Archiwa tagu: choroby

W Polsce brakuje leków!

Z matematyką mi nigdy nie było po drodze, gdyż do mnie ta Królowa Nauk nigdy nie trafiała.

Uważałam ją za zimną i beznamiętną, a więc mając przed sobą egzaminy musiałam wziąć korepetycje i dopiero cokolwiek z tego zrozumiałam.

Do dzisiaj czekam na co, mi się przydało uczenie się o sinusach i cosinusach!

Nigdy mi się w pracy zawodowej nie przydało rozwiązywanie równań z ilomaś tam niewiadomymi i tak dalej.

Dziś oglądałam głosowanie w Sejmie odnośnie ustawy o Sądzie Najwyższym i za diabła nie mogłam się połapać w tym wszystkim.

W polityce rządzi matematyka i ja słaba jestem w temacie, bo już jest wieczór, a ja nie wiem, czy ci, którzy wstrzymali się od głosu postąpili lepiej od tych, którzy głosowali.

Matulku jakie to dla mnie jest skomplikowane, ale znając siebie rozwiążę te wątpliwości, choć na dziś nie wiem, czy Hołownia głosując z PiS oto nabił sobie punktów od wyborców PiS!

Co się w Polsce dzieje oprócz Sejmu, bo czytam w Necie, że dzieje się bardzo źle.

Leków w Polsce nie ma i to bardzo ważnych leków, choć wiemy, że Kaczyński na chore kolano na brak leków nie narzeka i nawet nie wie, że już w Polsce jest taki problem.

Ten nierząd w Polsce się wyżywi i będzie leczony, a co ma powiedzieć szary Obywatel i czytamy:

Damian Maliszewski –  Muzyk, dziennikarz, akwarysta, miłośnik przyrody LUBIĘ ŻYCIE Ig.

  · „Byłem u zaprzyjaźnionej lekarki zrobić sobie testy na choroby przenoszone drogą płciową.

Pani Zosia, pielęgniarka, pobiera mi krew i wymazy (och jak ja tego nie lubię) i mówi:

– Lepiej żeby pan nic nie złapał, bo w Polsce nie ma leków.

Jak to? – pytam.

– No nie ma. Nie ma penicyliny, nie ma paracetamolu, wszystkiego brakuje.

Wychodzę z zabiegowego, pytam o leki Kasię, moją miłą koleżankę, która współprowadzi Smart Life Clinic

– Udało się nam zdobyć ostatnie sztuki penicyliny. Wykorzystujemy wszelkie kontakty, żeby pomóc pacjentom.

Myślę sobie, że to jakiś dowcip, że niemożliwe. Rok 2023 r., na Marsa łaziki wysyłamy, a penicyliny nie ma w kraju?

Jakaż ulga, gdy się okazało, że chlamydia i rzeżączka wyszły negatywnie. Na wynik kiły muszę zaczekać. No jak leków brak, co by to było, gdyby wyniki były inne?

W domu sprawdzam co mówi internet. Faktycznie, leków nie ma. Brakuje przeciwgorączkowych, tych na cukrzycę, antybiotyków, neurologicznych, tych dla dzieci.

Marcin Repelewicz, prezes Dolnośląskiej Izby Aptekarskiej dla Wyborczej: „Takich braków jeszcze nigdy nie mieliśmy.”

A co na to minister zdrowia, pan Niedzielski?

– Niedobory są lokalne, w kraju mamy zapasy na kilka miesięcy.

Och, nie wątpię, że wy, w rządowych szpitalach dla siebie macie. Zdziwiłbym się gdybyście i tutaj dali ciała. Wtedy okazałoby się, że jednak jesteście głupi, a nie cwani.

Zerkam dalej, widzę, że już we wrześniu pojawiały się artykuły o brakach najważniejszych leków. W październiku wiceminister zdrowia Maciej Miłkowski pytany o te braki, odpowiedział, że sytuacja nie odbiega od normy.

Oni mieli jakieś szkolenia u Putina i Kim Dzong Una z tej propagandy?

„Jarosław Polskę zbaw” chciał odbudować Pałac Saski za grube miliony. Zbudował schody smoleńskie, których 24 h na dobę pilnuje policja, popiersia i pomniki swojego brata.

Gdyby Polska miała obrotnego managera, może mielibyśmy w kraju fabrykę, która sama produkowałaby wszystkie surowce i leki. Bez łaski Chin i zachodu. I dziś wszyscy kupowaliby od nas. Mamy tylu WYBITNYCH naukowców i wynalazców. Dr Maciej Kawecki prezentuje polskie wynalazki na swojej stronie.

Ale mamy butwiejącego, zgorzkniałego dziada, więc pozostaje nam się nie ciupciać. On się nie ciupcia, dlatego nie chce żebyśmy my się ciupciali.

Tylko co mają zrobić już chorzy, na przykład na cukrzycę?”

Senior i marihuana!

