Archiwa tagu: fotografia

Fotografie to kęsy czasu, które można wziąć do ręki. Angela Carter

Zbliżają się Święta Wielkanocne i dziś u mnie w końcu zaświeciło słońce.

W moim mieście odbył się festyn wiosenny i wielu ludzi wybyło z domów.

Cieszę się zawsze, kiedy w moim mieście dzieje się coś ciekawego, co integruje ludzi.

Ja i mój Mąż staramy się być w takich miejscach, aby je utrwalić na zdjęciach i jakby stało się to naszym hobby.

Dziś było tak, że to Mąż robił zdjęcia, a ja je wgrałam na swojego fan – page, na którym mam już ponad 5 tysięcy zdjęć, robionych w różnych sytuacjach i o różnych porach roku. Jestem z tego dumna, bo zdjęcia zostaną dla przyszłych pokoleń.

Wiecie dlaczego lubię robić zdjęcia? Dlatego, że nie mam w swoim życiorysie prawie żadnych zdjęć ze swojego dzieciństwa.

Mam tylko jedno – ze swojego chrztu, które było robione u fotografa i potem długo, długo nic!

Nie mam zdjęć ze swojego dzieciństwa, kiedy stawiałam pierwsze kroki i takich wspomnieniowych, ale zdaję sobie z tego sprawę, że kiedyś nasi rodzice nie mieli dostępu do aparatów fotograficznych i dlatego po prostu nie mamy fotografii w albumach.

Kiedy wyszłam za mąż i urodziłam swoje dzieci, to starałam się, aby coś zostało w kadrze na pamiątkę!

Większość zdjęć w albumach jest mojego autorstwa, bo zawsze aparat zabierałam ze sobą, aby utrwalić biwaki, wypady za miasto i na działkę, do lasu i wszędzie gdzie bywaliśmy rodzinnie.

Przez lata wszystko się zmieniło i ludzie zdjęcia robią najczęściej smarfonami i w nich przechowują zdjęcia, albo w komputerze.

Mało kto je wywołuje  u fotografa i mało kto już je przechowuje w albumach.

Takie postępowanie jest ryzykowne, bo smartfon i komputer może się popsuć i tracimy nagle nasze skarby i wspomnienia.

Ja sama zaprzestałam wywoływanie zdjęć, ale je gromadzę w prywatnej galerii na Facebooku i nawet jeśli komputer mi nawali, to ich nie tracę.

Róbcie kochani zdjęcia, bo to jest najlepsza forma utrwalenia naszych przeżyć, a kiedyś, kiedy nas już nie będzie – ktoś po nie sięgnie i się zaduma.

Sama kilka razy w roku przeglądam swoje albumy – pochylam się nad przeszłością i niejedna  łza z oka mi poleci.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Zdjęcie użytkownika Choszczno i okolice w obiektywie.

Ela, czyli ja z nowym aparatem widzi ciemność :)

Wczoraj wieczorem postanowiłam iść w miasto, aby wypróbować możliwości mojego, nowego aparatu. Muszę stwierdzić, że musiałam opanować to i owo, ale poszło szybko, ponieważ jak to się mówi potocznie, to technika sprzyja seniorom w opracowywaniu nowych technologii i wystarczy kilka dłuższych chwil, by poznać instrukcję obsługi.

No więc ciekawa byłam bardzo możliwości mojego przyjaciela i stwierdzam, że efekt jest zadowalający, bo starym aparatem rzadko udało mi się zrobić w miarę widoczne zdjęcie, robione wieczorową porą.

Zdjęcia może niezbyt profesjonalne, bo wciąż się uczę, ale cokolwiek na nich wdać. Widać dość wyraźnie i ogólnie stwierdzam, że mąż nie wywalił pieniędzy na bele co, a ja jestem szczęśliwa. Czekam więc na wiosnę w pełni, ze swoimi urokami, świeżą trawą i zielonymi listkami na drzewach. Czekam na kwiaty w przydomowych ogródkach i będę chodziła i pstykała. 

Zdjęcia wieczorne wstawiłam też na Facebooka i mają powodzenie, co mnie bardzo cieszy. 🙂

Od rana mam dobry humor :)

Lubię fotografować i gdziekolwiek się wybieram, zawsze biorę ze sobą aparat. Lubię uwieczniać na zdjęciach chwile, a także fotografować moje miasto, czy wszelkie uroczystości rodzinne. Dysponowałam do tej pory aparatem cyfrowym, który ma już chyba 10 lat. Pewnego dnia ot tak rzuciłam mężowi hasełko, że przydałby się nam lepszy aparat, który by robił bardziej dokładne zdjęcia i nie trzeba by ich było już poprawiać programem komputerowym.

