Archiwa tagu: terapia

Kobiecy alkoholizm!

Wczoraj przeczytałam w Newsweeku felieton o alkoholizmie kobiety, którą było stać na torebkę Prady.

Jest to wstrząsające świadectwo kobiety z tzw. wyższej półki, która zatraciła się w nałogu i opisała dokładnie jak kobiety pijące potrafią się kamuflować przez wiele lat i ich nałóg często zostaje niezauważony w pracy, czy też w domu.

Naukowo jest udowodnione, że to kobietom trudniej jest wyjść z impasu, a udaje się częściej mężczyznom.

Jednak to kobiety potrafią się lepiej maskować i mają opracowaną strategię do perfekcji.

Ja piszę o przeciętnej kobiecie, nie z wyższej półki – zwykłej kobiecie, której się udało i od wielu lat nie zajrzała do kieliszka.

Wszystko na nowo się jej pukładało, bo wróciła do pracy i uratowała swoje małżeństwo, a mąż jej wybudował cudowny dom, w którym są szczęśliwi!

Każdy alkoholik przestaje kiedyś pić, niektórym udaje się, to jeszcze za życia.

Jakże miło na nią teraz patrzeć, a było kiedyś patrzeć na nią z politowaniem i wielkim współczuciem, bo piła i to wcale nie w towarzystwie, ani okazjonalnie.

Mężatka i matka dwóch synów zaczęła pić kiedy jej dzieci chodziły jeszcze do gimnazjum, a więc wciąż potrzebowali matki. Jednak najczęściej matka była w stanie wskazującym, a więc chłopcy czując luz robili wszystko, co najgorsze.

Zaczęli wagarować notorycznie, imprezować i pojawiły się też narkotyki. Nauczyciele załamywali ręce, bo żadne argumenty nie trafiały do nich, że muszą się uczyć. Psycholog coraz częściej wzywał matkę na rozmowy, gdyż zachowanie chłopców było coraz bardziej naganne i niepokojące. Byli brutalni wobec innych i często z ich winy dochodziło w szkole do bójek, ale matka się w szkole nie zjawiała, a jeśli to była skacowana i wszyscy rozkładali ręce, bo szkoda było dzieciaków.

Przykro było na nią patrzeć, ponieważ miała własną działalność i w malutkim lokalu robiła kobiece paznokcie,a więc  finansowo zawsze coś dla siebie miała, ale często zakład był zamknięty, bo nie miała siły pracować.

Codziennie przemierzała tą samą drogę z domu do sklepu, gdzie szybkimi ruchami chowała flaszkę w torebce i czym prędzej pędziła do domu, aby się tylko znowu napić. Mąż jej wyjeżdżał służbowo na dalekie budowy i bywał w domu tylko podczas weekendu, a więc nie był w stanie jej pilnować. Robiła to jej matka – staruszka, która schorowana siedziała w jej domu i pilnowała, by córka nie miała sposobności wyjść po alkohol.

Nigdy alkoholika się nie upilnuje, bo alkoholik ma schowany alkohol w przeróżnych miejscach, a więc w pralce, w piwnicy, na klatce schodowej w licznikach i tak dalej.

Nasza bohaterka była mistrzynią w kamuflowaniu zakazanego towaru i nikt nie był w stanie wywęszyć, gdzie zdąży się napić. Jeśli brakowało pieniędzy, to zawsze ktoś jej pożyczył kasę, bo robiło się jej wszystkim żal, a była lubiana w społeczności. Była mistrzynią kłamstwa i zawsze coś wymyśliła, aby skołować kasę choćby na parę piw.

Szkoła zaczęła ją straszyć, że jeśli się za siebie nie weźmie, to dzieci pójdą do ośrodka i potem pod kuratelę rodziny zastępczej i dopiero kiedy policja zaczęła robić pierwsze kroki w celu odebrania jej dzieci – podziałało.

Nikt nie wiedział dlaczego pije i ludzie się dziwili, bo dzieci zdrowe, mąż pracowity, a ona przestała nad wszystkim panować. Nie sprzątała i nie gotowała dla dzieci. Była nerwowo trzeźwa, kiedy mąż wracał do domu, ale i ten nagle zauważył, że jego żona z niczym sobie nie radzi. Zagroził, że jeśli nie przestanie pić, to się z nią rozwiedzie i to  o dziwo – podziałało.