Najarana Seniorka

Paliliście w swoim życiu marihuanę w czasach młodości?

Ja nigdy nie paliłam zioła w młodym wieku, bo nigdy mi, to do szczęścia nie było potrzebne, a zresztą nie miałam żadnych kontaktów gdzie można było to nabyć.

Kiedyś dzieciaki nie jarały, bo nie pamiętam takich przypadków w szkole podstawowej i potem średniej.

Nawet nikt na studniówce się nie zwarzył, bo alkohol był zabroniony!

Jaka frajda była jeśli komuś się udało pod stołem schować butelkę wina.

To były zupełnie inne czasy – czyste czasy, a co robiły „dzieci kwiaty”, to znam tylko z opowieści.

Jednak będąc lekko przed 60-tką zapaliłam na pół z M dżonta – jak to młodzi mawiają.

Po kilku buchach – tak to się piesze? Oboje wpadliśmy w dziki śmiech, ale to nie był efekt, że zadziałało, a śmialiśmy się, że do takiej sytuacji w ogóle doszło.

Rano się obudziłam i poczułam jednak efekt jarania, gdyż wyspałam się jak młody bóg.

Obudziłam się bez spięcia mięśni i kości, lekka, zwiewna i powiewna – zadowolona!

Zawsze miałam niespokojny sen, a tamtej nocy wyspałam się wspaniale.

Chciałabym może kiedyś to powtórzyć dla higieny snu!

Amerykańscy naukowcy polecają amerykańskim seniorom palenie Maryśki, bo jest ona zbawienna w wielu dolegliwościach ludzi starszych.

Wnukowie powinni polecać swoim dziadkom i babciom palenie raz na jakiś czas, bo Maryśka niweluje wiele dolegliwości i ludzie starsi zażywają mniej leków chemicznych.

Maryśkę już 7 tysięcy lat temu palono w Tybecie i Chinach i nie zrobiła ona nikomu krzywdy.

Trzeba tylko do zioła podchodzić mądrze z korzyścią dla człowieka.

W Polsce za posiadanie grama zioła idzie się do więzienia!

W Polsce dziecku, który ma 20 razy napady padaczki odmówiono medycznej marihuany – to jest chory kraj!

A wiecie, że po w sejmowych korytarzach hotelowych od 7 lat roznosi się zapach palenia, ale tym draniom wolno.

Nie mam pojęcia jak rozmawiać z lekarzem pierwszego kontaktu, aby mi to przepisał, choćby na sen i zniwelowanie bólów reumatycznych.

Chciałabym mieć wybór kiedyś – nawet przed śmiercią!

Moja śp. Mama miała w najgorszych boleściach coś na bazie narkotyku, co niwelowało straszne boleści!

Rodzice się starzeją – choroby – opieka!

 

Podobny obraz
„Nienawidzę swoich rodziców. Nie będę się nimi opiekować” Czy zawsze jesteśmy winni starszemu pokoleniu pomoc?

Pierwszy SMS był krótki: „Marcin, z tatą gorzej. Przyjedź, proszę”. Drugi, trzeci, czwarty już dłuższe. „Będziesz żałował, a jeśli on umrze? Nigdy nie porozmawiacie. Po co ta złość? To w końcu nasz ojciec. Nawet dla mamy tego nie zrobisz?!”.

To ten, na którego Marcin odpisał. Wiedział, że jego siostra wypiła za dużo wina. Tylko wtedy mówiła, co myśli: Jesteś egoistą. Wiem, że cię skrzywdzili, mnie też. Ale jestem inna niż ty”. „Właśnie. Inna. Ty rób co chcesz. Wolisz zapomnieć? Twoja sprawa” napisał.
W końcu wiadomość od ojca: „Przyjedź”
Żona Marcina, matka jego dzieci: „Kochanie, ja tego nie rozumiem. Powinniśmy opiekować się rodzicami, to nasz obowiązek”.

Marcin: „Każda dobra pamięć jest wybiórcza. Podobno. Traumy się zapomina. Nie zapomniałem swoich. Nie jestem nic winny rodzicom, mogą umrzeć. Mam znajomych z toksycznych domów. Znajomi mają po trzydzieści, czterdzieści lat. Silni, niezależni. W środku dygot. Bo mama powiedziała „be”, bo tata powiedział „fe”. Bo ojciec pije, bo matka płacze. Wykładają na rodziców kasę, znoszą pretensje i manipulacje. Wyrzucają kasę na psychologów. A rada jest jedna: odciąć gówno.

„Źle się uczysz? Zajeb….Cię”
„Po co Ci okrucieństwo?” piszę.
Marcin: „To nie okrucieństwo. Nie oceniaj mnie”.
Chłopiec ma 8 lat. Brzydko pisze: „Ale ma kota”. Szlaczków ładnych też nie potrafi robić. „Przyjdzie ojciec, to zobaczysz” mówi matka. Chłopiec się boi. Kroki na schodach, szuranie butów, odgłos płaszcza, który ląduje na wieszaku. I matka; „Kochanie, tu masz ziemniaki, kotlet, coś jeszcze?”. I: „Nie mam do niego siły, on w ogóle nic nie potrafi”.