Dziś obudziłam się jak niby nic, nie spodziewając się niczego nadzwyczajnego i myślałam, że to będzie dzień jak co dzień, a mąż mi oświadcza, że wybiera się do sklepu, by kupić mi coś na „zajączka”. Oczywiście, że byłam ciekawa, co On też tam wymyślił, ale mi tego nie zdradził.

Za godzinkę przyniósł mi prezent uwieczniony na zdjęciu i Mam! Mam nowiutki aparat firmy „Canon”. Malutkie cacko i będę musiała się przyzwyczaić. Oczywiście muszę się też podszkolić w obsłudze mojego prezentu, aby umieć wycisnąć z mojej zabawki wszystkie soki i nauczyć się robić wspaniałe zdjęcia.

Jest wszystko w internecie, a więc dziś mam zaplanowaną naukę jak i co poustawiać, a zdjęcia będę robiła od jutra, bo formatuje się bateria, a to trochę musi potrwać. Jest jeszcze jeden plusik z tego, że mam nową zabawkę i przyjaciela w jednym, bo już nie będę musiała kupować baterii do aparatu, gdyż w tym jest ładowarka i można ją podłączyć jak telefon komórkowy. Hurra – musiałam się pochwalić. 🙂

Poloneza czas zacząć – 40 lat temu

Tak, tak kochani. To było „równuiteńko” 40 lat temu kiedy w szkole średniej ogłoszono na studniówce, że Poloneza czas zacząć! Jak to było? Trudno w pamięci wygrzebać wspomnienia i to co się w głowie młodej dziewczyny działo? Jakie emocje temu towarzyszyły? Wchodziliśmy w dorosłe życie przecież, a więc każdy z nas miał swoją wizję, jak dalej układać sobie to dorosłe życie.

Wspomnienia się zatarły, ale to było tak, z tego, co pamiętam. Byłam uczennicą babskiej klasy, bo ani jednego rodzynka w niej nie było. O ile pamiętam, to było nas ponad 30 dziewczyn i każda już prawie zakochana, a nawet dwie już były w ciąży. Czułyśmy się dorosłe i miałyśmy swoje plany na przyszłość już trochę sprecyzowane, ale życie oczywiście zrobiło swoje korekty, jako i w moim życiu.

Pamiętam, że nasza studniówka nie była zorganizowana w szkole, na sali gimnastycznej, a w jakimś domu kultury, bodajże – kolejarza. Pamiętam, że siedzieliśmy przy stolikach sześcioosobowych, a więc trzy dziewczyny ze swoimi partnerami zaproszonymi na ten bal.

Moja mama uszyła mi sukienkę, bo przecież nie każda z nas mogła sobie w tamtych czasach pozwolić na kupno sukienki, a więc moja była w delikatne kwiatki z paseczkiem i krótkim rękawem. Nie była do samej ziemi, ale czułam się w niej dobrze. Inne dziewczęta także miały sukienki raczej szyte na miarę, a nie wymagano od nas strojów biało czarnych, a więc było kolorowo. Co pamiętam jeszcze? Pamiętam, że przygrywała nam orkiestra i było bardzo uroczyście. Ktoś przemycił dwie butelki wina domowego hi hi i tak bawiliśmy się w tamtych czasach. Żałuję, że nie mam żadnej pamiątki w postaci fotografii, ale znalazłam w swoich albumach dwa zdjęcia z tamtych młodych, szalonych lat i tak na pamiątkę wklejam je na bloga. 

Ciekawa jestem jakie mają wspomnienia moi czytelnicy. Może także podejmą ten temat, taki wspomnieniowy, bo z biegiem lat już jako rodzice uczestniczyliśmy w studniówkach naszych dzieci i mnie się zachowało także tylko jedne zdjęcie, ale dobre i tyle.

Piszcie, wspominajcie kochani, bo na wspomnienia nigdy nie jest za późno.

Wklejam link ze studniówki, która odbyła się w 2014 r., w Liceum Ogólnokształcącym, które kończyły moje córki. Nie powiem, ale łezka w oku się zakręciła.

 http://https://www.youtube.com/watch?v=ZJRtu95AHIw

Kochani ludzie – róbcie zdjęcia :)

Gorąco piekielnie, a więc ja starsza pani siedzę w chłodnym pokoju z zaciemnionymi oknami i dumam sobie tak, sama ze sobą. Nie odważę się wyjść na zewnątrz, bo starsi ludzie powinni już unikać ognia lejącego się z nieba. Przychodzi taki czas, że trzeba się przewartościować i przestać udawać chojraka, że nic mi nie będzie i moje serce zniesie w dobrej kondycji ten miejski skwar.

