Kiedy dziecko przychodzi na świat, każda kobieta po porodzie czuje się szczęśliwa i spełniona, o ile oczywiście tego dziecka sama chciała. Następuje w życiu kobiety taki moment, że matką chce być i pragnie dać swojemu mężczyźnie cudownego potomka.
W czasie ciąży kobieta robi wszystko i dba o siebie przygotowując się psychicznie na nowe obowiązki, które zaważą na jej całym późniejszym życiu, bo dziecko to nie jest zabawka, że kiedy się znudzi, można odłożyć w kąt i o tym należy pamiętać planując przyszłe pokolenia.
Przeczytałam poniższy tekst i się wystraszyłam, że może pisać w ten sposób matka, która urodziła z pełną świadomością, a potem to wszystko ją przerosło. Zastygłam nieruchomo czytając, ale za chwilę przyszła mi taka refleksja, że podobnie przeżywałam swoje pierwsze macierzyństwo.
Mąż był w wojsku, kiedy siłami natury przyszła moja pierworodna. Kiedy mi ją przynieśli, taką malutką kruszynkę, ogromnie podobną do swojego taty, ucieszyłam się, że niczego jej nie brakuje. Ma dwie rączki, dwie nóżki, wszystkie paluszki i dużo czarnych włosków na głowie, a do tego różniła się od innych dzieci, bo odziedziczyła po ojcu śniadą cerę. Była taka śliczna i pamiętam do dziś, jak ją oglądałam i nadziwić się nie mogłam.
Ale w domu już było gorzej. Nie wiedziałam wiele o macierzyństwie, bo poradników było jak na lekarstwo i wiedzy nie było skąd czerpać. Miałam taką jedyną książkę, z której czerpałam co, kiedy i jak! Dużo pomogła mi moja mama, ale kiedy poszła do pracy, zostawałam z córką sama. Karmienie piersią odpadało, gdyż pokarm znikał jak kamfora, a więc przyszło mi karmić niebieskim mlekiem, jedynym, dostępnym. Kiedy córka płakała, ja płakałam razem z nią i często nie wiedziałam co robię źle, że mała płacze. Z tej mojej książki wyczytywałam kiedy podać pierwszy soczek i jak ugotować pierwszą zupkę.
Pieluchy to inna bajka, bo się siedziało przy pralce, która codziennie prała sporą ilość pieluch tetrowych, nie to co teraz, że do kosza i po kłopocie. Kiedy mała zachorowała, czym prędzej pędziłam do lekarza nie zwlekając, bo byłam bardzo uczulona na tym punkcie.
Każda kobieta wie ile jest pracy przy malutkim dziecku, choć dziś wydaje mi się, że w dobie nowoczesnych pieluch i gotowych zupek, macierzyństwo jest o wiele łatwiejsze, oczywiście jeśli dziecko jest zdrowe.
Kiedyś nikt nie wiedział, co to jest depresja po porodowa i dlaczego młode kobiety macierzyństwo przerasta. Kiedy byłam początkującą matką, pewnie i ja ją przechodziłam, ale nikomu się nie skarżyłam i nie wiedziałam, że i ja momentami, kiedy wychowywałam córkę – ją miałam. Może dlatego warto o tym mówić i mieć na oku każdą matkę, aby w porę jej pomóc, czy też wyręczyć w obowiązkach od czasu do czasu. Kobieta zamknięta w domu z dzieckiem może czuć się opuszczona i samotna i nie radząca sobie, bo macierzyństwo to trudna rola w życiu kobiety.
Ps. Z drugim dzieckiem już nie przeżywałam tak bardzo, bo doświadczenie zrobiło już swoje, a teraz oddajcie się lekturze i nie potępiajcie.
http://potworywozkowe.pl/2014/07/niechciane-macierzynstwo.html
„Muszę wstać, muszę wstać, muszę kurwa do niej wstać. Jej płacz jest tak cholernie męczący. Dlaczego ja nic do niej czuję? Dlaczego mam ochotę wyjść i ją tutaj zostawić? Niech sobie płacze, niech się drze jak chce. Dlaczego jej po prostu nie wezmę i nie nakarmię? Próbuję zagłuszyć jej krzyk swoim płaczem.
Ryczymy obie, dzień w dzień to samo, ten sam pieprzony scenariusz. Nikt nic nie wie, bo przecież nikomu się nie przyznam, że mam ochotę się zabić. Moja córka jest taka idealna. Jest tak idealnie grzeczna i w ogóle, cholera, nie płacze. Bo nie płacze, jak jesteśmy u teściów, u babci, jak jej ojciec jest w domu. Ja też jakoś wtedy nie ryczę, nawet staram się rysować uśmiech na swojej twarzy. Odgrywać szczęśliwą matką polkę. Tak, rzygam szczęściem. Przepraszam, ale nie mogę być szczęśliwa, nie dopóki ona tu jest.