Marcin: W moim domu śmierdziało strachem. Jej. Moim. Naszym. Nie bił tylko siostry. „Jesteś taką moją blondyneczką” powtarzał. Nienawidziłem jej.

„Jak napisałeś tę literkę? Jak ją, ku….a napisałeś?! ” wrzeszczy ojciec.
„Normalnie napisałem” mówi cicho chłopiec. Mocny cios. Czasem jest to deska. Twarda i długa. Część boazerii tak wtedy modnej. Trwa remont. Czasem jest to pas, który ojciec ściąga powoli patrząc chłopcu w oczy. Czasem ręka.
Marcin po latach zapisze: „Chodzi o ból, który pociąga cię na dno, o nieprzewidywalność, niesprawiedliwość. I upokorzenie, bo ktoś bije cię wszędzie. I wszystkim. Przecież ja miałem osiem lat, nie wiedziałem jak się pisze literki. I nie rozumiałem dlaczego ktoś wali mnie deską po głowie. Jest 1986 rok. Nie ma policji, nie ma mediów. Przemoc toczy się w większości domów. Nikt o tym nie mówi. Matki nas nie bronią”.

„Odchodzę od Twojej matki. To dziwka”
Z szafy wylatują krawaty i skarpetki. Ojciec wrzuca rzeczy do czarnej, podniszczonej walizki. Słychać odgłos otwieranego piwa. Marcin uczy się: piwo daje lekkość, daje chwiejny krok, daje krzyk, ale i miękkość. Po piwie ojciec nie jest agresywny. Nawet jeśli się zamachnie, nie zawsze trafia. Marcin lubi piwo.
Gdy rzeczy lądują na podłodze i ojciec upycha je do walizki, Marcin jest bezpieczny. Mówi więc głośno: „Ale co ty robisz, tato?”. Słyszy: „Wyprowadzam się, twoja matka to dziwka”. Podbiega i syczy: Dziwka, kurwa, szmata. Zdechniecie razem. Drzwi trzaskają, ktoś coś słyszy.
Marcin: Cierpiałem, gdy odszedł. Pokaż mi dziecko, które nie cierpi po stracie rodzica. Siadałem przed pustą szafą. Zaklinałem: niech tata przestanie pić, niech mnie kocha, niech tata przestanie pić, niech kocha.

„Zadzwonię. Obiecuję”
Chłopiec ma 10 lat. Często jada obiady u rodziców kolegów z klasy. Tam ojcowie też czasem biją, i piją też. Albo matki. Ale chociaż na obiad jest zupa pomidorowa. I rosół.
Marcin lubi smak marchewki. Jego matka nie gotuje. Wciąż za to płacze. „Ojciec nas skrzywdził, skrzywdził, zostawił” mówi. W białej szafce w kuchni są tabletki. Ona łyka je garściami, bo po nich się śpi. Marcin któregoś dnia łyka je wszystkie. Koleżanka:  Możesz zasnąć na zawsze”. Marcin się cieszy, bo chciałby umrzeć. A potem jest szpital, i płukanie żołądka, i panie w białych fartuchach. „Jemu nic się nie stało, to taka pomyłka” tłumaczy matka. Dzwoni do męża, on już mieszka z inną kobietą. „Zadzwonię, zadzwonię, obiecuję” słyszy.
Marcin: Do dziś nienawidzę słabych kobiet, to udawanie, że nic się nie stało. I miliony obietnic ojca. Że przyjdzie, że zadzwoni, że będzie. Nie przyszedł nigdy.

„Spier… nie mam pieniędzy”
Chłopiec ma 19 lat, zdał maturę, chce jechać do Londynu. Zaczynać wszystko od nowa. Odzywa się do ojca, prosi o pożyczkę. W końcu nie płacił alimentów. W mieszkaniu ojca śmierdzi. Już nie lękiem, ale niestrawionym alkoholem, przegraną. „Jeb się, synu, jeb się” . Kochanka ojca wpycha ojca do łóżka. Pościel jest brudna. Marcin wie. Nawet gdyby ojciec się na niego zamachnął bez trudu by się obronił. „Przepraszam, przepraszam, on ma takie problemy z pracą. Musisz zrozumieć, zrozumieć musisz” kochanka powtarza. Wciska chłopcu banknot, tłumaczy.
On myśli: Jest czulsza niż matka. I bardziej opiekuńcza.