No więc sobie tak siedzę i przypominam jak to dawniej bywało ze zdjęciami, na których chcieliśmy uwiecznić jakąś chwilę. Z wakacji, z wypadów za miasto, czy też z imprezy, albo rodzinnych świąt, a więc biegło się do kiosku po – kliszę przecież. Już nie pamiętam dokładnie ile zdjęć można było zrobić na takiej kliszy, ale chyba 24 do maksymalnie 36 i jeśli się mylę, to proszę o poprawkę.

Kiedy już się klisza wypstrykała, trzeba było ją zanieść do zakładu fotograficznego i z bijącym sercem czekało się tydzień? Też dokładnie nie pamiętam, ale pamiętam frajdę, kiedy otwierałam firmowe opakowanie i przeglądałam to, co się uwieczniło i to była taka moja słodka chwila, kiedy potem wkładałam zdjęcia z opisem do albumu.

Co jakieś pół roku mam fazę na takie wspomnienia i dziś jest ten dzień, że mnie znów naszło i stwierdzam z żalem, że mam komplet zdjęć z naszych 38 lat, trwania naszej rodziny w albumach właśnie, ale końcówka tych lat siedzi w komputerze. Zmieniły się czasy i przestaliśmy chodzić, aby te zdjęcia wywoływać i mieć je w albumie. Poszliśmy na skróty i skupiamy się na ich wgrywaniu do tej piekielnej maszyny i chyba trochę szkoda.

Na starych zdjęciach można po kolei otworzyć sobie jak dorastały nasze dzieci i jak się z roku na rok zmieniały, a my z nimi oczywiście też. Mogę zobaczyć, jak zmieniało się moje mieszkanie po jakimś tam remoncie i jak wyglądał nasz kolejny piesek, domownik – także. 🙂 Można zobaczyć jak zmieniało się moje miasto i ludzie w nim mieszkający i to stanowi dla mnie największą frajdę,  gdyż pochylam się z uwagą nad każdym zdjęciem i uciekam we wspomnienia i tak błogo na serduchu się robi i dziękować, że te zdjęcia są i pozostaną dla przyszłych pokoleń i tu moja wnusia chłodzi się z mną i jej fotkę też pstryknęłam – na pamiątkę kiedy była u babci w dzień gorącego lata 😀

Kochani, czytałam porady wytrawnego fotografa, że wcale nie trzeba mieć ekstra sprzętu do robienia zdjęć za 3 tysiaki. Wystarczy mieć skromną cyfrówkę i robić, robić, robić zdjęcia i wyszukiwać fajne momenty, czyli patrzeć na świat z ciekawością i bystrym okiem i nie bać się nacisnąć i uwolnić migawkę. W sieci jest wiele programów do ulepszania zdjęć i naprawdę jest to przyjemna zabawa, a więc apeluję, abyście mieli zawsze aparat pod ręką, a ja sama uczę się wciąż, aby zdjęcia były w miarę ciekawe.

Trzymajcie się ciepło, hm… chyba przesadziłam, kiedy za oknem żar z nieba się leje. 🙂

 

Magda Czapińska

 

Czas zrobił swoje

Dziewczynka, którą kiedyś byłam,
Odwiedza mnie czasami w snach.
Częstuje dropsem lub agrestem
I patrzy na mnie, jakoś tak….
Z niedowierzaniem w piwnych oczach,
W zdumieniu tak dziecinnym trwa,
Jak by nie mogła w to uwierzyć,
Że … ja – to ja,
Że ja – to ja.

To czas, kochanie,
Zrobił swoje,
Dokładnie i solidnie.
Każda dziewczynka to przechodzi,
A potem… trochę brzydnie.
To czas, kochanie,
Zrobił swoje
I cofnąć go nie można.
Pamiętaj o tym,
Wróć do mamy.
Na przyszłość bądź ostrożna.

Z pożółkłej starej fotografii
Uśmiecha się znajoma twarz;
Zabawne jasne warkoczyki,
A w oczach ten bezczelny blask.
Pamiętasz? – pyta – tamte wiosny,
Wagary, flirty, pierwsze bzy,
I tego, który kochać nie chciał,
Więc dotąd się, za karę śni.