Nagle stanęła i pomyślała, że w jednej chwili może stracić wszystko. Poszła więc do lekarza, który wypisał jej wniosek na zamknięte leczenie i pojechała.

Nie było jej widać prawie miesiąc i ludzie szeptali, że pewnie to leczenie guzik jej da, bo alkoholik i tak zawsze wraca do pica i mało komu udaje się wyjść z nałogu. Szeptali, że z pewnością po powrocie zacznie się na nowo szopka i wybiegi, aby tylko się napić ponieważ widzieli jej wieloletnie uzależnienie.

Wróciła z tego leczenia i wyglądała bardzo dobrze, bo przybrała na wadze, a z twarzy znikł syndrom pijaństwa i się ładnie wygładziła.

Wróciła i wzięła się do roboty tak w domu jak i w pracy. Minęło parę lat, a chłopcy się pożenili i urodziły się im dzieci, a ona jest najlepszą babcią pod słońcem. Wiecznie zapędzona, gdyż to taki typ kobiety, że okna myje raz w tygodniu i zmienia firany. Biegnie na rynek, by kupić świeże warzywa, aby ugotować dobry obiad i zawsze latem na jej balkonie są ślicznie utrzymane kwiaty.

Ludzie przecierają oczy ze zdumienia, że jej się udało i zastanawiają się na tym, co jej w tym szpitalu zrobili, że wszyła na prostą i miło się na nią teraz patrzy. 🙂

Historia prawdziwa, a zostały zmienione detale jeno.

Alkoholiczki z torebkami Prady – znana dziennikarka opowiada o swoim nałogu.

Małgorzata Święchowicz

MAŁGORZATA ŚWIĘCHOWICZ

Byłam non stop pijana, a ludzie mi mówili: „fajnie, że już nie pijesz”, „od roku nie widzieliśmy cię pijanej”. Tak mi się udawało wszystkich oszukiwać – mówi Michalina Taczanowska, dziennikarka. Na ekranach kin pojawił się niedawno film Kingi Dębskiej „Zabawa, zabawa”. Jego bohaterki są wykształcone, dobrze sytuowane i bardzo uzależnione. – Ja mówię na takie: alkoholiczki z torebkami od Prady. Strasznie się wstydzą i świetnie maskują – mówi Tacznowska i apeluje. Przestańcie się wstydzić i oszukiwać, zacznijcie się leczyć.

MICHALINA TACZANOWSKA: Piłam? 15 lat. Długo. I ostro. Choć początkowo wydawało mi się, że niewinnie. Mąż był w szkole filmowej w Łodzi. Tam pili wszyscy, ja z nimi, na okrągło. Miałam mocną głowę, świetnie mi się piło. Picie w tym środowisku nie było rzeczą wstydliwą, pod warunkiem, że nie kończyło się żenująco. A u mnie z czasem ta świetna tolerancja na alkohol gdzieś zniknęła i zaczęły się żenady. Budziłam się w obcym łóżku, z obcym facetem albo na izbie wytrzeźwień. To jest ten moment, po którym lepiej już pić nie wychodząc z domu. Piłam więc w samotności. A to jest wielkie nieszczęście, początek totalnego zjazdu. Choć z czasem już nawet się nie upijasz.

Tylko? 

– Wyrównujesz poziom alkoholu we krwi waląc setkę co dwie godziny. Przez wiele lat mieszkałam w USA i jeden rok miałam taki, że stale wyrównywałam sobie poziom. Wszędzie miałam butelki, także pod fotelem w samochodzie. Piłam, po czym żułam gumę arabską, która zabija wszelki zapach. Byłam w takim stanie, że gdybym raz czy drugi odpuściła sobie tę setkę, to bym zaraz miała delirkę, poty, lęki. Przez rok byłam non stop pijana, a ludzie mi mówili: „fajnie, że już nie pijesz”, „od roku nie widzieliśmy cię pijanej”. Tak mi się udawało wszystkich oszukiwać. Ale później już było coraz gorzej, w tym stanie, w którym byłam, nie mogłam zasnąć, więc zaczęłam brać prochy. A prochy są jeszcze gorsze, niż wóda, bo wóda jest śmierdząca, ordynarna, ewidentna. A proszki to się łyka lekko, najpierw trzy, pięć, później dziesięć. Im dalej zabrniesz, tym większą pracę musisz później wykonać, żeby wytrzeźwieć. I nie chodzi tylko o to, żeby przestać pić. Niektórym może się wydaje, że abstynencją wszystko naprawi. Tymczasem jest ogromna różnica między abstynencją a trzeźwością. Abstynencja to tylko przerwa między piciem. Trzeźwość to długi proces zmieniania siebie tak, by móc normalne żyć, mieć normalne relacje z innymi, być pogodzonym ze sobą. To nie jest łatwa droga i wielu się na niej wywraca. Ja się wywróciłam szybko.