Z maila: „Tych sytuacji było tysiące. Nic, ku… a nie jesteśmy winni swoim rodzicom, którzy się nami opiekowali. Nic nie jesteśmy winni pijakom, ludziom agresywnym, którzy nie dawali nam wsparcia, gdy byliśmy bezradni, mieliśmy kilka lat. Nawet jeśli to nasi rodzice. Dajesz miłość, dostajesz ją w zamian. Nie dajesz, nie dostajesz nic. To matematyka. Dzieciństwo bywa jak nóż w gardle. Nie umiem go wyjąć. Przemoc rodzi przemoc. Złość rodzi złość. Nieuwaga rodzi nieuwagę. W dupie mam rodziców. I to, że ktoś mówi: bądź mądrzejszy, i lepszy. Nie chcę. Mam swoje dzieci, pracuję na wzajemność”.

Odpowiedź: Rodzice pewnie też mieli swoją historię. Twój ojciec….
Marcin: Byłem bity, nikogo nie biję. Byłem zostawiony, nie zostawiam. Nie mam poczucia winy. Uwielbiam swoich synów. Tania ta psychologia. Znam setki ludzi, którzy czują jak ja. Ale trwają przy rodzicach. I marnują życie.

PS. Marcina ojciec umarł na początku sierpnia. Marcin nie pojechał na pogrzeb. Nie odezwał się też do matki.
P.S 2. Ojciec Marcina był inżynierem. Mama redaktorką w dużym wydawnictwie. O Marcinie mówili: „Bo ty jesteś z dobrego domu”.

https://mamadu.pl/120763,nienawidze-swoich-rodzicow-nie-bede-sie-nimi-opiekowac-czy-zawsze-jestesmy-winni-starszemu-pokoleniu-pomoc

Zmęczeni 50 i 60 latkowie!

Na moim blogu dużo miejsca poświęcam starości i Seniorowi, dlatego, że sama już jestem w słusznym wieku i zaliczam się do Seniorów.

Niedawno oglądałam wywiad z Grażyną Torbicką w programie Magdy Mołek – „W roli głównej”.

Otóż w tym wywiadzie Grażyna Torbicka powiedziała, że nie obchodzi urodzin od pewnego czasu, gdyż czuje się wewnętrznie na wiele młodszą, a więc odpuściła sobie liczenie swoich lat!

Można i tak oszukiwać czas, ale do pewnego momentu, kiedy ciało i psyche na to pozwalają.

Zdrowie dane jest nam do jakiegoś momentu, ale kiedyś nastąpi czas, że przed chorobą nie ma ucieczki – niestety.

Możemy mieć lepsze i gorsze geny i jedni żyją dłużej, lub krócej i nie jest to sprawiedliwe.

Niestety, ale czasami nie da się uciec od nieuchronnego i zaczyna się walka z chorobą.

Pisałam kilka razy na blogu, że mam chorą Mamę. W listopadzie minie rok, jak padła diagnoza – rak!

Mama miała w swoim życiu ogromne szczęście, bo naprawdę nie chorowała dużo i udało się jej dożyć 85 lat bez poważniejszych chorób.

Mama jest ode mnie starsza o 24 lata i wiedziałam, że kiedyś przyjdzie taki czas – jak teraz, że trzeba będzie się Nią opiekować.

Odsuwałam od siebie taką perspektywę jak najdalej, aż w końcu zachorowała i potrzebuje opieki.

Opieka spadła na mnie i na Siostrę, która jeszcze pracuje. Po powrocie z pracy idzie do Mamy i robi przy Niej gigantyczną robotę i za to ja Jej dziękuję. 

Ten artykuł dedykuję Siostrze, bo wiem jak bardzo jest zmęczona, kiedy ja na emeryturze mam dni wolne i zajmuję się Mamą w godzinach  do południa. Mam czas na regenerację i nie jestem tak zmęczona jak Siostra.

Ona przecież wciąż pracuje i wielu innych, którzy mają swoje rodziny, swoje życie osobiste, dzieci i wnuki, a muszą się zajmować chorymi rodzicami, którzy z racji coraz bardziej rozwiniętej medycyny – żyją coraz dłużej!

Stare dzieci starszych rodziców – nie są bohaterami, są zmęczeni.

 

Praca, własne dzieci i starzy rodzice – wymagania, którym mogą sprostać tylko bohaterowie. Ale stawia się je wszystkim. Cena, którą płacą, jest wysoka. W Polsce od dzieci wymaga się opieki nad starymi rodzicami. Kiedy nadchodzi ten moment i starość lub choroby odbierają im samodzielność, zaczyna się problem. Czy dorosłe dzieci dają radę, czy nie? Jakie mają możliwości? O trudnych wyborach opiekunów – pisze Monika Kaczyńska.