To czas, kochanie,
Zrobił swoje,
I depcze nam po piętach.
On jakoś nie zna się na żartach,
Na żadnych sentymentach.
To czas, kochanie,
Zrobił swoje
Najlepiej jak potrafił.
A ty – ty wiecznie uśmiechnięta
Na starej fotografii.

W codziennym życia kołowrotku,
Wciąż zrywa mi się jakaś nić,
Więc trzeba wiązać koniec z końcem
I mimo wszystko jakoś żyć.
W pośpiechu, podle, podle, bez nadziei…
Z dnia na dzień przeżyć byle jak,
A nocą pytać aż do świtu
I po co tak? I na co tak?

To czas, kochanie,
Robi swoje,
Traktuje nas jak gości,
On nie ma złudzeń, ani pytań
I żadnych wątpliwości.
Bo czas nie pyta
Tylko płynie
I twarze wokół zmienia,
Aż nagle widzisz
Jak go mało
Zostało do stracenia.

Nie da się uciec od złego dzieciństwa – nie ma takiej tabletki

Codziennie, kiedy rano wstaję najczęściej bardzo nie rozbudzona, idę do kuchni by zrobić sobie poranną kawę, bo kawa budzi mnie 🙂 Jak każdy chyba człowiek zaglądam w okno w wypatrywaniu pogody i dziś było tak samo. Spojrzałam i widzę niezbyt zachęcający widok, gdyż nie ma to tamto – idzie zima. Ludzie przemykają się po chodnikach, raczej szybkim krokiem, ubrani już w ciepłe okrycia. Kiedy tak chwilkę się gapię, to właśnie w tym momencie, w mojej głowie coś się pojawia – tak na dzień dobry. Różne są to myśli bo jakieś szczątkowe wspomnienia, a czasami planuję sobie nowy dzień. Moje myśli jednak często wracają do przeszłości, do mojego dzieciństwa, zresztą jeśli można nazwać to dzieciństwem. Bardzo wcześnie wydoroślałam i byłam inna, aniżeli moi roześmiani rówieśnicy, beztroscy i cieszący się ze swojej młodości. No tak mi się wówczas wydawało, choć teraz zdaję sobie sprawę, że w niejednym domu mogli też przeżywać swoje traumy. Ja jednak stałam jakby z boku. Owszem, udzielałam się w różnych projektach szkolnych, bo śpiewałam, byłam niezłą sportsmenką, a nawet szłam w poczcie sztandarowym na 1 Maja. Byłam dobrą uczennicą, widzialną w murach szkolnych, gdyż długi czas prowadziłam sklepik szkolny pod nazwą „Pszczółka”, w którym to wówczas nie sprzedawało się śmieciowego jedzenia, ale świeże pączki i przybory szkolne. Fajny to był czas, ale mimo to byłam uczennicą dość zamkniętą w sobie. Chyba nikt nie wiedział, dlaczego często jestem nie wyspana na lekcjach. Dawałam radę i byłam na tyle dumna, aby nikomu nie opowiadać, co dzieje się w moich czterech ścianach. Zwyczajnie się wstydziłam. Kiedyś, po wielkiej awanturze wywołanej przez pijanego Ojca, Mama postanowiła, że na jakiś czas trzeba się z domu wyprowadzić. Nie mieliśmy gdzie się wynieść, ale kiedy Ojciec chciał mnie ugodzić nożem w plecy, nie miała innego wyjścia, jak odseparować mnie i siostrę od przemocowca i psychopaty. Pół roku mieszkaliśmy pod innym adresem. To byli zupełnie obcy mi ludzie i nie pamiętam jak Mama się dogadała z kobietą, która nas przyjęła na ten czas pod swój dach. Miałam z tamtego miejsca daleko do dworca PKP, aby następnie wsiąść do pociągu i jechać 45 minut do innego miasta, w którym była moja szkoła średnia, aby w końcu następnie dobre dwa kilometry dojść do niej. Nie było mi łatwo, bo droga do szkoły zabierała mi dużo czasu. Rekompensatą byli fajni znajomi z pociągu, których do dzisiaj dobrze pamiętam, choć zniknęli z mojego pola widzenia. Po powrocie do domu, z tułaczki, z nadzieją, że Ojciec coś zrozumiał, zastałyśmy w domu obraz nędzy i rozpaczy. Nie było niczego w całości. Brud nie do opisania i trzeba było zakasać rękawy i przywrócić dom do warunków, nadających się do jakiegoś ludzkiego zamieszkania. To była kolejna próba mojej