Zaprosił seniorów do teatru i opery. Bo powinni mieć coś z życia

Senior krzyczy bojowo
Dzieci to pieluchy, wyrzynające się zęby (czyli ślinią się), kaszki, przecierane zupki. Babcie i dziadkowie są podobni – już bezzębni, ślina im kapnie niechcący, nad ciałem przestają panować. Bardzo młoda młodość i bardzo stara starość niewiele się różnią.
Doktor Spodaryk widział: dzieci wzruszają wszystkich, a te chore szczególnie. Łzy wyciskają, portfele otwierają. Starzy ludzi nie łapią za serce. W dzieci się inwestuje, w starych nie. To on postanowił zainwestować.
Spodaryk: – Przecież wszyscy widzimy ten kult młodości: w telewizji reklamy kremów do depilacji, wybielone zęby, gęste włosy, sterczące piersi. A starości nie ma, nigdzie. Ona nie istnieje. Więc ta starość nie jest żadną grupą docelową, nikt nie zwraca na nią uwagi, zamyka się przed nią drzwi. To nieludzkie, podłe. Odsuwamy się od starych w autobusie, bo oni nie wiedzą, jak skasować bilet i zawsze szukają wolnego miejsca, żeby odpocząć; nie potrafią wyjąć pieniędzy z bankomatu, wysłać SMS-a. Z przodu cię coś wypsnie, z tyłu czasem też, normalna fizjologia. Mają swoje kluby seniorów, a tam malują obrazki (jak dzieci, no jak dzieci), czasem zrobią kabaret (śmieszne to nigdy nie jest, raczej gorzkie), powiezie się ich na świeże powietrze. I tyle z życia.
Uparł się doktor, że starzy muszą mieć coś z życia. W końcu żyją jeszcze. I tak wymyślił projekt, który nazwał „Jeszcze żyję”; żadne tam – „dać szansę”, „przeciw wykluczeniu”, „dbajmy o seniorów”. „Jeszcze żyję” miało zabrzmieć jak skarga, ewentualnie jak okrzyk bojowy.
Uznał doktor, że należy się starym teatr, opera i operetka. Napisał list do dyrektorów wszystkich krakowskich teatrów, do opery napisał – nie chcemy dotacji, tańszego biletu, chcemy przyjść na spektakl za darmo, a żeby wam nie robić kłopotu, to zawsze przychodzić będziemy na trzecią próbę generalną.
I czekał na odpowiedź.
Oj, dyrektorzy zachwycili się pomysłem. Zaprosili na rozmowę doktora. Mili byli, wzruszali się. Opera zaprosiła seniorów Spodaryka (których wynalazł w domach pomocy społecznej, klubach seniora, także tych za Krakowem) na „Wesele Figara” – byli przeszczęśliwi. Projekt rozpoczął się w 2014 roku.
A potem dyrektorzy przestali odbierać telefony. Doktor wyczuł, że nie bardzo chcą niewyrobionej teatralnie publiczności – która niewiele zrozumie z awangardowych spektakli, może źle zinterpretować i w miasto pójdzie przekaz, że przedstawienie do niczego.
Jeden tylko teatr (naprawdę jeden, na cały Kraków!) zaprosił seniorów raz, drugi, kolejny. I tak już zostało. Każda trzecia próba generalna jest z udziałem podopiecznych doktora Spodaryka. To Teatr Ludowy w Nowej Hucie.
Senior na rokendrolowym spektaklu
Ludowy pracował nad spektaklem „Amy. Klub 27” (rzecz inspirowana życiem Amy Winehouse). Trochę obawiał się Jacek Strama, dyrektor Ludowego, czy seniorzy zniosą łomot i hałas. Nie, że nie zrozumieją albo że rzecz będzie szokująca, obrażą się (wiadomo – narkotyki, seks). Bał się, że dla nich będzie za głośno. W końcu przedstawienie rokendrolowe.
Strama: – A oni byli zachwyceni, nikt nie narzekał. Usłyszałem, że sprawiliśmy im wielką radość, że to było dla nich święto. Czy mogło być coś bardziej chwytającego za serce? I jeszcze jak dyskutowali!
Aktorzy też zachwyceni, przejęci. Grali dla ludzi, którzy na wyjście do teatru czekali bardzo długo. Doktor Spodaryk nieśmiało zapytał, czy może jednak nie wypadałoby zapłacić obsłudze. Ktoś w końcu czekał na te babcie i dziadków w szatni, ktoś wieszał ich płaszcze, a potem usadzał na widowni. Usłyszał od dyrektora Stramy, że w życiu – obsługa by się obraziła. Obsługa ma honor. Poza tym tu chodzi o widza wyjątkowego.
Strama: – Po każdym takim spektaklu (trzeciej próbie generalnej) mamy krótkie spotkanie. Siadają seniorzy, a obok nich aktorzy. Rozmawiają. To mądre rozmowy, jedni od drugich coś dostają. Myślę, że my od nich więcej.
Senior jako źródło inspiracji
Poprosił doktor o pomoc dwóch ministrów (dziś już byłych) – Małgorzatę Omilanowską (kultury) i Władysława Kosiniaka-Kamysza (pracy i polityki społecznej). On i ona napisali list, a potem rozesłali do wszystkich teatrów w Polsce.
A seniorów chętnych do kulturalnego aktywizowania się przybywało. Spodaryk zakładał, że jak uda się stworzyć grupę dwudziestu, trzydziestu osób (seniorów teatromanów), to będzie sukces. Tymczasem grupa Spodaryka rozrosła się do trzystu.
Więc pojawił się kłopot. Bo dla dwudziestu seniorów można załatwić busa, no dwa. Ale dla trzystu?
Poszedł więc doktor do firm przewozowych. Autobusy dały, bez problemu (doktor prosi, żeby koniecznie napisać o Zdzisławie Szkutniku z Poznania, cud-człowieku, który zawozi i odwozi, a przejęty przy tym jak mało kto).
Spodaryk: – Każde wyjście do teatru to zawsze spore przedsięwzięcie logistyczne: trzeba zorganizować opiekę medyczną (co, jak senior się wzruszy i przyspieszy mu serce?, no musimy być przygotowani); zapakować wózki, balkoniki, a potem ten sprzęt wnieść po schodach do teatru. Powiem tak: chętnych do pomocy mamy aż za dużo.
Bogumiła Jakus, szefowa koła nr 18 Polskiego Związku Emerytów i Rencistów (w Nowej Hucie), nachwalić się nie może doktora i dyrektora. Mogłaby też w kółko mówić, ile takie wyjście do teatru znaczy dla babć i dziadków. Szkoda tylko, dodaje szefowa Jakus, że te wyjścia są tak rzadko – dwa, trzy razy w roku przecież. Gdyby tylko więcej teatrów chciało mieć na widowni seniorów, właśnie podczas trzeciej próby generalnej…, ech, gdyby. Jest pewna pani Bogumiła, że teatr ewidentnie wydłuża życie.
Chce się dziadkom założyć krawat, babciom wyszminkować usta, wytuszować rzęsy. Perfumami się skropić.