Kiedy Marta słyszy o biletach do kina za 5 zł dla seniorów, siłowniach na wolnym powietrzu i kawiarenkach, dostaje piany na ustach. – Senioralia – sralia – tylko, że jak naprawdę trzeba się zająć starym człowiekiem, system jest bezradny – mówi i doskonale wie o czym. W blokowym mieszkaniu na jednym z poznańskich osiedli mieszka z dwojgiem dzieci, a od kilkunastu miesięcy z dwojgiem schorowanych, niemal kompletnie niesamodzielnych rodziców. I jest na skraju wytrzymałości nerwowej. – Nie miałam innego wyjścia – opowiada. – Musiałam ich wziąć do siebie. Ale to jest złe rozwiązanie. Nie wiem, jak długo to wytrzymam. Marta należy do tzw. pokolenia kanapkowego. Sama dobiegająca 60. wciąż jeszcze pracuje, z jednej strony przytłaczana powinnościami wobec dorosłych, ale jeszcze nie żyjących samodzielnie dzieci, z drugiej – powinnościami wobec rodziców.

Opieka nad starszymi osobami wcale nie jest taka łatwa i kolorowa jak w reklamach – To zupełnie nowe zjawisko – zwraca uwagę prof. Anna Michalska, socjolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Jest związane z wydłużającym się życiem. Pokolenie to nazywane również pokoleniem przegubowym podlega silnej presji z obu stron. Dopóki starzy rodzice są względnie samodzielni, a dorosłe dzieci także żyją swoim życiem, wszystko jest w porządku. Gdy jednak starość lub choroby odbierają najstarszemu pokoleniu samodzielność, zaczyna się problem. I organizacyjny, i etyczny, i psychologiczny. Dotyczy to coraz większej grupy osób. I z danych wynika, że w ciągu najbliższych lat będzie ona jeszcze liczniejsza. – W Polsce wciąż rodzina znajduje się wysoko w hierarchii wartości – mówi prof. Anna Michalska. – Otoczenie oczekuje, że dzieci zajmą się rodzicami w podeszłym wieku, jakby oddając im trud, który włożyli w wychowanie. Zdawanie się w tej kwestii na instytucje jest wciąż oceniane negatywnie. Na własnej skórze odczuły to dwie poznanianki, które opowiadają, jak radzą sobie ze zniedołężnieniem rodziców.

Obawa przed negatywną oceną dalszej rodziny i przyjaciół to jedno. Druga sprawa to dostępność i jakość instytucjonalnej opieki. Oczekiwanie na miejsce w domu pomocy społecznej w dużym mieście trwa przeciętnie około roku. Czasem dłużej. Usługi opiekuńcze, świadczone w domu, maksymalnie przez 8 godzin dziennie bardzo często nie rozwiązują problemu. Ostatecznie więc odpowiedzialność za starych i niedołężnych spada na ich także, co tu kryć, starzejące się dzieci. Gdy Marta skończyła pięćdziesiątkę, jej rodzice cieszyli się dobrym zdrowiem. Fakt, że mieszkali w oddalonym o ponad 200 kilometrów Wrocławiu, nie stanowił problemu. Stały kontakt telefoniczny, weekendowe odwiedziny raz na miesiąc i bratanek na miejscu, który w razie konieczności przyniósł cięższe zakupy czy dokonał drobnych napraw, załatwiały sprawę.

Kilka lat temu u matki Marty rozpoznano nowotwór. Wkrótce ojciec stał się bardziej roztargniony niż zwykle. Najpierw tłumaczono to stresem, później zmianami związanymi z wiekiem. Kiedy po raz kolejny siedem razy wychodził do kiosku i wracał z kolejnym egzemplarzem tego samego numeru gazety, a ze sklepu przynosił siódmą w ciągu dnia 20-dekagramową paczkę wędliny, stało się jasne, że sprawa jest poważniejsza. Badanie lekarskie tylko potwierdziły przypuszczenia – choroba Alzheimera.

Liczba chorych na chorobę Alzheimera czy z poważnymi, utrudniającymi codzienne funkcjonowanie zmianami wzrasta z wiekiem Wraz z jej postępami Marta traciła kolejne części swojego życia. Zaczęło się od weekendów. – W piątek po pracy wsiadałam w samochód i gnałam do Wrocławia – opowiada. – Tam prałam, sprzątałam, załatwiałam, co konieczne. Wracałam w niedzielę wieczorem, a w poniedziałek do pracy. Ale sytuacja z każdym miesiącem była coraz gorsza. Choroba ojca Marty postępowała, a coraz mniej sprawna matka po kilku operacjach przestała dawać sobie radę. – Nie była w stanie go upilnować. Znikał z domu, gdy była w toalecie, później przyprowadzali go obcy ludzie – wspomina Marta. – Wtedy, kiedy jeszcze to i owo kojarzył i był w stanie się podpisać, postanowiłam go ubezwłasnowolnić, choćby po to, by kiedy całkiem straci kontakt z rzeczywistością, móc umieścić go w domu pomocy społecznej.

