Archiwa tagu: zgoda

Gdybyśmy mieli ochotę pokłócić się przy stole świątecznym!

Zabraniam!

Nie mów nic, tyle było przecież słów.
Całą złość zamień w rzepakowy miód.
Przecież jesteś tu, przecież jestem ja.
Rzepakowy miód i ten świat wciąż trwa.

Jutro znów obudzimy kolejny dzień.
Tak to cud, ale przyzwyczailiśmy się,
Że jesteś Ty, że jestem ja.
Rzepakowy miód i ten świat wciąż trwa.

Przytul się starych spraw nie wspominaj już,
Turkusowy stół, na nim rzepakowy miód.
A przy stole Ty, a przy stole ja.
Rzepakowy miód i ten czas wciąż trwa.

Nie mów nic, tyle było przecież słów.
Całą złość zamień w rzepakowy miód.
Przecież jesteś tu, przecież jestem ja.
Rzepakowy miód i ten świat wciąż trwa.

Reklama

Oczyszczająca kłótnia małżonków

Ja wiem, że to jest mój blog i mogę wypisywać, co mi się rzewnie podoba, ale czasami mam wrażenie, że jednak nie wszystko nadaje się do publikacji, bo widzę, że czyta mnie niemal cały świat. Czytają mnie w Paryżu i Rzymie i Berlinie, a także poza Europą i zaczynam się trochę tego bać z ręką na sercu.

O czym pisać, aby nikomu się nie narazić, aby nikogo nie skrzywdzić, a jednocześnie być wiarygodną i szczerą, a staram się być taką z całych sił, aby ktoś, kto mnie czyta nie miał nuty zwątpienia, że jestem pozerką i piszę pod publikę. Nie chcę tego, a druga sprawa nie  leży to w mojej naturze, by się komuś przypodobać i dlatego wybieram teksty w mojej głowie, które mają brzmieć tak, jak czuje to moje jestestwo.

Trudno, napiszę i o tym, choć wiem, że mam wrogów i ten tekst zostanie wykorzystany przeciwko mnie, ale takie jest ryzyko blogera.

Pokłóciłam się z mężem, bo wszystkie pary od czasu do czasu się kłócą i niech ktoś mi poda przykład, że się mylę? Nie ważne, o co się pokłóciliśmy i tu nie napiszę powodu, ale stało się i było dość ostro. Wywaliłam mu swoje pretensje, dość mocno, choć w takich momentach staram się panować nad językiem, aby nie przeklinać, bo strasznie nie lubię takiego języka. Mąż wziął na klatę, ale także miał swoje racje, choć ja czułam całą sobą, że rację mam ja.

Trwało to może piętnaście minut, po czym, ja trzasnęłam drzwiami swojego pokoju, a on swoimi, bo w takich chwilach nagle zauważamy, że mamy dwa pokoje.

Nastał wieczór i poszłam spać do męża, ale przekręciłam poduchy i zasnęliśmy bez słowa w jednym łóżku, ale osobno i bez słowa dobranoc. Postanowiłam, że nie odezwę się do niego, co najmniej przez trzy dni i koniec i kropka, a co On myślał, to diabli wiedzą co!

O poranku znowu poszłam do drugiego pokoju cała w postanowieniu, że będą ciche dni, ale łzy same mi bezwiednie płynęły z oczu i byłam zła na swoją słabość i nędzne postanowienie, że będę twarda jak granit. Okazało się, że nie potrafię żyć w milczeniu i serce chciało mi wyskoczyć z piersi i dostałam wyższego ciśnienia i poczułam się okropnie źle. Jakbym za chwilę miała trafić na pogotowie z powodu złego samopoczucia.

Poszłam do kuchni, by mimo palpitacji serca zaparzyć sobie kawę, na złość mężowi, że się trzymam, a mąż robił sobie śniadanie.

Spojrzeliśmy na siebie i mimo, że był między nami mur, to cień uśmiechu zauważyłam na jego twarzy i pomyślałam sobie – aha mięknie, ale ja dalej jestem twarda i niech nie próbuje mnie zmiękczać.

Telefon i dowiedziałam, że od mojej mamy, że zmarł ojciec koleżanki mojej córki, który był w wieku mojego męża.

