Niby nikt nie lubi zapożyczonego święta „Walentynki”, a jednak wryło się ono już bardzo mocno w polską tradycję. Szalejemy z serduszkami, czekoladkami, kolacjami, truskawkami i szampanem wypitym we dwoje.
Ja jako seniorka nie mam prawa się dziwić i skoro świat tak bardzo się zmienia, to muszę to z pokorą przyjąć.
Mój Walenty obdarował mnie dziś czerwoną różyczką i cudnie pachnącymi perfumami.
W wyborze perfum doradzały mojemu Walentemu panie w sklepie „Rossmann” i stwierdzam, że porada była bardzo trafna.
Ja zaszalałam w kuchni, bo do mojego Walentego trzeba trafić przez żołądek do serca i też z menu trafiłam.
Jesteśmy już 42 lata ze sobą i naprawdę działo się różnie, bo nawet otarło się o rozwód, ale przetrwaliśmy i na stare lata zaczęliśmy o siebie bardzo dbać.
Ja jako żona czuję się dopiero teraz bardzo zaopiekowana i nie tylko w Walentynki doceniona.
Dopiero teraz rozumiemy się najbardziej, bo kiedyś było często na ostrzu noża.
Widocznie musieliśmy tak długo dochodzić do wniosku, że zawsze mocno się kochaliśmy, ale byliśmy za nerwowi i dalecy od starości, kiedy to wtedy zaczyna się dochodzić do wniosku, że mamy tylko jedno życie i nie warto się ranić!
Celebrujemy każdy dany nam dzień, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że już jest bliżej do końca niż dalej i oboje tego momentu się boimy.
Ja nie wyobrażam sobie życia bez Niego, a On boi się zostać sam i dość często o tym rozmawiamy.
Nasze Dzieci wiedzą o tym, że nie umiemy żyć bez siebie, a może wiedzą, że ja bez Niego sobie nie poradzę, gdyż samotność jest moim wielkim wrogiem.
W takie święto wszystkim zakochanym polecam film amerykański pt. „Malowany welon”.
Film opowiada o rodzącym się uczuciu między kobietą i mężczyzną.
Film osadzony jest w cudownych, chińskich krajobrazach i można się nimi nasycić.
Jest to piękny romans – akurat na wieczór zakochanych, który opowiada o walce o miłość.
Ja w nie jednym momencie sięgałam po chusteczkę, choć nie jestem zwolenniczką łzawych romansów!