Gdy o tym fakcie dowiedziała się dalsza rodzina, prawie Martę zlinczowała. – Nasłuchałam się, że chcę się ojca pozbyć, że chodzi mi o jego mieszkanie. Wyrodna córka to było najłagodniejsze określenie, z jakim się spotkałam. Padały wiele gorsze – mówi kobieta. Doroty, która przez trzy lata opiekowała się chorą na chorobę Alzheimera matką, wcale to nie dziwi. – Oczekuje się od nas postawy heroicznej – twierdzi. – Tyle że nikt, kto tego nie przeżył, nie jest w stanie sobie wyobrazić, jaka to przytłaczająca odpowiedzialność. Matka Doroty od ponad roku jest pensjonariuszką domu pomocy społecznej. Dorota odwiedza ją kilka razy w tygodniu. Czasem matka nawet ją poznaje. I choć starsza pani, gdy jeszcze częściej była świadoma, sama zdecydowała o przeprowadzce, okres oczekiwania na miejsce Dorota wspomina jak nieustający koszmar.

– Mieszkałyśmy po sąsiedzku – opowiada. – Kwestie techniczne – zakupy, sprzątanie, podawanie leków cztery razy dziennie to nie był problem. Tylko ten strach. Bałam się oddalić od domu, bo matka może mnie potrzebować. Co noc budziłam się kilka razy i biegłam do okna sprawdzić, czy pali się u niej światło. Po tym, jak o trzeciej w nocy zadzwonili sąsiedzi, że mama w koszuli nocnej stoi na klatce schodowej i nie może wejść do mieszkania, prawie w ogóle przestałam sypiać. Tylko dzięki ośrodkowi dziennego pobytu, do którego odprowadzałam mamę, mogłam w ogóle pracować. Ale i tak byłam u kresu sił. Czego bałam się najbardziej? Że z jakiegoś powodu trafię do szpitala, a mama zostanie sama – bez opieki, bez leków, kompletnie zagubiona i bezradna – wyznaje. – Dopiero kilka miesięcy po przeprowadzce mamy do DPS-u, na nowo odkryłam spacery, spotkania ze znajomymi, wyjścia do kina. Zwyczajne rzeczy, które przez ostatnie lata były dla mnie niedostępne. Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że znów mogę wrócić do domu, o której chcę. Jak nastolatka spuszczona z rodzicielskiego oka – śmieje się.

Najbardziej bałam się, że trafię do szpitala i matka zostanie bez opieki Marta po pracy pędzi prosto do domu. Zajęcia sportowe, kurs językowy, koncerty skończyły się wraz ze sprowadzeniem rodziców pod własny dach. Zresztą nie tylko to. Do piwnicy trafił ulubiony fotel i kilka kartonów z książkami. – Moje życie zostało zredukowane do 11 metrów kwadratowych – mówi. – Największy pokój oddałam rodzicom, bo w innym nie zmieściłoby się szpitalne łóżko dla ojca, stół z krzesłami i balkoniki dla obojga, dzięki którym mogą się poruszać. W drugim pokoju mieszkają synowie. Mnie został ten najmniejszy. Nie dość, że nie mam praktycznie własnego życia poza domem i pracą, to nawet nie mam swoich ulubionych mebli. Są dni, kiedy mam ochotę wyjść z domu i więcej nie wrócić. I najgorsze, że tak już będzie. Z jednej strony presja społeczna, z drugiej działanie systemu opieki społecznej stawia takie osoby jak Dorota przed dramatycznymi wyborami. Choć zakładała, że prędzej czy później rodzicami będą musiały zaopiekować się instytucje, bo ona sama nie da rady, życie pokazało, że sprawa jest znacznie bardziej złożona.

Ojciec i tak nie ma już kontaktu z rzeczywistością, nie sądzę, żeby w ogóle orientował się, gdzie jest – mówi Marta. – Ale matka, w żaden sposób niepogodzona ze starością, chorobą i ograniczeniami, jakie się z tym wiążą, nie godzi się na przeprowadzkę do domu pomocy społecznej. A ja przecież się nie rozdwoję. Żeby w ogóle się nimi zająć, muszę ich mieć w jednym miejscu. Jedyne możliwe to moje mieszkanie – dodaje zrezygnowana. Liczba chorych na chorobę Alzheimera czy z poważnymi, utrudniającymi codzienne funkcjonowanie zmianami otępiennymi wzrasta wraz z wiekiem, Polacy żyją dłużej. Ale ostatnie lata życia większości upływają na zmaganiu się z chorobami. – Medycyna przedłużyła człowiekowi życie – zauważa Dorota. – Ale dłuższe życie nie oznacza zachowania zdrowia. To, co nazywa się ofertą dla seniorów – te wszystkie kluby, kawiarenki, festiwale to propozycje dla sprawnych 60-70-latków. Tym o dwadzieścia lat starszym potrzeba opieki medycznej. A tej praktycznie nie ma.