Irytuje mnie wszystko. To, że znowu pielucha pełna, że dzisiaj musi wisieć cały dzień na cycu. Że nie mogę nigdzie wyjść sama, bo ona nawet pieprzonej minuty beze mnie nie wytrzyma. Irytuje mnie mąż, bo nie robi kompletnie nic żeby mi pomóc. Nic. Wychodzi sobie na dwanaście godzin z domu i zostawia mnie z wszystkim samą. A potem wraca, uśmiecha się do niej i robi wszystko, żeby się nią nie zajmować. Wchodzę pod prysznic i udaję, że nie słyszę wrzasku. Że nie słyszę wołań męża. Pięć minut dla siebie. Pięć cholernych minut dla siebie. Przegryzam wargi, mam ochotę wrzeszczeć razem z nimi. Zanoszę się płaczem. Przecież tak łatwo o wypadek pod prysznicem… Ale jak gdyby nigdy nic, z uśmiechem na twarzy, wracam do swojej szczęśliwej rodzinki.
***
Pierwszej nocy w domu, po powrocie z małą ze szpitala, miałam sen. Przerażająco prawdziwy sen. Spałyśmy razem, ona wtulana do mojej piersi, w końcu nic mnie nie bolało. Zobaczyłam przed sobą męża z dużą poduszką. Zaczął przykładać mi ją do twarzy, dosięgała też buzi małej. Dociskał i dusił. Robił to bez żadnych emocji. Próbowałam się wyrwać, ale nie miałam siły, uciekało z nas życie. Czułam jak umieramy, czułam strach i ból. Obudziłam się przerażona, sprawdziłam co z córką. Ledwo łapałam oddech. Spała spokojnie w swoim łóżeczku.
***
Nie wiem kogo bardziej nienawidzę. Siebie, za to że dałam sobie zrobić dziecko. Męża, za to że mi je zrobił. Czy córkę, za to że jest. Papierosów też nienawidzę, za to że mnie mdli po każdej próbie wypalenia. A ja tak bardzo potrzebuję nikotyny! Wiem tylko jedno, że moja nienawiść musi zostać we mnie, gdzieś schowana w środku. Całymi dniami siedzę na kanapie, ona leży obok. Gapię się w puste ściany i modlę, się żeby ta cisza trwała wiecznie. Beznamiętnie spoglądam na jej twarz i widzę, patrząc na nią widzę, ile jeszcze będę musiała przejść. Ile jeszcze będę musiała poświęcić. Ile nocy będę musiała przepłakać. Patrzę na nią i chcę, żeby znikła.
Mijają tygodnie a ja mam wrażenie, że mijają lata. Dni się dłużą a ja coraz częściej siedzę w kącie i nie czuję nic. Żeby coś poczuć muszę sprawiać sobie ból, najczęściej drapiąc nogi do krwi. Tak jest właśnie najlepiej, bo nikt nie widzi i nie zadaje głupich pytań. Zresztą, ja mam większe rany w sobie. W mózgu, w sercu. Tam krwawię cały czas. Zastanawiam się jak by to było, gdyby mnie nie było, gdybym tak sobie znikła. Gdybym wyszła i nie wróciła. Nie było by ryku, zasranych pieluch i mojej obojętności. Byłabym wolna od niechcianego obowiązku.
I tak sobie wyszłam z domu, z hukiem. Trzasnęłam drzwiami i pobiegłam do nocnego po marlboro lajty. Zaciągnęłam się najmocniej jak potrafiłam. Nie czułam nic prócz zimnego powietrza w płucach. Drugi, trzeci, czwarty, piąty raz, buch. Dalej nic nie czuję. Biegnę dalej, przed siebie. Na ulicach pusto, nie ma nikogo kto mógłby mnie zatrzymać, kto mógłby zobaczyć że jestem wrakiem. Zatrzymuję się dopiero na wiadukcie. Zapalam drugiego papierosa. Patrzę na jeżdżące w dole samochody. Strasznie szybkie samochody. Obserwuję je. Te światła. I naglę coś czuję, przez kilka sekund. Pierwszy raz od kilku miesięcy coś czuję. Chęć skoczenia. Tak, tam na dół. Na te rozpędzone auta. To tylko chwila, kilkanaście metrów. Przecież to tylko chwila i mnie nie ma.
Od dwóch godzin wiszę nad kiblem. Chcę mi się rzygać i nie wiem czy od tych pieprzonych papierosów, czy od emocji. W końcu czuję, coś czuję. I chcę już czuć, uczyć się tych emocji od nowa. Chcę kochać, móc ją pokochać. I żyć, w końcu zacząć żyć…
Opisałam pierwsze pięć miesięcy mojego macierzyństwa, nikt o tym nie wiedział, a przynajmniej nikt nie dał mi do zrozumienia, że wie. Trzy miesiące później zaczęłam pisać bloga, pewnie gdyby nie to, szybko popadłabym w ten sam schemat. Po roku od oprzytomnienia dowiedziałam się, że to była depresja.”