
Wielu księży, których spotkałem, żyło z kobietami. Oficjalnie nazywali je kuzynkami. Przyjeżdżały na plebanię same, czasem z dziećmi, ale nigdy z mężami – opowiada Tadeusz Wojtkiewicz, były ksiądz.
Tadeusz Wojtkiewicz: Byłem księdzem trzy lata, na początku lat 80. Służyłem w kilku parafiach, wszędzie było tak samo. Zetknąłem się z wszechobecną hipokryzją, kłamstwem i obłudą. Męczyłem się, nie mogłem tego wytrzymać.
Czego konkretnie?
— Chociażby celibat. Był fikcją. Wielu księży, których spotkałem, żyło z kobietami. Oficjalnie nazywali je kuzynkami. Przyjeżdżały na plebanię same, czasem z dziećmi, ale nigdy z mężami. Początkowo byłem naiwny, ale z czasem zacząłem rozumieć, że to nie są żadne kuzynki. Później okazywało się, że jeden ksiądz ma dziecko, drugi – dwójkę, a jeszcze inny – czwórkę. Dla mnie to był szok!
Po mszy przychodziły mężatki, rozwódki, starsze panie. Zagadywały, całowały po rękach, przychodziły na plebanię. Zakochiwały się, jedna była zazdrosna o drugą. Komedia.
Może trafił pan na zdemoralizowaną parafię?
— Ojciec był organistą i wychowywałem się na plebanii. Zmienialiśmy parafię sześciokrotnie. Wszędzie były kuzynki, chociaż wtedy nie rozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Nie jest dla mnie problemem to, że ksiądz żyje z kobietą, bo celibat już dawno powinien zostać zniesiony. Problemem jest oszustwo, obłuda. To dotyczy z resztą nie tylko celibatu. Jakiś czas temu odwiedziłem znajomego księdza. Przyjechałem, akurat odprawiał mszę. Mówił ludziom, jak mają żyć. Później zaprosił mnie na zakrystię. Mimo, że był to piątek na stole był litr wódki i kabanosy! Brat księdza siedział podpity, drugi ksiądz ledwo trzymał się na nogach. Przekonałem się, że choć od mojego odejścia minęło wiele lat, niewiele się zmieniło.
Było więcej rozczarowań?
— Po seminarium wydelegowano mnie do parafii w Chojnie. Miło wspominam tamten czas, ale szybko przekonałem się, że dla księży najważniejsza jest kasa. Nie wolno nam było udzielić sakramentu bez pieniędzy. Kiedyś zastępowałem proboszcza, który był na urlopie, udzieliłem chrztu i nie wziąłem od rodziny ani grosza. Znałem ich, wiedziałem, że w domu się nie przelewa. Ale do zeszytu trzeba było wpisać jakąś kwotę. Zapłaciłem ze swoich. Wiedziałem, że jeśli tego nie zrobię, po powrocie proboszcza nie będę miał czego tutaj szukać.
Na innych parafiach było podobnie?
— Później przenieśli mnie do dużej parafii w Szczecinie. Tam to dopiero był przepych… Były dni, kiedy mieliśmy po 6 – 7 pogrzebów. Ludzie pchali nam pieniądze do kieszeni nawet za poświęcenie trumny. Będąc wikarym, przez rok zarobiłem 400 tys. zł. Maluch kosztował wtedy 60 tys. zł.
Może to specyfika dawnych czasów?
— Być może kiedyś ludzie przychodzili do kościołów chętniej i chętniej dawali na tacę, ale reszta się nie zmieniła. Za intencje, chrzty, śluby czy pogrzeby trzeba płacić. Kiedyś było „co łaska”, teraz są cenniki.
Uważa pan, że księża powinni żyć skromniej?
— To swoją drogą, ale nie to jest największym problemem, bo jeśli ludzie dają im pieniądze, niech mają. Bardziej raziła mnie chciwość i szachrajstwo. Raz w miesiącu taca była przekazywana na cel społeczny, na przykład na Katolicki Uniwersytet Lubelski albo Caritas. Nigdy nie zdarzyło się, żeby całość zebranej kwoty poszła na wskazany cel. Jeśli szła połowa, to i tak było dobrze. Tak samo było z pieniędzmi zebranymi po kolędzie. Określona część miała iść dla biskupa. Zmieniałem parafie kilkukrotnie i nigdy nie trafiłem na proboszcza, który byłby uczciwy wobec biskupa.
Czy homoseksualizm wśród księży i kleryków to powszechne zjawisko?