Lekarze gerontolodzy to specjaliści rzadsi niż złoto. W liczącym blisko 850 tysięcy mieszkańców Poznaniu i powiecie poznańskim takich specjalistów jest zaledwie kilku. W całym Lesznie czy Koninie przyjmuje jeden taki lekarz. Nie ma też wielu wyspecjalizowanych opiekunów. Znalezienie kogoś, kto choćby na kilka godzin zostałby z chorym na Alzheimera, graniczy z cudem, o kosztach nie wspominając. A opiekujące się schorowanymi rodzicami dzieci też się starzeją. I też mają swoje, także medyczne potrzeby. I proste marzenia: urlop, zakupy bez obawy o to, co się dzieje w domu, wizyta u fryzjera. W Polsce to na ogół marzenia ściętej głowy. – Gdybym wiedziała, że raz w roku mogę oddać rodziców na dwa, trzy tygodnie do ośrodka, w którym będą mieli opiekę i wyjechać do sanatorium…- rozmarza się Dorota. – Na Zachodzie takie rozwiązania są powszechne, u nas traktuje się je jak fanaberię. Poza tym są jeszcze moi synowie. Dotąd cierpliwie znoszą wszystkie uciążliwości i solidarnie na zmianę śpią na łóżku polowym. Ale jak długo? Czasem myślę, że spełniam obowiązek wobec rodziców ich kosztem – wyznaje.

Poczucie życia w potrzasku jest typowe dla pokolenia kanapkowego. W jego przedstawicielki (bo wciąż funkcje opiekuńcze spadają przede wszystkim na kobiety) miotają się między pracą, rodzicami a wnukami. Płacą za to wysoką cenę. Depresje, choroby układu krążenia i inne dolegliwości związane ze stresem sprawiają, że dzisiejsze 60-latki mogą być pierwszym pokoleniem żyjącym krócej niż ich rodzice. Uwalniając dzieci od swojej starości.

Czytaj więcej: http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/1021439,stare-dzieci-starszych-rodzicow-nie-sa-bohaterami-sa-zmeczeni,id,t.html

Kiedy młodość nienawidzi starości!

Jako, że już jestem starszą panią, której zaczyna siadać zdrowie i tu strzyka i tam strzyka, to piszę na moim blogu sporo o ludziach już wiekowych.

Jako, że moja Mama jest ciężko chora, to jestem w tym momencie mocno uczulona na losy ludzi starych i jakże często opuszczonych przez swoich bliskich.

Pędzimy przez życie, aż w pewnym momencie nasze zdrowie odmawia nam posłuszeństwa i mówi STOP!

Trzeba zwolnić i brać siły na zamiary, bo już nie pobiegniemy za piłką, czy nie zagramy w paletki, a co najwyżej za pomocą kijków, czy balkonika jeszcze możemy wzmocnić naszą kondycję.

W głowie wciąż jesteśmy młodymi dziewczynami i chłopcami, ale ciało się sprzeciwia i już!

Trzeba się w pewnym momencie pogodzić z losem i dawkować sobie wszelką aktywność, kiedy serducho wali po pokonaniu ileś tam schodów z zakupami.

Starość jest źle wykombinowana i o tyle sprawiedliwa, że wszyscy się kiedyś zestarzejemy i nie ma na to rady.

Zbliżają się święta w szybkim tempie i trzeba będzie zrobić jakieś wiosenne porządki, ale ilu staruszków już nie ma odwagi wejść na drabinkę, by te okna umyć. Jesteśmy w rozterce, bo dusza by chciała jeszcze zrobić wszystko samodzielnie, a zdrowie na to nie pozwala.

Jeszcze jest dobrze, kiedy mieszka się z osobą sprawniejszą od nas i możemy na tę osobę liczyć, ale wielu z nas mieszka już samotnie i wtedy jest to wielki kłopot i rozterka.

Jeszcze jest dobrze, że bardziej chory w małżeństwie może się zająć pracami na nizinach, a współmałżonek na wyżynach, czyli umycia okien i zawieszeniu świeżych firan. 

Kiedy dzieci odejdą z domu, to współmałżonkowie muszą sobie pomagać, by ten wózek jeszcze razem pchać.

Tak sobie dywaguję na temat starości i wiecie co?

Ubolewam nad tym, że młodzi ludzie w naszym społeczeństwie nienawidzą starości i nie zdają sobie sprawy z tego, że za chwilę, za momencik też jej doświadczą.

Dlatego wklejam list umierającej staruszki, która miała wciąż zdrowy umysł, choć ciało zmierzało do nieuchronnego.

Przeczytajcie młodzi ludzie i zastanówcie się, bo człowiekowi nic nie dane jest na zawsze!

UMIERAJĄCA STARUSZKA NAPISAŁA LIST, W KTÓRYM WYJAŚNIŁA, KIM NAPRAWDĘ BYŁA. GDY PRZECZYTAŁA GO PIELĘGNIARKA, ZABRAKŁO JEJ SŁÓW…

W domach opieki codziennie umierają w ciszy tysiące starszych osób. Większość z nich w samotności. Nie ma przy nich rodziny, która trzyma ich za rękę. Nikt za nimi nie tęskni i nie płacze. To dla nich bolesna i smutna świadomość. Dlatego wielu z nich rezygnuje i poddaje się śmierci już za życia.