Przekazałam obcesowo wiadomość strasznie przykrą mojemu mężowi, a on mi na to, że co ja zrobię, jak i on odejdzie, bo biorą z jego półki i stało się. Pocałowaliśmy się i przytuliliśmy mocno, a ja mu powiedziałam, że na drugi dzień i mnie by zabrali, bo żyć bez siebie nie możemy, a w takich ciężkich chwilach okazuje się, że ze sobą nie i bez siebie nie, ale na szczęście mamy już to za sobą i jest już po tsunami w naszym domu, a w nagrodę pojechaliśmy do lasu szukać siebie i wiosny 😀

Sztuka kompromisu w małżeństwie

Mówi się bardzo często, że małżeństwo to przede wszystkim sztuka kompromisu. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy jedna ze stron ustępuje drugiej na każdym kroku. Jeśli robi tak twój mąż, to jest on pantoflarzem. Jeśli ty… cóż – nie ma na taką kobietę odpowiedniego określenia.

Może kobieta, która ustępuje na każdym kroku swojemu mężowi, to poddanka, albo kobieta kochająca za bardzo, lub kobieta nie znosząca w swoim małżeństwie jakichkolwiek kłótni, bo ceni sobie spokój i dlatego ustępuje bardzo często, choć wolałaby mieć swoje zdanie.

Ile małżeństw tyle metod porozumiewania się i zdrowy rozsądek i sztuka kompromisu ze strony obydwu stron pozwala żyć w swoim małżeństwie poprawnie i w zgodzie.

Dlaczego o tym piszę? Piszę, bo w moim małżeństwie musiałam tym razem ustąpić ja. Moje dzieci postanowiły spędzić majówkę w przepięknym Karpaczu. Ciężko pracują i ten wypoczynek im się należał, a i moje wnuki mają ogromną frajdę pobyć w innych okolicznościach i terenie.

– Tato, zwróciły się do mojego męża – zawieziesz nas i sam spędzisz z nami 4 dni?  Oczywiście nie było mowy, aby mąż odmówił swoim dzieciom i pojechali. No i tutaj z mojej strony został dokonany kompromis, ponieważ mamy pieska, który panicznie boi się obcych ludzi i niestety musiałam dokonać wyboru, że ja ze zwierzaczkiem zostanę, bo kierowca był pilnie poszukiwany, a ja nie jestem kierowcą.

Tak więc siedzę z tym moim tchórzem i zajmuję się tym co lubię. Telewizor trochę mi brzęczy, gdyż nie cierpię totalnej ciszy. Tęsknię za mężem, a jakże, lecz tłumaczę sobie, że inaczej tego nie dało się rozwiązać. Czasami powinniśmy pobyć ze sobą sam na sam i mnie ta samotność bardzo dobrze robi, bo mam czas na swoje przemyślenia i wgłębienie się w swoje jestestwo. Najgorsze są wieczory, bo bardzo nie lubię sama kłaść się do łóżka, ale daję radę i w zasadzie myślałam, że gorzej zniosę samotne wieczory, ale staram się nie myśleć o tym, że jestem sama. Jeszcze tylko dwie noce i wszystko wróci do normy, a mnie samą cieszy, że Oni są tam wszyscy, razem i odpoczywają, a takie spotkania jednocześnie łączą.

Na mój telefon przyszło sporo zdjęć z górskich wędrówek, a więc nie może zabraknąć choć jednego z majówki mojej rodziny.

P1050415wnuki na śnieżkę

Kiedy zaczyna się ta sławna starość?

Co ja pocznę, że zaczyna mnie interesować starość, kiedy sama czuję się ni to młoda, ni to stara? Wszystko zależy od dnia u ludzi w moim wieku. Jeden dzień, że góry przenosić, a jak trochę człowiek się zmęczy tym przenoszeniem, to klapie się na kanapę z poważną miną, że oto puka właśnie starość. Trudno się pogodzić, że zaczyna się, a nasze miastowe powiedzenie, bo ludzie u nas mówią, że tu strzyka, tam strzyka, trzeba iść do doktora Smoczyka, zresztą już śp.

Oczywiście staram się nie poddawać tym wrednym symptomom starości i macham ręką na lekarzy, bo nie lubię naszej opieszałej służby zdrowia i tak sobie obiecuję z dnia na dzień, że pójdę zrobić podstawowe badania, ale na obiecankach się kończy, choć dzieci moje już nie mają do mnie nerwów i starają się jak najmniej mi tłumaczyć, że powinnam, a ja podczas tych rozmów wykrzywiam twarz w grymasie, że zaczynają swoją stara śpiewkę. Pewnie stanie się tak, że jak mnie do muru przyciśnie, to sama, bez gadania się wybiorę, ale wiecie jak to jest, że czasami bywa za późno już!. No ale dobrze, do rzeczy.