Później odtrucia, kolejne próby leczenia? 

– Na odtruciach byłam niezliczoną ilość razy. Dają kroplówki, sprawdzają parametry i po trzech dniach wracasz do domu. Na początku nawet to nieźle znosisz, ale każdy kolejny raz, to większe cierpienie. Delirka, halucynacje, rzyganie, sranie. Alkoholizm to straszna choroba. Te sfery tak zwane wyższe mają z nią gorzej. Ponieważ to choroba iluzji i zaprzeczeń, używa się wszystkich środków, by nie przyznać, że ma się problem. Ukrywa się, minimalizuje, próbuje racjonalizować. Ludziom mniej skomplikowanym jest łatwiej – szybciej spadają na swoje dno, szybciej się odbijają. Tym, którzy mają wyższą pozycję, jest gorzej wyzdrowieć. Choćby dlatego, że mają zaplecze. Finanse, rodzinę, przyjaciół.

Czytaj też: Alkoholizm i kobiety

Takie zaplecze nie pomaga wyjść z nałogu? 

– Może cię ciągnąć w dół, bo jeśli masz pieniądze, to sobie fundujesz różne zabiegi, kroplówki, to wszystko, co pozwala zatrzeć ślady picia i jakoś funkcjonować. Jeśli masz dobrze sytuowanych znajomych, na przykład lekarzy, to oni ci pomogą po koleżeńsku. Masz więcej możliwości maskowania tego, że pijesz. Znam wiele kobiet sukcesu, którym długo udawało się, pomimo picia, robić fantastyczną karierę. Ale ani jednej, która by ostatecznie – w wyniku picia – nie zniszczyła, tego co osiągnęła. To tylko kwestia czasu.

Powiedzmy o stratach. 

– Mogę powiedzieć o moich: odszedł mąż, straciłam mieszkanie w Nowym Jorku, samochód, konta w banku. Wróciłam do rodziców, którzy widząc, co ze mną zrobił alkoholizm, mało nie oszaleli. Wciąż byłam jeszcze młoda, miałam 34 lata, niby piękny wiek, można wszystko zacząć od nowa. Ale to „od nowa” jest tak ciężkie… Naprawdę trudno zaczynać, gdy tyle się straciło, gdy bez picia już nie jest się w stanie nic zrobić, gdy ma się depresję. Z wielkim współczuciem patrzę na każdego, kto jest w takim położeniu, w jakim ja byłam wtedy. Wyobrażałam sobie, że jak tylko pójdę na leczenie, to szybko pójdzie, wyjdę, będzie cudownie. Okazało się, że bez picia nic nie jest takie, jak było. Wszystko wydaje się inne, wszystkiego trzeba się uczyć na nowo, bo wcześniej niemal wszystko robiło się z alkoholem. Ja bez alkoholu nie umiałam nawet tańczyć, ani pójść z facetem do łóżka. Spotkałam wiele kobiet, które piły. Jedne, bo mąż od nich odszedł. Inne, bo dopadł je syndrom pustego gniazda – dopóki były dzieci, jakoś było, dzieci wyfrunęły z domu, nie ma co robić, zaczyna się pić. Inne zaczynają od koniaczku, żeby im się lepiej zasypiało. I nie wszystkie się uzależnią. Dużo o tym myślałam i teraz wiem, że już w podstawówce, wypijając swoje pierwsze dwa piwa, powinnam wiedzieć, że się uzależnię. Leciutko się wtedy wstawiłam, ale poczułam to COŚ. Coś na moje kompleksy, na moją nieśmiałość, na brak poczucia bezpieczeństwa. Alkoholik właśnie dlatego pije. Nie, jak większość po to, by było radośnie, przyjemnie. Tylko dlatego, że picie mu coś załatwia. Zapełnia jakiś brak.