— To środowisko przyciąga osoby homoseksualne. Wiadomo było, kto jest homo, a kto hetero. Księża mieli ksywki, które zdradzały ich orientację. Na tych homo mówiło się na przykład „laluś”. Ksiądz Krzysztof Charamsa, o którym było głośno w kontekście homoseksualizmu, z pewnością nie jest wyjątkiem. Osobiście znam księdza, który żyje dziś z partnerem. Ten drugi mieszka z nim na plebanii, oficjalnie jest panem „złota rączka”.
Pojechałem kiedyś z kolegą klerykiem w okolice Bydgoszczy, to były jego rodzinne strony. Odprawiał tam prymicje, czyli swoją pierwszą mszę. Spaliśmy na plebanii u księdza dziekana. Ja w łóżku, on po drugiej stronie na tapczanie. W nocy ksiądz dziekan wszedł do nas po cichutku i wskoczył koledze do łóżka. Wybiegliśmy przerażeni na korytarz. Ksiądz dziekan powiedział nam później, że to była pomyłka.
Było więcej takich pomyłek?
— Też miałem adoratora. Był taki starszy ksiądz, który ciągle się do mnie przybliżał. Któregoś razu chwycił mnie za genitalia. W seminarium nikt nie mówił ani o homoseksualizmie, ani o pedofilii, dlatego moja pierwsza myśl była taka, że ten ksiądz najprawdopodobniej zaraz mnie zamorduje. Uciekłem.
Wiele lat później odwiedził mnie ksiądz, który miał słabość do ministrantów. Siedział u mnie i płakał, że jest pedofilem. Był księdzem na małej wiosce. Ludzie wiedzieli o jego skłonnościach, ale nie donosili, bo wiele osób wspierał materialnie. Próbowałem jakoś mu pomóc. Zadzwoniłem do biskupa i poprosiłem, żeby przenieśli go w jakieś bezpieczne miejsce, na przykład do sióstr zakonnych. Biskup oddzwonił i powiedział, że tamten ksiądz jest zdrowy i że nie trzeba go nigdzie przenosić. Po jakimś czasie problem rozwiązał się sam, bo ksiądz pedofil zmarł na marskość wątroby. Ale ile osób zdążył skrzywdzić? Do dziś mam żal do tamtego biskupa.
Nie boi się pan o tym wszystkim mówić?
— Nie, bo mówię prawdę. Mam prawo ocenić to, czego doświadczyłem.
Niektórzy powiedzieliby, że lepiej o takich rzeczach nie mówić.
— Właśnie dlatego mówię, bo razi mnie ta obłuda. Boli mnie, że kiedy media piszą o księdzu pedofilu z Tylawy, podnosi się wrzawa, że to atak na Kościół. Nie ma refleksji nad tym, co się stało, nie ma wyciągania wniosków. Uważam, że im więcej będzie się mówić o patologiach Kościoła, tym lepiej dla wszystkich.
Nigdy nie żałował pan odejścia z kapłaństwa?
— Pół roku po rezygnacji spotkałem profesora z seminarium. Powiedział mi tak: „Tadziu, przecież mogłeś być księdzem i mieć dziewczynę”. Byłem w szoku, bo ten człowiek, uczył mnie teologii moralnej. Od tamtej pory nie miałem wątpliwości, że podjąłem słuszną decyzję. Poza tym, szybko się ożeniłem. Mam syna, córkę, trzech wnuków i dwie wnuczki. Nie zamieniłbym ich na nic innego.
Łatwo być w Polsce byłym księdzem?
— Najgorsze były początki. Nie mogłem znaleźć pracy, żyłem z oszczędności, ale przyszedł czas, kiedy nie miałem co włożyć do garnka. W końcu trafiłem na starszą panią, która wysłała mnie do ośrodka szkolno-wychowawczego dla dzieci upośledzonych w Tanowie koło Polic. Dyrektorem ośrodka był zawzięty komunista, ale był dobrym człowiekiem, przyjął mnie do pracy. Prawie trzydzieści lat pracowałem w oświacie, byłem nauczycielem klas specjalnych. Skończyłem studia podyplomowe, byłem terapeutą alkoholowym, kuratorem sądowym przy Sądzie Rejonowym w Kołobrzegu. Byłem też radnym, wójtem gminy Rymań, dyrektorem zakładu komunalnego. Teraz pracuję w uzdrowisku. Zostało mi jeszcze kilka lat do emerytury. Radzę sobie. Ale wiem, że nie wszyscy mieli tyle samo szczęścia.
http://www.newsweek.pl/polska/kobiety-homoseksualizm-pieniadze-celibat-wyznania-bylego-ksiedza,artykuly,380424,1.html

