arcydzieł o seksie nie dotarło póki co, że ich rodzice są nadal dorośli i wolno im prowadzić radosną aktywność w tym zakresie. A może są jeszcze tak młodzi, że nie wiedzą, że po pięćdziesiątce żyje się dalej, często zupełnie normalnie.

Albo są podobnego zdania, jak pewien pan doktor, który zaczął swoje zajęcia z nami na studiach z dziedziny edukacji seksualnej od stwierdzenia: „Bardzo wam panie współczuję, bo po pięćdziesiątce, to możecie już tylko bawić wnuki i czekać na śmierć…”

Ale nie o tym chciałam pisać.

 

Nie dałam sobie wmówić, że wszystkiemu winna menopauza.

Bo nigdy nie czułam się lepiej! Zgadzam się z doktorem Pałaginem, że do worka z napisem „menopauza” wrzucamy bez zastanowienia różne śmieci. Owszem, mogą to być oznaki menopauzy, ale częściej, są to objawy różnych stanów chorobowych, np. nadciśnienia, chorób serca, nowotworu, zapalenia woreczka żółciowego, itp. Bo jedyną stałą oznaką klimakterium, występującą u wszystkich kobiet, jest zatrzymanie miesiączkowania.

 

Nie miałam uderzeń gorąca (może dlatego, że nie rozregulowałam się wcześniej hormonami). Zmiany w błonie śluzowej pochwy? Ależ na widok aktualnego partnera reaguję, jak psy Pawłowa. Moja waginka jest niczym wodospad, przy którym Niagara, jawi się ciurkającym strumyczkiem. Stany depresyjne? A która rozwodząca się kobieta ich nie przeżywała (bo mąż, co prawda upierał się przy telewizorze i ciepłych kapciach, ale dla mnie, sobie poszukał młodszej, pewnie w łóżku mniej wymagającej póki co)?

 

Nie chciałam być króliczkiem, ani Playboya, ani firm farmaceutycznych.

A zauważyłam, że hasło „menopauza” jest lansowane, jako określające ten etap w życiu, kiedy – zdaniem firm farmaceutycznych, lekarzy i mediów – kobieta koniecznie potrzebuje HTZ, musi przyjmować rozmaite suplementy i poddać się wielu badaniom. Przez tę medialną presję słowo „menopauza” kojarzy nam się z początkiem starości, emeryturą i okresem, kiedy z pewnością będziemy potrzebować pomocy. A spróbuj się temu oprzeć, to zobaczysz, co cię spotka! Szkoda, że tak wielu lekarzy ulega tej presji, nie słuchają pacjentek, działają rutynowo.

 

Idąc do ginekologa, tapetowałam sobie na czole, że nie wolno mi brać hormonów. Kiedyś po pierwszej dawce leków straciłam przytomność, a moja macica dostała ataku szaleństwa. Próbowano mnie wtedy pozbawić kobiecych urządzeń. Posłuchałam siebie, nie dałam się okaleczyć. Leczyłam rany psychiczne, a te fizyczne same się uspokajały. Na taką drogę skierował mnie terapeuta, który zapytał, czemu nie lubię w sobie kobiety. Wszystkim, które mają wątpliwości, co do wpływu psychiki na nasze fizyczne zdrowie, polecam cudną książkę dr Christine Northrup „Ciało kobiety, mądrość kobiety”.

 

Moje piersi od wielu lat są pod obserwacją onkologa, więc i tu stawka jest niebagatelna. Syntetycznym estrogenom powiedziałam zdecydowane: nie! Bo raki nigdy nie były moimi ulubionymi zwierzątkami. Niedawno któraś z ginekolożek dała mi globulki, z powodu atrofii błony śluzowej pochwy, którą jakoby w USG wykryła. Już po pierwszej poczułam się fatalnie, ale dopiero po drugiej zajrzałam do ulotki. Oczywiście HTZ! Inna lekarka, najpierw gratulowała owulujących jeszcze jajników, by za chwilę postraszyć, że to być może ostatnia chwila żeby zacząć hormonalną terapię zastępczą. Ale po co? Nie skarżyłam się na żadne problemy!

 

Nie dałam się zwariować. Wsłuchiwałam się w siebie, choć czasami, przy takiej zmasowanej presji z zewnątrz, trudno mi było zaufać własnemu ciału i intuicji.

 

A studia edukacyjne i tantryczne warsztaty nauczyły mnie, że bycia kobietą seksualną, szczęśliwą, spełnioną mogę się nauczyć od innych kobietDostałam od nich coś, czego nie dały mi kobiety z mojej rodziny – zaufanie do siebie.

 

To nie znaczy, że nie lubię w łóżku mężczyzn. Uwielbiam mężczyzn (ze szczególnym uwzględnieniem aktualnego partnera) i nawet przykre doświadczenia z niektórymi z nich nie zniechęciły mnie do seksu. Jednak nie było mi dobrze, dopóki nie wzięłam za siebie pełnej odpowiedzialności, nie zrozumiałam czego w łóżku mi potrzeba, a czego nie zniosę, dopóki nie nauczyłam się artykułować swoich potrzeb i nie zaczęłam domagać się respektowania moich granic.

Uzupełniłam swoją seksualną edukację, dałam sobie prawo dokonywania świadomych wyborów i …cieszę się życiem!

 

I wiem już, że na szczęśliwy seks nigdy nie jest za późno, a babcie… no cóż, oprócz czytania bajek i robienia pysznych obiadków, mogą dać wnuczkom coś o wiele ważniejszego – prawo do niestarzejącego się szczęścia i pełnego życia od początku, aż po kres.

 

Z życzeniami cudownego seksu aż po kres

 

Kura Domowa link do tekstu: http://seksualnosc-kobiet.pl/tozsamosci/menopauza_relacja_intymna_kury_domowej