Czy kobiety nie szukają odprężenia w alkoholu, bo stres, bo awans, bo za dużo się od nich oczekuje?

– Oczywiście można sobie szukać takich usprawiedliwień: bo w pracy ciężko, bo miałam ciężkie dzieciństwo, bo ojca alkoholika. Z tego, jak szukać sobie usprawiedliwień, każda alkoholiczka mogłaby napisać doktorat. Tak już jest w tej chorobie, że szuka się usprawiedliwień, że się kłamie, pozuje, aby tylko ktoś nie pomyślał, że upijam się, jak ostatnia menelka. Jednak, jak się w porę nie weźmiesz za leczenie, to kończysz, jak menelka. Byłam na pogrzebach paru kobiet, które w porę się nie zatrzymały. Patrzyłam po żałobnikach: część w drogich garniturach, nawet znane twarze, a część: twarze sine, napite, odziane w byle co – znajomi z ostatniej części życia. Pijąca kobieta, po jakimś czasie już nie potrafi się porozumieć z tymi, z którymi nie pije. Jest ogromna agresja uzależnionych do tych, którzy mogliby spojrzeć ze zdziwieniem, obrzydzeniem, ocenić. Unika się ich. Nie chce się słuchać uwag w rodzaju: masz problem, idź na odwyk?

– Niewielki odsetek uzależnionych zgłasza się na leczenie, szczególnie tam, gdzie to leczenie jest najskuteczniejsze – czyli do państwowych ośrodków. Alkoholiczki z torebkami Prady wybierają prywatne, co jest takim stawianiem sprawy, jakby chciały leczyć cukrzycę separując się od innych cukrzyków.

Wstydzą się? Może odstraszają je spartańskie warunki?

– Spartańskie warunki, ostry regulamin. W państwowym ośrodku wszyscy są traktowani tak samo, nie ma szans zgrywać się, mieć się za kogoś z lepszej półki. Miałam szczęście, że trafiłam do Ośrodka Terapii Uzależnień przy Sobieskiego w Warszawie. Tam dostałam w kość. Walnęli mi prawdę prosto w oczy. W grupie było 8 osób, z kobiet tylko ja i jedna babka. Niestety, już nie żyje. Na początek usłyszeliśmy: zgodnie ze statystykami dwie osoby z waszej grupy przestaną pić, dwie szybko się zapiją, reszta będzie mieć wpadki, wracać na terapię i znów mieć wpadki. Niektóre, wkładając wielki wysiłek w to, żeby wyjść z rynsztoka, przestać pić, latami chodzą na spotkania AA i jakoś udaje im się trzymać z dala od alkoholu, ale bywa, że jak tylko odpuszczą sobie pracę nad sobą, wciąga je jakieś nowe uzależnienie. Już nie wódka ich wciąga, ale na przykład hazard. Żeby nie przejść z uzależnienia w uzależnienie, trzeba wciąż nad sobą pracować. Także nad tym, żeby odbudować relacje z tymi, których się skrzywdziło. Moje dzieci musiały pójść na dwuletnią terapię Dorosłych Dzieci Alkoholików i teraz już jest w porządku, ale co ze mną przeszły, to przeszły. Dotąd, gdy do mnie wpadają, muszę się pilnować, żeby na przykład nie położyć się na kanapie, nie zdrzemnąć, bo jakby mnie zobaczyły taką leżącą, wróciłyby najgorsze wspomnienia. Spaprałam im dzieciństwo, ale teraz widzą, że jestem już innym człowiekiem. Lepszym. Pracującym nad sobą. Codziennie, gdy wstaję, parzę kawę, wychodzę na taras, bez względu na to, jaka jest pogoda, i mówię: „No, Panie Jezu, co dziś fajnego się wydarzy?” W ogóle nie jestem religijna, tylko zafascynowana Pismem Świętym. Wybieram sobie jakiś fragment, czytam. I jest fantastycznie. To taki mój rytuał. Mam wkodowane, żeby każdy dzień tak zaczynać. Właśnie od zachwytu, i od wdzięczności za to, co mam. Za to, że jestem trzeźwa.

 

https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/alkoholiczki-z-torebkami-prady-znana-dziennikarka-opowiada-o-swoim-nalogu/em4wf4x?fbclid=IwAR1joH0O063qOPBhuRExjd4u0VJ0-27YdBmjdDdOW3bIkq9AXlu-uJKbLMA

O kobiecie, której zdrada wyszła na dobre!