Mamy, aby ratować swoje małżeństwo. Dała kolejną szansę w myśl zasady, że każdemu się ona należy. Niestety, było tylko jeszcze gorzej i tu ja powiedziałam – Stop! Miałam już 17 lat i nie chciałam już żyć z psychopatą i oprawcą. Już nie chciałam być bita i nosić siniaków. Bił sprytnie, bo najczęściej po głowie, aby siniaków było nie widać. Już nie chciałam tracić swoich mocnych i zdrowych włosów, a więc zaczęłam naciskać na Mamę. Mamo, musisz się z nim rozwieść, bo wszystkie trzy znajdziemy się na cmentarzu. Mama nie chciała, bo kiedyś rozwód piętnował kobietę, że sobie nie radzi i ma dziwne fanaberie, bo co ludzie powiedzą. Gdzie zamieszkamy po rozwodzie, bo nikt nie da nam mieszkania – mówiła. Była pełna obaw, wzbraniała się. Pewnego razu moja siostra zemdlała i okazało się, że to był efekt długo trwającego stresu. Znalazła się w szpitalu, aby zdiagnozować dlaczego tak się dzieje. Stres, moja Mama usłyszała werdykt. To był ten moment, aby zdecydować się na rozwód, a jego podać do sądu o znęcanie się psychiczne i fizyczne nad rodziną. Zamknęli go, a w tym czasie Mama starała się o rozkwaterowanie mieszkania. Udało się, bo pracodawcy Mamy poszli jej na rękę i po powrocie Ojca, musiał się z nami rozstać. Dlaczego o tym piszę, ano dlatego, że w naszym przypadku wszystko dobrze się skończyło i Mama odzyskała wolność i godność i mogła zacząć żyć na nowo z nami. Parę lat temu, w początkowej fazie komputerów i nowoczesnej techniki fotografii, wzięłam dwa zdjęcia Mamy i Ojca, z ich czasów młodości i dałam je do powiększenia. Następnie kupiłam dwie jednakowe ramki i powiesiłam te portrety już w moim domu na ścianie – obok siebie w wydzielonym kąciku portretowym. Nie wiem dlaczego to zrobiłam, co mną kierowało? Tęsknota za niespełnionym dzieciństwie, czy też z szacunku, że jestem na tym świecie, że się urodziłam za ich przyczyną – nie wiem. Pamiętam z opowieści mojej Mamy, że kiedy się urodziłam, każdy przy pierwszym wrażeniu twierdził, że ze mnie czysty Ojciec jest, jak skóra zdjęta z diabła. Wypierałam to z siebie przez bardzo wiele lat, bo nie chciałam się utożsamiać z oprawcą. Nie chciałam i już, bo ja nie jestem taka jak On. Nikogo w życiu nie krzywdziłam i nie uderzyłam, a może nie pamiętam? Może i trzepełam swoją młodszą siostrę i zwyzywałam, kiedy dzieckiem byłam, ale potem, w dorosłym życiu już nie, a więc jestem inna i tak wiele lat utwierdzałam się w przekonaniu, że nie jestem do Niego podobna. Pewnego razu, całkiem niedawno, usiadłam sobie z kawą i nagle mój wzrok padł na owe portrety i zamarłam. Szybko sięgnęłam po album ze zdjęciami i znalazłam swoje zdjęcia z czasu młodości i dopiero po 57 latach przyznałam, że ja jestem skórą zdjętą z diabła. Wszystko mam do Ojca podobne i na starość nawet siwe włosy pojawiają się w tych samych miejscach. Owal twarzy, nos i usta, to wszystko jest jakby ktoś sobie przekalkował. Jakby chciał mi zrobić na złość i wpędził mnie w poczucie winy, że jestem tak cholernie podobna do swojego oprawcy, tylko nie udało się jakoś fartem, przemycić nieprzystosowania się do świata. To mu się niestety nie udało. Wniosek z tego jest taki, że nasze dzieciństwo jest wciąż w nas. W naszej głowie, gdzieś tam w głębokich szufladkach, często skrzypiących i nie ma na świecie tabletki, pozwalającej na chwileczkę zapomnienia. Nie da się!

Z całego serducha pragnę aby żadne dziecko nie musiało przechodzić swojego piekła w czterech ścianach. Żadnego bicia i przemocy, ale zdaję sobie sprawę z tego, jakże często bliscy, bliskim gotują taki los !