Ta kobieta jest jedną z tych właśnie osób. Napisała list do swoich opiekunek, w którym wyjaśniła to wszystko, co wydaje się niezrozumiałe w zachowaniu pozornie zgorzkniałej, złośliwej i apatycznej staruszki, którą należy tolerować, ale nie da się polubić. Pielęgniarka po znalezieniu listu odczuła wyrzuty sumienia.

Znając jednak tę historię, my możemy uniknąć jej powtórzenia i wiedzieć jak postępować.

„Co takiego widzicie patrząc na mnie, moje drogie pielęgniarki? Co myślicie, gdy na mnie patrzycie?

Niech zgadnę… Uciążliwą, wredną staruchę, mało inteligentną, z dziwnymi nawykami i obojętnym spojrzeniem. Staruszkę, która zawsze upuszcza jedzenie i nigdy nic nie mówi. Bardzo was to wtedy denerwuje, szepczecie między sobą tak, żebym usłyszała: „Mogłaby postarać się być nieco milsza.”

Sądzicie, że nic do mnie nie trafia? Przecież ciągle coś gubię i nawet nie jestem pewna co to dokładnie było – but, a może jednak skarpeta. Wiecie, że macie nade mną władzę. Możecie robić ze mną, co chcecie i na nic zdadzą się moje protesty. Uważacie, że moim jedynym zajęciem są zbyt długie kąpiele albo bawienie się jedzeniem.

To właśnie myślicie, prawda? Tak mnie widzicie? W takim razie najwyższy czas, byście zobaczyły co innego. Bo to wcale nie jestem ja. Powiem Wam, kim jestem, kiedy każecie mi coś zrobić albo prosicie, żebym zjadła.

Jestem dziesięcioletnią dziewczynką z kochającymi rodzicami i rodzeństwem.

Rozmarzoną szesnastolatką czekającą na wielką miłość.

Zakochaną bez pamięci dwudziestolatką, która już za niedługo przysięgnie dozgonną wierność i wytrwa w niej do końca życia.

214744463133

Mając dwadzieścia pięć lat jestem już matką. Wychowuję moje dzieci najlepiej, jak potrafię i dbam, by miały bezpieczny i kochający dom.

Teraz mam już trzydzieści lat, a moje dzieci zaczynają dorastać. Jak dla mnie dzieje się to za szybko… Budują związki z innymi ludźmi i coraz bardziej uniezależniają się od swoich rodziców.

Gdy mam czterdzieści lat, moje dzieci właśnie się wyprowadzają. Mam jednak obok kochającego męża, co jest dla mnie dużym pocieszeniem.

Gdy mam pięćdziesiąt lat dzieci pojawiają się znowu, tym razem są to moje cudowne wnuki. Wraz z mężem uwielbiamy się nimi zajmować.

Mój mąż umiera. Jestem załamana. Był moją jedyną miłością. Gdy zwracam się ku przyszłości nie widzę nic. Moje dzieci żyją swoim życiem, a mi pozostają wspomnienia.

Teraz jestem już stara. Ta starość jest straszna. Zdarza się, że mój wiek wywołuje we mnie atak śmiechu – muszę wyglądać wtedy jak jakaś idiotka. Mam pochyloną postawę, nie widać we mnie już żadnego wdzięku i gracji. Brak mi sił.

Jestem już tylko kamieniem, w którym tli się tylko mała iskierka życia.

31474446315babcia

Mimo wszystko jednak w moim starym ciele nadal żyje tamta młoda dziewczyna, a moje obolałe serce wciąż bije. Mam dobre i złe wspomnienia. Codziennie na nowo przeżywam tamte dni. Myślę o latach, zbyt szybko minęły…

Rozumiem, że przeszłość już do mnie nie wróci. Natomiast Wy mogłybyście otworzyć oczy i spojrzeć na mnie jak na człowieka. Zobaczyć mnie naprawdę.”

Zapewne wiele starszych osób mogłoby się podpisać pod tymi słowami. Przecież każdy z nas dorasta, ma głowę pełną pragnień i planów, z których część się spełnia, a część pozostaje w sferze marzeń. Każdy był kiedyś młody, zakochany, z nadzieją patrzył w przyszłość.

staruszka

Każdy z nas też będzie kiedyś stary i wtedy właśnie wszyscy będziemy liczyć na zrozumienie i czyjąś cierpliwą obecność.

Źródło i fotografie: heftig.de, flickr.com

http://www.lolmania.pl/lol/22655/umierajaca-staruszka-napisala-list-w-ktorym-wyjasnila-kim-naprawde-byla-gdy-przeczytala-go-pielegniarka-zabraklo-jej-slow.html