Kiedy Karol wrócił z tygodniowej delegacji nie za bardzo ucieszył się z widoku żony i trójki dzieci. Po obiedzie położył się spać, gdyż twierdził, że jest kompletnie wykończony i musi odpocząć. Krysia, bo tak na imię miała jego żona trochę się zdziwiła, że tak się zachował, jakby do tego domu  wcale nie zatęsknił, ale zabrała się za swoje babskie czynności i czekała, aż mąż się obudzi i z nią porozmawia czulej.

Obudził się, wziął prysznic i po tym wyjął walizki z pawlacza i zaczął się pakować. Wrzucił do walizek kilka czystych koszul, spodnie i zebrał z łazienki swoje przybory toaletowe i kiedy Krystyna zorientowała się co się dzieje, usłyszała tylko jego jedno słowo – odchodzę!

Jak to odchodzisz, dokąd odchodzisz – spytała zdziwiona uważając postępek męża za kiepskiej jakości żart. Kiedy się zorientowała, że on nie żartuje już nie było go w domu.

Zbiegła za nim po schodach i chwyciła za kurtkę żądając wyjaśnień. Szarpnął ją z impetem i wycedził, że już nie kocha jej, a na dzieci będzie płacił alimenty. Ma mu pozwolić odejść, ale się zakochał w innej kobiecie i chce się z nią zestarzeć. Ma dosyć kręcącej się po domu żony wiecznie zapracowanej  w wyciągniętych dresach i krzyknął, że to koniec ich związku i od czasu do czasu będzie przychodził, by odwiedzić dzieci, bo dzieci kocha, a jej już nie!

Nie wierzyła w to usłyszała i nie mogła się pogodzić z tym, że tak raptem przekreślił ich dziesięcioletni związek. Nie zamierzała mu tak odpuścić i musiała dowiedzieć się, co to za baba była tak lepsza od niej. Milion myśli przewaliło się jej przez głowę, kiedy zrozpaczona wróciła do domu. Dzieci pytały o ojca, a ona nie potrafiła nic sensownego im powiedzieć. Płakała, a raczej wpadła w dziką rozpacz i nie wyobrażała sobie dalszego życia bez niego.

Mijały dni, a ona nie potrafiła podnieść się z łóżka. Nie obchodziły ją dzieci i czy są czyste, czy nie są głodne. Nie potrafiła zebrać myśli, a w głowie kołatały się jej setki pytań, na które nie znajdowała odpowiedzi. Telefon od matki ją nieco postawił na nogi, ale poprosiła, by zajęła się dziećmi, bo ona nie jest w stanie i tylko szlochała do słuchawki i matka przyjechała by zająć się zdezorientowanymi dziećmi, które czuły, że stało się coś strasznego.

Krystyna zawsze wiedziała, że jest słaba psychicznie i zawsze przeżywała wszystko bardziej niż inne kobiety. Nie wstawała z łóżka i nic nie jadała, aż matka jej kazała się zebrać do kupy i wysłała ją do psychiatry, bo już nie miała sił tak patrzeć jak cierpi jej córka.

Resztkami sił zwlokła się z łóżka i kiedy pokonywała drogę do lekarza z jednej bramy wychodził jej mąż i się wszystko wyjaśniło w jej skołowanej głowie. W tym domu mieszkała jej koleżanka, która była od niej osiem lat starsza. Starsza, ale ładniejsza, a do tego bez męża, taka typowa singielka. Zawsze zadbana i mocno stąpająca po ziemi, czyli taki mocny charakter, który nie raz stawiał Krystynę na nogi, kiedy się spotkały. Krystyna opowiadała, że trójka dzieci to nie lada wyzwanie, a ta zawsze utwierdzała ją w przekonaniu, że da radę i niechaj się nie żali, bo dzieci to wielki skarb.

Lekarza przepisał jej leki na uspokojenie i skierował do psychologa, ale Krystyna nie brała leków, bo bała się otumanienia i całkowitego oderwania od świata. Chodziła do lekarza i każdą receptę wykupowała, ale leki zbierała by mieć je na zapas, bo po głowie chodziło jej samobójstwo. Tak, chciała umrzeć, bo wciąż kochała Karola tak bardzo, że nie wyobrażała sobie bez niego życia. Umierała z miłości i jednocześnie z upodlenia jakie jej zafundował.

