
Ja wiem, że to jest mój blog i mogę wypisywać, co mi się rzewnie podoba, ale czasami mam wrażenie, że jednak nie wszystko nadaje się do publikacji, bo widzę, że czyta mnie niemal cały świat. Czytają mnie w Paryżu i Rzymie i Berlinie, a także poza Europą i zaczynam się trochę tego bać z ręką na sercu.
O czym pisać, aby nikomu się nie narazić, aby nikogo nie skrzywdzić, a jednocześnie być wiarygodną i szczerą, a staram się być taką z całych sił, aby ktoś, kto mnie czyta nie miał nuty zwątpienia, że jestem pozerką i piszę pod publikę. Nie chcę tego, a druga sprawa nie leży to w mojej naturze, by się komuś przypodobać i dlatego wybieram teksty w mojej głowie, które mają brzmieć tak, jak czuje to moje jestestwo.
Trudno, napiszę i o tym, choć wiem, że mam wrogów i ten tekst zostanie wykorzystany przeciwko mnie, ale takie jest ryzyko blogera.
Pokłóciłam się z mężem, bo wszystkie pary od czasu do czasu się kłócą i niech ktoś mi poda przykład, że się mylę? Nie ważne, o co się pokłóciliśmy i tu nie napiszę powodu, ale stało się i było dość ostro. Wywaliłam mu swoje pretensje, dość mocno, choć w takich momentach staram się panować nad językiem, aby nie przeklinać, bo strasznie nie lubię takiego języka. Mąż wziął na klatę, ale także miał swoje racje, choć ja czułam całą sobą, że rację mam ja.
Trwało to może piętnaście minut, po czym, ja trzasnęłam drzwiami swojego pokoju, a on swoimi, bo w takich chwilach nagle zauważamy, że mamy dwa pokoje.
Nastał wieczór i poszłam spać do męża, ale przekręciłam poduchy i zasnęliśmy bez słowa w jednym łóżku, ale osobno i bez słowa dobranoc. Postanowiłam, że nie odezwę się do niego, co najmniej przez trzy dni i koniec i kropka, a co On myślał, to diabli wiedzą co!
O poranku znowu poszłam do drugiego pokoju cała w postanowieniu, że będą ciche dni, ale łzy same mi bezwiednie płynęły z oczu i byłam zła na swoją słabość i nędzne postanowienie, że będę twarda jak granit. Okazało się, że nie potrafię żyć w milczeniu i serce chciało mi wyskoczyć z piersi i dostałam wyższego ciśnienia i poczułam się okropnie źle. Jakbym za chwilę miała trafić na pogotowie z powodu złego samopoczucia.
Poszłam do kuchni, by mimo palpitacji serca zaparzyć sobie kawę, na złość mężowi, że się trzymam, a mąż robił sobie śniadanie.
Spojrzeliśmy na siebie i mimo, że był między nami mur, to cień uśmiechu zauważyłam na jego twarzy i pomyślałam sobie – aha mięknie, ale ja dalej jestem twarda i niech nie próbuje mnie zmiękczać.
Telefon i dowiedziałam, że od mojej mamy, że zmarł ojciec koleżanki mojej córki, który był w wieku mojego męża.
Przekazałam obcesowo wiadomość strasznie przykrą mojemu mężowi, a on mi na to, że co ja zrobię, jak i on odejdzie, bo biorą z jego półki i stało się. Pocałowaliśmy się i przytuliliśmy mocno, a ja mu powiedziałam, że na drugi dzień i mnie by zabrali, bo żyć bez siebie nie możemy, a w takich ciężkich chwilach okazuje się, że ze sobą nie i bez siebie nie, ale na szczęście mamy już to za sobą i jest już po tsunami w naszym domu, a w nagrodę pojechaliśmy do lasu szukać siebie i wiosny 😀