Szukam filmu i bach, trafiam na film o starości właśnie i chyba dlatego, że niestety wkraczam nieuchronnie w ten stan i przy prawie każdym kadrze filmu pt. „Z miłości do…” ryczę jak bóbr, bo film z każdą minutą sprawia, że czuję już tę starość na karku. To nieuchronne , co czeka każdego z nas, tylko jednych prędzej, a drugich później. Każdy kadr radości staruszków, którzy śpiewają w osiedlowym chórze i każdy kadr, kiedy powoli odchodzą z tego chóru, bo wezwani są na drugą stronę tęczy. Film ten uświadamia, że nie trzeba na stare lata rezygnować z marzeń i należy być między ludźmi, mimo, że strzyka właśnie.

Film opowiadający o wielkiej miłości w małżeństwie i odchodzeniu jednego z partnerów i ten jeden wielki ból i żal. Co zrobić, jak żyć i jak się pogodzić z samotnością. Jak poukładać i naprawić zepsute relacje z dziećmi, aby pozostawić po sobie porządek i być wspominanym w rozświetleniu i tkliwości przez bliskich.

Nie polecam filmu młodym, bo Oni mają przed sobą wiele, wiele lat i tylko od nich zależy, co zrobią ze swoim życiem, a namawiam do życia uczciwego i prawego, aby na starość móc sobie szczerze spojrzeć w twarz i powiedzieć, że moje życie było dobre.

Obsada filmu:

Jeden telefon, czyli mam kochanego męża

Włączyłam o poranku telewizor i informują mnie, że Ukraina w nocy walczyła o swoje prawa. Pogoda nie sprzyja, bo jest mokro i zimowo, ale  to im nie przeszkadza, bo dopominają się swoich praw i dążą z całych sił na zachód. Nic im nie sprzyja, bo nawet pogoda się sprzysięgła, ale to mocny Naród i jakoś wierzę, że swoją determinacją swoje wywalczą, tylko dlaczego ja się denerwuję, że gdzieś tam w świecie ludzie muszą wychodzić na ulice, aby walczyć o lepszą Ukrainę. Nie lubię takich sytuacji, bo zaraz przypomina mi się, że ponad 20 lat temu przeżywaliśmy to samo. My Polacy szykujemy się spokojnie do świąt, a Oni musieli wyjść na ulicę!

Otrzymałam jeden telefon, który wiele zmienił w moich świątecznych planach. Usłyszałam w słuchawce: – Zapraszamy Was do nas na święta i będzie nam miło, jeśli się zjawicie.

– Zaniemówiłam i pytam dlaczego tak i skąd taka decyzja?

– Chcemy abyście się zjawili i nie pytaj dlaczego, tylko się szykujcie, bo będzie prawie cała rodzina i będzie miło i rodzinnie. Ucieszyłam się w pierwszej chwili, ale za chwilę potok myśli przepłynął mi przez głowę, że trzeba będzie naszykować więcej, dużo więcej na świąteczny stół.

Na drugi dzień wstałam z myślą, że muszę sobie opracować strategię działania, aby zadowolić swoimi kulinariami gości przy świątecznym stole. Układałam sobie w głowie plan  i lekko się denerwowałam, czy dam radę, aby wszystko zdążyć, a potem przewieźć do domu gospodarzy.

Wieczorem mąż, kiedy wrócił z pracy zagaił, jak sobie to wyobrażam i zauważył moje lekkie zaniepokojenie. On mnie zna i potrafi wyczuć moje zachowania w różnych sytuacjach – wiem o tym.

– Siadaj, pogadamy i wszystko sobie zaplanujemy. Pomogę ile będę mógł, tylko zrób listę zakupów, a ja ją zawiozę do brata, do jego sklepu i wszystko Ci dostarczę, abyś nie musiała z siatkami latać. Nie denerwuj się, damy oboje radę i mnie przytulił.

– Uf, jak dobrze, że zechciał właśnie dziś ze mną o tym porozmawiać, bo jako Zosia Samosia, chciałam wszystko sama.

– To będą fajne święta – wspomniał, gdyż od wielu lat spędzaliśmy je w naszym domu, a tu taka miła odmiana. I wiesz co, bardzo się cieszę, że ten jeden telefon wprowadził w nas trochę niepokoju, bo to nas ożywi do działania, a lekka adrenalina jest każdemu potrzebna. To jest ten smaczek, bo przyznaj, że też się cieszysz, że nas chcą w rodzinie, a jeśli chcą, to i lubią.

– Cieszę się i jutro zabieram się za planowanie – odparłam, a kamień spadł mi z serca.