Na to wszystko nie mogła już patrzeć matka Krystyny. Widziała jak cierpi i to, że schudła dwadzieścia kilo i leciała psychicznie w przepaść. Poszła osobiście do psychiatry i powiedziała, że już nie ma siły, bo mimo leków córka wciąż się nie może pozbierać i tu psychiatra wypisała skierowanie na psychoterapię i namawiała do szybkiego zgłoszenia się do szpitala, gdzie co najmniej przez pół roku Krystyna musi poddać się leczeniu.

Nie chciała jechać za żadne skarby. Płakała, bo co z dziećmi, a matka jej wykrzyczała, że i tak jej nie ma dla dzieci, a ona się nimi zajmie, ale do cholery niech coś zacznie ze sobą robić, bo ona wiecznie nie będzie przecież żyła.

Krystyna wsiadła w autobus i pojechała do szpitala oddalonego o sto  kilometrów. Po drodze była kompletnie nieprzytomna, ale poradziła sobie na izbie przyjęć i zakwaterowano ją w pokoju z czterema innymi kobietami, które już tam od jakiegoś czasu były i wprowadziły ją we wszystko, a najważniejsze otoczyły opieką i troską.

Nie wiedziała, co się stanie jutro, ale pierwszą noc przespała spokojnie, a rano zaprosił ją na rozmowę psycholog i rozpisał grafik jej codziennych zajęć. Poczuła się bardziej spokojna, że komuś zależy by wyszła na prostą.

Mijały dni, a ona czuła się w tym gronie ludzi z problemami coraz lepiej. Nagle zauważyła, że nie jest jedyna na tym świecie, którą mąż porzucił i zdradził. Nagle poczuła, że ktoś chce jej coś wytłumaczyć, że na tym byle jakim związku nie kończy się świat i warto żyć mimo wszystko.

Minął miesiąc psychoterapii i zauważyła, że kręci się wokół niej mężczyzna o imieniu Adam, którego zdradziła żona. On  też nie mógł się z tym pogodzić, bo zdradzała go od trzech lat, a on o niczym nie wiedział. Kiedy się dowiedział, to także nie mógł się pozbierać, bo kochał ją nad życie. Próba samobójcza i znalazł się w szpitalu by się na nowo odnaleźć. Krystyna i Adam zaczęli bywać ze sobą coraz częściej. Zapraszał ją na wspólne spacery i opowiadali sobie o swoim bólu, aż pewnego razu objął ją i pocałował.

Nie od razu do niego coś poczuła, ale on był uparty i zabiegał o jej względy. Dobrze im się rozmawiało, a on opowiadał, że jego żona nie mogła mieć dzieci, a on tak bardzo jest za dziećmi i  zawsze chciał mieć ich dużo.

Kiedy Krystyna wróciła do domu, mocno postawiona na nogi, to Adam ją od czasu do czasu odwiedzał. Widziała, że ma świetny kontakt z jej dziećmi, co jej bardzo zaimponowało, a z czasem lubiła go coraz bardziej. Dbał o nią i kiedy tylko się zjawiał zawsze miał dla niej kwiaty, a dla dzieci prezenty, co bardzo podobało się Krystynie, która chyba na nowo zaczęła kochać mężczyznę.

Minął rok ich znajomości i zamieszkali razem, choć Krystyna nie miała jeszcze rozwodu, ale postanowiła zaufać Adamowi. Coraz bardziej jej na nim zależało. Dzieciaki zakochały się też w Adamie, który miał wyjątkowy stosunek do dzieci i je autentycznie pokochał.

Była niedziela i Adam zabrał dzieci na spacer, a Krystyna została w domu, by ugotować niedzielny obiad i raptem usłyszała, że  ktoś zapukał do drzwi.

Zdjęła kuchenny fartuszek i poszła otworzyć zdziwiona, że któż to może być. Otworzyła drzwi a w nich stał Karol zarośnięty i zaniedbany, woniejący alkoholem i wydukał, że przeprasza i chce do niej i do dzieci wrócić. Nie zastanawiała się długo i go przeprosiła, że nie wpuści go do domu, bo już ułożyła sobie życie na nowo i trzasnęła mu drzwiami przed nosem.