Na początek mojego wpisu, wklejam dość prowokacyjny wiersz, aby wprowadzić czytelnika w temat dzisiejszy, a więc:
Jacek Dehnel
* * *
Nie rżnięcie, nie pieprzenie, ale uprawianie
miłości. Dyscyplina dawna i szlachetna.
Jakbyśmy wykreślali szpalery, wznosili
trejlaże i pergole. Jakbyśmy orali
czule. Jakbyśmy stali na drewnianym ganku
w żółtym słońcu wieczoru, ukośnym, ciągliwym
i patrzyli na ogród: „Wszystko to urosło,
a już się wydawało, że nic z tego. Róże,
ostróżki i powoje. I te dziwne kwiaty,
których nazwy nie znamy, choć są takie piękne.”
Warszawa, 7 X 2003
Około miliona ludzi korzysta z wyjazdów, jak to dawniej się określało, czyli do wód, a obecnie nazywa się mało górnolotnie, bo ludzie jadą do sanatorium, aby podreperować swoje zdrówko przy pomocy różnych zabiegów, kąpieli, borowin i czego tam jeszcze.
Bo sanatorium uzdrowiskowe to ośrodek położony w pięknym krajobrazowo, czystym klimatycznie, obfitującym w naturalne surowce lecznicze i klimatu regionie kraju. Jego głównymi zadaniami są: leczenie chorób przewlekłych oraz prowadzenie rehabilitacji.
Wielcy też jeździli do uzdrowisk
Prekursorem europejskiego leczenia uzdrowiskowego był żyjący w XVI w. Paracelsus, który pacjentom zalecał wodne terapie. W Polsce pierwsze takie kuracje oferowano w Iwoniczu Zdroju i w Cieplicach, a korzystała z nich m.in. królowa Marysieńka Sobieska. Prawdziwy rozkwit uzdrowiska przeżyły w XIX w., a leczono w nich wówczas prawie wszystkie choroby – włącznie z wadami wzroku i słuchu. To wtedy popularna stała się m.in. Krynica Zdrój, gdzie stałymi bywalcami byli Jan Matejko, Henryk Sienkiewicz i Józef Kraszewski, a w okresie międzywojennym: Helena Modrzejewska, Władysław Reymont i Jan Kiepura. Nie mniej uznanych gości miał Rymanów Zdrój – leczyli się tam np. Kornel Makuszyński i Stanisław Wyspiański, oraz Nałęczów, gdzie bywali: Zofia Nałkowska, Bolesław Prus, Ignacy Paderewski.
http://www.niepelnosprawni.pl/ledge/x/41688#.U0FDqvl_uQd
Emeryci chcą też tak jak to drzewiej bywało, a więc:
Eros na emeryturze
http://wiadomosci.onet.pl/cala-prawda-o-polskich-sanatoriach-czyli-uzdrowiskowe-my-love/ebvz9
O sanatoryjnych romansach krążą legendy, a co poniektórzy bywalcy bez znieczulenia określają szpitale uzdrowiskowe mianem „kurwitorium”. Z badań OBOP-u wynika, że faktycznie, dla 15 proc. kuracjuszy płci męskiej pobyt w sanatorium jest głównie okazją do romansowania. Najczęściej w miłosne historie wdają się pacjenci po 50. roku życia, a mężczyźni mogą wybierać w partnerkach, bo są w mniejszości – ponad 60 proc. leczących się w uzdrowiskach to kobiety. Niektórym wszystko jedno – panna, wdowa, rozwódka, zaś co dziesiąty sanatoryjny Don Juan specjalnie wybiera mężatki, bo wiadomo, z nimi mniej kłopotów. Nawet jak się zakochają, to nie przyjadą mu potem pod blok na drugi koniec Polski. Za to jest szansa na „sanatoryjne małżeństwo”.
– Wszyscy o nich wiedzą. Pani z Bytomia i pan spod Poznania, spotykają się od czterech lat w uzdrowisku. On ma żonę, ona męża, który ją zawsze przywozi i rozlokowuje w „dwójce”, bo pani twierdzi, że nie znosi mieszkać z obcymi babami. Dwa, trzy dni później dojeżdża pan i instaluje się u niej w pokoju. Na zabiegi chodzą razem, po parku pod rączkę, przedstawiają się jako małżeństwo. Nie oni jedni, takie związki zna każde sanatorium – mówi Kasia. – A personel ma ubaw, jak niespodziewanie w odwiedziny przyjedzie prawdziwy współmałżonek i kochanek pryska przez balkon do sąsiadki.
Albo autorka pisze:
O buzujących hormonach emerytek Kasia przekonała się, gdy raz zabrakło jej coli
– Był wieczór, nie chciało mi się wychodzić do sklepu, zeszłam więc na dół do sanatoryjnej kawiarenki, zwanej przez kuracjuszy „Piekiełkiem”, bo mieściła się w dawnej kotłowni. No i tam zobaczyłam, że naprawdę w starym piecu diabeł pali! Kobitki w wieku mojej matki i sporo starsze, kiecki do pół uda i wysokie skórzane kozaki, tapir, oko zrobione i dawaj, „Jesteś szalona” na parkiecie! Czułam się jak na Marsie, z jednej strony wizja sześćdziesięcio- i siedemdziesięciolatek bawiących się jak licealiści była rozczulająca, ale z drugiej musiałam się wyrywać, bo jakiś wstawiony pan koniecznie usiłował zmusić mnie do tańca. Tańce odbywały się dwa, trzy razy w tygodniu, a na zabiegach podsłuchałam, że niektóre panie mają rozpisany grafik, i jak u nas nie ma imprezy, to idą do „Górnika” albo sanatorium wojskowego, albo na dancing w mieście. Chciałabym w ich wieku mieć takie zdrowie, bo z tego co wiem, na tańcach się nie kończyło.
Pani Alicja L, napisała receptę jak spakować się do sanatorium. Uśmiałam się setnie:
Swego czasu nasłuchałam się o tym co dzieje się w takich placówkach, w sanatoriach leczyło się wielu moich znajomych, oraz kilka osób z rodziny.
Kiedy oznajmiłam, że jadę do sanatorium usłyszałam jeszcze więcej. Każdy mi doradzał jak mam się pakować i każdy chciał być bardziej dowcipny od drugiego. Usłyszałam, że mam w walizce układać warstwami: bluzeczka-pół litra, spódniczka-prezerwatywa, spodnie-afrodyzjak, majteczki z koronki-jakieś winko i tak dalej. Dostałam też masę dobrych rad w stylu – nie zapomnij adresu kiedy już pozbędziesz się dresu, stresu i okresu-, lub zabierz ze sobą szpilki, aby oznaczyć drzwi, gdyby współlokatorka zbyt wcześnie wróciła ze spaceru.
http://www.opowiadania.pl/main.php?id=showitem&item=59541
A więc około miliona ludzi wyjeżdża rocznie do sanatorium i emeryt czeka na taki wyjazd czasami latami, a więc kiedy przychodzi jego termin, pakuje się i jedzieeee!
Emerytowi też należy się dawka borowiny i dawka dobrej zabawy i wszystko jest okej, jeśli nie krzywdzi tego, kto na niego czeka, bo to uważam za drańswo, ale jeśli nikogo nie krzywdzi, to niech ta miłość trwa te krótkie trzy tygodnie, aż do następnego wyjazdu, bo niestety emeryt to jest taki tonący Titanic, a więc niechaj się zdąży wyszaleć, bo drugi raz nie zaproszą nas wcale. 😀